Strona 1 z 2

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 12:34 pm
autor: Cassian Lennox
Czy myślał o denerwującej obrończyni jeszcze przez ten tydzień? I tak, i nie. Pojawiała się w jego głowie równie często, co natrętne myśli o przypadkowym odebraniu sobie życia, ale nie przywoływał jej specjalnie. Nie myślał o niej też namiętnie przed snem, ale w ciągu dnia, za każdym razem gdy przechodził przez salon spoglądał na fortepian, krzywiąc się lekko. Od wielu lat instrument pełnił formę dekoracji, która nadzwyczaj dobrze przyciągała do siebie kurz. Raz nawet przemógł się i usiadł na ławie, ale nic więcej nie zrobił, jedynie głośno zakichał.
Wiedział, że teraz, po ich zapoznaniu na palarni, będą widzieć się coraz częściej. Miał niesamowitego pecha, skoro na ich pierwszej wspólnej rozprawie doszło do przesunięcia ze względu na bezstronność ławników. Mógł dać sobie rękę uciąć, że powtórzy się to co najmniej raz albo co gorsza, kluczowy świadek wyląduje w szpitalu. Miał tyle nieszczęścia, że jeżeli raz posiedzenie sądu zostało przełożone, to będą się widzieli co tydzień, aż do usranej śmierci. I znowu będzie go zadręczać rozmowami o słońcu, witaminach i tym, że powinien myśleć pozytywnie to wtedy będzie przyciągał do siebie same dobre rzeczy.
Tym razem zapalił papierosa w samochodzie, na parkingu przed sądem, choć nigdy wcześniej tego nie robił - nienawidził, gdy tapicerka przesiąkała dymem. Nie chciał znowu pchać się w paszczę tej lwicy idąc na palarnię (bo podejrzewał, że ona znowu tam będzie), a dzisiaj chciał mieć czystą głowę. Mógł przeboleć brzydki zapach z samochodu, w końcu i tak nikogo nigdy nigdzie nie woził. Przed kimś byłoby mu wstyd, że nie dba o auto.
Zobaczył ją dopiero gdy wszedł na salę, znów w tej swojej czarnej todze, którą już dawno powinien wymienić, bo sprana już nie miała tego głębokiego koloru. Zmierzył ją spojrzeniem z drugiego końca sali, odłożył torbę z laptopem na krzesło, dokumenty na biurko i jak ostatnio ruszył w jej kierunku z wyciągniętą dłonią.
Pani Mecenas też dzisiaj w takim dobrym humorze jak ostatnio? — zapytał i po sekundzie, nie czekając na odpowiedź, dodał: — Przygotowana?


Charlotte Kovalski

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 12:56 pm
autor: Charlotte Kovalski
Cassian Lennox

Wykonała swój research, chociaż nic jej nie dał. Cassiana uznała za najnudniejszą osobę na całym globie. Wielki pan prokurator, teraz tamte krótkie rozmowy wydawały się mieć jeszcze mniejszy sens. Skoro w całym  świecie poszukiwał jedynie problemów i tym jak ludzie są źli, wcale nie dziwił jej jego posępność. Na kolejną rozprawę ubrała swoje ulubione szpilki. Zawsze zwiastowały szczęście, a znalazła już kolejny powód, żeby pokazać jakimś nieszczęśnikiem jest Lennox. Chyba znalazła powody, by móc go sprowokować.
Przed każdą rozprawą stała na palarni, popijając kawę. Finalnie zapaliła papierosa. Spodziewała się tego uniku. Ludzie pokroju prokuratorów boją się wszelakiej prowokacji. Charlotte była chodzącą prowokacją. Wypatrywała mężczyzny z błyskiem w oku. Niestety, lub stety, postanowił zapalić papierosa w innym miejscu. Widocznie musiał bać się prowokacji z jej udziałem. Wcale mu się nie dziwiła. Na jego miejscu też byłaby zmieszana.
Na salę sądową weszła pewnym krokiem, a rozbrzmiewał w niej tylko stukot jej szpilek. Na biurku położyła swoją torbę, zdążyła wyjąć swoje dokumenty. Wtedy zobaczyła go, oko jej niemalże od razu rozbłysło. Punktualny, ale tym razem nie mogła odebrać sobie zmierzenia go wzrokiem. Zobaczyła tę przebraną togę i niemalże od razu na jej twarzy wymalował się uśmiech.
– Oczywiście, że tak. Nie bałam się pójść na palarnie, więc pan prokurator, chyba przestraszył się biednej, uroczej pani mecenas – odpowiedziała bez większego zastanowienia ze zadziornym uśmiechem na twarzy. Wpatrywała się w niego cały czas badawczo, dostał pierwszego minusa w jej notatniku – ja walczę o czyjeś życie. Nie wyobrażam sobie nie przyjść nieprzygotowana, a poza tym... – prawda była taka, że wolne chwilę spędzała tylko na tym, by uratować mężczyznę od spędzenia całego życia za kratami. Przygotowała dla niego odpowiednią linię obrony. Była całkiem spokojna – mam moją szczęśliwą bransoletkę. Zwiastuje szczęście, więc uważaj, panie prokuratorze – ponuraku sraku, dodała już w swojej głowie. Puściła mu oczko i bez żadnego słowa usiadła na krześle, czekając na rozpoczęcie rozprawy.

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 1:46 pm
autor: Cassian Lennox
Na bank był najnudniejszą osobą, którą Charlotte poznała w całym swoim życiu. Nie miał czym się pochwalić ani co o sobie opowiedzieć. Nie miał nawet ciekawego dzieciństwa czy życia nastoletniego, wszystko opierało się na tym, by był najlepszy i aby ojciec nie musiał za niego czuć wstydu. Teraz gdy był dorosłym człowiekiem, po trzydziestce, to po prostu tak funkcjonował, trochę zamknięty w swojej bańce nienawiści do siebie i wszystkiego wokoło, bez zbędnych znajomości, zdany tylko na siebie. Nawet w pracy nie współpracował z nikim, w większości był wolny jak ptak.
Nie chciał jej widzieć i nie chciał, żeby go zagadywała. Nie dlatego, że się jej bał - po prostu była męcząca. A dla niego, człowieka z nieistniejącą wręcz baterią socjalną, było to jeszcze trudniejsze. Gdyby znowu zaczęła prowadzić swój monolog, którego musiałby wysłuchiwać, to podczas rozprawy mózg wypłynąłby mu uszami. Wolał zapalić papierosa w samotności z wyrzutami sumienia, że tapicerka będzie do wyprania.
Uniósł brew słysząc jej słowa. Nie nadawał się do relacji międzyludzkich i tak cudem było to, że zagaił z nią rozmowę, bo zazwyczaj do swoich przeciwników w ogóle nie podchodził i mierzył ich ze swojego ulubionego końca sali. Nie wiedział na ile go teraz wyśmiewa, ale uznał, że to co pierdoli jest całkowicie zbędne.
Nie miałem czasu. Musiałem coś jeszcze załatwić — odpowiedział spokojnie, przenosząc wzrok z jej twarzy na coś za nią. Nie czuł potrzeby, by się uzewnętrzniać - zresztą i tak pewnie nie zrozumiałaby jego motywów, i dalej uważałaby, że zwyczajnie uciekł, bo się bał. A on nie miał ochoty niczego tłumaczyć ani się denerwować. Niech zostanie tak, jak jest.
Wierzę, że ona ci pomoże i odgoni złe duchy od nas — mruknął i uniósł kącik ust. Nie wierzył w głupoty pokroju bransoletek szczęścia, był za dorosły na takie głupoty. Ale ona wyglądała na taką, która jeszcze zbiera kamienie i mówi, że mają moc uzdrawiającą. Kiwnął głową, jakby na znak, że ich prywatna rozmowa się zakończyła i poszedł na swoją stronę. Usiadł i wbił w nią swój wzrok, czekając na rozprawę, ponowne wybranie ławników i, oby bóg dał, w końcu rozpoczęcie ich słownej potyczki.


Charlotte Kovalski

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 2:48 pm
autor: Charlotte Kovalski
Cassian Lennox

— Pewnie pan prokurator spalił sobie papierosa po kryjomu, żeby nikt tego nie widział — specjalnie prowokowała ponuraka. Chciała zobaczyć w nim jakąkolwiek nutę emocji. Bardzo często wyglądał, jakby było mu wszystko jedno. Wcale jej to nie dziwiło. Ba, rozumiała go. Musiał widzieć świat czarno biały. Inaczej nie mógłby przeżyć normalnego dnia, a takie osoby jak ona, były dla niego największym z możliwych wrogów — skoro sam pan prokurator przyznał, że działają — każdy normalny nałogowiec przed ważnym wystąpieniem zapaliłby papierosa. Ona była tego chodzącym żywym dowodem. Nawet tego nie ukrywała przed nikim. Na sobie czuła, w jaki sposób działał nałóg, stąd też doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że musiał zapalić.
Kłamstwo w żywe oczy i to na sali sądowej!
— Na pewno od mojego klienta, bo jest osobą najbardziej pokrzywdzoną w tym wszystkim — odparła, spoglądając posępnym wzrokiem w stronę Cassiana. Zaraz zaczną się ich prawdziwe przepychanki w sądzie. Była na nie bardzo dobrze przygotowana, miała solidne zeznania. Kilka rozpraw i będzie mogła wyjechać na wakacje.
Ławnicy wybrali, pierwszy dzień procesu. Czas rozpocząć prawdziwą batalię sądową. Wpierw mowy rozpoczynające. Dla Charlotte jeden z gorszych momentów, bo musiała zrobić idealne wrażenie na ławnikach.
—Wysoki Sądzie, Drodzy Ławnicy — wstała przeszła na sam środek i zwróciła się w stronę ławników. Wyglądała na przejętą. Nie bez powodu dostała to zlecenie. Kobieta broniąca mężobójcę musiała zrobić dobre wrażenie — ten człowiek nie chciał zabić — chciał przetrwać. Żył w domu, który każdego dnia ranił go bardziej niż jakiekolwiek ciosy. Tamtego dnia nie planował śmierci… planował ucieczkę od bólu, który go zżerał. Planował własne samobójstwo, a nie zabójstwo żony ten człowiek chciał zabić, co udowodnią zeznania psychologa oraz psychiatry — granie na emocjach, wspominanie, jakim dobrym był ojcem. To suche fakty, które zebrała od najbliższych z jego rodziny, a przede wszystkim sąsiadów — Gdy doszło do tragedii, nie myślał logicznie — myślał, że jeśli jego dziecko zostanie samo z matką, spotka je to samo piekło. Przejdźmy do liczb, pan prokurator pewnie bardzo je lubi —na moment przerwała, budując odpowiednie napięcie — każdego dnia w Toronto ponad tysiąc dzieci zasypia w schroniskach, a większość młodych bezdomnych to ofiary rozbitych rodzin i błędów systemu opieki. Mój klient wiedział, że jeśli odejdzie, jego dziecko może dołączyć do tych statystyk — samotne, zagubione, skazane na życie w piekle, którego sam doświadczył. Często nad tymi ludźmi się znęcają, są bite i molestowane. Człowiek na LSD tylko o tym myśli — i jasne, wielu dzieciom się nic nie dzieje. Większość z nich trafia niestety w miejsca, w które żaden człowiek nie powinien się pojawiać. To dla niej było najgorsze. Miała do czynienia z młodymi kryminalistami i najczęściej coś było zawsze na rzeczy.
— W jego głowie zrodził się przerażający, ale rozpaczliwy obraz: że śmierć może być mniejszym złem niż dalsze cierpienie. Co najważniejsze mój klient się przyznał, ma ogromne poczucie winy i jedyne, czego potrzebuje do odpowiedniego wymiaru kary, która nie będzie trwała całe jego życie. Za jeden błąd wzięcia nieodpowiednich substancji.— na sam koniec podziękowała i spojrzała badawczo w stronę Cassiana. Ciekawiło ją, co szczerze myślał o tej sprawie.

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 10:32 pm
autor: Cassian Lennox
Wiele kąśliwych uwag przeleciało mu przez głowę, ale nie potrzebował jej odpowiadać. Podstawą pracy prokuratora była umiejętność ignorowania strony przeciwnej - już kilka lat temu nauczył się nie wyprowadzać z równowagi. Teraz przychodziło mu z niezwykłą łatwością, słuchał ale nie brał większości słów do siebie, zupełnie tak jakby przelatywały obok niego. Nie analizował cudzych emocji, bo nawet tego nie potrafił, rzadko rozumiał ironię czy jakieś dwuznaczności. Był niemalże wypranym z uczuć człowiekiem a wszystko było zasługą ojca i jego chorych ambicji, które musiał spełnić jako pierworodny syn.
Oczywiście, że palił – wolał potem kląć na smród papierosów w samochodzie, niż spędzać przedrozprawowe chwile z nią. Wchodziła mu na głowę. Miał wrażenie, że za chwilę wyskoczy mu z lodówki, trajkocząc jak zawsze. Irytowała go, ale trochę ją lubił. Przynajmniej próbowała z nim rozmawiać, zamiast od razu traktować jak wroga. Wiedział, że to dlatego, że go nie rozpoznała. W innych okolicznościach byłoby pewnie zupełnie inaczej.
Po typowych formalnościach rozpoczęli pierwszy dzień posiedzenia. Usiadł wygodnie i wbił w nią wzrok, obserwując jej performance. Śledził mimikę, ton głosu, sposób, w jaki zwracała się do sędziego, ławników i nawet kilka razy spojrzała w jego stronę. Miała niezwykły talent do przemawiania. Ale właśnie o to chodziło w procesach: trzeba było nie tylko przedstawić fakty, ale umieć sprzedać swoją rację tak, by zyskać sympatię ławników. Fakty były ważne, ale gra aktorska równie istotna. Kilkakrotnie uniósł brew, notując na kartce punkty, do których zamierzał się odnieść. Miała dryg, miała w sobie to coś, zauważył nawet, że niektórzy z ławników posmutnieli, najwyraźniej poruszeni jej słowami. Jego osobista opinia nie miała tu żadnego znaczenia. Nie był od oceniania, tylko od działania w imieniu państwa. Po prostu robił to co musiał. Kiedy zakończyła i wróciła na swoje miejsce, sięgnął po szklankę z wodą, napił się i wstał, by teraz samemu zacząć gadać.
Nie lubił tego momentu, ale on był najistotniejszy w całej rozprawie. To od niego w dużej mierze zależał werdykt.
Wysoki Sądzie, Szanowni Ławnicy… — Mimowolnie spojrzał w jej kierunku, ale prędko powrócił do najważniejszych osób na tej sali. Jego spojrzenie przesuwało się po twarzach ławników z niepokojącym spokojem. Nie podnosił głosu. — To prawda, że człowiek może cierpieć. To prawda, że czasem system zawodzi. Ale dziś nie sądzimy systemu. Dziś nie sądzimy narkotyków, biedy, dzieciństwa ani bólu emocjonalnego. Dziś sądzimy człowieka, który z zimną krwią odebrał życie kobiecie i dziecku. — przerwał na chwilę i znów zaszczycił ją krótkim spojrzeniem. Nigdy wcześniej tego nie robił, nie potrzebował badać reakcji strony przeciwnej. — Mecenas strony przeciwnej przedstawiła wam emocjonalną historię. Zbudowała opowieść o cierpiącym mężczyźnie, który chciał dobrze, ale wyszło tragicznie. To wygodna narracja. Ale nie możemy sądzić człowieka na podstawie opowieści. Musimy sądzić go na podstawie faktów. — Oderwał się od stołu, zrobił kilka kroków w bok i powoli ruszył ku środkowi sali. — Fakty są takie: oskarżony miał wybór. Mógł odejść. Mógł wezwać pomoc. Mógł, będąc pod wpływem substancji psychoaktywnych, nie podejmować żadnych działań. Ale on podjął działanie i to ostateczne. Zadał śmiertelny cios kobiecie. Odebrał życie dziecku. Dziecku. Nie w afekcie, nie w samoobronie, nie przez przypadek. Zabił, bo uznał, że wie lepiej. Że to jego ocena sytuacji powinna decydować o cudzym istnieniu. Owszem, miał trudne życie. Ale ilu ludzi je miało i nigdy nie sięgnęło po przemoc? Ilu ludzi cierpiało w milczeniu, a jednak nie zamienili bólu w śmierć? — Spojrzał w stronę oskarżonego. Mówił coraz ostrzej.— Mamy zeznania świadków, zapis sekcji zwłok, dowody fizyczne. Mamy nagrania z sąsiednich kamer, które potwierdzają przebieg zdarzeń. Mamy raporty toksykologiczne. To wszystko nie jest “opowieścią”, to są fakty. I one prowadzą do jednego wniosku: ten człowiek świadomie odebrał życie dwóm osobom. Nie możemy tego bagatelizować tylko dlatego, że miał ciężko. — Wziął głębszy oddech i spojrzał w stronę ławy. — A jeśli dziś uwierzymy, że zabić można „dla dobra” dziecka… to gdzie postawimy granicę? Kto następny powie, że śmierć była lepszym wyborem? To wy zdecydujecie, czy społeczeństwo może przymknąć oko na morderstwo, jeśli podparte jest bólem. Czy naprawdę jesteśmy gotowi nagradzać ludzi za to, że przegrywają walkę z samym sobą? Ja wierzę, że nie. I wierzę, że sprawiedliwość, choć nie zawsze wygodna, jest konieczna.
Po tych słowach skinął głową i wrócił na swoje miejsce. Gdy usiadł, patrzył w dół na lakierowaną powierzchnię stołu i odbijające się w niej światła, czekając aż zostanie zarządzona pierwszą przerwę. Ta praca była pełna wyrzeczeń. I własnych przekonań.


Charlotte Kovalski

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 11:02 pm
autor: Charlotte Kovalski
Cassian Lennox

Szczerze? Gdy prokurator zaczyna mówić swoją wielką przemowę, wielokrotnie Charlotte się wyłącza. Zawsze to samo gadanie dotyczące zła na temat jej klientów. Sprawa była szara. Życie jest szare. W taki sposób będą widzieli je ławnicy. Tak powinien widzieć sprawę każdy. Rozumiała, że chodziło o utratę ludzkiego życia. Pytanie brzmiało, co się stało, żeby do niego doszło.
Ludzi od zawsze widzieli w jej kliencie mordercę. Prawda była dla niego okrutna. Sama zbrodnia również. Dla samej Charlotte liczyła się osoba, która za tym wszystkim stała. To nie była trudna sprawa do wygrania. Klient się przyznał, teraz liczył się jedynie wymiar kary. Nie musiała kręcić spektakularnych fikołków.
Mimo tej całej nudy dobrze wpatrywało się jej w Lennoxa. Miał coś w sobie. Nawet te słowa momentami trafiały do jej środka. Była zdziwiona, że potrafił powiedzieć tyle słów. W trakcie ich dwóch krótkich pogawędek nie powiedział do niej tyle słów. Także poczuła swego rodzaju orzeźwiającą świeżość.
Finalnie pierwsza przerwa.
Charlotte szybka wyszła z sali, by zapalić papierosa. Pięć minut i już znajdowała się na sali, gdzie pracownicy sądu mogli zjeść lunch. Zdążyła zamówić sobie sałatkę, a wtedy zauważyła go. Bez pardonu dosiadła się do Cassiana z delikatnym uśmiechem na twarzy.
— Naprawdę nie masz w sobie krzty empatii, czy o co Tobie chodzi? — spytała wprost. Nieważne, co powiedziałby prokurator, zawsze mogła zadać to samo pytanie — rozumiem, taka praca. Moja też nie jest lepsza. Łatwiej, by mogło być, gdybyś zaproponował mojemu klientowi ugodę — odpowiedziała, unosząc delikatnie kąciki swoich ust. Może powinna zagrać na obrzydzeniu, którym ją darzył? — nie musiałbyś mnie wtedy widzieć —piękny argument pani mecenas. Powinnaś nim wygrać w sądzie — nie lubisz mnie, wtedy byłoby Ci to na rękę — widziała to. W jego twarzy, ruchach oraz braku prokuratora na palarnii.
— A jak mówiłam... bardzo często wygrywam — była przygotowana na wygraną. To był jeden z tych klientów, o którego miała zamiar walczyć jak prawdziwa lwica — nie chcesz zrobić z siebie błazna, Cassian — rzuciła dosyć luźno, wpatrując się w jego oczy. Dopiero teraz zaczęła naprawdę mieszać, a mogła wydawać się pozytywną adwokatką — uciekając przed panią mecenas, za którą chyba nie przepadasz — każdy to widział. Ona. Personel sądu. Ciekawiło ją, tylko jak na to wszystko zareaguje Lennox.

its a race against the clock

: czw lip 10, 2025 11:44 pm
autor: Cassian Lennox
Może był pozbawiony ciepłych odruchów i pierwotnych reakcji, ale nie był człowiekiem bez empatii. Tacy ludzie nie istnieli, każdemu robiło się przykro na widok zwierząt w schronisku albo przy sprawie takiej jak ta, w której brał udział razem z Charlotte. Jego rola była prosta: musiał stanąć przed ławnikami i przekonać ich do suchych faktów i prawa, które obowiązywało. Nie występował jako on sam, nie działał z własnej inicjatywy, w końcu tylko pełnił funkcję, był głosem państwa. Często jego osobiste zdanie różniło się od tego, co głosił w sali rozpraw, ale i tak musiał robić to, co w danym momencie uznawano za słuszne. Tutaj nie było większej filozofii, ale nie każdy nadawałby się do tej pracy.
Z utęsknieniem czekał na ogłoszenie przerwy i gdy tylko ten moment nadszedł, zerwał się z miejsca, zabrał swoje rzeczy i wyszedł z sali. Nawet nie był zdziwiony tym, ile musieli czekać na wznowienie posiedzenia, szczególnie w sprawach o morderstwo ławnicy potrzebowali dużo czasu. To był idealny czas na zjedzenie czegoś więcej niż jogurt pitny, który pochłonął w samochodzie, jadąc tutaj.
Usiadł przy swoim ulubionym stoliku, z jedzeniem nałożonym chwilę wcześniej. Nie przeszkadzał mu hałas i rozmowy, w końcu stołówka była miejscem ogólnodostępnym dla pracowników. Choć zwykle wolał brać posiłek na wynos i jeść go w samochodzie. Tym razem, z wiadomych przyczyn, nie miał takiej możliwości, więc musiał wrócić tu, na stare śmieci. Modlił się tylko, by Charlotte nie znała tego miejsca albo go nie wypatrzyła, bo chyba nie miał ochoty z nią rozmawiać.
Zdążył jedynie wbić widelec w kartofelka, gdy nad nim pojawiła się jakaś postać. Nie musiał nawet weryfikować kto to, bo od razu po zajęciu miejsca zaczęła gadać. Wywrócił oczyma, odłożył sztućce na talerz i spojrzał w jej kierunku.
Cześć, miło cię widzieć — rzucił, gdy tylko dała mu dojść do słowa, a po chwili przerwy odpowiedział na jej pytania: — Mam empatię, nie musisz się o mnie martwić. — On robił to, co mu zlecono, taka praca. — Jakbyś mnie poprosiła wcześniej… to mógłbym wnieść ugodę, mi to bez różnicy. — Sprawa była medialna, faktycznie, ugoda mogłaby się okazać korzystniejsza. Ławnicy byli nieprzewidywalni, a ustalenie warunków z góry dawało pewność. Sam jednak nigdy nie proponował takiego rozwiązania. Dowody były mocne. Nie zależało mu na skróceniu procesu, a uniewinnienie nie wchodziło w grę. Społeczeństwo chciało skazania.
Skrzywił się, gdy powiedziała do niego po imieniu. Nie znosił go nie bez powodu. Nie używał go, wolał, gdy ludzie zwracali się do niego po nazwisku. Chciał zaprzeczyć jej słowom o tym, że jej nie lubi, ale wtedy nadepnęła mu na zbyt bolesny odcisk.
Lennox — poprawił ją i sięgnął po szklankę z sokiem. Napił się i ją odstawił na stolik. — Skąd możesz wiedzieć kogo lubię a kogo nie lubię? Siedzisz w mojej głowie, czy próbujesz mnie rozgryźć? — zapytał całkowicie poważnie prostując się. Uniósł brew, nie spuszczając z niej wzroku. — Nikt tu nie jest po to, by przegrywać. Każdy z nas ma jakieś priorytety i zadania. Ale cieszę się, że bawisz się dobrze, jeszcze chyba nie jesteś zniszczona tym światem. — Sięgnął po widelec i spokojnie nabrał kawałek ziemniaka, jakby jej słowa wcale go nie ruszyły. — I nie uciekam przed nikim. Po prostu cenię sobie spokój — dodał obojętnym tonem. — W przeciwieństwie do niektórych, nie potrzebuję widowni do rozmowy.


Charlotte Kovalski

its a race against the clock

: pt lip 11, 2025 12:38 am
autor: Charlotte Kovalski
Cassian Lennox

— Naprawdę? Już przestań być kulturalny — odparła bez żadnego zawahania. Zdenerwowanie przeciwnika zawsze powodowało zamieszanie. Lubiła mącić w trakcie sprawy sądowej. Męska duma była tworem niezwykle kruchym. Wystarczyło rzucić w odpowiednie miejsce kamień, by zaczynała się rozpadać na małe kawałeczki. Jej to odpowiadało. Teraz chciała zrobić podobnie. Powoli czuła reakcje meżczyny.
— Jakoś w to wątpię. Znasz historię tego człowieka, a sprowadzasz go do roli seryjnego mordercy — przynajmniej na sali sądowej. Nie miała zielonego pojęcia, co myślał o nim w rzeczywistości. Dla niej była to osoba chora, która znalazła się w złym miejscu, w złym czasie. Jego życie mogło potoczyć się inaczej.
— Cassian — odparła, szukając kontaktu wzrokowego. Chciała go nawiązać, by mógł poważnie podejść do sprawy, z którą do niego przyszła — sprawa jest medialna. Dla twojej uroczej twarzyczki byłoby lepiej, gdybyś wniósł o ugodę i zmniejszył wyrok kary. Klient się przyznał, chce odpokutować. Nie chcę Cię upokarzać, a będę w stanie — mówiła spokojnym tonem z delikatnym uśmiechem. Miała kilka asów w rękawie dotyczących tej sprawy. Nie chciała ich wywlekać też dla swojego klienta. O żadnym mężczyźnie nikt nie chciałby tego słyszeć. Dzięki temu była pewna swojej wygranej. Miała dobrych świadków, a jego niepoczytalność była wręcz oczywista.
— Z tego co się dowiedziałam w sieci, to Cassian — specjalnie go prowokowała. Nie mogła zachować się inaczej, potrzebowała zaburzyć jego uczucie komfortu — unikasz mnie, inaczej dawno byłbyś na papierosie — uzależniony człowiek korzysta z takich przerw w trakcie rozprawy, czy przed nią, a go tam zwyczajnie nie było. Musiał być ku temu powód — znam ludzi podobnych do Ciebie. Często obawiacie się przegranej z kobietą — życie wśród silnych mężczyzn wyglądało w ten sposób. Nauczyła się już bycia przygotowaną w stu procentach, by żaden samiec alfa jej nie zagiął. Ojciec od niej tego wymagał, a ona sama od siebie zaczęła — bawię się, bo jestem w stanie zapewnić mu najmniejszy wymiar kary — mógł nie wierzyć w jej pewność siebie. Tylko była prawdą. Może nie spodziewała się niczego poniżej pięciu lat, ale osiem wyglądało dla niej optymistycznie — czyli uciekasz, panie prokuratorze — potrafiła czytać między słowami. Nie życzył sobie jej obecności, a Charlotte dalej drążyła mu w brzuchu dziurę — lepiej tutaj niż na sali sądowej. — tam nie pozwoliłaby sobie na taką rozmowę. Tutaj mogła odetchnąć i rozmawiać jak równy z równym — wiesz, jesteś ciekawy, zastanów się, czy nie zaoferujesz mojemu klientowi umowy, zanim zniszczę Ci sprawę — sama zaczęła jeść sałatkę. Już kilku prokuratorów przejechało się na niej. Nie uwierzyli w nią, a to był ich największy błąd.

its a race against the clock

: pt lip 11, 2025 10:14 am
autor: Cassian Lennox
Żaden prokurator nie myślał tak jak w rzeczywistości mówił na sali sądowej; zdarzały się wyjątki, gdy oskarżenie kogoś pokrywało się z poglądami, ale w większości działało to na zasadzie zlecenia. Czasami podejmowano ugodę, czasami nie prosiło się o najwyższy wyrok kary, ale wciąż państwo i społeczeństwo oczekiwało czegoś. Cassian musiał się pod to dopasować. W tej sprawie nawet byłby w stanie podpisać się całkowicie pod słowami Charlotte, bo doskonale znał wyniki badań toksykologicznych i rozumiał sytuację, przecież czytał zeznania świadków, które zostały złożone na wcześniejszych etapach. Ale po obydwóch stronach sali nie mógł stać obrońca, któreś z nich musiało grać tego złego glinę.
Jestem najbardziej kulturalną osobą jaką znasz — zauważył i uniósł kącik ust ku górze. Wciąż przy tym wszystkim był niezwykle spokojny, w sumie to on nawet nie pamiętał kiedy był ostatni raz zdenerwowany, musiała niezwykle bardzo się postarać, aby go wyprowadzić z równowagi.
A potrafisz rozróżniać pracę od życia prywatnego, czy nie uczyli cię? — Już miał dość słuchania o tym jaką bestią był w jej oczach, dlatego zasugerował (przynajmniej wydawało mu się, że całkiem zrozumiale), że jego zdanie na ten temat było odmienne. Gdy wkraczało się w taką rolę, reprezentanta interesu publicznego, traciło się możliwość wydawania własnych, osobistych opinii. Może ona tego nie rozumiała, bo nigdy nie miała do tego okazji, chociaż jako obrońca też musiała pewnie bronić totalnych złoli i wypowiadać się na ich temat pozytywnie. Zacisnął palce na widelcu nieco mocniej, niż to konieczne.
Lennox — poprawił ją ponownie, ale ostatni raz. Nie unosił głosu, wciąż mówił spokojnie, ale zaczynał się denerwować; nie dlatego, że próbowała go jakkolwiek zagiąć, a dlatego, że perfidnie ignorowała jego słowa. — Zadziwiające, jak pewnie się czujesz, zanim cokolwiek wiadomo. To jest maszyna losująca — dodał. Na moment rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale prędko zrezygnował. Zamiast tego wzruszył ramionami. Oparł się wygodnie. — I jak bardzo liczysz na to, że twoje prowokacje wytrącą mnie z równowagi. — Zamilkł na chwilę, dając sobie czas na złapanie oddechu, choć nie odwracał wzroku nawet na moment. — Nie unikam cię, Charlotte. Po prostu nie przepadam za prowadzeniem rozmów, które nic sensownego nie wprowadzają do mojego życia. — Zerknął na zegarek, by zweryfikować czas. Mieli go jeszcze dużo, wciąż czekał na niego niezjedzony obiad i niezapalony papieros. — Twój klient przyznał się do winy. To pierwszy rozsądny ruch, jakiego dokonał od miesięcy. Ale jeśli myślisz, że rzucę ugodę na stół, bo ładnie się uśmiechasz i grozisz rozbiciem mojej uroczej twarzyczki, to znaczy, że wciąż nie odróżniasz litości od strategii.
Spojrzał na nią o ułamek sekundy za długo, jakby czegoś szukał w jej oczach. Nachylił się bliżej w jej stronę, w tym momencie prawie stykali się głowami, i ściszył swój ton głosu, by mieć pewność, że nie słyszy ich cała sala.
Ja nie uciekam, Charlotte. Ja tylko wybieram, kiedy warto słuchać. A jeśli naprawdę chcesz mnie zniszczyć, będziesz musiała się bardziej postarać niż rzucać teksty o męskiej dumie. To nie jest szkoła średnia, a ja nie jestem chłopcem, który przegrywa, bo dziewczyna była sprytniejsza — wysyczał. — Nie obawiam się wyniku końcowego, w końcu jest jeszcze apelacja, w której nie liczy się przedstawienie przed ławnikami, a fakty.
Gdy skończył mówić wyprostował się i zjadł ziemniaka, który przez ten cały czas czekał nabity na widelec. Taka prawda, mógł przegrać ten proces, dać jej tę satysfakcję, ale jego asem w rękawie była druga instancja. A jeśli byłaby potrzeba to i nawet Sąd Najwyższy. Mógł ją przeciągnąć jak szmatę po tym wszystkim, ale… w końcu chyba sama tego chciała, grożąc mu teraz.


Charlotte Kovalski

its a race against the clock

: pt lip 11, 2025 11:25 am
autor: Charlotte Kovalski
Cassian Lennox

— Urocze, a myślałam, że tylko na takiego wyglądasz — rzuciła Charlotte, wywracając oczami. Trudno wyrzucić takich ludzi z równowagi. Zdawała sobie z tego sprawę doskonale. Był przystojny, bogaty, miał wpływowych rodziców. Tacy ludzie byli ostoją, której nie dało się w żaden sposób zaprzeczyć. Może z tego powodu, tak bardzo chciała wyprowadzić go z równowagi. Wpatrywała się w Cassiana, jak w prawdziwy obrazek. Może gdyby nie byli, kim byli, mógłby się jej spodobać. Tak, to zawsze uważała prokuratorów, za najgorsze ścierwo ludzkości, które istniało.
— Daj spokój — mruknęła, wpatrując się prosto w jego oczy — jakby Ci było żal, mogłeś wnieść o ugodę. Festiwal wywlekania gnoju ma się rozpocząć, tak? — spytała całkiem poważnym tonem. Dla niej to była jasna sprawa. Miała możliwość prawdziwego jej zmiażdżenia, bez mrugnięcia okiem. Człowiek, który odbierał dziecko i zabierał je na zajęcia dodatkowe, wzbudzi w ławniczkach współczucie. Kiedyś miała jedną zasadę. Nie mówiła o zmarłych źle. Teraz będzie zmuszona do tego, by szczegóły ich codziennego życia wyszły na jaw.
— Niech będzie Lennox — westchnęła ciężko, kręcąc głową. Sama za bardzo nie przepadała za swoim nazwiskiem. Coś ją drażniło. Wolała, kiedy ludzie zwracali się do niej po imieniu. Wpatrywała się w niego badawczym spojrzeniem. Ciekawiło ją, co ukrywało się pod tą czupryną włosów — bo to sprawa białego mężczyzny, któremu ławnicy będą współczuć — powiedziała miękkim tonem, marszcząc przy tym brwi. Facet chorował na depresję, a kobieta potrafiła się nad nim znęcać. Miała za sobą sporo świadków, a zestaw ławników, który zdążyła zanalizować, byłby po jej stronie — prowokacje? Jeszcze nie zaczęłam. Zniesmaczyła mnie twoja moja. Niby to twoja praca, a w środku serca coś mnie ukuło — musiała przegryźć wnętrze policzka, by móc skupić się na rozmowie. W międzyczasie pakowała sobie pomidora do buzi, próbując wysłuchać wkurzonego prokuratora. W tym zirytowaniu był dla niej uroczy — czyli nie grałeś na fortepianie od rozmowy ze mną? — spytała, zakładając sobie kosmyk włosów za ucho — to smutne, że musimy się skupiać na sprawach, których nie lubimy — mruknęła, mieszając sobie widelcem w sałatce. Chwilę później wzięła kawałek avocado do ust i odprężyła się na kilka dobrych sekund — mój klient się przyznał, bo to zrobił. Przypominam Ci, że sam się zgłosił, kiedy tylko wytrzeźwiał — wzruszyła ramionami. Wiele faktów przeważało na jej stronę. Może nie będzie to totalne uniewinnienie, ale niespędzenie reszty życia w więzieniu.
— Skoro się nie obawiasz, to się załóżmy — odpowiedziała pewnym siebie tonem — co byś chciał ode mnie dostać za twoją wygraną? — zamyśliła się przez moment — czyżby oferta braku jakiegokolwiek słowa z mojej strony byłaby dla Ciebie pociągająca? Nigdy, o ile nie spotkamy się na sali sądowej i rozmowy tylko o sprawach służbowych — na jej twarzy malował się spokój. Czekała na reakcję mężczyzny, podjadając sobie sałatkę. Powinna jeszcze zdążyć na papierosa.