the place you left behind
: pn lip 14, 2025 9:47 pm
#1
outfit
Nawet w środku tygodnia bar był pełen ludzi. Bywalców w różnym wieku, w do bólu zwykłych szmatach, które nazywali ubraniami, albo w skąpych koszulkach i obcisłych spodenkach nie pozostawiających wiele dla wyobraźni. W półmroku i pośród kolorowych świateł jednak wszystko wydawało się atrakcyjniejsze.
Nie było to miejsce, w którym ktoś mógłby spodziewać się zastania w nim Coldfielda. Nie tylko z oczywistych względów, bo choć popularne, nie był to też bar, dla tych, których było stać na inną rozrywkę. Dzięki temu jednak nie martwił się tym kogo tu spotka. Nawet jeśli ktoś mu znajomy by się tu napatoczył, to cały urok był taki, że nie pisnął by słowa nie chcąc samemu sobie zaszkodzić.
Jeśli nie miał innych planów weekendy spędzał właśnie tutaj. Gdyby miał być ze sobą szczery to szukał w tym miejscu poczucia przynależności, jako pragmatyk jednak, mógł przyznać się przed sobą tylko do tego, że szukał tu kogoś komu miało się danego wieczoru poszczęścić. Jakie inne opcje miał tak naprawdę? Romanse w jego otoczeniu były ryzykowne, internetowe schadzki wydawały mu się z kolei poniżające. A Malcolm, cóż jak każdy, też miał swoje potrzeby do zaspokojenia.
- Nigdy nie przychodzisz tu w ciągu tygodnia. - Siadając przy barze zaczepił go jeden z barmanów od razu biorąc się za zrobienie mu zamówionego drinka. - Bo mam normalną pracę. - Bardziej dalekie od prawdy słowa nie padły z jego ust. A przynajmniej nie w przeciągu ostatniej godziny. Kto w firmie jego ojca pracował, ten w cyrku się nie śmieje. Sama Miranda Priestly przyznałaby mu rację. Prócz pracy, która sama w sobie była wymagająca, miał tendencje do robienia sobie w niej pod górkę. Malcolm był książkowym przykładem pracoholika poświęcając pracy większość cyklu dobowego. Musiał, chcąc nie tyle unosić się na wodzie, co piąć się na szczyty. Chciał, bo wymagała tego od niego chorobliwa ambicja i chęć przypodobania się ojcu.
Mężczyzna na jego słowa przewrócił tylko oczami. Bezczelny, ale przepychanki słowne z nim były zwykle na tyle przyjemne, że mógł mu to łaskawie odpuścić. - Wiesz, że mogę cię w każdej chwili otruć? - Zapytał podsuwając mu po ladzie baru nagle dziwnie podejrzane Malibu Surfer. - Zrobią mi obdukcję. - Odpowiedział niewzruszony rozglądając się po pomieszczeniu i zawieszając wzrok na co poniektórym gościu szukając towarzystwa na dziś.- Ukryję ciało.- Uśmiechnął się wiedząc, że cokolwiek by nie wymyślił i tak znalazłby na to odpowiedź. - Za dużo świadków. - Skwitował finalnie upijając pierwszego łyka tego wieczoru.
Zanim zdążył powrócić do skanowania wzrokiem sali, na wolnym krzesełku obok usiadła żywa podobizna Lelanda Stottlemeyera z recesywną linią włosów. - Mogę postawić ci drinka? - Zapytał nachylając się nad nim wchodząc w niebezpieczne rejony jego strefy osobistej. - Stać mnie. - Zbył propozycje unosząc swoją szklankę do góry. - Daj spokój, widziałem jak mi się przyglądasz. - I faktycznie tak było. Zrobił to teraz po raz drugi poświęcając dobrostan swoich spojówek i przejeżdżając go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. - Zastanawiałem się co za bezguście łączy brązowe buty z czarnym paskiem. - Pewny siebie uśmiech szybko uciekł mu spod wąsa, a sam mężczyzna mówiąc coś zapewne mało istotnego pod nosem, wrócił na swoje miejsce.
Nie minęła długa chwila, a na tym samym krzesełku usiadła inna osoba. Nie byle jaka, bo duch w żywej postaci. Coldfield nie zdołał ukryć zaskoczenia, które musiało być wypisane na jego twarzy. Zmarszczył czoło jakby przez umysł przebiegało mu miliony myśli i rozchylił usta szukając słów, ale co nie zdarza się często, nie zdołał żadnych odnaleźć. Minęło sporo lat i zapewne nie poznałby nawet nowej wersji starego przyjaciela, gdyby nie ciekawość, którą musiał w sobie zaspokoić. Kilka lat wstecz szukał informacji o nim. Nie tego gdzie żyje, z kim, czym się zajmuje. Chciał tylko wiedzieć, że gdzieś tam po prostu jest.
Pokręcił głową z niedowierzaniem próbując naprostować swoją reakcję i schować emocje za rozbawionym uśmiechem. - Gdyby to nie był mój pierwszy drink pomyślałbym, że przesadziłem z procentami. - Pijacka fatamorgana była bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem, niż surrealistyczna wizja nieplanowanego spotkania po latach.
Liam Thompson
outfit
Nawet w środku tygodnia bar był pełen ludzi. Bywalców w różnym wieku, w do bólu zwykłych szmatach, które nazywali ubraniami, albo w skąpych koszulkach i obcisłych spodenkach nie pozostawiających wiele dla wyobraźni. W półmroku i pośród kolorowych świateł jednak wszystko wydawało się atrakcyjniejsze.
Nie było to miejsce, w którym ktoś mógłby spodziewać się zastania w nim Coldfielda. Nie tylko z oczywistych względów, bo choć popularne, nie był to też bar, dla tych, których było stać na inną rozrywkę. Dzięki temu jednak nie martwił się tym kogo tu spotka. Nawet jeśli ktoś mu znajomy by się tu napatoczył, to cały urok był taki, że nie pisnął by słowa nie chcąc samemu sobie zaszkodzić.
Jeśli nie miał innych planów weekendy spędzał właśnie tutaj. Gdyby miał być ze sobą szczery to szukał w tym miejscu poczucia przynależności, jako pragmatyk jednak, mógł przyznać się przed sobą tylko do tego, że szukał tu kogoś komu miało się danego wieczoru poszczęścić. Jakie inne opcje miał tak naprawdę? Romanse w jego otoczeniu były ryzykowne, internetowe schadzki wydawały mu się z kolei poniżające. A Malcolm, cóż jak każdy, też miał swoje potrzeby do zaspokojenia.
- Nigdy nie przychodzisz tu w ciągu tygodnia. - Siadając przy barze zaczepił go jeden z barmanów od razu biorąc się za zrobienie mu zamówionego drinka. - Bo mam normalną pracę. - Bardziej dalekie od prawdy słowa nie padły z jego ust. A przynajmniej nie w przeciągu ostatniej godziny. Kto w firmie jego ojca pracował, ten w cyrku się nie śmieje. Sama Miranda Priestly przyznałaby mu rację. Prócz pracy, która sama w sobie była wymagająca, miał tendencje do robienia sobie w niej pod górkę. Malcolm był książkowym przykładem pracoholika poświęcając pracy większość cyklu dobowego. Musiał, chcąc nie tyle unosić się na wodzie, co piąć się na szczyty. Chciał, bo wymagała tego od niego chorobliwa ambicja i chęć przypodobania się ojcu.
Mężczyzna na jego słowa przewrócił tylko oczami. Bezczelny, ale przepychanki słowne z nim były zwykle na tyle przyjemne, że mógł mu to łaskawie odpuścić. - Wiesz, że mogę cię w każdej chwili otruć? - Zapytał podsuwając mu po ladzie baru nagle dziwnie podejrzane Malibu Surfer. - Zrobią mi obdukcję. - Odpowiedział niewzruszony rozglądając się po pomieszczeniu i zawieszając wzrok na co poniektórym gościu szukając towarzystwa na dziś.- Ukryję ciało.- Uśmiechnął się wiedząc, że cokolwiek by nie wymyślił i tak znalazłby na to odpowiedź. - Za dużo świadków. - Skwitował finalnie upijając pierwszego łyka tego wieczoru.
Zanim zdążył powrócić do skanowania wzrokiem sali, na wolnym krzesełku obok usiadła żywa podobizna Lelanda Stottlemeyera z recesywną linią włosów. - Mogę postawić ci drinka? - Zapytał nachylając się nad nim wchodząc w niebezpieczne rejony jego strefy osobistej. - Stać mnie. - Zbył propozycje unosząc swoją szklankę do góry. - Daj spokój, widziałem jak mi się przyglądasz. - I faktycznie tak było. Zrobił to teraz po raz drugi poświęcając dobrostan swoich spojówek i przejeżdżając go wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. - Zastanawiałem się co za bezguście łączy brązowe buty z czarnym paskiem. - Pewny siebie uśmiech szybko uciekł mu spod wąsa, a sam mężczyzna mówiąc coś zapewne mało istotnego pod nosem, wrócił na swoje miejsce.
Nie minęła długa chwila, a na tym samym krzesełku usiadła inna osoba. Nie byle jaka, bo duch w żywej postaci. Coldfield nie zdołał ukryć zaskoczenia, które musiało być wypisane na jego twarzy. Zmarszczył czoło jakby przez umysł przebiegało mu miliony myśli i rozchylił usta szukając słów, ale co nie zdarza się często, nie zdołał żadnych odnaleźć. Minęło sporo lat i zapewne nie poznałby nawet nowej wersji starego przyjaciela, gdyby nie ciekawość, którą musiał w sobie zaspokoić. Kilka lat wstecz szukał informacji o nim. Nie tego gdzie żyje, z kim, czym się zajmuje. Chciał tylko wiedzieć, że gdzieś tam po prostu jest.
Pokręcił głową z niedowierzaniem próbując naprostować swoją reakcję i schować emocje za rozbawionym uśmiechem. - Gdyby to nie był mój pierwszy drink pomyślałbym, że przesadziłem z procentami. - Pijacka fatamorgana była bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem, niż surrealistyczna wizja nieplanowanego spotkania po latach.
Liam Thompson