you again?
: ndz wrz 28, 2025 7:59 pm
Oddychał, a przynajmniej próbował odzyskać kontrolę chociaż nad tym jednym aspektem swojego życia. Jego płuca niechętnie przyjmowały tlen, wciąż ściśnięte przez mięśnie przekonane o znajdowaniu się w stanie zagrożenia życia, co z kolei nie ułatwiało spowalniania rozszalałego serca. Nawet jego wzrok zdawał się być słabszy, zatapiając kąciki jego wizji w cieniach by ułatwić mu skupienie się wyłącznie na tym co miał przed sobą. Jakże wielkim szczęściem był fakt, że miał przed sobą akurat krzywiącego się faceta w średnim wieku. Kiedy ten ponownie otworzył usta zarówno picie jak i oddychanie spadło na boczny tor, a Gabriel spojrzał na niego spod gniewnie zmrużonych powiek.
- Następnym razem jak jakiś podejrzany typek do mnie podejdzie przywitam go z uśmiechem i dopytam czy chce więcej lodu do drinka - wycedził, stojąc murem za tym, że jego reakcja, chociaż gwałtowna, nie była nieuzasadniona. Nie w tej sytuacji. Nie kiedy dopiero co oberwało mu się za robienie sobie jaj. To przynajmniej działało, pomagało mu odwrócić własną uwagę od wszystkich potworów, które postanowiły wyczołgać się spod łóżka i prowadzić na niego polowanie w świetle dziennym. A przynajmniej tak przedstawiał to jego ojciec i takie wrażenie dostał od Grahama. Nie zamierzał akceptować sarkazmu, kiedy zdawało mu się, że dokładnie takie zachowanie było od niego oczekiwane. I nawet przekupstwo colą zero nie mogło tego zmienić.
Prychnął bez humoru na jego następne stwierdzenie i uniósł brew, nieszczególnie przekonany.
- Ta, już biegnę. Kajdanki też już masz? Przypniesz mnie do kaloryfera dla mojego własnego dobra? - upewnił się, poirytowany nawet nie samą sugestią powrotu do własnych czterech kątów, a tonem jakim zostało to wypowiedziane. Nie była to troskliwa sugestia by trochę odpoczął i oczyścił umysł, on naprawdę myślał, że może mu rozkazywać i ustawiać mu życie. Nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji. Jednak nawet jego sceptycyzm i to, że panoszył się w jego codzienności, nie ugodziło go tak bardzo jak nazwanie go dzieciakiem. Powieka drgnęła mu niespokojnie, kiedy spoglądał na niego z dołu, co bardzo szybko zmienił ignorując jego wyciągniętą dłoń i zostawiając otwartą puszkę na podłodze. Podniósł się na, jeszcze delikatnie drżące, proste nogi i z minimalną satysfakcją wbił w niego wyraźnie niezadowolone spojrzenie z kilku centymetrów powyżej.
- Nie nazywaj mnie tak - zażądał lodowatym tonem głosu, dźgając go w środek klatki piersiowej palcem wskazującym. - Jestem na ciebie skazany, ale nie myśl nawet przez chwilę, że masz nade mną jakąkolwiek kontrolę - podkreślił w potrzebie ustabilizowania swojej pozycji w tej współpracy. Graham miał dbać o jego zdrowie i życie, zapewne jego ojciec bardzo go sobie cenił, skoro przeznaczył mu opiekę nad własnym synem, jednak jeśli ten za mocno nastąpi mu na odcisk, Gabriel nie zamierzał hamować się przed pójściem prosto do ukochanego tatusia by ten załatwił mu kogoś innego. Naprawdę niewiele trzeba było by stracił cierpliwość.
- Świetnie, jeszcze trafił mi się samozwańczy psycholog. No, co w sobie duszę? Pewnie jakieś problemy z dzieciństwa? Coś z ojcem? Może z matką? Psem sąsiadki?- dopytał, zaciskając wolną dłoń w pięść przy swoim boku. - A może to nie ja jestem tutaj problemem, a moja własna kłamliwa rodzina i jakiś obcy facet pakujący mi się z butami w życie bez najmniejszych wyjaśnień, ani zapytania czy mam coś do powiedzenia na ten temat? Bo mam. I widzę, że ty też nie chcesz tu być, więc zrób nam obu przysługę i przestań mnie diagnozować - sapnął i po krótkiej chwili patrzenia mu prosto w twarz schylił się po swoją colę i przepchnął się obok niego. Przelotnie poinformował współpracownika, że wychodzi szybciej i, nieszczególnie zainteresowany tym czy ten go w ogóle usłyszał, wyszedł na chłodne, późnowieczorne powietrze i ruszył przed siebie. Oczywiście w kierunku odwrotnym od swojego mieszkania.
Graham Malone
- Następnym razem jak jakiś podejrzany typek do mnie podejdzie przywitam go z uśmiechem i dopytam czy chce więcej lodu do drinka - wycedził, stojąc murem za tym, że jego reakcja, chociaż gwałtowna, nie była nieuzasadniona. Nie w tej sytuacji. Nie kiedy dopiero co oberwało mu się za robienie sobie jaj. To przynajmniej działało, pomagało mu odwrócić własną uwagę od wszystkich potworów, które postanowiły wyczołgać się spod łóżka i prowadzić na niego polowanie w świetle dziennym. A przynajmniej tak przedstawiał to jego ojciec i takie wrażenie dostał od Grahama. Nie zamierzał akceptować sarkazmu, kiedy zdawało mu się, że dokładnie takie zachowanie było od niego oczekiwane. I nawet przekupstwo colą zero nie mogło tego zmienić.
Prychnął bez humoru na jego następne stwierdzenie i uniósł brew, nieszczególnie przekonany.
- Ta, już biegnę. Kajdanki też już masz? Przypniesz mnie do kaloryfera dla mojego własnego dobra? - upewnił się, poirytowany nawet nie samą sugestią powrotu do własnych czterech kątów, a tonem jakim zostało to wypowiedziane. Nie była to troskliwa sugestia by trochę odpoczął i oczyścił umysł, on naprawdę myślał, że może mu rozkazywać i ustawiać mu życie. Nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji. Jednak nawet jego sceptycyzm i to, że panoszył się w jego codzienności, nie ugodziło go tak bardzo jak nazwanie go dzieciakiem. Powieka drgnęła mu niespokojnie, kiedy spoglądał na niego z dołu, co bardzo szybko zmienił ignorując jego wyciągniętą dłoń i zostawiając otwartą puszkę na podłodze. Podniósł się na, jeszcze delikatnie drżące, proste nogi i z minimalną satysfakcją wbił w niego wyraźnie niezadowolone spojrzenie z kilku centymetrów powyżej.
- Nie nazywaj mnie tak - zażądał lodowatym tonem głosu, dźgając go w środek klatki piersiowej palcem wskazującym. - Jestem na ciebie skazany, ale nie myśl nawet przez chwilę, że masz nade mną jakąkolwiek kontrolę - podkreślił w potrzebie ustabilizowania swojej pozycji w tej współpracy. Graham miał dbać o jego zdrowie i życie, zapewne jego ojciec bardzo go sobie cenił, skoro przeznaczył mu opiekę nad własnym synem, jednak jeśli ten za mocno nastąpi mu na odcisk, Gabriel nie zamierzał hamować się przed pójściem prosto do ukochanego tatusia by ten załatwił mu kogoś innego. Naprawdę niewiele trzeba było by stracił cierpliwość.
- Świetnie, jeszcze trafił mi się samozwańczy psycholog. No, co w sobie duszę? Pewnie jakieś problemy z dzieciństwa? Coś z ojcem? Może z matką? Psem sąsiadki?- dopytał, zaciskając wolną dłoń w pięść przy swoim boku. - A może to nie ja jestem tutaj problemem, a moja własna kłamliwa rodzina i jakiś obcy facet pakujący mi się z butami w życie bez najmniejszych wyjaśnień, ani zapytania czy mam coś do powiedzenia na ten temat? Bo mam. I widzę, że ty też nie chcesz tu być, więc zrób nam obu przysługę i przestań mnie diagnozować - sapnął i po krótkiej chwili patrzenia mu prosto w twarz schylił się po swoją colę i przepchnął się obok niego. Przelotnie poinformował współpracownika, że wychodzi szybciej i, nieszczególnie zainteresowany tym czy ten go w ogóle usłyszał, wyszedł na chłodne, późnowieczorne powietrze i ruszył przed siebie. Oczywiście w kierunku odwrotnym od swojego mieszkania.
Graham Malone