A place with your name on it
: ndz sie 17, 2025 6:42 pm
Nie sposób się z tym nie zgodzić. Chociaż zwykle unikał deserów, bo znów – jeśli jakieś wybierał, to nie były szczególnie słodkie. Szczególnie, oczywiście, upodobał sobie włoskie tiramisu i to w niezmienionym wariancie. Ale był w stanie spróbować wszystkiego i eksperymentować ze smakiem. Lub robić to dla zwykłego doświadczenia. Podobnie też miało być z jej kuchnią, bo gdy mówiła o przepisach, które chciałaby umieścić w menu restauracji, to nie wnosił sprzeciwu, aby przetestować jeden z nich – znów, dla doświadczenia. Nie zamierzał wyrokować po wszystkim czy powinna a może czy nie powinna tę konkretną pozycję sprawdzić, bo uważał, że to była jej decyzja. I pewnie też to, że według jednej osoby nie dało się sądzić.
Jemu mogło wykręcić mordę, bo okażą się to nie jego smaki, ale całej reszcie globu mogłoby pasować. Chociaż z tym wykręceniem mordy to gruba przesada, wiadomo. Z drugiej strony – ciekawe czy mistrz maski potrafiłby tę maskę utrzymać, gdyby faktycznie dostał coś niezjadliwego i wywołującego odruch wymiotny.
Raczej nie – maska była do emocji, a raczej wynikała z ich braku, a nie służyła do maskowania naturalnych odruchów obronnych ciała.
Nie mówiąc nic, po prostu podtrzymał swoją złożoną wcześniej propozycję, którą ona zaakceptowała. Wcześniejsza jej sugestia, że być może mogłaby mu to i owo w kuchni pokazać nie została wtedy przez niego ani odrzucona, ani nie została przyjęta. Pozostawił ją bez odpowiedzi. Być może po to, aby odczekała na moment znacznie lepszy, niż luźno rzucona sugestia bez realnej szansy na szybkie pokrycie.
Nie spiesząc się zanadto, przeszedł za nią do kuchni, ściągając z ramion marynarkę od idealnie skrojonego garnituru. Odwiesił okrycie na jedno z krzeseł, podchodząc powoli do kobiety, która już krzątała się w kuchni, wyciągając potrzebne produkty.
Podwinął rękawy białej koszuli – idealny wybór kolor na wspólne gotowanie – pod sam łokieć, jeszcze wygładzając je na koniec.
— Skąd tak śmiałe przypuszczenie? — spytał, tonem minimalnie zabarwionym żartem, jednocześnie podnosząc narzędzie, aby obejrzeć je uważnie. Przeciągnął spojrzeniem po samym ostrzu, jakby chcąc ocenić jego stan, a następnie opuścił nóż, wracając spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
Śmiałe przypuszczenie, bo przecież nie gotował nic a nic, ale z drugiej strony – każdy debil chyba potrafił coś pokroić. A on nie wyglądał na idiotę, który wpadłby na koncept próbowania przekrojenia czegokolwiek tą nieostrą stroną.
Wysłuchał bez słowa jej instrukcji dotyczących tego, co i jak powinien przygotować, a potem rzuconą luźno propozycję. Albo raczej: możliwość wyboru.
— Sama powiedziałaś – jestem dzisiaj twoją pomocą — powtórzył, parafrazując jej własne słowa. — Ty tu rządzisz tego wieczoru — dodał, zatrzymując na niej spojrzenie na dłużej. To dopiero był fikołek w kwestii układu ról. Dla niego – nie było to aż tak niezgodne z jego ja. Mógł oddać jej poletko, w którym ona była o wiele bardziej biegła niż on. To było nawet bardzo logiczne.
Niezależnie od zadania, które ostatecznie mu przydzieliła, zabrał się do jego realizacji. Ciężko było go nazwać wirtuozem gastronomii, bo ciężko żeby ktoś, kto nie szlifował jakiejś umiejętności w ogóle ją miał. No, chyba że była tu mowa o całkiem popularnym typie osoby zwanym dalej: mary sue.
Ale Giovanni miał swoje słabości. Potrafił mówić biegle w wielu językach, potrafił całkiem dobrze posługiwać się bronią palną, potrafił czytać ludzkie zachowania i postawę, ale gotować – nie potrafił. Bardziej z braku czasu, niż braku chęci czy zainteresowania tym tematem.
Gdyby chodziło o to drugie, to w ogóle nie złożyłby takiej propozycji.
Szło mu pewnie tak dobrze, jak jego sympatycznemu kapitanowi, kiedy tamten był zmuszony do gotowania przez niedyspozycję jedynego „żywiciela rodziny”.
I nie chodziło o to, że pokroił sobie przy tym całe ręce, po prostu nie szło to tak szybko jak w masterchefie. Innego sposobu na spierdolenie krojenia warzyw, według wcześniejszej instrukcji, chyba nikt jeszcze nie wymyślił.
— Gotować nauczyłaś się sama czy to była inspiracja zrzucona na ciebie przez kogoś? — spytał, odsuwając od siebie jedno z pokrojonych warzyw, aby wziąć się za drugie. Zerknął przy tym krótko na nią, aby sprawdzić jak ona sobie radziła, chociaż to było raczej oczywiste, że bardzo dobrze. Więc dokładniej: nie patrzył na to czy sobie radzi, a raczej jak dobrze sobie radzi. I jak wygląda w tym konkretnym żywiole, bo wcześniej nie miał okazji jej obserwować przy całym procesie.
Pojawiał się zwykle na gotowe.
Navi Yun
Jemu mogło wykręcić mordę, bo okażą się to nie jego smaki, ale całej reszcie globu mogłoby pasować. Chociaż z tym wykręceniem mordy to gruba przesada, wiadomo. Z drugiej strony – ciekawe czy mistrz maski potrafiłby tę maskę utrzymać, gdyby faktycznie dostał coś niezjadliwego i wywołującego odruch wymiotny.
Raczej nie – maska była do emocji, a raczej wynikała z ich braku, a nie służyła do maskowania naturalnych odruchów obronnych ciała.
Nie mówiąc nic, po prostu podtrzymał swoją złożoną wcześniej propozycję, którą ona zaakceptowała. Wcześniejsza jej sugestia, że być może mogłaby mu to i owo w kuchni pokazać nie została wtedy przez niego ani odrzucona, ani nie została przyjęta. Pozostawił ją bez odpowiedzi. Być może po to, aby odczekała na moment znacznie lepszy, niż luźno rzucona sugestia bez realnej szansy na szybkie pokrycie.
Nie spiesząc się zanadto, przeszedł za nią do kuchni, ściągając z ramion marynarkę od idealnie skrojonego garnituru. Odwiesił okrycie na jedno z krzeseł, podchodząc powoli do kobiety, która już krzątała się w kuchni, wyciągając potrzebne produkty.
Podwinął rękawy białej koszuli – idealny wybór kolor na wspólne gotowanie – pod sam łokieć, jeszcze wygładzając je na koniec.
— Skąd tak śmiałe przypuszczenie? — spytał, tonem minimalnie zabarwionym żartem, jednocześnie podnosząc narzędzie, aby obejrzeć je uważnie. Przeciągnął spojrzeniem po samym ostrzu, jakby chcąc ocenić jego stan, a następnie opuścił nóż, wracając spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
Śmiałe przypuszczenie, bo przecież nie gotował nic a nic, ale z drugiej strony – każdy debil chyba potrafił coś pokroić. A on nie wyglądał na idiotę, który wpadłby na koncept próbowania przekrojenia czegokolwiek tą nieostrą stroną.
Wysłuchał bez słowa jej instrukcji dotyczących tego, co i jak powinien przygotować, a potem rzuconą luźno propozycję. Albo raczej: możliwość wyboru.
— Sama powiedziałaś – jestem dzisiaj twoją pomocą — powtórzył, parafrazując jej własne słowa. — Ty tu rządzisz tego wieczoru — dodał, zatrzymując na niej spojrzenie na dłużej. To dopiero był fikołek w kwestii układu ról. Dla niego – nie było to aż tak niezgodne z jego ja. Mógł oddać jej poletko, w którym ona była o wiele bardziej biegła niż on. To było nawet bardzo logiczne.
Niezależnie od zadania, które ostatecznie mu przydzieliła, zabrał się do jego realizacji. Ciężko było go nazwać wirtuozem gastronomii, bo ciężko żeby ktoś, kto nie szlifował jakiejś umiejętności w ogóle ją miał. No, chyba że była tu mowa o całkiem popularnym typie osoby zwanym dalej: mary sue.
Ale Giovanni miał swoje słabości. Potrafił mówić biegle w wielu językach, potrafił całkiem dobrze posługiwać się bronią palną, potrafił czytać ludzkie zachowania i postawę, ale gotować – nie potrafił. Bardziej z braku czasu, niż braku chęci czy zainteresowania tym tematem.
Gdyby chodziło o to drugie, to w ogóle nie złożyłby takiej propozycji.
Szło mu pewnie tak dobrze, jak jego sympatycznemu kapitanowi, kiedy tamten był zmuszony do gotowania przez niedyspozycję jedynego „żywiciela rodziny”.
I nie chodziło o to, że pokroił sobie przy tym całe ręce, po prostu nie szło to tak szybko jak w masterchefie. Innego sposobu na spierdolenie krojenia warzyw, według wcześniejszej instrukcji, chyba nikt jeszcze nie wymyślił.
— Gotować nauczyłaś się sama czy to była inspiracja zrzucona na ciebie przez kogoś? — spytał, odsuwając od siebie jedno z pokrojonych warzyw, aby wziąć się za drugie. Zerknął przy tym krótko na nią, aby sprawdzić jak ona sobie radziła, chociaż to było raczej oczywiste, że bardzo dobrze. Więc dokładniej: nie patrzył na to czy sobie radzi, a raczej jak dobrze sobie radzi. I jak wygląda w tym konkretnym żywiole, bo wcześniej nie miał okazji jej obserwować przy całym procesie.
Pojawiał się zwykle na gotowe.
Navi Yun