001. Sorry, i'm late?
: wt lip 15, 2025 10:23 pm
001. Sorry, i'm late?
Nie lubiłam pogrzebów. Nie dlatego, że przypominały o śmierci. Śmierć była mi bliska. Stała się narzędziem, które umiałam trzymać w rękach z precyzją. Nie wzbudzała we mnie emocji, ani nie przerażała. Po prostu… była. Nie lubiłam pogrzebów, bo wszyscy na nich udawali. A ja, w przeciwieństwie do nich, byłam już dawno po etapie iluzji.
Wiedziałam, że umrze. Wiedziałam też, że dostanę zawiadomienie. I przyszła biała kartka z czarnym drukiem. "Z żalem zawiadamiamy..." Hipokryzja w najczystszej formie. Żadnego podpisu. Tylko miejsce, godzina i data. Rodzina, która wyprała mnie z pamięci jak niechcianą plamę, teraz oczekiwała mojej obecności? Po tylu latach milczenia? Nie, nie szłam tam z obowiązku. Nie z żalu. Nie z potrzeby zamknięcia pewnych spraw. Szłam, bo chciałam, żeby ich cisza pękła w pół.
Stałam długo w garderobie, patrząc na szafę. Czarny był oczywisty, bezpieczny i spodziewany. Czerń miała znaczyć żałobę, ale ja nie żałowałam. Przesunęłam wieszaki i sięgnęłam po biel. Wybrałam długą, prostą sukienkę z miękkiego materiału i z czarnymi zdobieniami. Zamieniłam się w obraz profanacji i wyglądałam dokładnie tak, jak chciałam.
Makijaż zrobiłam chłodny. Żadnych ciepłych tonów, żadnych kompromisów. Matowa skóra, ostro zaznaczone kości policzkowe, usta w kolorze starej cegły. Na głowę założyłam czarny kapelusz. Nie miałam zamiaru wyglądać na skruszoną. Miałam wyglądać na kobietę, której lepiej nie lekceważyć. Nawet po tylu latach.
Wyszłam sama. Bez Luny i bez eskorty. Taksówka podjechała pod dom dokładnie o 10:40. Pogrzeb zaczynał się o 11:00, a droga miała zająć czterdzieści minut. Liczyłam na to. W samochodzie nie rozmawiałam z kierowcą. Oparłam głowę o szybę i patrzyłam, jak miasto powoli zamienia się w obrzeża. Cmentarze zawsze wyglądały jak wystudiowane poczekalnie. Wszystko w nich było równe, przycięte, odpowiednio zgaszone. Śmierć też musiała mieć swoje zasady estetyczne, co było dla mnie śmieszne.
Moja matka nie żyła, a ja miałam wrażenie, że właśnie przeżywam jedną z lepszych autopromocji w swoim życiu. Nie czułam nic, kiedy wysiadałam. Zero wspomnień. Zero nostalgii. Zero wewnętrznego drżenia. Wiatr był chłodny, ale nieprzesadny. Szłam powoli. Widziałam już tłum. Wszyscy w czerni, jakby obowiązek ich przygniatał. Dźwięk jakiegoś głosu, zapewne księdza, unosił się w powietrzu. Nie przyspieszyłam.
I wtedy weszłam. Nie przepraszając spojrzeniami, nie spuszczając wzroku i nie szukając nikogo. Buty na obcasie stukały o kamienną ścieżkę z wyczuciem, a wszyscy zamarli. Zatrzymałam się w samym środku ich uwagi. Złożyłam teatralnie dłonie, jakbym właśnie miałam przystąpić do mszy. Uśmiechnęłam się lekko. Ironia była najlepszym sposobem na tę okazję. - Och, przepraszam... - powiedziałam chłodno, z tą nutą pogardy, którą ćwiczyłam przez całe dorosłe życie. - Czy ja się spóźniłam? - Po tych słowach wbiłam wzrok w trumnę. Nie klęknęłam, ani nie pochyliłam głowy.
Devon Maddox