control is an illusion, especially when it comes to her
: sob sie 16, 2025 12:29 pm
Tak, to też było igranie z ogniem i Lily doskonale miała tego świadomość. Widać to było w jego oczach, które wbijały się w nią intensywnie, gdy jego dłoń nieśpiesznie przesuwała się z jej talii przez kręgosłup, lędźwie, aż docierając do jej pośladków. Robiło się niebezpiecznie – nawet bardzo – co sama mogła po chwili wyraźnie poczuć, gdy jego palce zacisnęły się mocniej na jej ciele. Skoro już pozwalała mu na tak wiele – a przewidywała jeszcze więcej – to musiała być gotowa, że Johnny w końcu zacznie realizować plan pod kryptonimem stół bilardowy.
— Jesteś... okrutna — podsumował ją Hargrove, nie spuszczając z niej swojego spojrzenia do końca piosenki. Gdy Lilah zaproponowała udanie się po drinki, John wrócił do swojego poprzedniego miejsca, jednocześnie wyciągając swój telefon i przeglądając najważniejsze wiadomości. Robił to bardzo często, lubił być na bieżąco – zwłaszcza z tym, co działo się w samym Toronto, bo jako lekarz SORu, nie znał dnia ani godziny, gdy wydarzy się coś tak ogromnego, że nagle wszyscy będą potrzebni na miejscu.
Schował telefon i wybił ciemnymi ślepiami w kierunku baru, bo Lily zbyt długo schodziło się z tymi drinkami... Peter. On miał być jego dzisiejszym źdźbłem w oku. Wyraz twarzy brunetki wskazywał na jawne niezadowolenie, co oznaczało, że jej kontrola tej sytuacji nie była już taka pewna i pełna. Jeszcze nie reagował. John był świadom swojej z a b o r c z o ś c i w stosunku do Lilah oraz iż ona sama w sobie jej nie odpowiadała – przecież nie chciała jego opieki, prawda? – więc wstrzymał się, obserwując uważnie rozwój sytuacji...
Jednak wymuszenie kontaktu fizycznego – którego Alexandre widocznie sobie nie życzyła – było złamaniem zasad, które wymagały jego interwencji. John pojawił się tuż przy Peterze i Lily w mgnieniu oka. Pochwycił łapę Petera i pewnym ruchem zabrał ją z talii dziewczyny – nie agresywnie, ale jednoznacznie. — Peter, ona powiedziała nie — zabrzmiał stanowczo, wbijając swoje zdecydowane spojrzenie w mężczyznę i wchodząc pomiędzy ich dwójkę.
— Nie jesteśmy na SORze, żebyś mógł tu sobie rozstawiać ludzi po kątach — odpowiedział Peter. Był już widocznie wstawiony, nie pijany, ale jego moralność mogła ulec rozpłynięciu się wskutek krążącego w jego żyłach alkoholu.
John wcale nie chciał robić scen, ale wcale nie podobała mu się ta odzywka i fakt, że Peter wcale nie miał zamiaru się wycofać, bo najwidoczniej nie widział nic nieodpowiedniego w swoim wcześniejszym zachowaniu. Hargrove był już wyraźnie zdenerwowany, co objawiało się widocznym napięciem na jego twarzy i mocno zaciśniętych szczękach.
— Spróbuj ją dotknąć jeszcze raz, a rozmowa skończy się inaczej niż tylko na plamie — zasugerował mu grzecznie, dając tym samym znak, że to ostatni moment, żeby Peter bezpiecznie się wycofał, bo w przeciwnym wypadku... sam wkrótce może potrzebować pomocy ortopedy. Chociaż John nie zrobił jeszcze nic agresywnego, to jednak brzmiał wystarczająco poważnie, żeby nawet zaćmiony umysł Petera zrozumiał, że lepiej było się wycofać. Nie wyglądał na zadowolonego, ale wykonał krok do tyłu, niejako kapitulując i wycofując się z konfliktu, który jeszcze nawet dobrze się nie zaczął. John odwrócił się przodem do Lilah.
— Masz talent. Pięć minut beze mnie i już ładujesz się w kłopoty... — zaczął mówić, jeszcze nie skończył, jednak było widać, że próbował wybrnąć z tej sytuacji, nie chciał podburzać napięcia, które i tak niepotrzebnie urosło do takich rozmiarów. Ale...
— Mała siksa — mruknął Peter, odchodząc od nich. Dosyć cicho, jednak nie na tyle, żeby ten komentarz nie dotarł do uszu Johna i Lily. Hargrove wydawał się niewzruszony, a jego wyraz twarzy zimny i srogi. Przez ułamki sekund wpatrywał się w twarz brunetki, jednak ten pozorny s p o k ó j nie oznaczał wcale nic dobrego. Nagle odwrócił się, pokonał odległość do Petera w dwóch krokach, złapał go za bark i przyciągnął mocno do siebie, jednocześnie odwracając go przodem do siebie, by od razu drugą ręką – a raczej pięścią – wymierzyć w jego mordę jeden, silny, dosadny cios, który momentalnie położył ortopedę na parkiecie.
Ludzie dookoła się wzburzyli, odskakując na bok, a Peter jęknął coś niezrozumiałego. John górował nad nim, patrząc się na niego niepochlebnie i ponownie, dynamicznie wyciągnął łapę w jego kierunku – co momentalnie wywołało niemal babskie piśnięcie ortopedy – jednak tym razem John tylko złapał go za koszulę, by podnieść jego tułów jakieś trzydzieści centymetrów w górę.
— Ostrzegałem — powiedział, cisnął nim o podłogę, schował dłonie do kieszeni spodni, odwrócił się i wrócił do całej sprawczyni tego małego zajścia, zupełnie nie zwracając uwagi na towarzyszące mu szepty.
— Niech zgadnę. Nici ze stołu bilardowego...
Lilah Alexandre
— Jesteś... okrutna — podsumował ją Hargrove, nie spuszczając z niej swojego spojrzenia do końca piosenki. Gdy Lilah zaproponowała udanie się po drinki, John wrócił do swojego poprzedniego miejsca, jednocześnie wyciągając swój telefon i przeglądając najważniejsze wiadomości. Robił to bardzo często, lubił być na bieżąco – zwłaszcza z tym, co działo się w samym Toronto, bo jako lekarz SORu, nie znał dnia ani godziny, gdy wydarzy się coś tak ogromnego, że nagle wszyscy będą potrzebni na miejscu.
Schował telefon i wybił ciemnymi ślepiami w kierunku baru, bo Lily zbyt długo schodziło się z tymi drinkami... Peter. On miał być jego dzisiejszym źdźbłem w oku. Wyraz twarzy brunetki wskazywał na jawne niezadowolenie, co oznaczało, że jej kontrola tej sytuacji nie była już taka pewna i pełna. Jeszcze nie reagował. John był świadom swojej z a b o r c z o ś c i w stosunku do Lilah oraz iż ona sama w sobie jej nie odpowiadała – przecież nie chciała jego opieki, prawda? – więc wstrzymał się, obserwując uważnie rozwój sytuacji...
Jednak wymuszenie kontaktu fizycznego – którego Alexandre widocznie sobie nie życzyła – było złamaniem zasad, które wymagały jego interwencji. John pojawił się tuż przy Peterze i Lily w mgnieniu oka. Pochwycił łapę Petera i pewnym ruchem zabrał ją z talii dziewczyny – nie agresywnie, ale jednoznacznie. — Peter, ona powiedziała nie — zabrzmiał stanowczo, wbijając swoje zdecydowane spojrzenie w mężczyznę i wchodząc pomiędzy ich dwójkę.
— Nie jesteśmy na SORze, żebyś mógł tu sobie rozstawiać ludzi po kątach — odpowiedział Peter. Był już widocznie wstawiony, nie pijany, ale jego moralność mogła ulec rozpłynięciu się wskutek krążącego w jego żyłach alkoholu.
John wcale nie chciał robić scen, ale wcale nie podobała mu się ta odzywka i fakt, że Peter wcale nie miał zamiaru się wycofać, bo najwidoczniej nie widział nic nieodpowiedniego w swoim wcześniejszym zachowaniu. Hargrove był już wyraźnie zdenerwowany, co objawiało się widocznym napięciem na jego twarzy i mocno zaciśniętych szczękach.
— Spróbuj ją dotknąć jeszcze raz, a rozmowa skończy się inaczej niż tylko na plamie — zasugerował mu grzecznie, dając tym samym znak, że to ostatni moment, żeby Peter bezpiecznie się wycofał, bo w przeciwnym wypadku... sam wkrótce może potrzebować pomocy ortopedy. Chociaż John nie zrobił jeszcze nic agresywnego, to jednak brzmiał wystarczająco poważnie, żeby nawet zaćmiony umysł Petera zrozumiał, że lepiej było się wycofać. Nie wyglądał na zadowolonego, ale wykonał krok do tyłu, niejako kapitulując i wycofując się z konfliktu, który jeszcze nawet dobrze się nie zaczął. John odwrócił się przodem do Lilah.
— Masz talent. Pięć minut beze mnie i już ładujesz się w kłopoty... — zaczął mówić, jeszcze nie skończył, jednak było widać, że próbował wybrnąć z tej sytuacji, nie chciał podburzać napięcia, które i tak niepotrzebnie urosło do takich rozmiarów. Ale...
— Mała siksa — mruknął Peter, odchodząc od nich. Dosyć cicho, jednak nie na tyle, żeby ten komentarz nie dotarł do uszu Johna i Lily. Hargrove wydawał się niewzruszony, a jego wyraz twarzy zimny i srogi. Przez ułamki sekund wpatrywał się w twarz brunetki, jednak ten pozorny s p o k ó j nie oznaczał wcale nic dobrego. Nagle odwrócił się, pokonał odległość do Petera w dwóch krokach, złapał go za bark i przyciągnął mocno do siebie, jednocześnie odwracając go przodem do siebie, by od razu drugą ręką – a raczej pięścią – wymierzyć w jego mordę jeden, silny, dosadny cios, który momentalnie położył ortopedę na parkiecie.
Ludzie dookoła się wzburzyli, odskakując na bok, a Peter jęknął coś niezrozumiałego. John górował nad nim, patrząc się na niego niepochlebnie i ponownie, dynamicznie wyciągnął łapę w jego kierunku – co momentalnie wywołało niemal babskie piśnięcie ortopedy – jednak tym razem John tylko złapał go za koszulę, by podnieść jego tułów jakieś trzydzieści centymetrów w górę.
— Ostrzegałem — powiedział, cisnął nim o podłogę, schował dłonie do kieszeni spodni, odwrócił się i wrócił do całej sprawczyni tego małego zajścia, zupełnie nie zwracając uwagi na towarzyszące mu szepty.
— Niech zgadnę. Nici ze stołu bilardowego...
Lilah Alexandre