borrowed memories
: wt wrz 02, 2025 2:24 am
Nic nie powiedział, ale w zasadzie tańczenie z nią było jedną z najtrudniejszych rzeczy jakie robił w życiu. Operacja na otwartym sercu była łatwiejsza. Bo na tym się znał, a w tym momencie, kiedy trzymał ją w ramionach, kiedy uderzał go jej zapach i ciepło oddechu na pliczku, a potem szyi, gdy stali zdecydowanie za blisko siebie, było czymś czego nie znał zupełnie. Wkraczanie na nieznane tereny, odkrywanie granic, które w tej jednej chwili nie były do końca jasne, bo skryte pod tą całą szopką. Nie wiedział na ile może sobie pozwolić, co powinien zrobić, a czego kategorycznie nie.
Od śmierci Rose, Wyatt nie był z żadną kobietą tak blisko, w ogóle o tym nie myślał, do tej pory, kiedy przez kark nie przeszedł mu przyjemny dreszcz spowodowany jej dotykiem. Tylko, że to była Daisy, a to jakby komplikowało sprawę. A może ją ułatwiało? Sam nie mógł tego rozgryźć, nie mógł do tego dojść. Gdzieś tam w środku czuł, że Sophie byłaby najszczęśliwsza na świecie gdyby zaprosił jej ciocię na prawdziwą randkę. Była na etapie księżniczek, a Daisy właśnie była dla niej jak najpiękniejsza z nich, a jej tatuś przecież mógł być jej księciem.
Tylko, że Wyatt czuł, że Daisy nie widziała w nim żadnego księcia, a raczej szwagra, za którym delikatnie mówiąc nie przepadała.
Nie odpowiedział na jej pytanie, bo już była za późno, już przechylił ją do tyłu, a jacyś staruszkowie nawet zaczęli klaskać. Jakby oglądali właśnie jakieś ładne przedstawienie.
Wyatt spojrzał w oczy Daisy, i chyba trzymał ją tak odrobinę dłużej niż powinien, i chyba też odrobinę za długo patrzył jej w oczy. Odruchowo liczył uderzenia swojego serca, przyspieszyło. Nie powinno.
Kiedy się odsunęła, poczuł się odrobinę pewniej, czuł nawet, że puls mu zwolnił. Skinął głową na jej słowa.
- Na pewno będę - rzucił cicho, nie zawiódł by Sophie. Zawodził. Starał się, a potem i tak zawodził. Ale nie tylko ją. Czasami czuł, że zawodzi cały świat i tylko na Oddziale doświadczał tego, że może jednak nie zawsze tak jest. Bo może czasem ratował ludzkie życie?
Patrzył na jej plecy, kiedy ruszyła do jego dziadka, przez chwilę, ale w końcu też zrobił kilka kroków w ich kierunku.
Słuchał jej opowieści o tym warkoczyku, nie za bardzo skupiał się na tym co mówiła Daisy, bardziej na tonie jej głosu, na tym, jaka w tej rozmowie była naturalna. Jak urzekała wszystkich naokoło, włącznie z nim. Aż odrobinę go to zmieszało. Nie znał jej od tej strony, a najgorsze jest to, że Daisy mu się całkiem od niej podobała. Bez-sen-su.
- Tak. Sophie sama chciała warkocz, taki jak zaplata jej... mamusia - ciocia, powiedziała mu wtedy rezolutnie, że chce taki sam warkocz jak zaplata ciocia i nie znosiła żadnych sprzeciwów. A Wyatt mimo, że nigdy w życiu nie robił warkocza, to się go nauczył. Dla Sophie.
Dla Sophie zrobiłby wszystko i wiedział, że Daisy też, patrzył na jej twarz z profilu. Na ten uśmiech, nie do końca wiedział, czy każdy jeden jest udawany, chciał wierzyć, że może nie.
Kiedy powiedziała, że powinni jechać po Sophie, to od razu skinął głową.
- Tak, dziadku musimy już iść - powiedział. Pożegnali się i Wyatt i Daisy ruszyli do wyjścia, ale Wyatt nie odważył się już trzymać jej za rękę.
Dla niego to też było za dużo.
Nie chodziło wcale o to, że Daisy udawała Rose, bardziej o to, że patrzył na nią tak jak na Rose. Nie, zupełnie inaczej, ale wciąż tak, jak nie powinien.
Ruszyli do auta, ale po drodze zadzwonił telefon Wyatta, zerknął na wyświetlacz.
- Przperaszam cię Daisy, to ważne - rzucił tylko i odsunął się na kilka kroków, żeby odebrać. To była krótka rozmowa. Ale zanim skończył byli już przy samochodzie, a Wyatt otworzył Daisy drzwi.
Gdy już sam usiadł za kierownicą, to odezwał się.
- Dzwoniła Olivia, zapytała czy może zabrać Sophie do siebie na nocowankę, bo obiecała jej wieczór z bajkami. Ale jutro jest to przedstawienie, powiedziałem jej, że do niej zaraz oddzwonisz - Wyatt nie wiedział dlaczego Olivia dzwoni do niego z tym pytaniem, przecież to i tak zawsze decyzję podejmowała Daisy. Chociaż... on dzisiaj dzwonił do opiekunki, na tak, było to logiczne. I tak jednak wolał, żeby Daisy miała tutaj ostatnie słowo.
- Możesz? - zapytał i podał jej swój odblokowany telefon. Zapiął pas i odpalił samochód.
Daisy Jenkins
Od śmierci Rose, Wyatt nie był z żadną kobietą tak blisko, w ogóle o tym nie myślał, do tej pory, kiedy przez kark nie przeszedł mu przyjemny dreszcz spowodowany jej dotykiem. Tylko, że to była Daisy, a to jakby komplikowało sprawę. A może ją ułatwiało? Sam nie mógł tego rozgryźć, nie mógł do tego dojść. Gdzieś tam w środku czuł, że Sophie byłaby najszczęśliwsza na świecie gdyby zaprosił jej ciocię na prawdziwą randkę. Była na etapie księżniczek, a Daisy właśnie była dla niej jak najpiękniejsza z nich, a jej tatuś przecież mógł być jej księciem.
Tylko, że Wyatt czuł, że Daisy nie widziała w nim żadnego księcia, a raczej szwagra, za którym delikatnie mówiąc nie przepadała.
Nie odpowiedział na jej pytanie, bo już była za późno, już przechylił ją do tyłu, a jacyś staruszkowie nawet zaczęli klaskać. Jakby oglądali właśnie jakieś ładne przedstawienie.
Wyatt spojrzał w oczy Daisy, i chyba trzymał ją tak odrobinę dłużej niż powinien, i chyba też odrobinę za długo patrzył jej w oczy. Odruchowo liczył uderzenia swojego serca, przyspieszyło. Nie powinno.
Kiedy się odsunęła, poczuł się odrobinę pewniej, czuł nawet, że puls mu zwolnił. Skinął głową na jej słowa.
- Na pewno będę - rzucił cicho, nie zawiódł by Sophie. Zawodził. Starał się, a potem i tak zawodził. Ale nie tylko ją. Czasami czuł, że zawodzi cały świat i tylko na Oddziale doświadczał tego, że może jednak nie zawsze tak jest. Bo może czasem ratował ludzkie życie?
Patrzył na jej plecy, kiedy ruszyła do jego dziadka, przez chwilę, ale w końcu też zrobił kilka kroków w ich kierunku.
Słuchał jej opowieści o tym warkoczyku, nie za bardzo skupiał się na tym co mówiła Daisy, bardziej na tonie jej głosu, na tym, jaka w tej rozmowie była naturalna. Jak urzekała wszystkich naokoło, włącznie z nim. Aż odrobinę go to zmieszało. Nie znał jej od tej strony, a najgorsze jest to, że Daisy mu się całkiem od niej podobała. Bez-sen-su.
- Tak. Sophie sama chciała warkocz, taki jak zaplata jej... mamusia - ciocia, powiedziała mu wtedy rezolutnie, że chce taki sam warkocz jak zaplata ciocia i nie znosiła żadnych sprzeciwów. A Wyatt mimo, że nigdy w życiu nie robił warkocza, to się go nauczył. Dla Sophie.
Dla Sophie zrobiłby wszystko i wiedział, że Daisy też, patrzył na jej twarz z profilu. Na ten uśmiech, nie do końca wiedział, czy każdy jeden jest udawany, chciał wierzyć, że może nie.
Kiedy powiedziała, że powinni jechać po Sophie, to od razu skinął głową.
- Tak, dziadku musimy już iść - powiedział. Pożegnali się i Wyatt i Daisy ruszyli do wyjścia, ale Wyatt nie odważył się już trzymać jej za rękę.
Dla niego to też było za dużo.
Nie chodziło wcale o to, że Daisy udawała Rose, bardziej o to, że patrzył na nią tak jak na Rose. Nie, zupełnie inaczej, ale wciąż tak, jak nie powinien.
Ruszyli do auta, ale po drodze zadzwonił telefon Wyatta, zerknął na wyświetlacz.
- Przperaszam cię Daisy, to ważne - rzucił tylko i odsunął się na kilka kroków, żeby odebrać. To była krótka rozmowa. Ale zanim skończył byli już przy samochodzie, a Wyatt otworzył Daisy drzwi.
Gdy już sam usiadł za kierownicą, to odezwał się.
- Dzwoniła Olivia, zapytała czy może zabrać Sophie do siebie na nocowankę, bo obiecała jej wieczór z bajkami. Ale jutro jest to przedstawienie, powiedziałem jej, że do niej zaraz oddzwonisz - Wyatt nie wiedział dlaczego Olivia dzwoni do niego z tym pytaniem, przecież to i tak zawsze decyzję podejmowała Daisy. Chociaż... on dzisiaj dzwonił do opiekunki, na tak, było to logiczne. I tak jednak wolał, żeby Daisy miała tutaj ostatnie słowo.
- Możesz? - zapytał i podał jej swój odblokowany telefon. Zapiął pas i odpalił samochód.
Daisy Jenkins