Strona 1 z 1
the memories haunt, like ghost in the night
: wt lip 15, 2025 12:08 am
autor: Elena Santorini
You dress so beautiful
On those cliffs that took your soul
outfit
Nie była w stanie tak żyć.
W przydymionym wnętrzu eleganckiej restauracji wpatrywała się w twarz mężczyzny trującego jej słuch swoimi bezwartościowymi przemyśleniami podczas gdy jej własne myśli gnały naprzód. Zapewnienia Salvatore'a powinny ją uspokoić. Miał w sobie tę samą manierę, z którą jej ojciec przemawiał wieczorami w salonie nie prosząc, a każąc jej przestać się martwić. Kładąc na jego dłoni fałszywy paszport, z którym przybyła do Toronto, przypieczętowała ich umowę, zgadzając się na powrót do imienia, które nadano jej przy narodzinach.
Ale jego słowa nie były nic warte dla strachu, który zakorzenił się u podstawy jej czaszki. Dostrzegając swoje nazwisko na liście tourne Giselle odczuła panikę, nie szczęście. Przechadzając się uliczkami jej nowego domu co rusz oglądała się przez ramię, spodziewając niebezpieczeństwa. Przywykła do fałszu - odziewała kłamstwa jak zbroję, warstwa po warstwie owijając się kokonem, który zapewniał jej kokon.
Bez nich wydawała się naga. Obdarta z tego fałszywego poczucia bezpieczeństwa, które dawały jej lewe dokumenty i obce imiona. Wpływy jej kuzyna nie miały żadnego znaczenia gdy zbyt przywykła do tamtego życia by powrócić do tego, które pozostawiła w Mediolanie. Złudzenie wolności okazało się tylko tym - mirażem namalowanym przez Salvatore'a, którego obraz każdego dnia wzbudzał w niej coraz większą frustrację.
- Elena, słuchasz mnie w ogóle? - drgnęła, gdy imię przywołane do teraźniejszości przez jej zdradzieckie myśli rozbrzmiało w powietrzu. Twarz spoglądająca na nią z naprzeciwka skąpana była w półmroku, który wyostrzał wcześniej przystojne rysy mężczyzny, z którym udała się na randkę. Anthony, Kenneth, James? Zmarszczyła brwi, usiłując przywołać jego imię z odmętów swojego zmroczonego alkoholem umysłu.
Nigdy nie piła na randkach - no, nie więcej, niż jedną lampkę wina. Stres ostatnich dni szukał w niej ujścia od dłuższego czasu - ujścia, które usiłowała znaleźć w krótkiej przygodzie z czarującym partnerem. Anthony, Kenneth, James... A może Donovan? Okazał się jednak próżnym, zapatrzonym w swoje odbicie i zakochanym w swoim dorobku biznesmenem i przy jego dłuższych wywodach na temat optymalizacji firmy niepostrzeżenie wlała w siebie zbyt wiele wina, niż powinna.
Odchrząknęła, porzucając próbę przypomnienia sobie jego imienia na rzecz przywołania pytania, które jej zadał. Gdzieś między jednym zwojem mózgowym a drugim, nagle cichy gwar pozostałych ludzi obsiadających restaurację zniknął. Rozejrzała się, przeczulona, szukając powodu nagłej ciszy wokół lecz siedząc w cichym zakątku obiektu, nie dostrzegła zmierzającego na miejsce pianisty.
Usłyszała za to pierwsze odgłosy muzyki, wdzierające się do jej duszy jak grom rozświetlający czerń nieba. Znajome nuty, który przywodziły na myśl wspomnienia gorącego, włoskiego słońca palącego jej skórę.
- Oczywiście - skłamała, sięgając po kieliszek wina i upijając kolejny, sowity łyk. - Może zatańczymy?
Melodia nie była energiczna, szybka, a jednak jej stopy same drgnęły pod stolikiem w jej rytm. Skrzywienie na twarzy jej towarzysza byłoby przewidywalne - gdyby nie alkohol, który otępił jej zmysły, wyciszył intuicję i przy tym pozbawił jakiegokolwiek, społecznego daru obserwacji.
- Nie tańczę - odrzucił od razu, zerkając na kieliszek w jej dłoni. - Nie uważasz, że wypiłaś już nieco...
- Twoja, kurwa, strata - warknęła instynktownie, niezbyt adekwatnie dobierając intensywność swojej odpowiedzi do wagi pytania, które zadała. Dla niej to było ważne. Cholernie ważne w tej chwili.
Dopiła jednym haustem wino nim wstała, z hukiem odsuwając krzesło od stolika - matka z pewnością przewracała się grobie - i ruszyła w stronę dźwięków, poszukując ich źródła.
vincent beauregard
the memories haunt, like ghost in the night
: pt lip 18, 2025 12:06 am
autor: vincent beauregard
001
one should always be drunk. that's all that matters... but with what?
with wine, with poetry, or with virtue, as you chose. but get drunk.
Raz, dwa, trzy.
W rytmicznych uderzeniach podeszwy eleganckich butów witały się z wilgotnym od deszczu chodnikiem, gdy nieśpiesznie pokonywał kolejną drogę do u p a d k u. Zamierzał wkroczyć do piekielnego przedsionku, by zapisać kolejną noc ciągiem gorszących chwil prowadzących do słodkiego zapomnienia. Każdy zakamarek jego umysłu wypełniały szepty, doprowadzające niekiedy do drżenia rąk. Celem błądzenia w gąszczu wieżowców okazała się jedna z wielu restauracji, do której kolejkę sprawnie ominął, stając od razu przed niewiele starszą od siebie dziewczyną zarządzającą wejściem.
— Beaurgard, miałem rezerwację — Ustami od niechcenia utkał początek kłamstwa, dodając barw zniecierpliwionym spojrzeniem rzucanym prawdopodobnie nowozatrudnionemu pracownikowi. Pochylił się nieznacznie ku kobiecie, posyłając jej pełen fałszu uśmiech pełen politowania, by wielce zatroskanym głosem kontynuować mijanie się z prawdą. — Dokładnie takie samo jak tej polityczki, rozumie Pani?
Wyprostował się ponownie, by z zaciekawieniem obserwować początkowo nieznaczne zmiany w wyrazie twarzy rozmówczyni, by prawie to triumfalnie minąć ją ostatecznie w drzwiach, kiedy zmieszana zgodziła się z jego łgarstwem. Prawie, ponieważ nienawiść do siebie zawsze trawiła go od środka, gdy tylko mimowolnie powoływał się na n a j d r o ż s z ą matkę. Dlatego momentalnie skierował się do baru, by alkoholem zabić gorzki smak wypowiedzianych przez siebie słów.
Wślizgnął się na barowy stołek tak sprawnym ruchem, gdyż wkraczał na swe dobrze oraz niechlubnie znane wody. Najmłodszy syn, wschodząca gwiazda biało-czarnego rzędu klawiszy... tudzież upadlający się młodzieniec przynoszący wstyd rodzinie, która latami — wręcz po trupach, choć nigdy tego nie udowodniono — pięła się do obecnej pozycji. A jego skrzydła zdawać się mogło niezdolne do dalszego lotu, nie mogły go dalej nieść ku świetlanej przyszłości, gdyż najwyraźniej pisany był mu pełen chaosu upadek. Po może dwóch drinkach — zbyt hojnie obdarowanych napiwkiem — pozwolił swojej duszy podążyć za własnym przeznaczeniem, bo zawsze każdy dzień przeplatał się właśnie z tym. A obserwując drętwą atmosferę panującą w restauracji, nie byłby sobą, gdyby nie spróbował roznieść tego w pył swoją obecnością. Nie pierwszy raz wszakże wkradał się nieproszony za fortepian, przyznając sobie do niego wszelkie prawo.
Zasiadając przed rzędem biało-czarnych klawiszy, przyjemne mrowienie wędrujące wzdłuż jego kręgosłupa; budząca się w nim potrzeba na z a t r a c e n i e wyrywała z oplatającego go ciasnymi więzami letargu życia. Kiedy szczupłe palce z czułością muskały chłodną i gładką powierzchnię, cały ten padół ludzkich nieszczęść przestawał istnieć. Spopielał go w swych gorzkich marzeniach, gdyż tliła się w nim wyłącznie zguba. I tego wieczoru postanowił zbrukać własnym szaleństwem wpierw dzieło Satiego, powoli pierwszymi dźwiękami wkradając się w kakofonię restauracyjnej sali. Nie liczył się z tym, iż Gymnopédie No. 1 zaginie gdzieś w gąszczu rozmów, prowadząc nieprzerwanie kolejne dźwięki płynące spod jego palców. Powoli jednak utwór grany w tonacji D-dur przechwycił uwagę gości, wyciszając coraz bardziej rozchodzący się po sali szmer.
Siał w ich sercach złudny spokój, płynnie przechodzącymi akordami decydując się na trzymanie się ramach legato. Prawa dłoń zachowywała prostą i przejrzystą linię melodyczną, a lewa zaś wygrywała łagodne arpeggia. W swej grze — niekiedy rozciągającej się również na życie — wodził na pokuszenie, by w ostatnim dźwięku strącić ku przepaści. I również teraz Vincent w tym melancholijnym, jakby zawieszonym w czasie utworze zamierzał zapowiedzieć śmierć, bo gdy na moment uniósł spojrzenie na otaczający go świat, dostrzegł zmierzającą w bliskim mu kierunku nieznajomą.
— La morte si avvicina... — Czyż w tym momencie — między jednym dźwiękiem a drugim — szeptem nakreślił swoje przeznaczenie? Czy może za słowami tak pośpiesznie wypowiedzianymi kryło się coś więcej? W swym półtrzeźwym umyśle nie zdołałby podążyć szlakiem własnych myśli, więc powrócił do ponownego upijania się wygrywanymi akordami. Nieśpiesznie powędrował spojrzeniem do klawiszy, przymykając niekiedy powieki, pozwalając porwać się wygrywanej muzyce.
Raz za razem zastępował spokojne akordy trytonami, pragnąc zaakcentować zbliżające się załamanie prowadzące do tańca śmierci.
Elena Santorini
the memories haunt, like ghost in the night
: pt lip 18, 2025 1:22 pm
autor: Elena Santorini
Muzyka wypływająca ze schowanego w drugim końcu pomieszczenia instrumentu nie była jedynie piękna w jej zamroczonym, subiektywnym spojrzeniu. Była pewna, że nawet w trzeźwości dostrzegłaby wyjątkowe zdolności zasiadającego w cieniu pianina muzyka. W ten poprawny, właściwy sposób - dyskretnie przesuwając się na inne krzesło, odnajdując pusty stolik, w którym mogłaby być bliżej jej źródła. Jej twarz nie zdradziłaby nic więcej ponad lekki uśmiech tańczący na ustach na wspomnienie rodzinnych stron, malowane w jej głowie z pomocą znajomej linii melodycznej. Może nawet zauważyłaby, że mężczyzna nie był wcale zatrudnionym przez restaurację muzykiem - że w swojej spontaniczności, upojeniu potrzebie tworzenia sztuki zajął jego miejsce zwykły klient.
Mieszanka strachu, odkładanego się w jej ciele napięcia i zbyt wielu kieliszków czerwonego wina stworzyła tę jedną, ostateczną siłę. Pchnęła ją za pieczołowicie wytyczoną granicę - granicę własnej prezencji, granicę potrzeby chowania się przed spojrzeniem tłumu, granicę zwyczajnego taktu wpojonego jej przez matkę wraz z mlekiem. Docierając do źródła dźwięków, do klawiszy poruszających struny w jej sercu, pozwoliła, by muzyka wzięła jej ciało we władanie tak, jak robiła to zwykle.
Właśnie za to ją kochała.
Za stan bezmyślności, który pojawiał się gdy jej sylwetka wirowała w schowanych pośród melodii akcentach. Pociągana przez niewidzialne sznurki, pozwoliła sobie płynąć w obliczu nadciągającej śmierci. Alkohol nadał jej tańcu innego charakteru. Nawet teraz, nawet upojona i pochłonięta tysiącem, sprzecznych emocji, wyczuwała swoje błędy. Niewyraźne linie, urwane ruchy, krok do przodu zbyt szybko, krok w tył zbyt wolno. Ale z perspektywy kogoś nieogarniętego jej chorobliwym perfekcjonizmem, wino nadało jej swobody i naturalności - tej, o której istnieniu zdążyła zapomnieć. Która zabierała ją w stronę gorących, Włoskich nocy i kwiatów kwitnących w jej ogrodzie.
Napotykając spojrzenie mężczyzny, wyczuła formującą się między nimi więź porozumienia. Niewidzialne sznurki pociągające ją w rytm tańca znalazły się w jego dłoniach, pomiędzy biało-czarnymi klawiszami wygrywającym nadejście Śmierci. Nigdy wcześniej nie widziała tej twarzy - wątpiła, by mężczyzna w ogóle był Włochem, a jednak wydawał się pierwszą i jedyną osobą, która naprawdę pojęła istotę jej duszy. Wygrywana przez niego melodia narastała, przyśpieszała, a wraz z nią nadciągały obrazy, emocje. Podróż przez sielankę własnego życia, przez miłość i ciepło jej dojrzewania aż po zimny bruk usłany szkarłatem gdy śmierć zebrała swoje żniwo. Nie zorientowała się w chwili, w której jej oczy zaszkliły się, choć głęboko zaszyty upór nie pozwolił im opaść w dół.
Wraz z końcem utworu, zatrzymała się i ona. Oddychając głęboko, szybko, nie miała pojęcia ile tańczyła - nie wiedziała nawet, ile mógł trwać. W tamtej chwili nie miał początku, ani nie miał końca, zlepiał jej przeszłość z teraźniejszością, jak gdyby sam Bóg zesłał jej z nieba przypomnienie tego wszystkiego, co przeżyła.
Drogie restauracje miały swoje pułapy, a te określały reakcję na nieprzewidywane okoliczności. W tych z rodzaju drogich dla przeciętnego zjadacza chleba prawdopodobnie natychmiast ich dwójka zostałaby proszona o powrót do swoich stolików, o ile nie wyrzucona na zewnątrz za dotykanie pianina, na które właściciel wziął kredyt. Ale w miejscach takich jak to klientela była zbyt bogata, zbyt ważna, by obsługa mogła podjąć decyzję. Plątali się gdzieś w polu jej widzenia, jeden drugiego pytając co powinni z tym zrobić i sprzeczając, gdy od strony stolików rozległy się brawa.
Wciąż błogo nieświadoma tego, że mężczyzna nie był zatrudnionym przez restaurację muzykiem, podeszła w stronę wielkiego, drogiego pianina umieszczonego na podwyższeniu. Na jej twarzy przebijał się lekki rumieniec policzków gdy pochyliła się, opierając o instrument - chłodny w dotyku z jej gorącą skórą.
- Muszę powiedzieć, że ma pan magiczne palce - westchnęła, nachylając się w jego stronę z uśmiechem błąkającym na ustach.
vincent beauregard
the memories haunt, like ghost in the night
: czw lip 24, 2025 2:10 am
autor: vincent beauregard
Danse macabre...
...wyrywało się z odmętów jego duszy w każdym zręcznie przemyconym dźwięku, wplecionym w dzieło Satiego. Kolejne wygrywane nuty malowały mu pod zamkniętymi powiekami dzieło godne porządnego impresjonisty. Sielskie krajobrazy zieleni zmieszanej z błękitem spowijać zaczęła czerń z czerwienią, zalewając je niczym zatrutymi strumieniami. Przestań już łgać...; zaszumiało mu w myślach matczynym głosem, gdy wspomnieniami powrócił do dnia, kiedy naiwnie zwierzył się jej z tych synestezyjny odczuć. Wraz z obrazem matki utkanym niespodziewanie w umyśle, dłonie Vincenta wręcz gniewnie zatańczyły na biało-czarnym parkiecie, rozrywając na moment całą harmonię wygrywanego utworu.
Niech Cię jasny...
...przeklinam Cię.
Zaklinanie w dźwiękach nienawiści do kobiety, która niegdyś wydała go na świat, wprawiało jego ciało w delikatne drżenie, gdyż nigdy nie był w pełni odporny na zatruwający jad ich relacji. Przemykał z jednej awantury do drugiej, bo jednak gniew matki wydawał się łatwiejszy do zniesienia od chłodnej obojętności.
Dlatego;
dlatego teraz znaczył pożogą swe drogi, by nie pozostać niezauważonym. Pożerał wręcz zachłannie spojrzenia rzucane ze stworzonej sobie w zachciance widowni. Z absurdalną potrzebą pragnął stać się epicentrum ich wszechświata; na jedną noc — och, na kilka akordów wybijanych przez głupie serce, byle rozciągnąć w czasie spotkanie z przywołującą go samotnością. Wyprostował dumnie sylwetkę w ciągnącej się grze pozorów, choć w aktualnym stanie upojenia mijał się milami z artystyczną wytwornością.
Porzucił ją na poczet iluzji — lub jak sam miewał w zwyczaju to zwać; mamienia niespokojnych dusz — snutej wypełniającym przestrzeń utworem. Spoglądając jednakże ukradkiem przez ramię, sam zapewne wpadał w sidła tańczącej kostuchy. Otulonej czernią lekkiego materiału, który zaciera się w płynności ruchów niemożliwych dla kogoś p r z y z i e m n e g o. I zdołałby uwierzyć — jak na bezbożnika — iż to taniec nieznajomej dyktował rytm jego palcom sunącym przez biel i czerń. Młody Beauregard nie pojmował intencji, jakimi kierowała się nieznana tancerka, jakby porzucanie norm społecznych przysługiwać mogło wyłącznie jemu. Dlatego coraz zamykał ją w granicach spojrzenia rzucanego pośpiesznie między akordami, by nie rozpłynęła się w tłumie przed końcem utworu jak sen wraz z otwarciem oczu.
Skończył grać drastycznie; urywając brutalnie samą końcówkę, jakby pragnąc pozbawić wszystkich ostatniego oddechu. Zacisnąć z drwiącym uśmiechem dłonie na bladych szyjach, bo zdołał oszukać...
...został oszukany.
Wędrując spojrzeniem niespokojnie z łaskoczącego pod skórą podekscytowania za tancerką, w duszy przeczuwał własną zgubę. W ciszy przyglądał się, jak opiera się o instrument, licząc, że wyglądają na tyle ważnie, by nikt z obsługi nie porwał się na rozwiązanie niewygodnej dla nich sytuacji; przegnania intruzów. Ugryzł się w język w porę, choć zawadiacki uśmiech zdążył zatańczyć w jego kąciakach ust.
— A pani za to szaleństwo w swym tańcu — Szeptem wypuścił odpowiedź w dzielącą ich przestrzeń; bezsprzecznie zbyt niewielką na rozmowę z wyłącznie nieznajomym. Prowokacyjnie spojrzeniem zamierzał wyrwać sobie choćby kolejne minuty zapomnienia siebie. — Jedno z nas zaprzedało własną duszę za to. Które więc? — Uniósł się nieznacznie, zrywając ze stołka z delikatnym szelestem; szukając się na nieznane pisane im przez pióro zgubnego losu.
Elena Santorini
the memories haunt, like ghost in the night
: czw sie 14, 2025 11:56 am
autor: Elena Santorini
Od chwili, w której pierwsze brzmienia muzyki przeszyły powietrze restauracji, a wraz z nim jej duszę, porzucona przez nią przy stoliku randka stała się elementem przeszłości.
Nie było w tym żadnego pożegnania, przeprosin, polubownego zniszczenia oczekiwań, które mężczyzna z pewnością miał względem niej. Gdyby była w pełni trzeźwa, tego typu zachowanie wydawałoby jej się nie do pomyślenia. Nawet w chwilach, w których nuda wyżerała w jej sercu dziurę, zawsze zachowywała się taktownie i dbała o to, w jaki sposób była postrzegana. Tego typu opuszczenie ich wspólnie spędzanego wieczoru było niczym innym, jak powodem do wstydu - a jednak jej zaróżowione policzki miały zupełnie inną genezę, a umysł sprawnie przeskoczył na pianistę, którego odnalazła po drugiej stronie potężnego instrumentu.
Wstając z miejsca nie wiedziała, gdzie poniesie ją noc. Wiedziała jedynie, że płynąca z drugiej strony restauracji melodia pobudza jej ciało do życia w czasie, w którym niemal doszczętnie skostniało. Łaknąc tego, łaknąc chwili zapomnienia, odurzona w równej mierze alkoholem jak sztuką spod palców muzyka, zatraciła się w niej do głębi.
Ciszę w restauracji znów wypełnił odległy gwar rozmów, a jednak część wrażeń pozostawionych po sobie przez muzykę nie opuściła jej ciała. Nie wróciła do stanu przed, nie odwróciła się, odnajdując wzrokiem czekającego na niego mężczyznę. Taniec coś w niej wyzwolił, uspokoił łomot jej myśli, zatrzymał trybiki wiecznie pędzące w wyścigu we wnętrzu jej głowy. Zapomniała o tym, co było przed, spoglądając na oblicze siedzącego przed nią muzyka.
Na jego skąpanej w mroku twarzy dostrzegła zrozumienie. Obojętność przysłaniającą mimikę niczym welon, pod którym chowały się prawdziwe emocje. W strapionym spojrzeniu sięgała ku niej nić porozumienia, oplatająca dwie sylwetki zupełnie obcych sobie ludzi. Pochwyciła ją łapczywie, jak tonący chwytający się rzuconej mu liny, przerażona pustką chowającą się w głębinach.
- Szaleństwo to mocne słowo - mruknęła w odpowiedzi, odruchowo - jak specjalista na dźwięk nietypowego komentarza na temat swojej pracy. Nawet teraz, w chaosie tej nocy i krążącym w jej żyłach winie, w swoim tańcu poszukiwała oceny. Jakaś okruszyna trzeźwości schowana w głębi jej myśli dostrzegła, w jakim popłochu wstawał z miejsca, jak rozglądał się upewniając, czy obsługa nie ruszyła w ich stronę - ale to, czy był wynajętym przez restaurację muzykiem, czy przypadkową, zbłąkaną duszą taką jak ona, nie miało dla niej już żadnego znaczenia.
Kącik jej ust uniósł się lekko w pierwszej odpowiedzi na jego pytanie. Wspomnienie głębokiej nocy w parującym, Włoskim powietrzu przemknęło przed jej oczami, które opadły w dół, spoglądając na własne dłonie. Pozostały czyste - patrząc wstecz, czyste były od zawsze, a jednak jej dusza była zbrukana grzechami popełnionymi przez tych, których obdarzała swoją miłością.
- Taka muzyka mogła wyłącznie powstać z diabelskiego natchnienia - odparła, w odruchu silniejszym niż upojenie alkoholowe wywijając się łgarstwem. - Ja jedynie tańczę.
Wyprostowała się gdy wstał, odwracając w jego kierunku. Nikłe wspomnienie osoby, która wciąż czekała na nią przy ich stoliku - bądź wyszła, Elena nie była pewna - wróciło do niej z niechęcią, której nie zamierzała ulegać.
- Jest pan zajęty? - zagadnęła, siląc się na beztroski ton gdy jej serce łaknęło czegoś prawdziwego, choćby na chwilę.
vincent beauregard