Whisky moja żono...
: wt sie 26, 2025 11:45 pm
Cece Marquis
Pavel ledwie powstrzymał się od wysyczenia czegoś w reakcji. No tak, jego wina, bo martwił się o swoich własnych pracowników. Najwidoczniej wszyscy mieli w dupie, czy się nie połamią, tylko on jeden robi wielki problem z niczego. Wypuścił gniewnie powietrze z nozdrzy, szybko odwracając wzrok, maskując w ten sposób swoje emocje. I tak już wystarczająco się na nią wydarł. Nie chciał zostać uznany na podstawie tej jednej sytuacji za osobę niegodną zaufania, sprawiającą problemy, tak że nikt nie chciałby do niego przyjść w kluczowym momencie, bojąc się jego reakcji. Cała sytuacja nie tylko podniosła mu ciśnienie, ale wystraszyła, że Cece się coś stało, co sprawiło, że i tak już zareagował nieproporcjonalnie do wagi zajścia. To nie było w jego stylu, ale nie miał czasu zastanawiać się, z jakiego powodu tak postąpił. Całość zwalił na nerwy i stres.
Pavel miał dość. Ta dyskusja nie miała żadnego sensu, a jednak gryzienie się w język szło mu z wielkim trudem.
- Tak trudno zrozumieć, że się o ciebie martwię? Zresztą nieważne. I nie chcę twoich napiwków, klienci dali je tobie więc są twoje. Rozbita butelka to nie jest koniec świata.
Jedna rozbita butelka drogiego alkoholu to nie była dla niego tragedia życiowa. Dwie, trzy – już może tak, biorąc pod uwagę ich ceny. Mimo że Kovalski pochodził z dzianej rodziny, to sam musiał walczyć o własną niezależność, ostrożnie odkładając grosz do grosza, wiedząc, że musi się dorobić, żeby nie wrócić do ojca z podkulonym ogonem. Miał poduszkę finansową, więc jakoś sobie poradzi z budżetem w tym miesiącu. Takie wypadki nie mogły się jednakże powtarzać, bo w końcu sam pójdzie z torbami, a wtedy wszyscy ludzie zatrudnieni w tym przybytku pójdą z torbami razem z nim.
Przez chwilę skupił się na czynności opatrywania Marquis, jednakże ręce po chwili były już opatrzone, a w powietrzu roztaczała się niezręczna cisza. Pavel nie chciał się nad tym wszystkim zastanawiać, od samego procesu bolała go głowa.
- Ja naprawdę nie chcę się z tobą wykłócać – mruknął, odkładając resztę materiałów do apteczki. Wykonał krok w tył, żeby dać jej trochę przestrzeni życiowej. Był już zwyczajnie zmęczony i miał ochotę udać się do swojego biura, ale czuł, że nie może zakończyć tej rozmowy w tak nacechowany negatywnie sposób. Nie o to chodziło w tym biznesie, żeby chować później do siebie wzajemnie urazy, a miał wrażenie, że tak właśnie będzie, jeśli czegoś nie zrobi lub nie powie. Nie wiedział jednakże, co to miałoby być.
Pavel ledwie powstrzymał się od wysyczenia czegoś w reakcji. No tak, jego wina, bo martwił się o swoich własnych pracowników. Najwidoczniej wszyscy mieli w dupie, czy się nie połamią, tylko on jeden robi wielki problem z niczego. Wypuścił gniewnie powietrze z nozdrzy, szybko odwracając wzrok, maskując w ten sposób swoje emocje. I tak już wystarczająco się na nią wydarł. Nie chciał zostać uznany na podstawie tej jednej sytuacji za osobę niegodną zaufania, sprawiającą problemy, tak że nikt nie chciałby do niego przyjść w kluczowym momencie, bojąc się jego reakcji. Cała sytuacja nie tylko podniosła mu ciśnienie, ale wystraszyła, że Cece się coś stało, co sprawiło, że i tak już zareagował nieproporcjonalnie do wagi zajścia. To nie było w jego stylu, ale nie miał czasu zastanawiać się, z jakiego powodu tak postąpił. Całość zwalił na nerwy i stres.
Pavel miał dość. Ta dyskusja nie miała żadnego sensu, a jednak gryzienie się w język szło mu z wielkim trudem.
- Tak trudno zrozumieć, że się o ciebie martwię? Zresztą nieważne. I nie chcę twoich napiwków, klienci dali je tobie więc są twoje. Rozbita butelka to nie jest koniec świata.
Jedna rozbita butelka drogiego alkoholu to nie była dla niego tragedia życiowa. Dwie, trzy – już może tak, biorąc pod uwagę ich ceny. Mimo że Kovalski pochodził z dzianej rodziny, to sam musiał walczyć o własną niezależność, ostrożnie odkładając grosz do grosza, wiedząc, że musi się dorobić, żeby nie wrócić do ojca z podkulonym ogonem. Miał poduszkę finansową, więc jakoś sobie poradzi z budżetem w tym miesiącu. Takie wypadki nie mogły się jednakże powtarzać, bo w końcu sam pójdzie z torbami, a wtedy wszyscy ludzie zatrudnieni w tym przybytku pójdą z torbami razem z nim.
Przez chwilę skupił się na czynności opatrywania Marquis, jednakże ręce po chwili były już opatrzone, a w powietrzu roztaczała się niezręczna cisza. Pavel nie chciał się nad tym wszystkim zastanawiać, od samego procesu bolała go głowa.
- Ja naprawdę nie chcę się z tobą wykłócać – mruknął, odkładając resztę materiałów do apteczki. Wykonał krok w tył, żeby dać jej trochę przestrzeni życiowej. Był już zwyczajnie zmęczony i miał ochotę udać się do swojego biura, ale czuł, że nie może zakończyć tej rozmowy w tak nacechowany negatywnie sposób. Nie o to chodziło w tym biznesie, żeby chować później do siebie wzajemnie urazy, a miał wrażenie, że tak właśnie będzie, jeśli czegoś nie zrobi lub nie powie. Nie wiedział jednakże, co to miałoby być.