Strona 1 z 1

no need to babysit me

: pn lip 14, 2025 8:55 pm
autor: Blair Donovan
1
Windy dawno przestały wydawać swoje charakterystyczne dźwięki, kroki na piętrze ucichły. Blair w swoim gabinecie słyszała już tylko cichy szum klimatyzacji. Objęła dłonią ciepły kubek z kawą i westchnęła, zerkając na zegarek na jej nadgarstku.
Dwudziesta pierwsza.
Zdecydowanie inaczej powinna spędzać piątkowy wieczór, ale nie zapowiadało się na to, by miała szybko opuścić biuro. Od pięciu dni, odkąd tylko przyleciała do Kanady, nie wyszła z budynku przed pierwszą w nocy. Pojawiła się bez zapowiedzi, bo o jej wizycie w tym oddziale wiedział tylko ojciec. Nie robiła scen, nie zwoływała niepotrzebnych zebrań. Po prostu weszła do własnego gabinetu - tego, który od lat stał pusty, przygotowany na ewentualność gdyby ona albo Donovan senior chcieli tu kiedyś popracować.
Wystarczyło jej kilka rozmów, by zobaczyć, że nastroje są napięte. Początkowo planowała spędzić dwa tygodnie na tej całej „kontroli”, ale teraz już nie była tego taka pewna i zaczęła podejrzewać, że jej pobyt w Toronto znacznie się przeciągnie, jeśli tak dalej pójdzie. Każdy dzień zaczynał się o szóstej, a kończył… właściwie wcale. Krążyła między piętrami, między swoim gabinetem, archiwum, a działem księgowym. Zbierała informacje, obserwowała, dogłębnie analizowała. Do tej pory jednak, mimo ciężkich starań, nie miała pojęcia co było powodem opóźnień i strat w firmie.
Była sama. Była wycieńczona. Była na krawędzi, na której jej ojciec pewnie znajdował się nie raz, rozwijając ten biznes. I pomyśleć, że niestety to dopiero rozgrzewka - doskonale to wiedziała. Sama tego c h c i a ł a.
Zrzuciła z siebie marynarkę i powoli podwinęła rękawy koszuli, po czym przeciągnęła się leniwie, przymykając na chwilę, zmęczone już oczy. Siedząc w fotelu przy biurku, miała za plecami panoramę Toronto, a przed sobą tabelki Excela, które powoli już się zaczęły ze sobą zlewać. Upiła kilka łyków kawy, rzucając okiem na leżący obok na biurku gruby segregator z fakturami z ostatniego kwartału ubiegłego roku.
Przyjechała tu jako strażniczka nazwiska. Jako kobieta, która za nic nie zamierzała pozwolić, by coś, co jej ojciec budował całe życie, rozpadło się tylko dlatego, że nikt nie patrzył wystarczająco uważnie, w tym ona sama. Nie chciała, by to co podejrzewała się spełniło, ale właśnie tylko to na razie miała - podejrzenia niepoparte żadnymi dowodami. Marne poszlaki.
Coś musiało się jednak ujawnić. Coś na pewno było mocno nie tak.
Zamarła nagle, słysząc pukanie do drzwi. Głośne, zdecydowane. Nie spodziewała się nikogo. Była przekonana, że o tej porze całe piętro było puste - większość pracowników wyszła przed osiemnastą, nieliczni zostali do siódmej. Pukanie się powtórzyło, tym razem delikatniejsze, jakby osoba za drzwiami nie była pewna, czy powinna tu w ogóle być.
Przez sekundę zawahała się. Nie dlatego, że się bała, po prostu nie miała ochoty rozmawiać. W końcu podeszła do drzwi niespiesznie i lekko je uchyliła, nie otwierając ich od razu szeroko.
Frank… — odezwała się zaskoczona i od razu zmarszczyła czoło, ogarniając szybko wzrokiem korytarz — …co cię tu sprowadza? Stało się coś?


frank clay

no need to babysit me

: wt lip 15, 2025 9:47 pm
autor: Frank Clay
1.

Są osoby, którym Frank, nigdy nie odmawia, to nie istotne, czy chodzi o jeszcze jedną partyjkę bilarda, wypad na ryby, kolejną kolejkę ulubionego alkoholu, jest to delikatnie mówiąc bardzo wąskie, by nie powiedzieć, że zamknięte, dość elitarne grono osób, jakie detektyw darzy pewną dozą zaufania, te osoby można nazwać „przyjaciółmi”, acz sam tego sformułowania raczej unika, bo nie lubi tak ckliwych i emocjonalnych określeń, zawsze był prostym facetem, który nie potrzebował wielkich słów, to przez czyny oceniał innych, w tym także siebie dawał poznawać. Dlatego, kiedy komórka niecierpliwie, niczym wróbel w klatce zawibrowała w wewnętrznej kieszeni jeansowej koszuli poczuł rozdrażnienie samym faktem, iż ktoś przeszkadza mu w czasie wolnym od pracy, jednakże widząc numer Mitcha, nieco złagodniał i z chęcią odebrał.
Informacje, jakie dostał były szczątkowe, chociaż wydźwięk miały jak najbardziej delikatny, wręcz pozostawiający pole do domysłu, tak Clay starał się nie zagłębiać w temat nazbyt ciekawskim okiem detektywa, a raczej potraktować prośbę kumpla, jako przejaw dobrej intencji i spełnić, to o co go poproszono, bez zadawania zbędnych pytań, acz czuł podskórnie, że ten, coś przed nim ukrywał, bo doskonale znal starego cwanego lisa, a jego córka, wcale daleko nie upadła od jabłoni, była i owszem bardziej impulsywna, miała swoje wady, momentami dostrzegał w niej gorącą krew, jaka charakteryzowała również jej ojca w przeszłości, jednak widział ją ostatni raz kilka lat temu i nie miał przedstawienia, jaka była obecnie, nosił w pamięci zamglony obraz ich spotkania, to wszystko, gdyby przedstawiała sobą, jakieś niepokojące sygnały, to wówczas by je dostrzegł – niewątpliwie i mógłby brać poważnie pod rozwagę troskę jej ojca. Jednak nic takiego nie zaobserwował, a Blair prezentowała raczej gatunek osób potrafiących zadbać o siebie i swoje bezpośrednie bezpieczeństwo. To też czuł, niczym pies gończy trop, lecz nie potrafił nanieść go na odpowiednie tory. Ale nie zamierzał uciekać od deklaracji, stosując wykręty, które wiele osób, będących na jego miejscu, mogłyby zastosować. Lubił podkreślać, że to czyny definiowały znajomości, dlatego postanowił wypełnić prośbę, bez żadnego marudzenia i odkładania w czasie.

Wiedział, że ją tu zastanie, tak jak i jej ojciec oddawali duszę tej firmie, była ona ich dziełem, dlatego nawet nie jechał do hotelu, gdzie miała zarezerwowany apartament, bez mrugnięcia okiem skierował się do firmy mającej swe biura w jednym z luksusowych biurowców. Przyznawał, sam przed sobą, że lubił odwiedzać te budynki, zwłaszcza te najwyższe kondygnacje, bo widok, który się z nich rozpościerał budził w nim dziwnie, nieokreślone emocje o pozytywnym, acz lekko nostalgicznym zabarwieniu. Paradoksalnie nie odczuwał, tego będąc w samolocie, czy eksplorując górskie szczyty, a wyłącznie w tego typu drapaczach chmur, to dziwne, bo zwykle tego typu miejsca zajmowały korporacje, te natomiast budziły we Franku pejoratywne emocje raczej w szerszym i mocno ogólnym zarysie. Tak jednak nie oparł się pokusie, by nie zatrzymać się przy jednym z okien i nie zerknąć na rozświetlone Toronto, te z góry wyglądało tak… niewinnie? Melancholijny uśmiech delikatnie wypłynął na jego poważne oblicze rozświetlając je na moment dosłownie. Nim podszedł do narożnego biura, w którym świeciło się światło i w którym jak sądził znajdzie Blair.
Zapukał.
Ponowił, tym razem znacznie mocniej.
Cisza...
Zapukał raz jeszcze, nieco lżej, ale dłużej i gdy kończył jego dłoń spoczęła na klamce, powoli wprawiając w ruch naoliwiony mechanizm.
Spodziewał się, że zasnęła nad biurkiem, to by do niej mogło pasować, tak sądził. Nie wiedział, jaka tak naprawdę była, bo nawet z Mitchem o niej rzadko, kiedy rozmawiali. Sam z siebie wyłącznie grzecznościowo i to wszystko… dlatego drgnął, gdy dostrzegł jej twarz w przerwie między futryną, a drzwiami. Uchylone drzwi pozwalały, by rzucił okiem na kawałek przestronnego biura i na nią. Nie wyglądała, jakby ją obudził.
Posłał kobiecie lekki uśmiech, nieco sztuczny, bo i jej reakcja wydawała się być lekko zmieszana. Czyli staruszek jej nie uprzedził – myśl przemknęła przez umysł policjanta, tak nagle oczywista, że to aż dziwne, iż wcześniej sam tego nie przewidział, że go wpakuje na minę. Stłumił westchnięcie.
Nie. Twój ojciec do mnie zadzwonił; prosiłbym robił za przewodnika — za nic w świecie słowo: „niańka” nie przeszłoby mu przez usta, dlatego sprawnie je zastąpił. — Jesteś sama, mogę wejść? — Podniósł pytająco brew, a w jego przenikliwych oczach zapłonęły ogniki dziwnej przenikliwości, jakby sprawdzał, czy potrafiłby ją odczytać, nim ta mu odpowie. Nie naciskał, jednak na wejście stał w progu, w dalszym ciągu lekko opierając dłoń na drzwiach.



Blair Donovan