oh, my life, how are ya
: pn lip 14, 2025 6:24 pm
Dwa tygodnie milczała, nie dlatego, że chciała kogokolwiek zbyć, absolutnie, to nie jej w jej stylu. Milczała bo:
była w trakcie realizacji projektu
trzeciego dnia rozładował jej się telefon i po prostu tak na kilka dni został.
To nie było nic nowego w jej wykonaniu, nic, czego bliscy nie mogliby się spodziewać, po prostu przepadała nagle, ale przynajmniej wiadomo było gdzie, w przypadku silnego zatroskania zawsze można było zapukać do drzwi pracowni i ją tam zastać.
Aż w końcu nastąpiła środa i Miri obudziła się o godzinie trzynastej z poczuciem, że czas na przerwę i przede wszystkim czas na posiłek, który nie będzie zupą zalewajką, kupionym pod blokiem hot dogiem czy suchymi waflami z prasowanego ryżu, a nawet o takiej śmieciowej jakości jedzenia była w stanie zapomnieć.
Umyła się nawet - w końcu - i założyła pierwsze z brzegu ogrodniczki i crop top z nadrukiem tak spranym, że nie wiadomo było, co mógł kiedyś przedstawiać.
Z mokrymi włosami, pięcioma dolarami w kieszeni i w crocsach, po których plamach można było wnioskować, że przeżyły sporo jej projektów, wyszła z domu, udając się do warsztatu, bo gdzie indziej.
- Dzień dobry! - Znajomy zapach smarów i olejów uderzył ją w nozdrza kiedy weszła przez ogromne drzwi garażowe do środka, z rękami w kieszonkach ogrodniczek, uśmiechając się do innych pracowników, szukając wzrokiem tego swojego
- Jest Cyril? - Była środa godzina piętnasta, a Miri miała w głowie zakodowane, że to godziny, w trakcie których powinien być w warsztacie.
Jeden z mężczyzn, potężny na dwa metry wzdłuż (i prawie wszerz) klepnął w zderzak jednego z samochodów.
- Ej Volkov, ta twoja do ciebie. - Miri tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi, nie zamierzając się zagłębiać w w stan relacje, w końcu była tą jego. Przyjaciółką.
Cyryl Volkov
była w trakcie realizacji projektu
trzeciego dnia rozładował jej się telefon i po prostu tak na kilka dni został.
To nie było nic nowego w jej wykonaniu, nic, czego bliscy nie mogliby się spodziewać, po prostu przepadała nagle, ale przynajmniej wiadomo było gdzie, w przypadku silnego zatroskania zawsze można było zapukać do drzwi pracowni i ją tam zastać.
Aż w końcu nastąpiła środa i Miri obudziła się o godzinie trzynastej z poczuciem, że czas na przerwę i przede wszystkim czas na posiłek, który nie będzie zupą zalewajką, kupionym pod blokiem hot dogiem czy suchymi waflami z prasowanego ryżu, a nawet o takiej śmieciowej jakości jedzenia była w stanie zapomnieć.
Umyła się nawet - w końcu - i założyła pierwsze z brzegu ogrodniczki i crop top z nadrukiem tak spranym, że nie wiadomo było, co mógł kiedyś przedstawiać.
Z mokrymi włosami, pięcioma dolarami w kieszeni i w crocsach, po których plamach można było wnioskować, że przeżyły sporo jej projektów, wyszła z domu, udając się do warsztatu, bo gdzie indziej.
- Dzień dobry! - Znajomy zapach smarów i olejów uderzył ją w nozdrza kiedy weszła przez ogromne drzwi garażowe do środka, z rękami w kieszonkach ogrodniczek, uśmiechając się do innych pracowników, szukając wzrokiem tego swojego
- Jest Cyril? - Była środa godzina piętnasta, a Miri miała w głowie zakodowane, że to godziny, w trakcie których powinien być w warsztacie.
Jeden z mężczyzn, potężny na dwa metry wzdłuż (i prawie wszerz) klepnął w zderzak jednego z samochodów.
- Ej Volkov, ta twoja do ciebie. - Miri tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi, nie zamierzając się zagłębiać w w stan relacje, w końcu była tą jego. Przyjaciółką.
Cyryl Volkov