a sky full of stars
: pn wrz 01, 2025 12:57 am
— Piękne czasy — westchnęła. — Chociaż jak przypomnę sobie narzekanie matek, że jemy słodycze na noc, to już mi się odechciewa wspomnień — parsknęła, bo w końcu to zmora wszystkich rodziców; cukier na noc. I weź potem zaśnij, jak się nałykasz cukierków. Chociaż jeden raz w roku, nieco przymykały oko, pozwalając na tę chwilę rozpusty. Słysząc propozycję wspólnego, halloweenowego wyjścia, Camellia uśmiechnęła się, kiwając ochoczo głową. — Wyskoczymy? Na obchód po domach na naszym rodzinnym osiedlu? — zaśmiała się, oczywiście żartując i nawiązując do wcześniejszej rozmowy. Nie narzekałaby również na takie rozwiązanie, chociaż jej przez wzrost łatwiej byłoby wpasować się w gromadkę dzieci. — Ale gdzieś indziej również możemy wyskoczyć. Nawet bardzo chętnie — dodała zaraz, a oczy jej się zaświeciły, kiedy na coś wpadła. — I ubierzemy się jakoś podobnie? — zapytała podekscytowana, robiąc oczy niczym kot ze Shreka. Czy można było jej odmówić?
— Takie sytuacje losowe też się zdarzają — odpowiedziała na zastępstwo chorego ratownika. — Chociaż nadal nie popieram nadgodzin. — Spojrzała na niego sceptycznie, jakby chciała wyczytać, jeśli ją kłamie. W końcu karetką jeszcze się najeździ; być może nawet kiedyś dojdzie do tego etapu, że ustąpi kółka i usiądzie z boku, dając kolejnemu młodemu pojeździć na sygnale. A nawet jeśli miała swoje problemy, to jeśli będzie mieć swoje złe przeczucia względem bliskich, to zawsze będzie się martwić — czasami może i niepotrzebnie, ale tak już miała. Doceniała ich obecność w swoim życiu, a skoro Connor na nowo zadomowił się w jej codzienności, to również łapał się w to zaszczytne grono.
— Oczywiście, że tak. Nie mam zamiaru całe życie latać dla tych starych zgredów — powiedziała niby żartem, a jednak całkiem poważnie. Miała zaszczyt pracować z prawdziwymi profesjonalistami i osobami, które wiedziały co z czym ugryźć, aby dobrze wszystko zagrało. Czasami miała wrażenie, że powiew jej młodzieńczego pomysłu byłby dobrym kompromisem, ale ze starymi wyjadaczami ciężko było się na nie ugadać. Camellia doceniała każdą współpracę z nieco młodszą kobietą, bo z nią mogła wejść w większy dialog twórczy.
Jednocześnie, nie wyobrażała sobie przekroczyć granicy znajomości w pracy. Nie w tym przypadku.
— Nie masz wpływu na ilość swoich godzin? — zapytała, marszcząc lekko brwi. Nie będąc świadoma, z jakimi problemami mierzy się Connor, ciężko było jej to wszystko skleić w całość. Nawet jeśli próbowała coś wywnioskować, to i tak nie pomyślałaby, że może mieć kłopot ze spaniem.
— A weź tu wymyślaj potem ten plan… — westchnęła ciężko, ale zaraz zaśmiała się krótko. Chociaż zdecydowanie kiedyś byli specjalistami od zasadzek na swoje mamy, aby tylko im wybaczyły albo zgodziły się na kolejny głupi pomysł. Takich zdolności się nie traci, więc z pewnością gdzieś we krwii krążyły im podrygi do tego.
— To sama prawda — przytaknęła, kiwając lekko głową. Zawsze uważała go za naprawdę ambitnego chłopaka i w tym przypadku nie było inaczej. Connor mógł słać cv gdziekolwiek by chciał, a ona zawsze zamierzała go wspierać w tym pomysłach. W końcu nikt nie mówił, że ich obecna kariera musi być tą docelową, nigdy nie zaszkodzi poszukać samego siebie w czymś innym.
— Liczę na jakieś bajeranckie przejścia między slajdami — zaśmiała się. Zastanawiała się, jeszcze ile rzeczy ją ominęło. Wydawało jej się, że wiedziała o najważniejszym — o wypadku. Jej pokutą byłoby słuchanie, że źle się po nim czuł i wtedy wyrzuty sumienia uderzyłyby w Camellię; jednak całkiem słusznie, bo miała możliwość naprawić to, co się między nimi popsuło. Jedno było pewne, w tej całej prezentacji i streszczeniu jego kilku lat życia, nie zniosłaby opowieści o jakichkolwiek byłych. To nawet przespałaby z premedytacją. Pocieszało ją jedynie to, że byłyby one przeszłością, bo… obecnie nic nie wiedziała, aby się z kimś spotykał. Sama myśl nieco ją zestresowała, mimo że wiedziała, że ich odnowiony kontakt nie urwie się mimo jakiejś lasi; ale po co miałaby konkurować o jego uwagę z jakąś wariatką? — Tak jest, profesorze. Będę skrupulatnie robić notatki — parsknęła, nie kryjąc nawet swojego rozbawienia. Choć kto wie, czy informacji nie będzie na tyle, że będzie potrzebować zrobić sobie chociażby osi czasu?
— Oby nie za szybko, potrzebuję jeszcze chwili, aby nacieszyć się słonkiem — odpowiedziała, dochodząc do wniosku, że obecnie do kilku rzeczy potrzebowała chwili; jak na przykład do przytulenia się do niego ponownie i znowu poczucia się tak kompletnie spokojnie. Nie chciałaby wyjść na natrętną, więc później dane było jej siedzieć z lekkim żalem przez te ograniczenia.
Była gotowa zaprzeczyć, bo w końcu w dobrym towarzystwie dobrze się siedziało. Z emocji nawet nie odczuwała, że mogło być jej nieco chłodno, bo jej myśli uciekały cały czas do drobnych szczegółów, które ją rozczulały i rozgrzewały od środka. Teraz sama troska i dobór słów sprawiły, że nieco wydęła dolną wargę, co równie dobrze mogło wyglądać na dezaprobatę tej decyzji. Co jak co, ale nie spodziewała się, że zaraz weźmie ją na ręce i wyniesie z wody jak księżniczkę. Otworzyła nieco szerzej oczy ze zdziwienia; ale co miała protestować? Po pierwsze, nie zrobiłaby tego, bo ją nieco zamurowało, więc tylko przerzuciła rękę za jego kark, żeby nieco się podtrzymać. — Nie trzeba było, mogłam sama wyjść… — powiedziała niepewnie i prawie urwała zdanie w pół słowie, gdy została opatulona jego ręcznikiem. Musiała mocno powstrzymać się, żeby nie stwierdzić na głos, że był cholernym słodziakiem, bo wręcz rozpływa się nad tym wszystkim. — N-nie jest mi zimno — zająknęła się, zaraz uświadamiając sobie najważniejsze; bo ona stała owinięta cieplutko ręcznikiem, a mimo wszystko Connor też dopiero co wyszedł z wody na już nieco bardziej chłodniejsze, sierpniowe powietrze. — Ale idziemy do środka, bo jeszcze ty mi się przeziębisz i dopiero będzie słabo. Zwłaszcza jeśli umierasz mają lekko podwyższoną temperaturę — zaśmiała się, bo wiadomo, że czasami nie ma nic gorszego niż chory chłop; a ona nie chciała się na niego wkurzać już na starcie. Dlatego stając za nim położyła mu ręce na ramionach i lekko popchnęła go, kierując w kierunku domku — również, żeby nie słuchać żadnego sprzeciwu. Co jak co, ale ona go na ręce ani na barana nie weźmie.
— To już jest całkiem dużo — pokiwała głową pełna podziwu. Jej samej nieco zajęło, aby wyszukiwać te rzeczy na niebie. Cóż, astrolog jest z niej marny.
— Gotować ja umiem, a historię można poczytać w internecie — zaśmiała się. Cóż, idealny układ. Sama nie była zbytnio biegła z historii, ale na szczęście żyli w czasach, w których nie musieli ani znać wszystkiego na pamięć, ani czytać jakiś encyklopedii. Wystarczy wpisać w internet i dane zagadnienie pojawiało się prawie że na tacy.
— Na wschód? — zapytała zdziwiona. — Możemy spróbować, w zasadzie bardzo chętnie, bo jest tu pięknie… ale musisz mnie obudzić. Żaden ze mnie ranny ptaszek — powiedziała z lekkim zawstydzeniem. W końcu dla niektórych było to uznawane jako wada. Camellia uwielbiała spać i zawsze cierpiała, kiedy albo musiała wstać wcześnie, albo gdy miała swoje migrenowe epizody. Wtedy spanie też nie było żadną przyjemnością.
— Kariery w astronomii nie zrobię — westchnęła, bo znowu nie dostrzegłaby wozu. Wydęła lekko usta, spoglądając na niebo. Było piękne, ale w zasadzie konstelacje nie krzyczały do niej w żaden sposób. Dzisiaj jakoś gorzej się to układało. Zaraz spojrzała na chłopaka i na domek, przy którym się prawie znajdowali. — Może idź się przebrać co? Żebyś naprawdę się nie przeziębił, czasami zawieje wiaterkiem, a... możemy jeszcze i tak posiedzieć. Albo iść spać, jak wolisz — zasugerowała z troską, patrząc na niego. Wcale nie przybrała z premedytacją miny numer pięć, której nie można było odmówić. Nie chciała, żeby był chory, choć i wtedy z pewnością by się nim zajęła, aby doszedł jak najszybciej do zdrowia.
Connor Walker
— Takie sytuacje losowe też się zdarzają — odpowiedziała na zastępstwo chorego ratownika. — Chociaż nadal nie popieram nadgodzin. — Spojrzała na niego sceptycznie, jakby chciała wyczytać, jeśli ją kłamie. W końcu karetką jeszcze się najeździ; być może nawet kiedyś dojdzie do tego etapu, że ustąpi kółka i usiądzie z boku, dając kolejnemu młodemu pojeździć na sygnale. A nawet jeśli miała swoje problemy, to jeśli będzie mieć swoje złe przeczucia względem bliskich, to zawsze będzie się martwić — czasami może i niepotrzebnie, ale tak już miała. Doceniała ich obecność w swoim życiu, a skoro Connor na nowo zadomowił się w jej codzienności, to również łapał się w to zaszczytne grono.
— Oczywiście, że tak. Nie mam zamiaru całe życie latać dla tych starych zgredów — powiedziała niby żartem, a jednak całkiem poważnie. Miała zaszczyt pracować z prawdziwymi profesjonalistami i osobami, które wiedziały co z czym ugryźć, aby dobrze wszystko zagrało. Czasami miała wrażenie, że powiew jej młodzieńczego pomysłu byłby dobrym kompromisem, ale ze starymi wyjadaczami ciężko było się na nie ugadać. Camellia doceniała każdą współpracę z nieco młodszą kobietą, bo z nią mogła wejść w większy dialog twórczy.
Jednocześnie, nie wyobrażała sobie przekroczyć granicy znajomości w pracy. Nie w tym przypadku.
— Nie masz wpływu na ilość swoich godzin? — zapytała, marszcząc lekko brwi. Nie będąc świadoma, z jakimi problemami mierzy się Connor, ciężko było jej to wszystko skleić w całość. Nawet jeśli próbowała coś wywnioskować, to i tak nie pomyślałaby, że może mieć kłopot ze spaniem.
— A weź tu wymyślaj potem ten plan… — westchnęła ciężko, ale zaraz zaśmiała się krótko. Chociaż zdecydowanie kiedyś byli specjalistami od zasadzek na swoje mamy, aby tylko im wybaczyły albo zgodziły się na kolejny głupi pomysł. Takich zdolności się nie traci, więc z pewnością gdzieś we krwii krążyły im podrygi do tego.
— To sama prawda — przytaknęła, kiwając lekko głową. Zawsze uważała go za naprawdę ambitnego chłopaka i w tym przypadku nie było inaczej. Connor mógł słać cv gdziekolwiek by chciał, a ona zawsze zamierzała go wspierać w tym pomysłach. W końcu nikt nie mówił, że ich obecna kariera musi być tą docelową, nigdy nie zaszkodzi poszukać samego siebie w czymś innym.
— Liczę na jakieś bajeranckie przejścia między slajdami — zaśmiała się. Zastanawiała się, jeszcze ile rzeczy ją ominęło. Wydawało jej się, że wiedziała o najważniejszym — o wypadku. Jej pokutą byłoby słuchanie, że źle się po nim czuł i wtedy wyrzuty sumienia uderzyłyby w Camellię; jednak całkiem słusznie, bo miała możliwość naprawić to, co się między nimi popsuło. Jedno było pewne, w tej całej prezentacji i streszczeniu jego kilku lat życia, nie zniosłaby opowieści o jakichkolwiek byłych. To nawet przespałaby z premedytacją. Pocieszało ją jedynie to, że byłyby one przeszłością, bo… obecnie nic nie wiedziała, aby się z kimś spotykał. Sama myśl nieco ją zestresowała, mimo że wiedziała, że ich odnowiony kontakt nie urwie się mimo jakiejś lasi; ale po co miałaby konkurować o jego uwagę z jakąś wariatką? — Tak jest, profesorze. Będę skrupulatnie robić notatki — parsknęła, nie kryjąc nawet swojego rozbawienia. Choć kto wie, czy informacji nie będzie na tyle, że będzie potrzebować zrobić sobie chociażby osi czasu?
— Oby nie za szybko, potrzebuję jeszcze chwili, aby nacieszyć się słonkiem — odpowiedziała, dochodząc do wniosku, że obecnie do kilku rzeczy potrzebowała chwili; jak na przykład do przytulenia się do niego ponownie i znowu poczucia się tak kompletnie spokojnie. Nie chciałaby wyjść na natrętną, więc później dane było jej siedzieć z lekkim żalem przez te ograniczenia.
Była gotowa zaprzeczyć, bo w końcu w dobrym towarzystwie dobrze się siedziało. Z emocji nawet nie odczuwała, że mogło być jej nieco chłodno, bo jej myśli uciekały cały czas do drobnych szczegółów, które ją rozczulały i rozgrzewały od środka. Teraz sama troska i dobór słów sprawiły, że nieco wydęła dolną wargę, co równie dobrze mogło wyglądać na dezaprobatę tej decyzji. Co jak co, ale nie spodziewała się, że zaraz weźmie ją na ręce i wyniesie z wody jak księżniczkę. Otworzyła nieco szerzej oczy ze zdziwienia; ale co miała protestować? Po pierwsze, nie zrobiłaby tego, bo ją nieco zamurowało, więc tylko przerzuciła rękę za jego kark, żeby nieco się podtrzymać. — Nie trzeba było, mogłam sama wyjść… — powiedziała niepewnie i prawie urwała zdanie w pół słowie, gdy została opatulona jego ręcznikiem. Musiała mocno powstrzymać się, żeby nie stwierdzić na głos, że był cholernym słodziakiem, bo wręcz rozpływa się nad tym wszystkim. — N-nie jest mi zimno — zająknęła się, zaraz uświadamiając sobie najważniejsze; bo ona stała owinięta cieplutko ręcznikiem, a mimo wszystko Connor też dopiero co wyszedł z wody na już nieco bardziej chłodniejsze, sierpniowe powietrze. — Ale idziemy do środka, bo jeszcze ty mi się przeziębisz i dopiero będzie słabo. Zwłaszcza jeśli umierasz mają lekko podwyższoną temperaturę — zaśmiała się, bo wiadomo, że czasami nie ma nic gorszego niż chory chłop; a ona nie chciała się na niego wkurzać już na starcie. Dlatego stając za nim położyła mu ręce na ramionach i lekko popchnęła go, kierując w kierunku domku — również, żeby nie słuchać żadnego sprzeciwu. Co jak co, ale ona go na ręce ani na barana nie weźmie.
— To już jest całkiem dużo — pokiwała głową pełna podziwu. Jej samej nieco zajęło, aby wyszukiwać te rzeczy na niebie. Cóż, astrolog jest z niej marny.
— Gotować ja umiem, a historię można poczytać w internecie — zaśmiała się. Cóż, idealny układ. Sama nie była zbytnio biegła z historii, ale na szczęście żyli w czasach, w których nie musieli ani znać wszystkiego na pamięć, ani czytać jakiś encyklopedii. Wystarczy wpisać w internet i dane zagadnienie pojawiało się prawie że na tacy.
— Na wschód? — zapytała zdziwiona. — Możemy spróbować, w zasadzie bardzo chętnie, bo jest tu pięknie… ale musisz mnie obudzić. Żaden ze mnie ranny ptaszek — powiedziała z lekkim zawstydzeniem. W końcu dla niektórych było to uznawane jako wada. Camellia uwielbiała spać i zawsze cierpiała, kiedy albo musiała wstać wcześnie, albo gdy miała swoje migrenowe epizody. Wtedy spanie też nie było żadną przyjemnością.
— Kariery w astronomii nie zrobię — westchnęła, bo znowu nie dostrzegłaby wozu. Wydęła lekko usta, spoglądając na niebo. Było piękne, ale w zasadzie konstelacje nie krzyczały do niej w żaden sposób. Dzisiaj jakoś gorzej się to układało. Zaraz spojrzała na chłopaka i na domek, przy którym się prawie znajdowali. — Może idź się przebrać co? Żebyś naprawdę się nie przeziębił, czasami zawieje wiaterkiem, a... możemy jeszcze i tak posiedzieć. Albo iść spać, jak wolisz — zasugerowała z troską, patrząc na niego. Wcale nie przybrała z premedytacją miny numer pięć, której nie można było odmówić. Nie chciała, żeby był chory, choć i wtedy z pewnością by się nim zajęła, aby doszedł jak najszybciej do zdrowia.
Connor Walker