-
good girls die youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Mimmo’s było pełne głośnych rozmów, śmiechu i odgłosów szkła uderzanego o blat drewnianych stolików, słowem – tętniło życiem. W powietrzu mieszały się zapachy alkoholu i potu, a także lekko, ale jednak, wyczuwalna nuta wymiotów, bo jeden z gości nie mógł wytrzymać i zamiast pójść do łazienki, przyozdobił pawiem podłogę głównej sali. Ścierając ten bałagan, Zanna klęła na czym świat stoi, choć tylko w swojej głowie – udało jej się zapanować nad mimiką własnej twarzy, w większości, i jedyną oznaką jej rosnącego poirytowania były zaciśnięte w wąską kreskę usta. To dość by powiedzieć, że nie miała dzisiaj najlepszego humoru.
Humoru zresztą nie miała już od jakiegoś czasu. Nie żeby na co dzień była tryskającym wulkanem energii, ale odkąd wróciła z pamiętnego wieczoru na posterunku, cienie na jej twarzy zdawały się być głębsze, wzrok na dłużej uciekał gdzieś na bok, kiedy myślała, że nikt nie patrzył, a jej cierpliwość pozostawiała wiele do życzenia. To nie tak, że to ten przeklęty glina miał cokolwiek wspólnego z tym, jak się czuła, ale jej własne słowa, jakie do niego wypowiedziała. Ubrane w gruby kożuch z jadu, niemal wysyczane przez zęby, prawdopodobnie najbardziej przyczyniły się do tego, że spojrzenie Zanny wydawało się być jeszcze bardziej ponure niż zazwyczaj. Słowa wycelowane w to, żeby dopiec jemu, mała prawda, która jednak uderzyła w nią z siłą spadającego z wysoka kowadła.
Ty już upadasz. Pytanie tylko, jak długo ci to zajmie.
Knykcie palców, którymi ściskała trzymaną szklankę aż pobielały, dlatego też mentalnie nakazała sobie wzięcie trzech głębokich wdechów i wydechów, żeby znowu nie zabrnąć myślami za daleko. Tym razem dlatego, że widziała dzisiaj w Mimmo’s to chodzące moralne dno – i to wystarczyło, żeby spojrzenie Morán było gotowe, by ciskać gromy.
Madden.
Tylko tyle zdradził Lippi, kiedy zapytała go o policjanta, za którego sprawą opuściła posterunek jeszcze tego samego wieczora, wolna od wszelkich podejrzeń (teoretycznie). Ah, Madden. Bywa bardzo pożyteczny – dokładnie tyle się dowiedziała. Nie dopytywała, bo nie chciała, żeby rzeczony Madden dostał informację zwrotną, że się nim w jakikolwiek sposób interesowała. Bo się nie interesowała. Ani trochę.
On zresztą też się nią nie interesował, bo w jej odczuciu dość ostentacyjnie ją ignorował, ilekroć pojawił się w barze. Pewnie dalej mylnie tkwił w swoim przekonaniu, że jest od niej lepszy. I zresztą, niech sobie tkwi, im mniej miała z nim do czynienia, tym zdrowiej dla niej. Liczyła na to, że ona swoją postawą dobitnie mu pokazała, że nie jest mile widziany przy barze.
— Nooo… Suzana, ty to jesteś… ten, no, miód na uszy! Hehe… — rozległo się znienacka po lewej stronie lady barowej. Zanna nawet nie musiała tam patrzeć, żeby wiedzieć, komu się zebrało na komplementy. Tony. Pijaczek Tony, facet po pięćdziesiątce, który przychodził od czasu do czasu do Mimmo’s i któremu zawsze po alkoholu zbierało się na amory. Albo po prostu po kilku głębszych tracił zahamowania i wychodził z niego desperat. Zaczepiał każdą kobietę, która znalazła się w zasięgu jego wzroku, a w przypadku braku takowych przy okolicznych stolikach, przychodził, niestety, do niej. I niezwykle trudno było się go pozbyć. Nie tylko ze względu na jego oślą upartość, ale również na to, że Tony był bardzo dobrym znajomym Vittoria, przez co stosowane przez nią środki dyplomatyczne, mające na celu sprawić, żeby sobie poszedł, musiały być wyjątkowo delikatne, żeby przypadkiem go nie urazić za bardzo. — Najpiękniejsza dziewszyna w całym Toronto! — ogłosił dość donośnie, na co prawa brew Zanny się uniosła, a usta znów zacisnęły w wąską kreskę. Miała wielką ochotę trzasnąć go mokrą ścierą w twarz, żeby nawet nie próbował nic więcej powiedzieć i najlepiej to żeby w ogóle wrócił do swojego stolika albo lepiej – wyszedł do domu, ale zahamowała w sobie to pragnienie, agresywnie wycierając wspomnianą szmatą szklanki.
— Co podać, Tony? — zapytała zamiast tego tonem profesjonalnie uprzejmym, wynajdując w sobie cierpliwość, której dzisiaj powinna mieć zdecydowanie więcej.
— Aaah, mała… ty to masz takie ooczy… że no, człowiek sobie rószne rzeszy wyobrasza — zaśmiał się rubasznie, odsłaniając pożółkłe zęby. Jeśli reszta tego wieczoru miała jej upływać na odtrącaniu niewybrednych zalotów mężczyzny, to zapowiadało się na koszmarne zakończenie zmiany. Według zegara miała mniej niż dwie godziny do końca pracy i zamknięcia lokalu i bardzo liczyła na to, że Tony się do tego czasu zniechęci albo któryś z jego kumpli postanowi go odstawić do domu, inaczej mogło się zrobić bardzo niekomfortowo. Szczególnie, że dzisiaj sama stała za barem i nie mogła liczyć na ratunek od któregoś ze współpracowników.
— Tony, jeśli niczego nie zamawiasz, to wróć proszę do stolika, bo blokujesz innym dostęp — powiedziała karcąco, ale w dalszym ciągu łagodnie. Nie było to prawdą, bo Mimmo’s powoli więcej osób opuszczało niż pojawiało się nowych, alkohol nie lał się też strumieniami, ale liczyła, że argument zrobienia miejsca kolegom najbardziej trafi do mężczyzny.
— Ooo, a może byś się… ze mną napiła? Po pracy? Mógłbym ci postawić… to i owo, hehehe — Słysząc kolejną wypowiedź Tony’ego, przymknęła na moment oczy i policzyła do dziesięciu, zanim znowu się odezwała.
— Dziękuję, ale mam już plany… z kim innym — dodała tonem chłodniejszym i bardziej ostrym niż początkowo zamierzała. Czy zniechęci go wizja planów Morán, w domyśle, z innym mężczyzną? Oby.
Rhys Madden
Humoru zresztą nie miała już od jakiegoś czasu. Nie żeby na co dzień była tryskającym wulkanem energii, ale odkąd wróciła z pamiętnego wieczoru na posterunku, cienie na jej twarzy zdawały się być głębsze, wzrok na dłużej uciekał gdzieś na bok, kiedy myślała, że nikt nie patrzył, a jej cierpliwość pozostawiała wiele do życzenia. To nie tak, że to ten przeklęty glina miał cokolwiek wspólnego z tym, jak się czuła, ale jej własne słowa, jakie do niego wypowiedziała. Ubrane w gruby kożuch z jadu, niemal wysyczane przez zęby, prawdopodobnie najbardziej przyczyniły się do tego, że spojrzenie Zanny wydawało się być jeszcze bardziej ponure niż zazwyczaj. Słowa wycelowane w to, żeby dopiec jemu, mała prawda, która jednak uderzyła w nią z siłą spadającego z wysoka kowadła.
Ty już upadasz. Pytanie tylko, jak długo ci to zajmie.
Knykcie palców, którymi ściskała trzymaną szklankę aż pobielały, dlatego też mentalnie nakazała sobie wzięcie trzech głębokich wdechów i wydechów, żeby znowu nie zabrnąć myślami za daleko. Tym razem dlatego, że widziała dzisiaj w Mimmo’s to chodzące moralne dno – i to wystarczyło, żeby spojrzenie Morán było gotowe, by ciskać gromy.
Madden.
Tylko tyle zdradził Lippi, kiedy zapytała go o policjanta, za którego sprawą opuściła posterunek jeszcze tego samego wieczora, wolna od wszelkich podejrzeń (teoretycznie). Ah, Madden. Bywa bardzo pożyteczny – dokładnie tyle się dowiedziała. Nie dopytywała, bo nie chciała, żeby rzeczony Madden dostał informację zwrotną, że się nim w jakikolwiek sposób interesowała. Bo się nie interesowała. Ani trochę.
On zresztą też się nią nie interesował, bo w jej odczuciu dość ostentacyjnie ją ignorował, ilekroć pojawił się w barze. Pewnie dalej mylnie tkwił w swoim przekonaniu, że jest od niej lepszy. I zresztą, niech sobie tkwi, im mniej miała z nim do czynienia, tym zdrowiej dla niej. Liczyła na to, że ona swoją postawą dobitnie mu pokazała, że nie jest mile widziany przy barze.
— Nooo… Suzana, ty to jesteś… ten, no, miód na uszy! Hehe… — rozległo się znienacka po lewej stronie lady barowej. Zanna nawet nie musiała tam patrzeć, żeby wiedzieć, komu się zebrało na komplementy. Tony. Pijaczek Tony, facet po pięćdziesiątce, który przychodził od czasu do czasu do Mimmo’s i któremu zawsze po alkoholu zbierało się na amory. Albo po prostu po kilku głębszych tracił zahamowania i wychodził z niego desperat. Zaczepiał każdą kobietę, która znalazła się w zasięgu jego wzroku, a w przypadku braku takowych przy okolicznych stolikach, przychodził, niestety, do niej. I niezwykle trudno było się go pozbyć. Nie tylko ze względu na jego oślą upartość, ale również na to, że Tony był bardzo dobrym znajomym Vittoria, przez co stosowane przez nią środki dyplomatyczne, mające na celu sprawić, żeby sobie poszedł, musiały być wyjątkowo delikatne, żeby przypadkiem go nie urazić za bardzo. — Najpiękniejsza dziewszyna w całym Toronto! — ogłosił dość donośnie, na co prawa brew Zanny się uniosła, a usta znów zacisnęły w wąską kreskę. Miała wielką ochotę trzasnąć go mokrą ścierą w twarz, żeby nawet nie próbował nic więcej powiedzieć i najlepiej to żeby w ogóle wrócił do swojego stolika albo lepiej – wyszedł do domu, ale zahamowała w sobie to pragnienie, agresywnie wycierając wspomnianą szmatą szklanki.
— Co podać, Tony? — zapytała zamiast tego tonem profesjonalnie uprzejmym, wynajdując w sobie cierpliwość, której dzisiaj powinna mieć zdecydowanie więcej.
— Aaah, mała… ty to masz takie ooczy… że no, człowiek sobie rószne rzeszy wyobrasza — zaśmiał się rubasznie, odsłaniając pożółkłe zęby. Jeśli reszta tego wieczoru miała jej upływać na odtrącaniu niewybrednych zalotów mężczyzny, to zapowiadało się na koszmarne zakończenie zmiany. Według zegara miała mniej niż dwie godziny do końca pracy i zamknięcia lokalu i bardzo liczyła na to, że Tony się do tego czasu zniechęci albo któryś z jego kumpli postanowi go odstawić do domu, inaczej mogło się zrobić bardzo niekomfortowo. Szczególnie, że dzisiaj sama stała za barem i nie mogła liczyć na ratunek od któregoś ze współpracowników.
— Tony, jeśli niczego nie zamawiasz, to wróć proszę do stolika, bo blokujesz innym dostęp — powiedziała karcąco, ale w dalszym ciągu łagodnie. Nie było to prawdą, bo Mimmo’s powoli więcej osób opuszczało niż pojawiało się nowych, alkohol nie lał się też strumieniami, ale liczyła, że argument zrobienia miejsca kolegom najbardziej trafi do mężczyzny.
— Ooo, a może byś się… ze mną napiła? Po pracy? Mógłbym ci postawić… to i owo, hehehe — Słysząc kolejną wypowiedź Tony’ego, przymknęła na moment oczy i policzyła do dziesięciu, zanim znowu się odezwała.
— Dziękuję, ale mam już plany… z kim innym — dodała tonem chłodniejszym i bardziej ostrym niż początkowo zamierzała. Czy zniechęci go wizja planów Morán, w domyśle, z innym mężczyzną? Oby.
Rhys Madden
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zanna
-
so many invisible strings tie me to the way that you bleednieobecnośćtakwątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Bardzo szybko zorientował się dlaczego ciemne oczy buntowniczej kurierki wyglądały znajomo.
Następnego wieczora wylądował w tym samym miejscu, o tej samej porze z wciąż płonącym ogniem determinacji by pokazać Lippi'emu co dokładnie myśli o tego typu prośbach. Do Mimmo's wszedł by dokonać kolejnego targu, ze zmiętą kartką papieru w dłoni naznaczoną przeklętym numerem sprawy, która go interesowała - ale jego myśli nie podążały tym samym torem co ciało, automatycznie kierujące się na zaplecze. Dostrzegł ją natychmiast - wtedy, gdy poprzedni wieczór nadał jej osobie kontekstu. Długie, ciemne włosy przysłaniały jej profil gdy nalewała jakiemuś ze stałych bywalców alkoholu i był przekonany, że nie zwróciła na niego uwagi. Przypisując jej twarz do już znanego imienia, nagle zorientował się, że była tutaj zawsze. Zawsze za ladą w Mimmo's, zawsze obsługująca klientów, których on unikał szerokim łukiem. Wydawało mu się nawet, że kilka tygodniu temu i jemu nalała czegoś do szklanki gdy wyszedł z zaplecza zbyt wściekły, by od razu wytoczyć się na ulicę i wrócić do udawanego, porządnego życia, które prowadził na zewnątrz.
Gdy tamtego wieczoru znikał za drzwiami prowadzącymi do prywatnego pomieszczenia Vittorio, ta jedna obserwacja, rozpoznanie jej na miejscu i przypisanie jej funkcji, którą pełniła w Mimmo's, była ostatnim strzępem uwagi, jaki jej poświęcił.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Mafiozo znosił jego wściekłość z cierpliwością osoby zbyt zadowolonej z informacji, którą otrzymał, by skupiać się na szczegółach. Brak jakiegokolwiek przejęcia na twarzy Lippi'ego tym bardziej wytrącał go z równowagi tak samo, jak uczyniło to stwierdzenie kobiety rzucone w poprzednią noc. Każda ich kłótnia - również jednostronna - każdy okaz buntu ze strony policjanta spowity był grubą zasłoną świadomości tego, że jego sytuacja pozostała niezmienna. Niezależnie od tego, czy był zadowolony z ich układu, czy też chciał się z niego wycofać, wypełniał swoją rolę - jak pies, którym go nazwała, wracający do bijącego właściciela równie odruchowo, jak wracałby do kochającego. Wychodząc, nie skierował wzroku w jej stronę, choć czuł jej obecność. Czuł jej spojrzenie, równie wściekłe co jego własne, odprowadzające go do drzwi.
Z początku nie zorientował się w tym, jak zakorzeniła się w tyle jego głowy. Wejście do Mimmo's zawsze wiązało się z jego pełną uwagą i ostrożnością, jednak w ciągu ostatniego tygodnia nadzwyczaj dobrze zdawał sobie sprawę z jej obecności za barem, który omijał jeszcze szerszym łukiem niż zwykle. Wnętrze baru stało się ciaśniejsze, powietrze bardziej gęste z powodu stojącej za ladą kobiety. Była jedynym łącznikiem między jego codziennością a tym, co robił po zmroku. Jedyną osobą, która widziała obydwa jego oblicza - a z jakiegoś powodu ta świadomość jedynie wzmacniała dystans, który kreował między nimi. Jej obecność naruszała granicę między dwoma światami, którą tak pieczołowicie wyznaczył, na której balansował jak na pieprzonej linie wiedząc, że upadek nie jest kwestią ryzyka, a zwykłego czasu.
Nie była jedyną osobą, która wiedziała w Mimmo's jakim zajęciem się pałał, choć grupa ta nigdy nie była zbyt rozległa. Nie powinien przywiązywać do niej większej uwagi niż do pozostałych, a jednak zagnieździła się w jego świadomości, jak drzazga, nieustannie przypominająca o swojej obecności choć przecież nie ruszyła się ani o krok.
Jej imię przecięło gwar panujący w Mimmo's Place gdy drzwi prowadzące na zaplecze zamknęły się za jego plecami. Mimowolnie jego wzrok pomknął w stronę baru, którego tak skrzętnie unikał każdej innej nocy. Zmęczenie osadziło się na jego plecach, ciągnęło w dół zwykle uniesione barki, a także opuściło w dół pewną barierę, która zwykle trzymałaby go z dala. Nie mieszał się. Nie interesowały go sprawunki Lippi'ego i jego ludzi. Im mniej wiedział o klienteli Mimmo's, tym lepiej - a ów klientela nie powinna wiedzieć nic na jego temat.
Jego wzrok prześlizgnął się z wyraźnie zmęczonej amorami kobiety na siedzącego przy barze mężczyznę. Zapijaczony Tony był znaną mu osobą, choć zdecydowanie częściej widział go trzymającego się na nogach lepiej niż dziś. Pewny siebie, stary gnojek wykonywał dla Vittorio przysługi, od których niejednej osobie zechciałoby się rzygać. Raz czy dwa był zmuszony ustalać z nim szczegóły i każda z tych rozmów zostawiła plamę na jego duszy. Wiedział, że Tony był dla Lippi'ego istotny - ale często zastanawiał się nad tym jak bardzo.
Niezależnie od tego, jak wredna okazała się barmanka Mimmo's na komisariacie, żadna osoba nie zasługiwała na utkwienie za barem z mężczyzną takiego pokroju. Tony czuł się w tym miejscu jak w drugim domu, co oznaczało, że niewiele osób mogło czuć się bezkarnym zwracając mu uwagę. Nie spostrzegł, jak jego nogi ruszyły naprzód, ni to w wyrazie buntu, ni to w potrzebie wyzwolenia przygwożdżonej przez pijanego, ważnego klienta barmanki. Prawdopodobnie w mieszance tych dwóch.
- Słyszałeś ją - rzucił bezwiednie, podchodząc do jednego z hokerów przy barze w odległości co najmniej jednego pustego od Tony'ego - na tyle, by mieć przewagę w przypadku złego scenariusza, ale jednocześnie pozostawać w zasięgu. Madden uśmiechnął się nieprzyjemnie, w jakiejś dzikiej, powierzchownej potrzebie prowokacji mężczyzny, który nie mógł mu niczego zrobić w równym stopniu jak on nie mógł jemu. Oboje istotni, oboje przydający się w odpowiednich momentach - pytanie który z nich, na ile? - Wypierdalaj stąd, Tony.
Odwrócił głowę w stronę Suzanny, jakby nie wrzucił granatu do gniazda os, jakby kątem oka nie obserwował drugiego mężczyzny z uwagą, spodziewając się gwałtownej reakcji.
- Whisky z lodem - poprosił krótko, rozsiadając się w hokerze.
zanna morán
Następnego wieczora wylądował w tym samym miejscu, o tej samej porze z wciąż płonącym ogniem determinacji by pokazać Lippi'emu co dokładnie myśli o tego typu prośbach. Do Mimmo's wszedł by dokonać kolejnego targu, ze zmiętą kartką papieru w dłoni naznaczoną przeklętym numerem sprawy, która go interesowała - ale jego myśli nie podążały tym samym torem co ciało, automatycznie kierujące się na zaplecze. Dostrzegł ją natychmiast - wtedy, gdy poprzedni wieczór nadał jej osobie kontekstu. Długie, ciemne włosy przysłaniały jej profil gdy nalewała jakiemuś ze stałych bywalców alkoholu i był przekonany, że nie zwróciła na niego uwagi. Przypisując jej twarz do już znanego imienia, nagle zorientował się, że była tutaj zawsze. Zawsze za ladą w Mimmo's, zawsze obsługująca klientów, których on unikał szerokim łukiem. Wydawało mu się nawet, że kilka tygodniu temu i jemu nalała czegoś do szklanki gdy wyszedł z zaplecza zbyt wściekły, by od razu wytoczyć się na ulicę i wrócić do udawanego, porządnego życia, które prowadził na zewnątrz.
Gdy tamtego wieczoru znikał za drzwiami prowadzącymi do prywatnego pomieszczenia Vittorio, ta jedna obserwacja, rozpoznanie jej na miejscu i przypisanie jej funkcji, którą pełniła w Mimmo's, była ostatnim strzępem uwagi, jaki jej poświęcił.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Mafiozo znosił jego wściekłość z cierpliwością osoby zbyt zadowolonej z informacji, którą otrzymał, by skupiać się na szczegółach. Brak jakiegokolwiek przejęcia na twarzy Lippi'ego tym bardziej wytrącał go z równowagi tak samo, jak uczyniło to stwierdzenie kobiety rzucone w poprzednią noc. Każda ich kłótnia - również jednostronna - każdy okaz buntu ze strony policjanta spowity był grubą zasłoną świadomości tego, że jego sytuacja pozostała niezmienna. Niezależnie od tego, czy był zadowolony z ich układu, czy też chciał się z niego wycofać, wypełniał swoją rolę - jak pies, którym go nazwała, wracający do bijącego właściciela równie odruchowo, jak wracałby do kochającego. Wychodząc, nie skierował wzroku w jej stronę, choć czuł jej obecność. Czuł jej spojrzenie, równie wściekłe co jego własne, odprowadzające go do drzwi.
Z początku nie zorientował się w tym, jak zakorzeniła się w tyle jego głowy. Wejście do Mimmo's zawsze wiązało się z jego pełną uwagą i ostrożnością, jednak w ciągu ostatniego tygodnia nadzwyczaj dobrze zdawał sobie sprawę z jej obecności za barem, który omijał jeszcze szerszym łukiem niż zwykle. Wnętrze baru stało się ciaśniejsze, powietrze bardziej gęste z powodu stojącej za ladą kobiety. Była jedynym łącznikiem między jego codziennością a tym, co robił po zmroku. Jedyną osobą, która widziała obydwa jego oblicza - a z jakiegoś powodu ta świadomość jedynie wzmacniała dystans, który kreował między nimi. Jej obecność naruszała granicę między dwoma światami, którą tak pieczołowicie wyznaczył, na której balansował jak na pieprzonej linie wiedząc, że upadek nie jest kwestią ryzyka, a zwykłego czasu.
Nie była jedyną osobą, która wiedziała w Mimmo's jakim zajęciem się pałał, choć grupa ta nigdy nie była zbyt rozległa. Nie powinien przywiązywać do niej większej uwagi niż do pozostałych, a jednak zagnieździła się w jego świadomości, jak drzazga, nieustannie przypominająca o swojej obecności choć przecież nie ruszyła się ani o krok.
Jej imię przecięło gwar panujący w Mimmo's Place gdy drzwi prowadzące na zaplecze zamknęły się za jego plecami. Mimowolnie jego wzrok pomknął w stronę baru, którego tak skrzętnie unikał każdej innej nocy. Zmęczenie osadziło się na jego plecach, ciągnęło w dół zwykle uniesione barki, a także opuściło w dół pewną barierę, która zwykle trzymałaby go z dala. Nie mieszał się. Nie interesowały go sprawunki Lippi'ego i jego ludzi. Im mniej wiedział o klienteli Mimmo's, tym lepiej - a ów klientela nie powinna wiedzieć nic na jego temat.
Jego wzrok prześlizgnął się z wyraźnie zmęczonej amorami kobiety na siedzącego przy barze mężczyznę. Zapijaczony Tony był znaną mu osobą, choć zdecydowanie częściej widział go trzymającego się na nogach lepiej niż dziś. Pewny siebie, stary gnojek wykonywał dla Vittorio przysługi, od których niejednej osobie zechciałoby się rzygać. Raz czy dwa był zmuszony ustalać z nim szczegóły i każda z tych rozmów zostawiła plamę na jego duszy. Wiedział, że Tony był dla Lippi'ego istotny - ale często zastanawiał się nad tym jak bardzo.
Niezależnie od tego, jak wredna okazała się barmanka Mimmo's na komisariacie, żadna osoba nie zasługiwała na utkwienie za barem z mężczyzną takiego pokroju. Tony czuł się w tym miejscu jak w drugim domu, co oznaczało, że niewiele osób mogło czuć się bezkarnym zwracając mu uwagę. Nie spostrzegł, jak jego nogi ruszyły naprzód, ni to w wyrazie buntu, ni to w potrzebie wyzwolenia przygwożdżonej przez pijanego, ważnego klienta barmanki. Prawdopodobnie w mieszance tych dwóch.
- Słyszałeś ją - rzucił bezwiednie, podchodząc do jednego z hokerów przy barze w odległości co najmniej jednego pustego od Tony'ego - na tyle, by mieć przewagę w przypadku złego scenariusza, ale jednocześnie pozostawać w zasięgu. Madden uśmiechnął się nieprzyjemnie, w jakiejś dzikiej, powierzchownej potrzebie prowokacji mężczyzny, który nie mógł mu niczego zrobić w równym stopniu jak on nie mógł jemu. Oboje istotni, oboje przydający się w odpowiednich momentach - pytanie który z nich, na ile? - Wypierdalaj stąd, Tony.
Odwrócił głowę w stronę Suzanny, jakby nie wrzucił granatu do gniazda os, jakby kątem oka nie obserwował drugiego mężczyzny z uwagą, spodziewając się gwałtownej reakcji.
- Whisky z lodem - poprosił krótko, rozsiadając się w hokerze.
zanna morán
-
good girls die youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zanna nie była typową przedstawicielką swojego zawodu. Nie ubierała się w sposób przyciągający męskie spojrzenia, nie wciągała klientów w luźną pogawędkę, właściwie w ogóle rzadko się odzywała, najczęściej utrzymując komunikację na poziomie niezbędnego minimum, by gość Mimmo’s dostał to, za co musiał później zapłacić. Nie robiła absolutnie nic, żeby zostać zauważoną i dzięki temu dostać więcej napiwków. Za barem pełniła raczej funkcję usłużnego cienia, tak bardzo bezosobowego i nieosiągalnego, jak tylko mogła sobie pozwolić, by jednocześnie nie wyjść na niegrzeczną. Nie chciała rzucać się w oczy, nie chciała zainteresowania, nie chciała zapadać w pamięci. Nie lubiła tego miejsca i nie lubiła swojej klienteli, którą w większej części tworzyli albo lokalni pijaczkowie, albo ludzie powiązani z półświatkiem. Pragnęła odciąć się od tego pubu na tyle, na ile pozwalała jej sytuacja, w której się znajdowała.
Jednak pomimo tego pragnienia, pozostała czujna. Bacznie obserwowała, co się działo, nadstawiała ucha – pilnie uczyła się swojego otoczenia. To również była część jej strategii przetrwania: im więcej wiedziała o ludziach w swoim otoczeniu, tym łatwiej jej było wśród nich lawirować. Tak naprawdę niewiele rzeczy, które działy się w Mimmo’s, uciekały jej uwadze.
Dlatego pamiętała Maddena. Na początku odcinał się na tle klienteli pubu: inaczej ubrany, lepiej, dumny, pełen podskórnego gniewu i niechęci, a także czegoś, co tkwiło znacznie głębiej i czego Zanna nie potrafiła do końca nazwać. Trochę czasu minęło, zanim po raz pierwszy coś u niej zamówił – już wtedy myślała o nim, że jest wyniosły. Miał coś w spojrzeniu, co świadczyło, że uważał się za kogoś lepszego od wszystkich wokoło i choć z początku zupełnie się tym nie przejęła, ta sama cecha nabrała nieznośnej jaskrawości dopiero na posterunku, dopiero kiedy odkryła, kim tak naprawdę był i jaką rolę pełnił. A to, w połączeniu z tym, jak ją na dzień dobry potraktował, sprawiło, że w Zannie zapłonęła wściekłość, która wcale nie osłabła z upływem czasu.
Żaden ze zbirów Lippiego przynajmniej nie udawał moralnej wyższości, bo każdy z nich miał moralność w dupie – w tym środowisku liczyła się siła i przebiegłość. Jeśli ktoś patrzył na kogoś z góry, to tylko dlatego, że uważał go za słabszego od siebie, czego również nie ukrywał. Madden był gliniarzem, przedstawicielem zawodu, który miał, w teorii, społeczne zaufanie. W jego obowiązkach leżało pomaganie obywatelom, ich ochrona – miał być symbolem sprawiedliwości i tę sprawiedliwość dostarczać. A sprzeniewierzał się założeniom swojej profesji, pluł w twarz tym, którzy szukali u policjantów ochrony, kpił ze złożonej przysięgi i jeszcze czuł się z tego powodu lepszy od wszystkich zebranych w Mimmo’s.
Żałosny hipokryta.
Kiedy wyszedł z zaplecza, w którym urzędował Vittorio, spodziewała się, że znowu ostentacyjnie ją (i wszystkich w pubie) zignoruje i sobie pójdzie, krzyżyk mu na drogę. Za to nie spodziewała się, że postanowi się wtrącić w marną próbę podrywu Tony’ego i jeszcze zajmie miejsce przy barze. Na “wypierdalaj, Tony”, uniosła wysoko brew.
Cóż, przy ladzie, na hokerze, Madden wyglądał… dość imponująco. Jego wysoki wzrost wyraźnie się odznaczał, a mięśnie, które opinała czarna koszulka, jakoś bardziej rzucały się w oczy (co zauważyła, kiedy nie bez pogardy zlustrowała jego sylwetkę). Ogólnie prezentował się tak, że większość osób w Mimmo’s raczej zastanowiłaby, zanim weszłaby z nim w jakikolwiek konflikt, ale to był Tony, który rzadko się wliczał w jakąkolwiek większość.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie życzyła sobie interwencji Maddena nawet w najmniejszym stopniu. Wcześniej sama radziła sobie z pijanym amantem, więc dzisiaj też sobie z nim poradzi, czemu się w ogóle wtrącał. Bohater od siedmiu boleści. Rycerz na białym koniu się znalazł.
Zacisnęła usta tak mocno, że pobielały jej wargi.
— So ty wiesz o pierdohleniu — odpowiedział mu niczym niezrażony Tony, który najwyraźniej w ogóle nie załapał, że było to ostrzeżenie. Nawet na Maddena nie spojrzał, nie spuszczając z Zanny mętnego spojrzenia, co sprawiło, że mimowolnie poczuła ukłucie niepokoju. Był na niej skupiony aż za bardzo, normalnie pewnie zaraz skoczyłby glinie do gardła. To… naprawdę dobrze nie zapowiadało. Morán wróciła na moment spojrzeniem do detektywa, rozważając swoje opcje. Pierwotnie zamierzała mu powiedzieć, że whisky się skończyła, nawet pomimo szeregu pełnych butelek za swoimi plecami, przemknęło jej przez myśl, że mogłaby mu też po prostu napluć do szklanki…
— Lód się skończył — burknęła, stawiając przed Maddenem naczynie wypełnione bursztynowym płynem mocniej niż było to konieczne. Brak lodu był oczywistym kłamstwem, ale w opinii kobiety powinien w ogóle się cieszyć, że chce go obsłużyć(cichy głos rozsądku podpowiadał jej, że w obecnej sytuacji nie wypadało palić za sobą mostów).
Następnie sięgnęła po szklankę Tony’ego, z zamiarem dolania mu alkoholu, bo doszła do wniosku, że jeśli spije go tak, że facet wyląduje pod stołem, to również pozbędzie się problemu, ale niespodziewanie palce Tony’ego zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Najwyraźniej nie spodobało mu się, że przestała skupiać na nim uwagę i postanowił coś z tym zrobić. Próbowała wyszarpnąć rękę, ale mężczyzna miał uścisk imadła.
— Tony, jeśli mnie nie puścisz, nie będę mogła nalać ci alkoholu — pomimo niepokoju, który zaczął pożerać jej wściekłość, starała się zachować spokój i nie reagować gwałtownie. Liczyła, że znajdzie jakiś wytrych na logikę pijanego natręta. — Chciałeś coś zamówić…?
— Zamówihć? Ooo, tak, tciebie chciałbym zamówhić, heheh. Najlephiej na sałą notz — zarechotał, a Zanna poczuła, że robi się jej niedobrze.
— Nie życzę sobie takich komentarzy — oznajmiła mu tak stanowczo, jak tylko mogła, choć właśnie zaczęła rozważać rozbicie butelki na głowie Tony’ego.
— Oj no so ty, nie bąź taka ostrha. Ja mam… doświadhszenie. Moghę ci pokhazaś rzeszy, o khtórych tfoi rhówieśnisy nawhet nie śnili — mrugnął do niej wulgarnie i to już było dla Morán zbyt wiele. Szarpnęła nadgarstkiem, niestety dalej nieskutecznie i pozwoliła sobie na najbardziej gniewną odpowiedź do tej pory.
— Tony, masz mnie puścić w tej chwili — uniosła nieznacznie głos, gromiąc pijaka spojrzeniem. — Bo jeśli nie, to będę zmuszona wezwać ochronę — co prawda nie mieli żadnej ochrony, ale to nie była rzecz, którą chciała teraz rozstrząsać.
Rhys Madden
Jednak pomimo tego pragnienia, pozostała czujna. Bacznie obserwowała, co się działo, nadstawiała ucha – pilnie uczyła się swojego otoczenia. To również była część jej strategii przetrwania: im więcej wiedziała o ludziach w swoim otoczeniu, tym łatwiej jej było wśród nich lawirować. Tak naprawdę niewiele rzeczy, które działy się w Mimmo’s, uciekały jej uwadze.
Dlatego pamiętała Maddena. Na początku odcinał się na tle klienteli pubu: inaczej ubrany, lepiej, dumny, pełen podskórnego gniewu i niechęci, a także czegoś, co tkwiło znacznie głębiej i czego Zanna nie potrafiła do końca nazwać. Trochę czasu minęło, zanim po raz pierwszy coś u niej zamówił – już wtedy myślała o nim, że jest wyniosły. Miał coś w spojrzeniu, co świadczyło, że uważał się za kogoś lepszego od wszystkich wokoło i choć z początku zupełnie się tym nie przejęła, ta sama cecha nabrała nieznośnej jaskrawości dopiero na posterunku, dopiero kiedy odkryła, kim tak naprawdę był i jaką rolę pełnił. A to, w połączeniu z tym, jak ją na dzień dobry potraktował, sprawiło, że w Zannie zapłonęła wściekłość, która wcale nie osłabła z upływem czasu.
Żaden ze zbirów Lippiego przynajmniej nie udawał moralnej wyższości, bo każdy z nich miał moralność w dupie – w tym środowisku liczyła się siła i przebiegłość. Jeśli ktoś patrzył na kogoś z góry, to tylko dlatego, że uważał go za słabszego od siebie, czego również nie ukrywał. Madden był gliniarzem, przedstawicielem zawodu, który miał, w teorii, społeczne zaufanie. W jego obowiązkach leżało pomaganie obywatelom, ich ochrona – miał być symbolem sprawiedliwości i tę sprawiedliwość dostarczać. A sprzeniewierzał się założeniom swojej profesji, pluł w twarz tym, którzy szukali u policjantów ochrony, kpił ze złożonej przysięgi i jeszcze czuł się z tego powodu lepszy od wszystkich zebranych w Mimmo’s.
Żałosny hipokryta.
Kiedy wyszedł z zaplecza, w którym urzędował Vittorio, spodziewała się, że znowu ostentacyjnie ją (i wszystkich w pubie) zignoruje i sobie pójdzie, krzyżyk mu na drogę. Za to nie spodziewała się, że postanowi się wtrącić w marną próbę podrywu Tony’ego i jeszcze zajmie miejsce przy barze. Na “wypierdalaj, Tony”, uniosła wysoko brew.
Cóż, przy ladzie, na hokerze, Madden wyglądał… dość imponująco. Jego wysoki wzrost wyraźnie się odznaczał, a mięśnie, które opinała czarna koszulka, jakoś bardziej rzucały się w oczy (co zauważyła, kiedy nie bez pogardy zlustrowała jego sylwetkę). Ogólnie prezentował się tak, że większość osób w Mimmo’s raczej zastanowiłaby, zanim weszłaby z nim w jakikolwiek konflikt, ale to był Tony, który rzadko się wliczał w jakąkolwiek większość.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie życzyła sobie interwencji Maddena nawet w najmniejszym stopniu. Wcześniej sama radziła sobie z pijanym amantem, więc dzisiaj też sobie z nim poradzi, czemu się w ogóle wtrącał. Bohater od siedmiu boleści. Rycerz na białym koniu się znalazł.
Zacisnęła usta tak mocno, że pobielały jej wargi.
— So ty wiesz o pierdohleniu — odpowiedział mu niczym niezrażony Tony, który najwyraźniej w ogóle nie załapał, że było to ostrzeżenie. Nawet na Maddena nie spojrzał, nie spuszczając z Zanny mętnego spojrzenia, co sprawiło, że mimowolnie poczuła ukłucie niepokoju. Był na niej skupiony aż za bardzo, normalnie pewnie zaraz skoczyłby glinie do gardła. To… naprawdę dobrze nie zapowiadało. Morán wróciła na moment spojrzeniem do detektywa, rozważając swoje opcje. Pierwotnie zamierzała mu powiedzieć, że whisky się skończyła, nawet pomimo szeregu pełnych butelek za swoimi plecami, przemknęło jej przez myśl, że mogłaby mu też po prostu napluć do szklanki…
— Lód się skończył — burknęła, stawiając przed Maddenem naczynie wypełnione bursztynowym płynem mocniej niż było to konieczne. Brak lodu był oczywistym kłamstwem, ale w opinii kobiety powinien w ogóle się cieszyć, że chce go obsłużyć
Następnie sięgnęła po szklankę Tony’ego, z zamiarem dolania mu alkoholu, bo doszła do wniosku, że jeśli spije go tak, że facet wyląduje pod stołem, to również pozbędzie się problemu, ale niespodziewanie palce Tony’ego zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Najwyraźniej nie spodobało mu się, że przestała skupiać na nim uwagę i postanowił coś z tym zrobić. Próbowała wyszarpnąć rękę, ale mężczyzna miał uścisk imadła.
— Tony, jeśli mnie nie puścisz, nie będę mogła nalać ci alkoholu — pomimo niepokoju, który zaczął pożerać jej wściekłość, starała się zachować spokój i nie reagować gwałtownie. Liczyła, że znajdzie jakiś wytrych na logikę pijanego natręta. — Chciałeś coś zamówić…?
— Zamówihć? Ooo, tak, tciebie chciałbym zamówhić, heheh. Najlephiej na sałą notz — zarechotał, a Zanna poczuła, że robi się jej niedobrze.
— Nie życzę sobie takich komentarzy — oznajmiła mu tak stanowczo, jak tylko mogła, choć właśnie zaczęła rozważać rozbicie butelki na głowie Tony’ego.
— Oj no so ty, nie bąź taka ostrha. Ja mam… doświadhszenie. Moghę ci pokhazaś rzeszy, o khtórych tfoi rhówieśnisy nawhet nie śnili — mrugnął do niej wulgarnie i to już było dla Morán zbyt wiele. Szarpnęła nadgarstkiem, niestety dalej nieskutecznie i pozwoliła sobie na najbardziej gniewną odpowiedź do tej pory.
— Tony, masz mnie puścić w tej chwili — uniosła nieznacznie głos, gromiąc pijaka spojrzeniem. — Bo jeśli nie, to będę zmuszona wezwać ochronę — co prawda nie mieli żadnej ochrony, ale to nie była rzecz, którą chciała teraz rozstrząsać.
Rhys Madden
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zanna
-
so many invisible strings tie me to the way that you bleednieobecnośćtakwątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
W miejscach takich jak Mimmo's nie było miejsca na zapraszanie ze sobą moralności. Zostawała z tyłu, porzucona na bruku obok rozsypanych niedopałków papierosów i rozbitego szkła tych, którzy swoje konwersacje wynieśli na zewnątrz w akompaniamencie zakupionych drinków. Nie czuł jej przy sobie gdy każdego tygodnia zjawiał się w środku wieczorami - wręcz przeciwnie, jej brak ział jak dziura w oknie, w którym zwykle tkwiła niedostrzegalna dla oka szyba.
Zdawał sobie sprawę z renomy, która otaczała go jak burzowa chmura w miejscu takim jak to. Choć w oczach ludzi takich jak Suzanna z pewnością uchodził za tego lepszego, za glinę, który - w przeciwieństwie do wszystkich obecnych - wciąż posiadał jakieś zasady, kodeks moralności, nieważne jak splamionej, we własnym odbiciu nie dostrzegał tego samego człowieka. Dla niego każde przekroczenie progu Mimmo's było jedynie dowodem na to, że z jego praworządności nie pozostały nawet strzępy. Nienawidził tego miejsca, nienawidził ludzi, którzy odprowadzali go spojrzeniem gdy ruszał na zaplecze - i podczas gdy Suzanna patrzyła na niego z pogardą przez to jak lepszy się czuł przez własną moralność, on odczuwał tę pogardę jako dowód na to, że wszyscy dostrzegali jego upadek.
Wyższość w jego ocenie nie miała z kręgosłupem moralnym niczego wspólnego. Wręcz przeciwnie, czuł się zbrukany, równie mocno jak siedzący obok niego Tony, choć przecież nie dokonał takich czynów, jakie Vittorio zlecał mężczyźnie każdej nocy. I to wzbudzało w nim wściekłość, wzbudzało potrzebę odgrodzenia się od osób, wśród których odnajdował się przerażająco dobrze. Ta wściekłość, niechęć i potrzeba odepchnięcia Mimmo's od siebie wcale nie stała w kontraście do tego, w jaki sposób zachowywał się na posterunku. Nawet stawiając się w odpowiednie miejsca z błyszczącą odznaką przy piersi, nawet wykonując swoje obowiązki i obiektywnie wyrywając chwasty wyrastające w Toronto każdej nocy, czuł się jak oszust.
Zbyt moralny na Mimmo's, za mało moralny na detektywa. Tkwił w zawieszeniu, gdzieś pomiędzy dwoma światami, nie pasując do żadnego z nich - nie tak naprawdę.
Gdy Suzanna posłała mu wściekłe spojrzenie, obrzucił ją własnym - brakowało w nim tej samej pogardy, emocje odbijały się w jego tęczówkach zniekształcone, przykryte całunem zmęczenia. Zauważył, w jaki sposób usiłowała uniknąć konfrontacji z mężczyzną. Jak nie przypominała mu żadnej innej barmanki w pubie takim jak ten, ze swoim niepozornym ubiorem chowającym szczegóły sylwetki, włosami leniwie splecionymi w zwykły warkocz. Nic dziwnego, że nie był w stanie przypomnieć sobie skąd w ogóle kojarzył jej twarz - Morán nie wydawała się osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę.
Co, patrząc na klientelę w Mimmo's, kazało mu powątpiewać w jej rozumowanie gdy wybrała dla siebie taki zawód.
- Z pewnością - rzucił sarkastycznie, gdy jedno spojrzenie w bok, na sąsiadujący stolik, ukazało błyszczące kostki w szklance innego klienta. Pomimo tego, bezwiednie sięgnął powalniętą postawioną przed nim szklankę, unosząc ją do swoich ust. W gorzkim płynie nie był w stanie znaleźć ukojenia, ale liczył, że chociaż stępi krawędzie tego pieprzonego dnia.
Krawędzie, które nagły ruch pijanego mężczyzny przekształcił w ostrza.
Drgnął, gdy w jego peryferiach ręka Tony'ego zacisnęła się na nadgarstku barmanki. Dostrzegł zmianę w jej pozornie zrelaksowanej postawie - napięcie, które zawładnęło jej sylwetką gdy mocny uścisk przytrzymał ją w miejscu. Prawdziwe emocje, z początku migoczące jak cień schowany w obojętnym spojrzeniu, subtelne drżenie racjonalnych słów, które nie docierały do pijanego umysłu zataczającego się w swoim hokerze klienta.
Pomimo stanu, w którym był, pomimo trudu, z którym przychodziło mu formułowanie zdań, nie miał żadnego problemu ze złapaniem niechętnej kobiety - jedynej w tym miejscu, jedynej na wyciągnięcie ręki. Brutalność dla ludzi jego pokroju była niczym drugi język, ten, którym władali płynnie niezależnie od tego, jak utopiony w alkoholu był ich mózg. Sama ta myśl, samo doświadczenie tej bezczelności, wzbudziło w nim złość jeszcze nim dostrzegł, że tym razem kobieta nie poradzi sobie z napastującym ją mężczyzną - że tym razem ten nie słucha, a sztuczki, które zwykle pozwalały jej udobruchać klientów, nie przemawiają do żądnego kobiecego dotyku, pijanego ważnego gościa.
Odstawił swoją szklankę na blat, cicho, w kontraście z ogniem, który rozgorzał w jego trzewiach. Ludzie tacy jak Tony wypełniali to miejsce, jak umykające przed światłem robactwo, które musiał znosić każdego wieczora. Wiedział, w jaki sposób powinien rozwiązać tę sytuację gdyby spotkali się w blasku dnia. Mając na uwadze dobro atakowanej, powinien odwrócić jego uwagę - zwrócić ją na siebie. Uspokoić go gestem, bądź słowem. Nakłonić do wypuszczenia nadgarstka z dłoni zanim wykona w jego stronę choćby pół kroku.
Ale w Mimmo's było kurewsko ciemno tej nocy.
Zsunął się z hokera bezszelestnie, kątem oka obserwując wiernych pachołów Tony'ego odwracających się w jego stronę w swoich stolikach. Było ich dwóch - trzech? - i absolutnie żaden nie zwracał uwagi na poczynania mężczyzny czy prośbę złapanej przez niego kobiety, ale zastrzygli uszami gdy tylko do jego niespodziewającej się osoby zbliżył się Rhys. Tony był pijany, ale nie był na tyle pijany by nie wyczuć zbliżającego się zagrożenia.
Z bliska, Tony wydawał mu się wszystkim tym, co było złe w Mimmo's. Ze swoją ogorzałą twarzą, rozmydlonym spojrzeniem, uśmiechem skierowanym do Morán wciąż majaczącym na ustach. Był taki ważny w tym miejscu, taki ważny dla Lippi'ego, tak przyzwyczajony do tego, że w środku gniazda węży otaczał się wyłącznie sojusznikami bądź ludźmi zbyt bojącymi się konsekwencji by zajść mu drogę.
- Zszego znowu chsesz, glin.... - bełkotał, odwracając głowę w jego stronę gdy glina zbliżył się.
Urwał, gdy ręka detektywa wystrzeliła do przodu, chwytając za siwiejące włosy podstarzałego gangstera. Pchnął do przodu, odruchowo, natychmiast - w tym drugim języku, którym z biegiem miesięcy i on nauczył się posługiwać płynnie. Czoło napastującego barmankę mężczyzny uderzyło w blat z hukiem, w którym niemal zniknął natychmiastowy jazgot odsuwanych krzeseł dwójki jego przyjaciół.
- Głuchniesz na starość, Tony? - warknął, w tym obrzydliwie policyjnym geście chwytając jego drugie ramię, wykręcając je w tył, nie pozwalając mu podnieść się gdy jego twarz szurała po blacie. - Czy potrzebujesz, żeby ktoś złamał ci to pierdolone ramię?
Dostrzegł, że pijany mężczyzna wypuścił jej nadgarstek - zauważył to niemal przez mgłę, niemal kątem oka. Bo choć trafił do roli księcia na białym koniu, chęć udzielenia jej pomocy była jedynie zapalnikiem wszystkich, buzujących w nim emocji.
- Jestś martwy, Madden - sapnął wściekle mężczyzna gdy chwycił za fraki jego rozciągniętej, brudnej koszuli. Przechylenie pijanego mężczyzny z wysokiego krzesła nie należałoby do trudnych nawet, gdyby nie miał nad nim przewagi trzeźwości. Chwycił za materiał, szarpiąc z impetem, od którego ciało starego gangstera runęło w tył - prosto pod nogi dwójki osób, która docierała do baru by ukrócić ten proceder. - Martwy! - stęknął z furią, wijąc się na ziemi z obolałym obojczykiem, który mógłby przysiąc, że chrupnął w kontakcie z ziemią.
Adrenalina krążyła w jego żyłach gdy podniósł wzrok na dwójkę znacznie trzeźwiejszych przyjaciół Tony'ego. Ten cichy, pragmatyczny głosik, który towarzyszył mu zwykle w chwilach takich jak ta podpowiedział mu również, że srogo za ten występek zapłaci. Ale szpony wściekłości zbyt mocno zaciskały się na jego sercu by był w stanie choćby przemyśleć załagodzenie sytuacji.
- Zabierzcie tę kupę gówna zanim pobiegniecie poskarżyć się staremu - warknął, uchylając poła swojej kurtki subtelnie, niewiele. Na tyle, by dostrzegli fragment schowanej tam broni, która zwykle towarzyszyła odznace. Na tyle, by pokazać, że tej nocy był wystarczająco wkurwiony by sięgnąć po jedno z dwóch.
I dopiero gdy pomagali wstać Tony'emu, uciszając jego pełne wściekłości bełkoty, jego pogróżki i plany, które snuł względem Rhysa, odwrócił się z powrotem do Suzanny. Zakładał, że w zależności od stopnia zajętości Lippi'ego tej nocy, ma od kwadransa do godziny nim zostanie z powrotem zawołany na zaplecze.
- Znajdź lód - poprosił, zajmując z powrotem miejsce na swoim hokerze i podstawiając jej swoją szklankę.
zanna morán
Zdawał sobie sprawę z renomy, która otaczała go jak burzowa chmura w miejscu takim jak to. Choć w oczach ludzi takich jak Suzanna z pewnością uchodził za tego lepszego, za glinę, który - w przeciwieństwie do wszystkich obecnych - wciąż posiadał jakieś zasady, kodeks moralności, nieważne jak splamionej, we własnym odbiciu nie dostrzegał tego samego człowieka. Dla niego każde przekroczenie progu Mimmo's było jedynie dowodem na to, że z jego praworządności nie pozostały nawet strzępy. Nienawidził tego miejsca, nienawidził ludzi, którzy odprowadzali go spojrzeniem gdy ruszał na zaplecze - i podczas gdy Suzanna patrzyła na niego z pogardą przez to jak lepszy się czuł przez własną moralność, on odczuwał tę pogardę jako dowód na to, że wszyscy dostrzegali jego upadek.
Wyższość w jego ocenie nie miała z kręgosłupem moralnym niczego wspólnego. Wręcz przeciwnie, czuł się zbrukany, równie mocno jak siedzący obok niego Tony, choć przecież nie dokonał takich czynów, jakie Vittorio zlecał mężczyźnie każdej nocy. I to wzbudzało w nim wściekłość, wzbudzało potrzebę odgrodzenia się od osób, wśród których odnajdował się przerażająco dobrze. Ta wściekłość, niechęć i potrzeba odepchnięcia Mimmo's od siebie wcale nie stała w kontraście do tego, w jaki sposób zachowywał się na posterunku. Nawet stawiając się w odpowiednie miejsca z błyszczącą odznaką przy piersi, nawet wykonując swoje obowiązki i obiektywnie wyrywając chwasty wyrastające w Toronto każdej nocy, czuł się jak oszust.
Zbyt moralny na Mimmo's, za mało moralny na detektywa. Tkwił w zawieszeniu, gdzieś pomiędzy dwoma światami, nie pasując do żadnego z nich - nie tak naprawdę.
Gdy Suzanna posłała mu wściekłe spojrzenie, obrzucił ją własnym - brakowało w nim tej samej pogardy, emocje odbijały się w jego tęczówkach zniekształcone, przykryte całunem zmęczenia. Zauważył, w jaki sposób usiłowała uniknąć konfrontacji z mężczyzną. Jak nie przypominała mu żadnej innej barmanki w pubie takim jak ten, ze swoim niepozornym ubiorem chowającym szczegóły sylwetki, włosami leniwie splecionymi w zwykły warkocz. Nic dziwnego, że nie był w stanie przypomnieć sobie skąd w ogóle kojarzył jej twarz - Morán nie wydawała się osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę.
Co, patrząc na klientelę w Mimmo's, kazało mu powątpiewać w jej rozumowanie gdy wybrała dla siebie taki zawód.
- Z pewnością - rzucił sarkastycznie, gdy jedno spojrzenie w bok, na sąsiadujący stolik, ukazało błyszczące kostki w szklance innego klienta. Pomimo tego, bezwiednie sięgnął po
Krawędzie, które nagły ruch pijanego mężczyzny przekształcił w ostrza.
Drgnął, gdy w jego peryferiach ręka Tony'ego zacisnęła się na nadgarstku barmanki. Dostrzegł zmianę w jej pozornie zrelaksowanej postawie - napięcie, które zawładnęło jej sylwetką gdy mocny uścisk przytrzymał ją w miejscu. Prawdziwe emocje, z początku migoczące jak cień schowany w obojętnym spojrzeniu, subtelne drżenie racjonalnych słów, które nie docierały do pijanego umysłu zataczającego się w swoim hokerze klienta.
Pomimo stanu, w którym był, pomimo trudu, z którym przychodziło mu formułowanie zdań, nie miał żadnego problemu ze złapaniem niechętnej kobiety - jedynej w tym miejscu, jedynej na wyciągnięcie ręki. Brutalność dla ludzi jego pokroju była niczym drugi język, ten, którym władali płynnie niezależnie od tego, jak utopiony w alkoholu był ich mózg. Sama ta myśl, samo doświadczenie tej bezczelności, wzbudziło w nim złość jeszcze nim dostrzegł, że tym razem kobieta nie poradzi sobie z napastującym ją mężczyzną - że tym razem ten nie słucha, a sztuczki, które zwykle pozwalały jej udobruchać klientów, nie przemawiają do żądnego kobiecego dotyku, pijanego ważnego gościa.
Odstawił swoją szklankę na blat, cicho, w kontraście z ogniem, który rozgorzał w jego trzewiach. Ludzie tacy jak Tony wypełniali to miejsce, jak umykające przed światłem robactwo, które musiał znosić każdego wieczora. Wiedział, w jaki sposób powinien rozwiązać tę sytuację gdyby spotkali się w blasku dnia. Mając na uwadze dobro atakowanej, powinien odwrócić jego uwagę - zwrócić ją na siebie. Uspokoić go gestem, bądź słowem. Nakłonić do wypuszczenia nadgarstka z dłoni zanim wykona w jego stronę choćby pół kroku.
Ale w Mimmo's było kurewsko ciemno tej nocy.
Zsunął się z hokera bezszelestnie, kątem oka obserwując wiernych pachołów Tony'ego odwracających się w jego stronę w swoich stolikach. Było ich dwóch - trzech? - i absolutnie żaden nie zwracał uwagi na poczynania mężczyzny czy prośbę złapanej przez niego kobiety, ale zastrzygli uszami gdy tylko do jego niespodziewającej się osoby zbliżył się Rhys. Tony był pijany, ale nie był na tyle pijany by nie wyczuć zbliżającego się zagrożenia.
Z bliska, Tony wydawał mu się wszystkim tym, co było złe w Mimmo's. Ze swoją ogorzałą twarzą, rozmydlonym spojrzeniem, uśmiechem skierowanym do Morán wciąż majaczącym na ustach. Był taki ważny w tym miejscu, taki ważny dla Lippi'ego, tak przyzwyczajony do tego, że w środku gniazda węży otaczał się wyłącznie sojusznikami bądź ludźmi zbyt bojącymi się konsekwencji by zajść mu drogę.
- Zszego znowu chsesz, glin.... - bełkotał, odwracając głowę w jego stronę gdy glina zbliżył się.
Urwał, gdy ręka detektywa wystrzeliła do przodu, chwytając za siwiejące włosy podstarzałego gangstera. Pchnął do przodu, odruchowo, natychmiast - w tym drugim języku, którym z biegiem miesięcy i on nauczył się posługiwać płynnie. Czoło napastującego barmankę mężczyzny uderzyło w blat z hukiem, w którym niemal zniknął natychmiastowy jazgot odsuwanych krzeseł dwójki jego przyjaciół.
- Głuchniesz na starość, Tony? - warknął, w tym obrzydliwie policyjnym geście chwytając jego drugie ramię, wykręcając je w tył, nie pozwalając mu podnieść się gdy jego twarz szurała po blacie. - Czy potrzebujesz, żeby ktoś złamał ci to pierdolone ramię?
Dostrzegł, że pijany mężczyzna wypuścił jej nadgarstek - zauważył to niemal przez mgłę, niemal kątem oka. Bo choć trafił do roli księcia na białym koniu, chęć udzielenia jej pomocy była jedynie zapalnikiem wszystkich, buzujących w nim emocji.
- Jestś martwy, Madden - sapnął wściekle mężczyzna gdy chwycił za fraki jego rozciągniętej, brudnej koszuli. Przechylenie pijanego mężczyzny z wysokiego krzesła nie należałoby do trudnych nawet, gdyby nie miał nad nim przewagi trzeźwości. Chwycił za materiał, szarpiąc z impetem, od którego ciało starego gangstera runęło w tył - prosto pod nogi dwójki osób, która docierała do baru by ukrócić ten proceder. - Martwy! - stęknął z furią, wijąc się na ziemi z obolałym obojczykiem, który mógłby przysiąc, że chrupnął w kontakcie z ziemią.
Adrenalina krążyła w jego żyłach gdy podniósł wzrok na dwójkę znacznie trzeźwiejszych przyjaciół Tony'ego. Ten cichy, pragmatyczny głosik, który towarzyszył mu zwykle w chwilach takich jak ta podpowiedział mu również, że srogo za ten występek zapłaci. Ale szpony wściekłości zbyt mocno zaciskały się na jego sercu by był w stanie choćby przemyśleć załagodzenie sytuacji.
- Zabierzcie tę kupę gówna zanim pobiegniecie poskarżyć się staremu - warknął, uchylając poła swojej kurtki subtelnie, niewiele. Na tyle, by dostrzegli fragment schowanej tam broni, która zwykle towarzyszyła odznace. Na tyle, by pokazać, że tej nocy był wystarczająco wkurwiony by sięgnąć po jedno z dwóch.
I dopiero gdy pomagali wstać Tony'emu, uciszając jego pełne wściekłości bełkoty, jego pogróżki i plany, które snuł względem Rhysa, odwrócił się z powrotem do Suzanny. Zakładał, że w zależności od stopnia zajętości Lippi'ego tej nocy, ma od kwadransa do godziny nim zostanie z powrotem zawołany na zaplecze.
- Znajdź lód - poprosił, zajmując z powrotem miejsce na swoim hokerze i podstawiając jej swoją szklankę.
zanna morán
-
good girls die youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Choć jej umysł powoli opanowywał strach, starała się zachować spokój przynajmniej z zewnątrz. Doskonale wiedziała, może nawet lepiej niż inni, że tacy jak Tony żywią się strachem i wyczuwają jego najmniejsze oznaki niczym rekiny kroplę krwi w oceanie. Próby zostania niezauważaną to jedno, znaczenie miało jeszcze jej zachowanie, kiedy jednak zostanie zauważona. W takich przypadkach trzymała się swojego planu, żeby przed nikim nie giąć karku, chodzić z podniesioną głową i absolutnie nie dać zrobić z siebie podnóżka, na który każdy będzie mógł nadepnąć. Zazwyczaj wystarczyło, żeby rzuciła sarkastyczną uwagę czy obrzuciła kogoś ostrym spojrzeniem – starała się sprawiać wrażenie osoby, z którą mimo wszystko nie warto zadzierać. To mogłoby się wydawać trudne ze względu na to, że co drugi klient Mimmo’s miał za sobą wyrok pozbawienia wolności i gorsze potyczki niż te słowne z drobną 27-latką, ale jednocześnie byli to ludzie, którzy potrafili docenić siłę, nawet jeśli tylko tę wewnętrzną. Niestety, pijani ludzie kierowali się zupełnie innymi pobudkami.
Powoli kończyły się jej pomysły, co mogła zrobić. Żaden z pozostałych klientów Mimmo’s nie chciał zareagować. Teoretycznie mogła zawołać na pomoc samego Lippiego, który dla świętego spokoju być może przysłałby jednego ze swoich przybocznych, ale przez takie krzyki mogła stracić to minimum poważania, jakie niektórzy wobec niej mieli. Mogła też faktycznie robić Tony’emu butelkę na głowie i modlić się, żeby podobny cios nie okazał się śmiertelny. Żadna z tych opcji nie była idealna, jednak ostatecznie jakaś w ogóle była.
Nie spodziewała się, że pomocy postanowi udzielić jej Madden. Na tym etapie spisała go na straty, wliczając w grupę tych, którzy wolą się przyglądać, jak szarpie się z pijakiem niż doprowadzić go do porządku. Najwyraźniej się myliła. Chociaż…? Patrząc na to, z jaką agresją rzucił się na Tony’ego, zaczęła mieć poważne wątpliwości, czy to chęcią pomocy się kierował.
Z ulgą przyjęła fakt, że w końcu miała wolny nadgarstek. Zrobiła dwa kroki do tyłu, rozcierając obolałe miejsce, ale jednocześnie nie spuszczała spojrzenia ze sceny, jaka rozgrywała się przed nią. Nie mogła pozwolić, żeby w barze rozgorzała jakakolwiek walka, choć jednocześnie w nagłym przypływie złości i potrzeby sprawiedliwości uważała, że bardzo dobrze by się stało, gdyby ktoś postanowił porachować kości podstarzałemu gangsterowi. Nawet jeśli to nie był do końca dobry pomysł w ogólnym rozrachunku. Już raz była świadkiem, jak Tony groził komuś śmiercią, po czym jakiś tydzień później zobaczyła nekrolog nieszczęśnika w lokalnej gazecie. Tony’ego może trudno było brać na poważnie, szczególnie pijanego, ale nie należało go lekceważyć.
Tkwiąc w bezruchu, odprowadzała gniewnym spojrzeniem poszkodowanego dopóki nie zniknął za drzwiami i dopiero wtedy skierowała wzrok na Maddena, który na powrót zajął miejsce na hokerze. Przez krótką chwilę rozważała jego prośbę, dochodząc w końcu do wniosku, że pomógł jej pozbyć się problemu, więc ostatecznie mogła mu wrzucić parę kostek do szklanki. Bez słowa zabrała jego naczynie, dolała brakującej ilości whisky i faktycznie wrzuciła lód z kostkarki.
— Jeśli szukałeś guza, to z pewnością są miejsca bardziej do tego odpowiednie — skomentowała, stawiając przed nim szklankę. — Jeśli masz skłonności samobójcze, to też są łatwiejsze i szybsze sposoby, żeby to zrobić. — Nie powiedziała “dziękuję”, bo wątpiła w jego pobudki, zresztą, uzupełniona szklanka z lodem powinna mówić sama za siebie. Nie powiedziała mu też, że straszenie bronią było głupie, bo to pewnie wiedział sam. Vittorio zresztą pewnie niedługo się o tym dowie i sam odpowiednio skomentuje sprawę. — Było warto? — zapytała i choć wzrok miała przepełniony niechęcią, głos utrzymywał się na neutralnym tonie. Madden najwyraźniej szukał wentyla, ale szczerze wątpiła, żeby krótka przepychanka z pijakiem spełniła swoją rolę. Z drugiej strony, miał okazję pookładać się pięściami z kumplami Tony’ego, ale wolał ich postraszyć bronią. A może po rycersku ją obarczy winą za całe zajście? Mimowolnie przechyliła lekko głowę na bok, a pod całą niechęcią, jaką w sobie miała, powoli wynurzało się zaciekawienie.
Rhys Madden
Powoli kończyły się jej pomysły, co mogła zrobić. Żaden z pozostałych klientów Mimmo’s nie chciał zareagować. Teoretycznie mogła zawołać na pomoc samego Lippiego, który dla świętego spokoju być może przysłałby jednego ze swoich przybocznych, ale przez takie krzyki mogła stracić to minimum poważania, jakie niektórzy wobec niej mieli. Mogła też faktycznie robić Tony’emu butelkę na głowie i modlić się, żeby podobny cios nie okazał się śmiertelny. Żadna z tych opcji nie była idealna, jednak ostatecznie jakaś w ogóle była.
Nie spodziewała się, że pomocy postanowi udzielić jej Madden. Na tym etapie spisała go na straty, wliczając w grupę tych, którzy wolą się przyglądać, jak szarpie się z pijakiem niż doprowadzić go do porządku. Najwyraźniej się myliła. Chociaż…? Patrząc na to, z jaką agresją rzucił się na Tony’ego, zaczęła mieć poważne wątpliwości, czy to chęcią pomocy się kierował.
Z ulgą przyjęła fakt, że w końcu miała wolny nadgarstek. Zrobiła dwa kroki do tyłu, rozcierając obolałe miejsce, ale jednocześnie nie spuszczała spojrzenia ze sceny, jaka rozgrywała się przed nią. Nie mogła pozwolić, żeby w barze rozgorzała jakakolwiek walka, choć jednocześnie w nagłym przypływie złości i potrzeby sprawiedliwości uważała, że bardzo dobrze by się stało, gdyby ktoś postanowił porachować kości podstarzałemu gangsterowi. Nawet jeśli to nie był do końca dobry pomysł w ogólnym rozrachunku. Już raz była świadkiem, jak Tony groził komuś śmiercią, po czym jakiś tydzień później zobaczyła nekrolog nieszczęśnika w lokalnej gazecie. Tony’ego może trudno było brać na poważnie, szczególnie pijanego, ale nie należało go lekceważyć.
Tkwiąc w bezruchu, odprowadzała gniewnym spojrzeniem poszkodowanego dopóki nie zniknął za drzwiami i dopiero wtedy skierowała wzrok na Maddena, który na powrót zajął miejsce na hokerze. Przez krótką chwilę rozważała jego prośbę, dochodząc w końcu do wniosku, że pomógł jej pozbyć się problemu, więc ostatecznie mogła mu wrzucić parę kostek do szklanki. Bez słowa zabrała jego naczynie, dolała brakującej ilości whisky i faktycznie wrzuciła lód z kostkarki.
— Jeśli szukałeś guza, to z pewnością są miejsca bardziej do tego odpowiednie — skomentowała, stawiając przed nim szklankę. — Jeśli masz skłonności samobójcze, to też są łatwiejsze i szybsze sposoby, żeby to zrobić. — Nie powiedziała “dziękuję”, bo wątpiła w jego pobudki, zresztą, uzupełniona szklanka z lodem powinna mówić sama za siebie. Nie powiedziała mu też, że straszenie bronią było głupie, bo to pewnie wiedział sam. Vittorio zresztą pewnie niedługo się o tym dowie i sam odpowiednio skomentuje sprawę. — Było warto? — zapytała i choć wzrok miała przepełniony niechęcią, głos utrzymywał się na neutralnym tonie. Madden najwyraźniej szukał wentyla, ale szczerze wątpiła, żeby krótka przepychanka z pijakiem spełniła swoją rolę. Z drugiej strony, miał okazję pookładać się pięściami z kumplami Tony’ego, ale wolał ich postraszyć bronią. A może po rycersku ją obarczy winą za całe zajście? Mimowolnie przechyliła lekko głowę na bok, a pod całą niechęcią, jaką w sobie miała, powoli wynurzało się zaciekawienie.
Rhys Madden
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zanna
-
so many invisible strings tie me to the way that you bleednieobecnośćtakwątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Z wolna, za jego plecami powracał gwar rozmów towarzyszący każdemu wieczorowi w Mimmo's. Ludzie, którzy wcześniej zamarli, obserwując z zainteresowaniem sytuację teraz zwrócili się ku sobie by ją skomentować, bądź przejść do porządku dziennego i własnych, bardziej interesujących konwersacji. Wraz z wyprowadzeniem przez drzwi Tony'ego przez jego dwóch przybocznych, sytuacja została tymczasowo zawieszona. Choć trwała kilka minut od początku do końca, w jego umyśle całość wydarzyła się na przestrzeni kilku chwil - kilku oddechów, mrugnięć, ciosów przecinających powietrze. Adrenalina wciąż krążyła w jego żyłach gdy zajął z powrotem miejsce na swoim hokerze, opierając się łokciami o separujący ich blat.
Tony miał równie wielu zwolenników co wrogów w obrębie struktury, na której szczycie tkwił Lippi. Wątpił, by ktokolwiek wykorzystał tę sytuację by go zaskoczyć, wstać i heroicznie obronić nawalonego, podstarzałego gangstera. Gdy zniknął gdzieś na zapleczu, ranny i bełkoczący swoje pijane groźby, z wolna, krok po kroku, ciało Maddena zaczęło się rozluźniać. Dostrzegał unoszącą się w powietrzu pauzę i mimo tego, że nie była znakiem stopu, zamierzał wykorzystać pozostałą mu przerwę.
Przyglądał się kobiecie gdy zgarnęła jego szklankę, widocznie wciąż bijąc się z myślami dotyczącymi tego, czy zasługiwał na lód. Nie zależało mu na tym, by traktowała go jako obrońcę - wręcz przeciwnie. Wolał by dostrzegała w tym jedynie wyładowanie swoich emocji, złość znajdującą ujście w kimś, kto chwilowo nie mógł mu oddać - złość, która nie zważała na konsekwencje. Nie chciał by dostrzegła prawdę, leżącą gdzieś po środku. Iskrę, która rozbudziła jego gniew w chwili, w której męska dłoń zacisnęła się na jej znacznie drobniejszym nadgarstku. Strach błyszczący w spojrzeniu pomimo spokojnych słów, pokrywający zapalnik benzyną. Niezależnie od zawodu, który Morán wybrała dla siebie, od jej wyszczekanej osobowości i roszczeniowego podejścia, nie zasługiwała na to, by być traktowaną w ten sposób - szczególnie przez kogoś, komu nie mogła rozbić butelki na głowie w odwecie.
Tony był mściwy.
- Ktoś musiał wreszcie go uciszyć - odrzucił w odpowiedzi, nie dostrzegając samobójczej natury własnych działań. Myśl o potencjalnych konsekwencjach, jak wszystkie inne dzisiejszego wieczora, przebijała się przez zasłonę psychicznego zmęczenia, które stępiało każdą, nieważne jak ostrą krawędź.
Uniósł szklankę do ust, upijając mały, choć znacznie przyjemniejszy łyk schłodzonej whisky. Ponad krawędzią naczynia powrócił spojrzeniem do stojącej naprzeciw kobiety. Nie spodziewał się okazywania przez nią wdzięczności, ale widok czystej, żywej n i e c h ę c i, na swój własny, abstrakcyjny sposób wzbudził w nim rozbawienie. Odchylił się w krześle, przezornie przysuwając szklankę bliżej siebie na wypadek, gdyby ich rozmowa miała eskalować do odebrania mu alkoholu przez barmankę.
- Nie wiem, ty mi powiedz - odpowiedział beztrosko, choć odrobina sarkazmu chowała się gdzieś na dnie brzmienia jego głosu. - Nie, zaczekaj, zgadnę - Jego ręka wystrzeliła w górę, palec wzniósł się w powietrze zatrzymując ją, nim odezwała się jako pierwsza. - Miałaś wszystko pod kontrolą i niepotrzebnie się wtrącałem - dodał, przedrzeźniając jej spokojny, opanowany ton - ten sam, którym rozmawiała z nim, jak i uspokajała pijanego klienta.
zanna morán
Tony miał równie wielu zwolenników co wrogów w obrębie struktury, na której szczycie tkwił Lippi. Wątpił, by ktokolwiek wykorzystał tę sytuację by go zaskoczyć, wstać i heroicznie obronić nawalonego, podstarzałego gangstera. Gdy zniknął gdzieś na zapleczu, ranny i bełkoczący swoje pijane groźby, z wolna, krok po kroku, ciało Maddena zaczęło się rozluźniać. Dostrzegał unoszącą się w powietrzu pauzę i mimo tego, że nie była znakiem stopu, zamierzał wykorzystać pozostałą mu przerwę.
Przyglądał się kobiecie gdy zgarnęła jego szklankę, widocznie wciąż bijąc się z myślami dotyczącymi tego, czy zasługiwał na lód. Nie zależało mu na tym, by traktowała go jako obrońcę - wręcz przeciwnie. Wolał by dostrzegała w tym jedynie wyładowanie swoich emocji, złość znajdującą ujście w kimś, kto chwilowo nie mógł mu oddać - złość, która nie zważała na konsekwencje. Nie chciał by dostrzegła prawdę, leżącą gdzieś po środku. Iskrę, która rozbudziła jego gniew w chwili, w której męska dłoń zacisnęła się na jej znacznie drobniejszym nadgarstku. Strach błyszczący w spojrzeniu pomimo spokojnych słów, pokrywający zapalnik benzyną. Niezależnie od zawodu, który Morán wybrała dla siebie, od jej wyszczekanej osobowości i roszczeniowego podejścia, nie zasługiwała na to, by być traktowaną w ten sposób - szczególnie przez kogoś, komu nie mogła rozbić butelki na głowie w odwecie.
Tony był mściwy.
- Ktoś musiał wreszcie go uciszyć - odrzucił w odpowiedzi, nie dostrzegając samobójczej natury własnych działań. Myśl o potencjalnych konsekwencjach, jak wszystkie inne dzisiejszego wieczora, przebijała się przez zasłonę psychicznego zmęczenia, które stępiało każdą, nieważne jak ostrą krawędź.
Uniósł szklankę do ust, upijając mały, choć znacznie przyjemniejszy łyk schłodzonej whisky. Ponad krawędzią naczynia powrócił spojrzeniem do stojącej naprzeciw kobiety. Nie spodziewał się okazywania przez nią wdzięczności, ale widok czystej, żywej n i e c h ę c i, na swój własny, abstrakcyjny sposób wzbudził w nim rozbawienie. Odchylił się w krześle, przezornie przysuwając szklankę bliżej siebie na wypadek, gdyby ich rozmowa miała eskalować do odebrania mu alkoholu przez barmankę.
- Nie wiem, ty mi powiedz - odpowiedział beztrosko, choć odrobina sarkazmu chowała się gdzieś na dnie brzmienia jego głosu. - Nie, zaczekaj, zgadnę - Jego ręka wystrzeliła w górę, palec wzniósł się w powietrze zatrzymując ją, nim odezwała się jako pierwsza. - Miałaś wszystko pod kontrolą i niepotrzebnie się wtrącałem - dodał, przedrzeźniając jej spokojny, opanowany ton - ten sam, którym rozmawiała z nim, jak i uspokajała pijanego klienta.
zanna morán
-
good girls die youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Emocje po potyczce Maddena z Tonym opadły dość szybko – nie minęło dużo czasu, nim lada barowa przestała być centrum zainteresowania i goście Mimmo’s wrócili do wcześniej toczonych rozmów. Całe zajście bardzo szybko ulotniło się z głów klientów, jakby nagła eskalacja przemocy nie była niczym nadzwyczajnym. Rozbrzmiały te same śmiechy i szczęknięcia szklanek, zrobiło się normalnie.
Ale nie dla Zanny.
Tony wyszedł i z pewnością już dzisiaj nie powróci, była b e z p i e c z n a, ale raz zaburzony spokój nie chciał powrócić, nieważne jak długo powtarzała to sobie w myślach. Mięśnie miała napięte niczym postronki, do tego stopnia, że zwyczajnie rozbolała ją szyja. Stała nienaturalnie sztywna, choć jej mimika i ton głosu przekonywał, że i ją ta nieprzyjemna sytuacja nie obeszła. Za to wzrok co jakiś czas uciekał w stronę wyjścia, jakby spodziewała się, że nachalny amant jednak wróci, bardziej trzeźwy, bardziej zły. A może wcale nie wejdzie do środka, tylko będzie czekał na zewnątrz? Może podąży za nią jak cień i włamie się do mieszkania, kiedy będzie spała? Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach, sprawiając, że aż się wzdrygnęła. Absurdalne myśli, gdzieś głęboko w środku cichy głosik rozsądku mówił jej, że nic z tego na pewno się nie stanie, że po tym, jak Madden rzucił go na ziemię, Tony prawdopodobnie nabawił się jakiegoś urazu i z całą pewnością miał teraz inne problemy na głowie, ale strach tak ją nakręcił, że teraz trudno jej było zatrzymać spiralę myśli.
W efekcie tego szklankę podała detektywowi nieco drżącą ręką, co starała się przykryć zarówno przesadnie mocno zaciśniętymi na niej palcami, jak i kolejnym gwałtowniejszym postawieniem naczynia.
– Nie twierdzę, że mu się nie należało – wzruszyła niedbale ramionami, co przy jej spięciu mięśni wyszło dość dziwnie – tylko że jeśli chciałeś dać komuś po ryju, to mogłeś wybrać dosłownie kogokolwiek innego. – Złapała jego spojrzenie, chcąc z niego wyczytać, co detektywowi chodziło po głowie – pierwsze, co dostrzegła, to zwyczajne zmęczenie, choć w tym wypadku zdawało się urosnąć sporo ponad zwyczajne “kiepsko spałem”. Przypominało jej trochę ten sam rodzaj zmęczenia, który i ją często dotykał: nie takie, które wyleczy kilka godzin snu więcej na weekend, ale takie które sięgało znacznie, znacznie głębiej.
Uniosła jedną brew. Uniosła ją jeszcze wyżej, słysząc jego odpowiedź na jej pytania.
– Patrzcie go, jaki zabawny, jaki mądry – skomentowała fałszywie miłym i karykaturalnie spokojnym głosem, przekrzywiając nieznacznie głowę na bok. Usta zdobił Zannie równie fałszywy uśmiech. – Dla twojej wiadomości, nie wyczerpałam jeszcze wszystkich opcji – dodała, pozbywszy się uśmiechu, tonem, który miał temperaturę kostek lodu w szklance, którą przed chwilą mu podała. W tym momencie nieważne, że były to opcje, które miałyby złe długofalowe skutki, ważne, że w ogóle jakieś były. Madden nie musiał znać żadnych szczegółów.
– Hej, rachunek – dobiegło ją nagle ze strony kasy, a stało się to tak niespodziewanie, że pełna wewnętrznego niepokoju Zanna aż podskoczyła w miejscu, zanim pospieszyła, by obsłużyć klienta.
Po wręczeniu mężczyźnie rachunku, westchnęła głęboko, próbując rozmasować palcami kark, ale żaden z tych zabiegów nie pomógł jej ani trochę – w dalszym ciągu czuła się przerzutą kupką stresu, w dalszym ciągu strzelała spojrzeniem w stronę drzwi. Przymknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła, skontrolowała wzrokiem sytuację przy ladzie, jednak aktualnie tylko Madden przy niej siedział. Choć miała wielką ochotę powiedzieć mu, żeby stąd spadał i że mu więcej whisky nie sprzeda, poczuła wewnętrzny opór. Skupienie się na nim akurat mogło pomóc jej sytuacji, strach niezwykle łatwo było zastąpić gniewem, to nawet bardzo naturalna reakcja. W stosunku do niego gniew przychodził jej nawet zbyt łatwo. Ruszła więc dziarskim krokiem w jego kierunku, próbując wzniecić w sobie ten sam ogień, który zawładnął nią na posterunku, ale już po dwóch krokach kolano samo się pod nią ugięło, a ona zgięła się w pół, z twarzą wykrzywioną z bólu. Przeklęte kolano. Musiała się ruszyć zbyt gwałtownie. Normalnie starała się je oszczędzać, szczególnie pod koniec zmiany, kiedy nogi były najbardziej zmęczone, ale wydarzenia dzisiejszego wieczoru zmieniły kilka rzeczy. Palcami jednej ręki starała się rozmasować dawny uraz, obecnie pulsujący ostrym bólem, robiąc to powoli, metodycznie, a drugą sięgnęła pod ladę i znajdującą się pod nią podpórkę do stania – symbol uprzejmości i wspaniałomyślności Lippiego. Ze zbolałą miną i ustami zaciśniętymi w cienką kreskę, przysiadła na podpórce. Spojrzenia na siedzącego niedaleko Maddena specjalnie unikała.
Rhys Madden
Ale nie dla Zanny.
Tony wyszedł i z pewnością już dzisiaj nie powróci, była b e z p i e c z n a, ale raz zaburzony spokój nie chciał powrócić, nieważne jak długo powtarzała to sobie w myślach. Mięśnie miała napięte niczym postronki, do tego stopnia, że zwyczajnie rozbolała ją szyja. Stała nienaturalnie sztywna, choć jej mimika i ton głosu przekonywał, że i ją ta nieprzyjemna sytuacja nie obeszła. Za to wzrok co jakiś czas uciekał w stronę wyjścia, jakby spodziewała się, że nachalny amant jednak wróci, bardziej trzeźwy, bardziej zły. A może wcale nie wejdzie do środka, tylko będzie czekał na zewnątrz? Może podąży za nią jak cień i włamie się do mieszkania, kiedy będzie spała? Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach, sprawiając, że aż się wzdrygnęła. Absurdalne myśli, gdzieś głęboko w środku cichy głosik rozsądku mówił jej, że nic z tego na pewno się nie stanie, że po tym, jak Madden rzucił go na ziemię, Tony prawdopodobnie nabawił się jakiegoś urazu i z całą pewnością miał teraz inne problemy na głowie, ale strach tak ją nakręcił, że teraz trudno jej było zatrzymać spiralę myśli.
W efekcie tego szklankę podała detektywowi nieco drżącą ręką, co starała się przykryć zarówno przesadnie mocno zaciśniętymi na niej palcami, jak i kolejnym gwałtowniejszym postawieniem naczynia.
– Nie twierdzę, że mu się nie należało – wzruszyła niedbale ramionami, co przy jej spięciu mięśni wyszło dość dziwnie – tylko że jeśli chciałeś dać komuś po ryju, to mogłeś wybrać dosłownie kogokolwiek innego. – Złapała jego spojrzenie, chcąc z niego wyczytać, co detektywowi chodziło po głowie – pierwsze, co dostrzegła, to zwyczajne zmęczenie, choć w tym wypadku zdawało się urosnąć sporo ponad zwyczajne “kiepsko spałem”. Przypominało jej trochę ten sam rodzaj zmęczenia, który i ją często dotykał: nie takie, które wyleczy kilka godzin snu więcej na weekend, ale takie które sięgało znacznie, znacznie głębiej.
Uniosła jedną brew. Uniosła ją jeszcze wyżej, słysząc jego odpowiedź na jej pytania.
– Patrzcie go, jaki zabawny, jaki mądry – skomentowała fałszywie miłym i karykaturalnie spokojnym głosem, przekrzywiając nieznacznie głowę na bok. Usta zdobił Zannie równie fałszywy uśmiech. – Dla twojej wiadomości, nie wyczerpałam jeszcze wszystkich opcji – dodała, pozbywszy się uśmiechu, tonem, który miał temperaturę kostek lodu w szklance, którą przed chwilą mu podała. W tym momencie nieważne, że były to opcje, które miałyby złe długofalowe skutki, ważne, że w ogóle jakieś były. Madden nie musiał znać żadnych szczegółów.
– Hej, rachunek – dobiegło ją nagle ze strony kasy, a stało się to tak niespodziewanie, że pełna wewnętrznego niepokoju Zanna aż podskoczyła w miejscu, zanim pospieszyła, by obsłużyć klienta.
Po wręczeniu mężczyźnie rachunku, westchnęła głęboko, próbując rozmasować palcami kark, ale żaden z tych zabiegów nie pomógł jej ani trochę – w dalszym ciągu czuła się przerzutą kupką stresu, w dalszym ciągu strzelała spojrzeniem w stronę drzwi. Przymknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła, skontrolowała wzrokiem sytuację przy ladzie, jednak aktualnie tylko Madden przy niej siedział. Choć miała wielką ochotę powiedzieć mu, żeby stąd spadał i że mu więcej whisky nie sprzeda, poczuła wewnętrzny opór. Skupienie się na nim akurat mogło pomóc jej sytuacji, strach niezwykle łatwo było zastąpić gniewem, to nawet bardzo naturalna reakcja. W stosunku do niego gniew przychodził jej nawet zbyt łatwo. Ruszła więc dziarskim krokiem w jego kierunku, próbując wzniecić w sobie ten sam ogień, który zawładnął nią na posterunku, ale już po dwóch krokach kolano samo się pod nią ugięło, a ona zgięła się w pół, z twarzą wykrzywioną z bólu. Przeklęte kolano. Musiała się ruszyć zbyt gwałtownie. Normalnie starała się je oszczędzać, szczególnie pod koniec zmiany, kiedy nogi były najbardziej zmęczone, ale wydarzenia dzisiejszego wieczoru zmieniły kilka rzeczy. Palcami jednej ręki starała się rozmasować dawny uraz, obecnie pulsujący ostrym bólem, robiąc to powoli, metodycznie, a drugą sięgnęła pod ladę i znajdującą się pod nią podpórkę do stania – symbol uprzejmości i wspaniałomyślności Lippiego. Ze zbolałą miną i ustami zaciśniętymi w cienką kreskę, przysiadła na podpórce. Spojrzenia na siedzącego niedaleko Maddena specjalnie unikała.
Rhys Madden
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zanna
-
so many invisible strings tie me to the way that you bleednieobecnośćtakwątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Pracując w miejscu takim jak to nawet tak młoda kobieta jak Morán musiała szybko wydorośleć - a przynajmniej w ten sposób spoglądał na nią postronny detektyw. W tej spelunie podejrzewał, że wielu było młodszych od niej, tak samo jak wielu było starszych od niego. Rodzina Lippi'ego nie wybierała na podstawie rzeczy tak prozaicznych jak wiek, a na kurierów łatwiej było złapać niedoświadczonych życiem gówniarzy, którzy wciąż wierzyli w potencjał złapania Boga za nogi i łatwego dorobku.
Mimo tego, pod tą skorupą, w którą obrosła za barem, ta dojrzałość i pozorna swoboda, z którą odganiała starego gangstera od siebie, nagle błysnęły fałszem. Jak refleks świetlny, rzucający się w oczy dopiero gdy spojrzenie padało pod odpowiednim kątem. W jednej chwili wysoki, gruby mur, przez który ledwie wydostał się okruch nieokazywanego strachu stał się przeźroczystą barierą. Przybrana przez nią maska zniknęła w jednym, panicznym podskoku na dźwięk prośby o rachunek - jak mydlana bańka w kontakcie z prawdziwą, ostrą krawędzią Mimmo's.
Nagle dostrzegł to, czego nie widział wcześniej. Ukradkowych spojrzeń rzucanych w stronę drzwi, za którymi zniknął Tony. Wiedział, że dziewczyna nie była w stanie wykrzesać z siebie strachu o niego, nie po tym, w jaki sposób odbyła się ich pierwsza - i długo myślał, że ostatnia - rozmowa wtedy, na komisariacie. Lippi mógł rzucić go na pożarcie psom i podejrzewał, że osoba taka jak Suzanna Morán nie wzdrygnęłaby się ani razu. To musiało oznaczać, że z jakiegoś powodu bała się o s i e b i e. A przecież w tej sytuacji w niczym nie zawiniła, nawet nie ośmieliła się poprosić o pomoc nim wtargnął pomiędzy nich, nie czekając na zaproszenie.
Myśl, że miałaby mieć problemy przez to, w jaki sposób potraktował nagabującego ją gangstera odrobinę ostudziła ten ogień, który cały czas płonął w jego trzewiach. Nawet przez myśl nie przeszło mu, że mógłby do tego doprowadzić. Działał odruchowo, instynktownie - nie myśląc o konsekwencjach, ponieważ miały przede wszystkim uderzyć w n i e g o.
Ta myśl z kolei wzbudziła w nim kolejną, sprzeczną falę emocji. Morán była jedną z wielu zębatek w tej pieprzonej machinie, w której kołach utknęły jego ubrania. Wiedziała na co pisała się zajmując swoje miejsce w szeregu. Tego typu sytuacje musiały być dla niej nie kwestią czy? a kiedy?. Nie powinien jej współczuć, nie powinien się nią w ogóle przejmować. Powinien dopić swoją schłodzoną whisky i odejść, nim ktoś powiadomi Vittorio o tym, co zaszło w tym barze.
A jednak odprowadzał ją spojrzeniem gdy wracała za bar. Zesztywniał, podświadomie, odruchowo gdy noga ugięła się pod kobietą gdy wracała na swój posterunek. Jego wzrok prześlizgnął się po schowanej za luźnymi ubraniami sylwetce w poszukiwaniu obrażeń i choć zwykle robił to subtelnie, nie sposób było ukryć, że widział wszystko.
Przy barze było tylko ich dwoje.
- Ze wszystkich pubów, w których mogłaś pracować, wybrałaś sobie akurat ten - rzucił, bardziej do siebie niż do niej, jakby potrzebował przypomnienia - jakby dostrzegł formującą się na jej twarzy, ludzką maskę i próbował pozostać na nią ślepy. - Zakładam, że atrakcja dzisiejszego wieczoru jest w twoim cotygodniowym harmonogramie.
Wbrew sobie, wbrew pieprzonej logice i niechęci wymalowanej na twarzy kobiety, przeniósł na nią swój wzrok, dłonią chwytając za szklankę. Spuścił go nieco w dół, w stronę podpórki, na której siadła, wbrew niepisanemu barmańskiemu prawu o męczeniu się za ladą na stojąco.
- Robił tak wcześniej? - zapytał krótko, cicho, ignorując napięcie, które próbowało wkraść się do jego głosu.
Jej noga mówiła przecież wszystko, czego słowa nie chciały oddać.
zanna morán
Mimo tego, pod tą skorupą, w którą obrosła za barem, ta dojrzałość i pozorna swoboda, z którą odganiała starego gangstera od siebie, nagle błysnęły fałszem. Jak refleks świetlny, rzucający się w oczy dopiero gdy spojrzenie padało pod odpowiednim kątem. W jednej chwili wysoki, gruby mur, przez który ledwie wydostał się okruch nieokazywanego strachu stał się przeźroczystą barierą. Przybrana przez nią maska zniknęła w jednym, panicznym podskoku na dźwięk prośby o rachunek - jak mydlana bańka w kontakcie z prawdziwą, ostrą krawędzią Mimmo's.
Nagle dostrzegł to, czego nie widział wcześniej. Ukradkowych spojrzeń rzucanych w stronę drzwi, za którymi zniknął Tony. Wiedział, że dziewczyna nie była w stanie wykrzesać z siebie strachu o niego, nie po tym, w jaki sposób odbyła się ich pierwsza - i długo myślał, że ostatnia - rozmowa wtedy, na komisariacie. Lippi mógł rzucić go na pożarcie psom i podejrzewał, że osoba taka jak Suzanna Morán nie wzdrygnęłaby się ani razu. To musiało oznaczać, że z jakiegoś powodu bała się o s i e b i e. A przecież w tej sytuacji w niczym nie zawiniła, nawet nie ośmieliła się poprosić o pomoc nim wtargnął pomiędzy nich, nie czekając na zaproszenie.
Myśl, że miałaby mieć problemy przez to, w jaki sposób potraktował nagabującego ją gangstera odrobinę ostudziła ten ogień, który cały czas płonął w jego trzewiach. Nawet przez myśl nie przeszło mu, że mógłby do tego doprowadzić. Działał odruchowo, instynktownie - nie myśląc o konsekwencjach, ponieważ miały przede wszystkim uderzyć w n i e g o.
Ta myśl z kolei wzbudziła w nim kolejną, sprzeczną falę emocji. Morán była jedną z wielu zębatek w tej pieprzonej machinie, w której kołach utknęły jego ubrania. Wiedziała na co pisała się zajmując swoje miejsce w szeregu. Tego typu sytuacje musiały być dla niej nie kwestią czy? a kiedy?. Nie powinien jej współczuć, nie powinien się nią w ogóle przejmować. Powinien dopić swoją schłodzoną whisky i odejść, nim ktoś powiadomi Vittorio o tym, co zaszło w tym barze.
A jednak odprowadzał ją spojrzeniem gdy wracała za bar. Zesztywniał, podświadomie, odruchowo gdy noga ugięła się pod kobietą gdy wracała na swój posterunek. Jego wzrok prześlizgnął się po schowanej za luźnymi ubraniami sylwetce w poszukiwaniu obrażeń i choć zwykle robił to subtelnie, nie sposób było ukryć, że widział wszystko.
Przy barze było tylko ich dwoje.
- Ze wszystkich pubów, w których mogłaś pracować, wybrałaś sobie akurat ten - rzucił, bardziej do siebie niż do niej, jakby potrzebował przypomnienia - jakby dostrzegł formującą się na jej twarzy, ludzką maskę i próbował pozostać na nią ślepy. - Zakładam, że atrakcja dzisiejszego wieczoru jest w twoim cotygodniowym harmonogramie.
Wbrew sobie, wbrew pieprzonej logice i niechęci wymalowanej na twarzy kobiety, przeniósł na nią swój wzrok, dłonią chwytając za szklankę. Spuścił go nieco w dół, w stronę podpórki, na której siadła, wbrew niepisanemu barmańskiemu prawu o męczeniu się za ladą na stojąco.
- Robił tak wcześniej? - zapytał krótko, cicho, ignorując napięcie, które próbowało wkraść się do jego głosu.
Jej noga mówiła przecież wszystko, czego słowa nie chciały oddać.
zanna morán
-
good girls die youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nienawidziła momentów takich jak ten, kiedy ktoś był świadkiem jej słabości. Zazwyczaj jednak była też znacznie bardziej ostrożna – wiedziała, na ile jest w stanie sobie pozwolić, ile jej kolano zniesie, zanim będzie potrzebowała się czymś wspomóc. Bez słowa i ukradkiem łykała tabletki bądź wysuwała spod lady swoją podpórkę, kiedy wyczuwała, że jest blisko granicy, bo nie chciała doprowadzić się do stanu, w którym ból weźmie nad nią górę i zacznie się słaniać na nogach, tak jak miało to miejsce teraz. Utrzymanie pozorów twardzielki było dla niej bardzo ważne, w jej głowie miało nawet status “być albo nie być”, ponieważ należała teraz do świata, który nie wybaczał słabości, tylko bezlitośnie je wykorzystywał.
Głupia, powinna była znać umiar, przecież zazwyczaj kontrola wychodziła jej perfekcyjnie, zazwyczaj była też dobra w wychwytywaniu pierwszych symptomów nadchodzącego bólu. Dzisiaj przeklęty Tony wszystko zaburzył. A przeklęty Madden był tego świadkiem. Ten wieczór miał wielki potencjał do stania się jedną z jej najgorszym zmian. Jedno było pewne – dzisiejszej nocy z całą pewnością nie zmruży oka i to nie tylko ze względu na to, że przez jej połowę pewnie będzie wracać dziwnym kluczem do swojego mieszkania, upewniając się, że nikt jej nie śledzi, ale też dlatego, że drugą połowę nocy spędzi w wannie, żeby wygrzać całe ciało – ciepłe kąpiele miały zbawienny wpływ na jej kolano.
Czuła na sobie uważne spojrzenie policjanta i to chyba dopiero to faktycznie rozpaliło w niej gniew. Jednak coś… było nie tak. Czuła rosnącą wewnętrzną pustkę, słyszała tworzące się pęknięcia, miała też poczucie, że emocje, które do tej pory trzymała na smyczy, obecnie groziły zerwaniem się z niej. Choć wewnętrzny ogień w niej płonął, brakowało mu paliwa, a na domiar tego wszystkiego Zanna musiała zacząć walczyć z zupełnie nową emocją – z poczuciem porażki jaki jej mózg stworzył w odpowiedzi na świadomość widowni, jaką miała.
– Wybrałam? To trochę za dużo powiedziane – prychnęła, starając się odzyskać rezon, choć zupełnie na to nie zapowiadało. Nie, kiedy otwierała drżącą ręką szufladę, która skrywała fiolkę pełną małych tabletek i z których jedna wkrótce zniknęła w ustach Zanny. – Zadanie domowe, detektywie, będziesz musiał zacieśnić więzy z kimś z tutejszej klienteli, bo chyba wszyscy znają tę historię. – Głos Morán brzmiał teraz gorzko, ale nie kłamała: nie było żadną tajemnicą, że odpracowywała dla Lippiego dług swojego brata. Tajemnicą jednak pozostawały okoliczności, w jakich dokładnie do tego doszło – większość z pewnością słyszała o Ethanie, bo jego przypadek miał posłużyć jako ostrzeżenie i przestroga dla innych, był też pokazem siły Lippiego i jego wpływów, ale tylko nieliczni wiedzieli, że zanim wylądowała za barową ladą, przeszła jeszcze dokładne przesłuchanie przeprowadzone przez ludzi Vittoria. To po tym przesłuchaniu zaczęła mieć problemy z kolanem, które oficjalnie były jedynie dawnym urazem.
– Co, próbował mnie poderwać? – po raz pierwszy spojrzała na Maddena, chcąc też wyłowić jego reakcję na nowe informacje na jej temat. Czy zobaczy triumf w jego oczach, czy też spojrzy na nią jak drapieżnik, który wyczuł krew swojej ofiary, czy spojrzy na nią z nowym rodzajem wyższości?
O dziwo, nic takiego nie dostrzegła.
Ale mógł też się dobrze kryć.
– Tony regularnie próbuje poderwać wszystkie kobiety, jakie tylko zobaczy. Dopiero dzisiaj przeszedł w tym samego siebie. Ale zazwyczaj też nie jestem z nim sama i ktoś szybciej reaguje – mruknęła, trochę wbrew sobie, a trochę… sama nie wiedziała, rozmowa z kimś takim sprawiała, że w dalszym ciągu trzymała się w kupie, bo skupianie się na swojej niechęci do Maddena pozwalało Zannie zepchnąć jej własne uczucia na drugi plan.
Powoli się wyprostowała na podpórce. Ból już nie był obezwładniający, mogła nad nim zapanować w oczekiwaniu na chwilę, w której tabletki w końcu zaczną działać. Westchnęła głęboko, kręcąc głową, jakby chciała odgonić od siebie jakieś myśli. I właśnie w tym momencie drzwi wejściowe zaskrzypiały, obwieszczając przybycie nowego gościa. Bicie serca Zanny gwałtownie przyspieszyło bicia, a ona sama zupełnie zamarła w nieznośnym napięciu, pilnie obserwując, kto zaraz przekroczy próg. Paraliżowała ją myśl, że to faktycznie mógł być Tony, który wrócił rozeźlony i zacznie zaraz szukać winnych, ale rzeczywistość okazała się być jeszcze gorsza. Wystarczył jej ułamek sekundy, żeby rozpoznać mężczyznę, który właśnie wszedł do środka. Zareagowała natychmiast: chwyciła szklankę Maddena i powiedziała: – To zrobię ci nowego drinka – stanowczo zbyt głośno, niż było to koniecznie, po czym chlusnęła dotychczasową zawartością szklanki do zlewu, odwróciła się i pokuśtykała w stronę całej kolekcji alkoholi, którą zazwyczaj miała za plecami.
Nowoprzybyły, mężczyzna o włoskim pochodzeniu, niewiele starszy od Maddena i z brzydką blizną szpecącą mu policzek, utkwił czujny wzrok w nagle bardzo zajętej barmance i uśmiechnął się drapieżnie, widząc jak utyka.
– Nie przeciąż nogi, Morán – rzucił zachrypniętym głosem, w którym słychać było zarówno drwinę, jak i szczególny rodzaj samozadowolenia. Zanna nic mu nie odpowiedziała, ale mu chyba na tym nie niespecjalnie zależało, bo obszedł bar i zniknął zaraz na zapleczu.
Nie odwróciła się, dopóki drzwi się za nim nie zamknęły. Dopiero wtedy, skrzywiona z bólu, podeszła do kostkarki, a po niej z powrotem do policjanta, przed którym postawiła ponownie napełnioną szklankę.
– Nie przedstawiłeś się jeszcze – zauważyła, choć zabrzmiało to bardziej jak żądanie. Sytuacji, jaka przed chwilą miała miejsce, nie skomentowała, jakby ta w ogóle nie miała miejsca. Jednocześnie w jej spojrzeniu można było dostrzec pewien rodzaj desperacji, który wskazywał na to, że nawet nie chce o tym rozmawiać, za to chwyci się każdego innego tematu, nawet z Maddenem.
Rhys Madden
Głupia, powinna była znać umiar, przecież zazwyczaj kontrola wychodziła jej perfekcyjnie, zazwyczaj była też dobra w wychwytywaniu pierwszych symptomów nadchodzącego bólu. Dzisiaj przeklęty Tony wszystko zaburzył. A przeklęty Madden był tego świadkiem. Ten wieczór miał wielki potencjał do stania się jedną z jej najgorszym zmian. Jedno było pewne – dzisiejszej nocy z całą pewnością nie zmruży oka i to nie tylko ze względu na to, że przez jej połowę pewnie będzie wracać dziwnym kluczem do swojego mieszkania, upewniając się, że nikt jej nie śledzi, ale też dlatego, że drugą połowę nocy spędzi w wannie, żeby wygrzać całe ciało – ciepłe kąpiele miały zbawienny wpływ na jej kolano.
Czuła na sobie uważne spojrzenie policjanta i to chyba dopiero to faktycznie rozpaliło w niej gniew. Jednak coś… było nie tak. Czuła rosnącą wewnętrzną pustkę, słyszała tworzące się pęknięcia, miała też poczucie, że emocje, które do tej pory trzymała na smyczy, obecnie groziły zerwaniem się z niej. Choć wewnętrzny ogień w niej płonął, brakowało mu paliwa, a na domiar tego wszystkiego Zanna musiała zacząć walczyć z zupełnie nową emocją – z poczuciem porażki jaki jej mózg stworzył w odpowiedzi na świadomość widowni, jaką miała.
– Wybrałam? To trochę za dużo powiedziane – prychnęła, starając się odzyskać rezon, choć zupełnie na to nie zapowiadało. Nie, kiedy otwierała drżącą ręką szufladę, która skrywała fiolkę pełną małych tabletek i z których jedna wkrótce zniknęła w ustach Zanny. – Zadanie domowe, detektywie, będziesz musiał zacieśnić więzy z kimś z tutejszej klienteli, bo chyba wszyscy znają tę historię. – Głos Morán brzmiał teraz gorzko, ale nie kłamała: nie było żadną tajemnicą, że odpracowywała dla Lippiego dług swojego brata. Tajemnicą jednak pozostawały okoliczności, w jakich dokładnie do tego doszło – większość z pewnością słyszała o Ethanie, bo jego przypadek miał posłużyć jako ostrzeżenie i przestroga dla innych, był też pokazem siły Lippiego i jego wpływów, ale tylko nieliczni wiedzieli, że zanim wylądowała za barową ladą, przeszła jeszcze dokładne przesłuchanie przeprowadzone przez ludzi Vittoria. To po tym przesłuchaniu zaczęła mieć problemy z kolanem, które oficjalnie były jedynie dawnym urazem.
– Co, próbował mnie poderwać? – po raz pierwszy spojrzała na Maddena, chcąc też wyłowić jego reakcję na nowe informacje na jej temat. Czy zobaczy triumf w jego oczach, czy też spojrzy na nią jak drapieżnik, który wyczuł krew swojej ofiary, czy spojrzy na nią z nowym rodzajem wyższości?
O dziwo, nic takiego nie dostrzegła.
Ale mógł też się dobrze kryć.
– Tony regularnie próbuje poderwać wszystkie kobiety, jakie tylko zobaczy. Dopiero dzisiaj przeszedł w tym samego siebie. Ale zazwyczaj też nie jestem z nim sama i ktoś szybciej reaguje – mruknęła, trochę wbrew sobie, a trochę… sama nie wiedziała, rozmowa z kimś takim sprawiała, że w dalszym ciągu trzymała się w kupie, bo skupianie się na swojej niechęci do Maddena pozwalało Zannie zepchnąć jej własne uczucia na drugi plan.
Powoli się wyprostowała na podpórce. Ból już nie był obezwładniający, mogła nad nim zapanować w oczekiwaniu na chwilę, w której tabletki w końcu zaczną działać. Westchnęła głęboko, kręcąc głową, jakby chciała odgonić od siebie jakieś myśli. I właśnie w tym momencie drzwi wejściowe zaskrzypiały, obwieszczając przybycie nowego gościa. Bicie serca Zanny gwałtownie przyspieszyło bicia, a ona sama zupełnie zamarła w nieznośnym napięciu, pilnie obserwując, kto zaraz przekroczy próg. Paraliżowała ją myśl, że to faktycznie mógł być Tony, który wrócił rozeźlony i zacznie zaraz szukać winnych, ale rzeczywistość okazała się być jeszcze gorsza. Wystarczył jej ułamek sekundy, żeby rozpoznać mężczyznę, który właśnie wszedł do środka. Zareagowała natychmiast: chwyciła szklankę Maddena i powiedziała: – To zrobię ci nowego drinka – stanowczo zbyt głośno, niż było to koniecznie, po czym chlusnęła dotychczasową zawartością szklanki do zlewu, odwróciła się i pokuśtykała w stronę całej kolekcji alkoholi, którą zazwyczaj miała za plecami.
Nowoprzybyły, mężczyzna o włoskim pochodzeniu, niewiele starszy od Maddena i z brzydką blizną szpecącą mu policzek, utkwił czujny wzrok w nagle bardzo zajętej barmance i uśmiechnął się drapieżnie, widząc jak utyka.
– Nie przeciąż nogi, Morán – rzucił zachrypniętym głosem, w którym słychać było zarówno drwinę, jak i szczególny rodzaj samozadowolenia. Zanna nic mu nie odpowiedziała, ale mu chyba na tym nie niespecjalnie zależało, bo obszedł bar i zniknął zaraz na zapleczu.
Nie odwróciła się, dopóki drzwi się za nim nie zamknęły. Dopiero wtedy, skrzywiona z bólu, podeszła do kostkarki, a po niej z powrotem do policjanta, przed którym postawiła ponownie napełnioną szklankę.
– Nie przedstawiłeś się jeszcze – zauważyła, choć zabrzmiało to bardziej jak żądanie. Sytuacji, jaka przed chwilą miała miejsce, nie skomentowała, jakby ta w ogóle nie miała miejsca. Jednocześnie w jej spojrzeniu można było dostrzec pewien rodzaj desperacji, który wskazywał na to, że nawet nie chce o tym rozmawiać, za to chwyci się każdego innego tematu, nawet z Maddenem.
Rhys Madden
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
zanna
-
so many invisible strings tie me to the way that you bleednieobecnośćtakwątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Przykrywka Morán była przekonująca.
Kupił ją, wkraczając do środka sali przesłuchań, w której postawiony przez niego kubek z kawą został bezczelnie zagarnięty przez kobietę. Nie miał wątpliwości co do prawdziwych uczuć stojących za jej oceniającym, pogardliwym spojrzeniem i sarkastycznym uśmiechem kogoś, kto miał resztę świata w głębokim poważaniu. Wiedziała doskonale za jakie struny szarpnąć by wzbudzić w nim niechęć i gniew, a jednocześnie sprawić, by nie miał najmniejszej ochoty na przebywanie w jej towarzystwie - by chciał wypuścić ją możliwie jak najszybciej, bo walka z jej uporem była walką z wiatrakami, a głęboko pod nią znajdowała się rezygnacja, z powodzeniem gasząca jego determinację do dalszego konfliktu.
Wierzył w nią również gdy wchodził do Mimmo's już ze świadomością tego, kim kobieta była - z nazwiskiem przylepionym do jej nieprzychylnego podejścia i przykrywających twarz, długich włosów. Łypała na niego zza baru w sposób, w jaki ludzie wyznaczają swoje granice - a jej granicą była lada. Nie podchodził, nie widząc powodu do dalszej prowokacji, mając wystarczającą ilość problemów by nie dokładać sobie pyskatej na ich listę.
Nie miał jednak pojęcia o tym, kim była naprawdę.
Dostrzegł tego przebłysk teraz, gdy wraz z ugięciem się jej nogi, w stworzonym przez nią obrazie pojawiło się pierwsze pęknięcie. Odprowadzał ją spojrzeniem, gdy kuśtykała lekko, zajmowała swoje miejsce na podpórce, której zwykłe bary nie oferowały. Patrzył, jak ta szczelina w pielęgnowanej przez nią masce rośnie, jak tworzy pajęczynę, zza której wychylają się prawdziwe emocje - te, których nigdy nie powinien zobaczyć. Które nie były przeznaczone dla osób takich jak on, kolejna zgnilizna w Mimmo's, drapieżnik spoglądający na każdą osobę przez pryzmat okazywanych przez nią słabości.
- Nieszczególnie interesują mnie życiorysy pracowników Lippi'ego - odparł, kłamiąc ze swobodą, do której nigdy nie nawykł w swojej pracy policjanta - z którą zaznajomił się tutaj, w miejscach takich jak to. - Każdy z nas ma jakiś wybór - dodał, dopijając whisky ze swojej szklanki, choć jej słowa zagnieździły się w jego głowie. Czuł ich macki, gdy jego umysł podświadomie je analizował, zastanawiając nad tym, jaka historia łączyła kobietę z Lippim.
Drugie zdanie nie było kłamstwem. Nie dostrzegał w swojej sytuacji braku wyboru - nawet wtedy, gdy w słowach mafioza pojawiała się groźba. Od samego początku, do samego końca go miał.
Mógł pozwolić zakuć się w kajdanki i odprowadzić do miejsca, do którego powinien trafić.
- Nazywasz to próbą podrywu? - skwitował krytycznie, widząc, jak kobieta z łatwością odbija piłeczkę - ale dostrzegając też to, jak sięgała po tabletki przeciwbólowe. Odruchowo, wyuczenie wręcz, jakby nie było to jej pierwsze rodeo. Wyższość faktycznie zniknęła z jego głosu - ale nie zastąpiła jej litość ani współczucie, a ciekawość, wbrew rozsądkowi przyglądająca się kobiecie w zupełnie innym świetle. Obserwując załamanie, które tworzyła rozrastająca się pajęczyna pęknięć.
Przynajmniej dopóki nie rozbrzmiał dźwięk zamykanych drzwi - ten, na który i on stał się w ciągu ostatnich kilku minut wyczulony. Drgnął, gdy Morán wyrwała mu z dłoni szklankę w nagłym akcie dobroduszności, do której było jej przecież daleko. I jego mina stężała gdy wyczuł, że powodem jej napięcia był wchodzący do środka mężczyzna. Nie obejrzał się, ale znajomy głos, który dotarł zza jego pleców, pozostawił po sobie nieprzyjemne wrażenie.
Rozpoznałby go w każdym miejscu.
Mancini był paskudnym człowiekiem, którego pojawienie się zwykle oznaczało kłopoty. Tym razem jednak rzuciło zupełnie nowe światło na umykającą przed jego spojrzeniem brunetkę. Na nogę, która uginała się pod jej ciężarem, na maskę obojętności, której resztki rozpadały się na milion drobnych kawałeczków. W jego oczach była wyłącznie chętnym dorobienia się kurierem Lippi'ego.
Ale tacy kurierzy nie mieli nigdy do czynienia z Mancinim - a przynajmniej modlili się, by ten nigdy nie zjawił się w tym samym pomieszczeniu.
- Wiesz, kim jestem - odpowiedział zdawkowo, ignorując mężczyznę choć był doskonale świadomy kierunku, w którym zniknął. Przyjął szklankę z dolanym alkoholem, ignorując to, jak niepodobnym do niej było, by sama z siebie mu ją nalała, kiedy wcześniej nie mógł nawet doprosić się od niej lodu. - Czy pies potrzebuje imienia? - dodał, z ironią wspominając pierwsze określenie, jakim się posłużyła.
zanna morán
Kupił ją, wkraczając do środka sali przesłuchań, w której postawiony przez niego kubek z kawą został bezczelnie zagarnięty przez kobietę. Nie miał wątpliwości co do prawdziwych uczuć stojących za jej oceniającym, pogardliwym spojrzeniem i sarkastycznym uśmiechem kogoś, kto miał resztę świata w głębokim poważaniu. Wiedziała doskonale za jakie struny szarpnąć by wzbudzić w nim niechęć i gniew, a jednocześnie sprawić, by nie miał najmniejszej ochoty na przebywanie w jej towarzystwie - by chciał wypuścić ją możliwie jak najszybciej, bo walka z jej uporem była walką z wiatrakami, a głęboko pod nią znajdowała się rezygnacja, z powodzeniem gasząca jego determinację do dalszego konfliktu.
Wierzył w nią również gdy wchodził do Mimmo's już ze świadomością tego, kim kobieta była - z nazwiskiem przylepionym do jej nieprzychylnego podejścia i przykrywających twarz, długich włosów. Łypała na niego zza baru w sposób, w jaki ludzie wyznaczają swoje granice - a jej granicą była lada. Nie podchodził, nie widząc powodu do dalszej prowokacji, mając wystarczającą ilość problemów by nie dokładać sobie pyskatej na ich listę.
Nie miał jednak pojęcia o tym, kim była naprawdę.
Dostrzegł tego przebłysk teraz, gdy wraz z ugięciem się jej nogi, w stworzonym przez nią obrazie pojawiło się pierwsze pęknięcie. Odprowadzał ją spojrzeniem, gdy kuśtykała lekko, zajmowała swoje miejsce na podpórce, której zwykłe bary nie oferowały. Patrzył, jak ta szczelina w pielęgnowanej przez nią masce rośnie, jak tworzy pajęczynę, zza której wychylają się prawdziwe emocje - te, których nigdy nie powinien zobaczyć. Które nie były przeznaczone dla osób takich jak on, kolejna zgnilizna w Mimmo's, drapieżnik spoglądający na każdą osobę przez pryzmat okazywanych przez nią słabości.
- Nieszczególnie interesują mnie życiorysy pracowników Lippi'ego - odparł, kłamiąc ze swobodą, do której nigdy nie nawykł w swojej pracy policjanta - z którą zaznajomił się tutaj, w miejscach takich jak to. - Każdy z nas ma jakiś wybór - dodał, dopijając whisky ze swojej szklanki, choć jej słowa zagnieździły się w jego głowie. Czuł ich macki, gdy jego umysł podświadomie je analizował, zastanawiając nad tym, jaka historia łączyła kobietę z Lippim.
Drugie zdanie nie było kłamstwem. Nie dostrzegał w swojej sytuacji braku wyboru - nawet wtedy, gdy w słowach mafioza pojawiała się groźba. Od samego początku, do samego końca go miał.
Mógł pozwolić zakuć się w kajdanki i odprowadzić do miejsca, do którego powinien trafić.
- Nazywasz to próbą podrywu? - skwitował krytycznie, widząc, jak kobieta z łatwością odbija piłeczkę - ale dostrzegając też to, jak sięgała po tabletki przeciwbólowe. Odruchowo, wyuczenie wręcz, jakby nie było to jej pierwsze rodeo. Wyższość faktycznie zniknęła z jego głosu - ale nie zastąpiła jej litość ani współczucie, a ciekawość, wbrew rozsądkowi przyglądająca się kobiecie w zupełnie innym świetle. Obserwując załamanie, które tworzyła rozrastająca się pajęczyna pęknięć.
Przynajmniej dopóki nie rozbrzmiał dźwięk zamykanych drzwi - ten, na który i on stał się w ciągu ostatnich kilku minut wyczulony. Drgnął, gdy Morán wyrwała mu z dłoni szklankę w nagłym akcie dobroduszności, do której było jej przecież daleko. I jego mina stężała gdy wyczuł, że powodem jej napięcia był wchodzący do środka mężczyzna. Nie obejrzał się, ale znajomy głos, który dotarł zza jego pleców, pozostawił po sobie nieprzyjemne wrażenie.
Rozpoznałby go w każdym miejscu.
Mancini był paskudnym człowiekiem, którego pojawienie się zwykle oznaczało kłopoty. Tym razem jednak rzuciło zupełnie nowe światło na umykającą przed jego spojrzeniem brunetkę. Na nogę, która uginała się pod jej ciężarem, na maskę obojętności, której resztki rozpadały się na milion drobnych kawałeczków. W jego oczach była wyłącznie chętnym dorobienia się kurierem Lippi'ego.
Ale tacy kurierzy nie mieli nigdy do czynienia z Mancinim - a przynajmniej modlili się, by ten nigdy nie zjawił się w tym samym pomieszczeniu.
- Wiesz, kim jestem - odpowiedział zdawkowo, ignorując mężczyznę choć był doskonale świadomy kierunku, w którym zniknął. Przyjął szklankę z dolanym alkoholem, ignorując to, jak niepodobnym do niej było, by sama z siebie mu ją nalała, kiedy wcześniej nie mógł nawet doprosić się od niej lodu. - Czy pies potrzebuje imienia? - dodał, z ironią wspominając pierwsze określenie, jakim się posłużyła.
zanna morán