sour lemon
: ndz sie 31, 2025 11:46 pm
Kolejną rzeczą, nad którą musiała teraz zapanować, był oddech. Już raz dzisiaj straciła czujność względem czytania znaków, jakie wysyłało jej ciało, nie mogła sobie na to pozwolić po raz drugi. Przyspieszony oddech i bicie serca to jedno, ale drżące ręce stanowiły dla niej jasny sygnał, że jeśli wkrótce nad sobą nie zapanuje, wpadnie w samonakręcającą się spiralę paniki i to na oczach wszystkich. Co prawda dość pijanych wszystkich, ale nie miała wątpliwości, że znalazłby się ktoś, kto zapamiętałby, jeśli zwinęłaby się w kłębek na podłodze, zapłakana i łapiąca oddech niczym ryba wyciągnięta z wody.
Żałosny widok.
Musiała jednak na razie wybrać jedną rzecz, na której się skupi, licząc na to, że druga nie rozwinie się za bardzo. Ból, choć pomagał zachować trzeźwość, nie zdołał całkowicie wyeliminować strachu, jaki się w niej wybudził po konfrontacji z Tony’m. Ten zbytnio się w niej zakorzenił, co nie było niczym dziwnym, bo cała jej relacja z Lippim i praca dla niego wiązała się ze strachem, jaki w niej zaszczepił już na samym początku ich znajomości. I teraz została z tym – z codzienną walką z samą sobą. Miała wrażenie, że niektórzy tylko czekali, aż tę walkę w pewnym momencie przegra.
Usłyszawszy, że Maddena nie interesują życiorysy pracowników Lippiego, prychnęła cicho pod nosem, co w połączeniu z tym, że twarz Zanny w dalszym ciągu była skrzywiona z bólu, dało efekt dziwnego grymasu, jaki posłała w stronę mężczyzny. Oczywiście, że go to nie interesuje, jest przecież znacznie ponad to, jak miałby się zniżyć do tak niskiego poziomu i porozmawiać tu z kimkolwiek. Przewróciła oczami, powoli czując, jak jej irytacja Maddenem przykrywa powoli strach. Dobrze. Trochę właśnie na to liczyła. Irytacja Morán tylko wzrosła podczas kolejnej jego wypowiedzi.
– Jak na policjanta, to bardzo mało wiesz o wyborach – Choć znów jej wypowiedź zabrzmiała dość gorzko, to jednocześnie nie zabrakło w niej pogardy. Co takiego Madden mógł wiedzieć o wyborach, które były w rzeczywistości nożem przystawionym do gardła? O wyborach, gdzie ta druga opcja była po prostu nieakceptowalna, bo skazywała inną, do tej pory niezaangażowaną w sytuację (a bardzo jej bliską) osobę na los, którego nie życzyłaby nawet swojemu wrogowi? Niektóre wybory były poświęceniem, niektóre konsekwencjami, a jeszcze inne zwyczajnym wygodnictwem. Madden w y b r a ł pieniądze, nie uważała zatem, by był nie tylko poważnym partnerem do rozmowy w tym temacie, ale w ogóle sędzią w takowym.
Zaśmiała się krótko, choć w tym śmiechu zabrakło rozbawienia.
– Dokładnie tak to się tutaj nazywa – poinformowała go z kwaśnym uśmiechem, ukradkiem chowając fiolkę z tabletkami z powrotem do szuflady. W Mimmo’s nie było czegoś takiego jak molestowanie czy napastowanie. Były za to próby podrywu, żarty i komplementy, ewentualnie “wypił trochę za dużo, nie miał nic złego na myśli”. Nieważne, jak bardzo Zannie by się to nie podobało, tak już po prostu tu było i po tych pięciu latach, jakie tu spędziła, nauczyła się do tego stosować. W końcu był powód, dla którego stojąc za ladą, ubierała się tak, a nie inaczej. Miała ochotę pociągnąć to dalej, nawet jeśli w dłuższej perspektywie nie miało to sensu, ale Zanna chciała rozbudzić w sobie ten gniew, który nie tylko odciągnąłby ją od bólu, ale także od strachu.
Nie było to jednak możliwe z Mancinim na horyzoncie.
Dłonie znów zaczęły jej drżeć, choć Santi nie wykazał nawet cienia zainteresowania jakąkolwiek rozmową z nią i poszedł prosto na zaplecze. Zdążył jednak wyraźnie zaznaczyć swoją obecność i to wystarczyło w zupełności. Kiedy ból za sprawą tabletki powoli odpływał, strach wyraźnie rósł w siłę, grożąc przejęciem kontroli. Przeklęty Mancini, akurat dzisiaj…
Oddychaj, głęboko. Wdech… Wydech. Wdech… Wydech. Starała się chwycić czegokolwiek, co pomogłoby jej się uziemić, a tak się niefortunnie złożyło, że obok akurat siedział Madden.
– Przecież cię nie proszę o historię życia – burknęła, zadowolona z faktu, że miała na czym skupić myśli – Co za głupie pytanie. Oczywiście, że potrzebuje. Jak inaczej ma wiedzieć, że go wołają? Albo właśnie jemu każą przestać szczekać? – w oczywisty sposób odnosiła się teraz do ich spotkania na posterunku, bo przecież to właśnie w ten sposób jako pierwsza się do niego zwróciła. Zaraz po tym, jak nazwał ją głupią. Uśmiechnęła się kwaśno na tę myśl, nie przestając próbować miarowo oddychać. To naprawdę nieśmieszny żart, że próbowała złapać równowagę w rozmowie z kimś takim. Co prawda gdyby nie on, dzisiejsza sytuacja mogłaby się skończyć znacznie gorzej, ale w dalszym ciągu… Madden był dla niej tak samo odpychający jak Tony. No dobra, m o ż e trochę mniej.
– Nie myśl sobie, że ta whisky to na koszt firmy była – odezwała się nieco ostrzej po chwili, postanawiając policzyć go za dwie porcje bursztynowego trunku. Zacisnęła dłonie na brzegu lady, w nadziei, że jeśli włoży w to odpowiednio dużo siły, to przestaną się trząść.
– I może po prostu liczę na to, że wykażesz jakieś resztki przyzwoitości – i pokażesz że w ogóle jakąś masz – i sam się oficjalnie przedstawisz, skoro do moich akt już patrzyłeś i taki mądry jesteś – wyrzuciła z siebie po chwili, prawie na jednym wdechu, choć już wcale na niego nie patrzyła. Za to z jakąś dziwną determinacją wpatrywała się w jeden punkt na blacie, w myślach odliczając sekundy, jakie wyznaczały tempo jej wdechu i wydechu. Gdzieś w tle rozległy się szurania krzesłami, a to oznaczało, że niedługo pewnie będzie miała klientów do rozliczenia.
Rhys Madden
Żałosny widok.
Musiała jednak na razie wybrać jedną rzecz, na której się skupi, licząc na to, że druga nie rozwinie się za bardzo. Ból, choć pomagał zachować trzeźwość, nie zdołał całkowicie wyeliminować strachu, jaki się w niej wybudził po konfrontacji z Tony’m. Ten zbytnio się w niej zakorzenił, co nie było niczym dziwnym, bo cała jej relacja z Lippim i praca dla niego wiązała się ze strachem, jaki w niej zaszczepił już na samym początku ich znajomości. I teraz została z tym – z codzienną walką z samą sobą. Miała wrażenie, że niektórzy tylko czekali, aż tę walkę w pewnym momencie przegra.
Usłyszawszy, że Maddena nie interesują życiorysy pracowników Lippiego, prychnęła cicho pod nosem, co w połączeniu z tym, że twarz Zanny w dalszym ciągu była skrzywiona z bólu, dało efekt dziwnego grymasu, jaki posłała w stronę mężczyzny. Oczywiście, że go to nie interesuje, jest przecież znacznie ponad to, jak miałby się zniżyć do tak niskiego poziomu i porozmawiać tu z kimkolwiek. Przewróciła oczami, powoli czując, jak jej irytacja Maddenem przykrywa powoli strach. Dobrze. Trochę właśnie na to liczyła. Irytacja Morán tylko wzrosła podczas kolejnej jego wypowiedzi.
– Jak na policjanta, to bardzo mało wiesz o wyborach – Choć znów jej wypowiedź zabrzmiała dość gorzko, to jednocześnie nie zabrakło w niej pogardy. Co takiego Madden mógł wiedzieć o wyborach, które były w rzeczywistości nożem przystawionym do gardła? O wyborach, gdzie ta druga opcja była po prostu nieakceptowalna, bo skazywała inną, do tej pory niezaangażowaną w sytuację (a bardzo jej bliską) osobę na los, którego nie życzyłaby nawet swojemu wrogowi? Niektóre wybory były poświęceniem, niektóre konsekwencjami, a jeszcze inne zwyczajnym wygodnictwem. Madden w y b r a ł pieniądze, nie uważała zatem, by był nie tylko poważnym partnerem do rozmowy w tym temacie, ale w ogóle sędzią w takowym.
Zaśmiała się krótko, choć w tym śmiechu zabrakło rozbawienia.
– Dokładnie tak to się tutaj nazywa – poinformowała go z kwaśnym uśmiechem, ukradkiem chowając fiolkę z tabletkami z powrotem do szuflady. W Mimmo’s nie było czegoś takiego jak molestowanie czy napastowanie. Były za to próby podrywu, żarty i komplementy, ewentualnie “wypił trochę za dużo, nie miał nic złego na myśli”. Nieważne, jak bardzo Zannie by się to nie podobało, tak już po prostu tu było i po tych pięciu latach, jakie tu spędziła, nauczyła się do tego stosować. W końcu był powód, dla którego stojąc za ladą, ubierała się tak, a nie inaczej. Miała ochotę pociągnąć to dalej, nawet jeśli w dłuższej perspektywie nie miało to sensu, ale Zanna chciała rozbudzić w sobie ten gniew, który nie tylko odciągnąłby ją od bólu, ale także od strachu.
Nie było to jednak możliwe z Mancinim na horyzoncie.
Dłonie znów zaczęły jej drżeć, choć Santi nie wykazał nawet cienia zainteresowania jakąkolwiek rozmową z nią i poszedł prosto na zaplecze. Zdążył jednak wyraźnie zaznaczyć swoją obecność i to wystarczyło w zupełności. Kiedy ból za sprawą tabletki powoli odpływał, strach wyraźnie rósł w siłę, grożąc przejęciem kontroli. Przeklęty Mancini, akurat dzisiaj…
Oddychaj, głęboko. Wdech… Wydech. Wdech… Wydech. Starała się chwycić czegokolwiek, co pomogłoby jej się uziemić, a tak się niefortunnie złożyło, że obok akurat siedział Madden.
– Przecież cię nie proszę o historię życia – burknęła, zadowolona z faktu, że miała na czym skupić myśli – Co za głupie pytanie. Oczywiście, że potrzebuje. Jak inaczej ma wiedzieć, że go wołają? Albo właśnie jemu każą przestać szczekać? – w oczywisty sposób odnosiła się teraz do ich spotkania na posterunku, bo przecież to właśnie w ten sposób jako pierwsza się do niego zwróciła. Zaraz po tym, jak nazwał ją głupią. Uśmiechnęła się kwaśno na tę myśl, nie przestając próbować miarowo oddychać. To naprawdę nieśmieszny żart, że próbowała złapać równowagę w rozmowie z kimś takim. Co prawda gdyby nie on, dzisiejsza sytuacja mogłaby się skończyć znacznie gorzej, ale w dalszym ciągu… Madden był dla niej tak samo odpychający jak Tony. No dobra, m o ż e trochę mniej.
– Nie myśl sobie, że ta whisky to na koszt firmy była – odezwała się nieco ostrzej po chwili, postanawiając policzyć go za dwie porcje bursztynowego trunku. Zacisnęła dłonie na brzegu lady, w nadziei, że jeśli włoży w to odpowiednio dużo siły, to przestaną się trząść.
– I może po prostu liczę na to, że wykażesz jakieś resztki przyzwoitości – i pokażesz że w ogóle jakąś masz – i sam się oficjalnie przedstawisz, skoro do moich akt już patrzyłeś i taki mądry jesteś – wyrzuciła z siebie po chwili, prawie na jednym wdechu, choć już wcale na niego nie patrzyła. Za to z jakąś dziwną determinacją wpatrywała się w jeden punkt na blacie, w myślach odliczając sekundy, jakie wyznaczały tempo jej wdechu i wydechu. Gdzieś w tle rozległy się szurania krzesłami, a to oznaczało, że niedługo pewnie będzie miała klientów do rozliczenia.
Rhys Madden