Strona 2 z 2

The Pinky and the Brain

: wt wrz 09, 2025 7:59 am
autor: Evander Kross
  No tak, nie wiedział, że trafił na sportsmenkę. Tylko, że jakoś na żadnym meczu jej nie widział. Albo widział, a po prostu nie pamiętał twarzy.
  — To zależy, co masz na myśli mówiąc: drużynowo. Jeśli to, co mówiłaś wcześniej, to nie. To nie pluton na wojnie, żeby sobie pomagać. Każdy ma swoje zadanie w strategii i każdy ma jakieś wytyczne. Każdy pełni jakąś funkcję i to wszystko napędza. Tam nie pomaga się sobie, jak ktoś nie domaga, tam się taką osobę wycina z pola czy rozgrywki, bo jeśli jest kiepski, to pociągnie w dół za sobą całą resztę, a liczy się wygrana. Nie po to też komponuje się drużyny i prowadzi selekcję, by sprowadzać do poziomu najsłabszego. Po prostu najsłabszego w ogóle się nie bierze. A jak już się trafi, to się go zmienia. — Bo może nagle stać się najsłabszym. Choćby wskutek kontuzji, nawet tej niewynikłej z jakiegoś faulu czy kontaktu (a tego pełno było w futbolu). — Wybierasz tego, kto jest najbardziej optymalny do danej sytuacji, do danego podania. — Wzruszył ramionami, wsuwając przy tym dłonie do kieszeni bluzy, którą miał na sobie.
   — Znasz słabości i mocne strony danej osoby i na tej podstawie wybierasz, czy akurat będziesz z nią pracować czy pomijasz, bo się nie nadaje. Nie dajesz nikomu okazji do wykazania się, a na pewno nie w ważnym meczu. Jak to nie jest nic ważnego, to może być harcerska kopanina, ale wtedy mało komu na czymkolwiek zależy.
   Zamknął swój wywód z drużynologii pogłębionej, przenosząc po nim spojrzenie na tablicę, przy której stał Stary Wolfgang, bacznie ich obserwując. Bo chyba Kross, jak na jego opinię, zdecydowanie za długo kłapał dziobem i to bez zająknienia, żeby mówić o chemii.
   Belfer nie powiedział nic, ale Evan miał wrażenie, że zostało mu to zapamiętane. Nauczyciel nie potrzebował żadnych dowodów czy podejrzeń, aby się do niego przywalić.
   Wolał jednak być Simem i po prostu robić, co mu kazała, niż aby miała mu tłumaczyć to wszystko. Bo po pierwsze – i tak nie rozumiał. A może raczej: miał problem z uporządkowaniem tego w głowie, po drugie – to było dość żenujące dla niego, aby ktoś przyuczał go. W dodatku rocznik młodszy od niego. Po trzecie – była pupilką Wolfganga, a przez to już dość odruchowo po prostu ją skreślał.
   Na pewno bardzo ją to skreślenie bolało.
   Przynajmniej jej nie przeszkadzał, a pozwalał działać. Obserwował i słuchał, działał jak chciała, ale czy wiedział, co się działo? Nie. Czy wiedziałby, gdyby mu przy tym wszystkim tłumaczyła, co się właśnie odpierdala? Prawdopodobnie też nie. On raczej sam nawet nie był tego świadom, ale słuchanie to raczej była dla niego niezbyt efektywna droga nauki. Czytanie tych wszystkich podręczników też nie.
   Ciężko stwierdzić, w takim razie, co było dla niego efektywne. Bo najwyraźniej: nic. A przynajmniej tak to mogło wyglądać z boku. Albo raczej: że miał po prostu wylane.
  Fakt, że skończyli jako pierwsi, było chyba jak świadome wystawienie go pod lufę belfra. Zanim zdążył zasugerować, aby rozciągnąć to na całość drugiej lekcji, koleżanka albo wyprostowała się w sposób wyjątkowo czytelny dla nauczyciela, albo zrobiła cokolwiek innego, co zdradziło, że skończyli. A zanim w ogóle zdążył jej odpowiedzieć, to już poczuł czyjąś obecność za swoimi plecami.
   Stary Wolfgang wyrósł za nim jak spod ziemi. Jak jebane licho z horroru, które czekało aby go dopaść.
  — No, no, no, panie Kross — Już znał ten ton i kojarzył go tylko z jednym. Że zaraz pociągnie go do odpowiedzi i zwyczajnie upierdoli. — To może teraz, krok po kroku, opowie mi pan o tym, jak wspólnie z panią Avery doszliście do tak bezbłędnego wyniku? Zapraszam pana… do odpowiedzi. — Jeśli ktoś kiedykolwiek słyszał o tej zasadnie, że w pierwszym tygodniu się nie pyta i nie pisze kartkówek, to stanowczo nie był ten nauczyciel.
   Kross westchnął, już świadom wyniku. Ba, nawet próbował po prostu oszczędzić sobie dalszych upokorzeń i poprosił belfra o wpisanie słynnej pały, ale to nie podziałało. Wolfgang chciał go tu i teraz, wystawiając go na odpytkę z niewiedzy, której mogliby posłuchać wszystkich i która mogłaby posłużyć jako przestroga dla wszystkich, że trzeba się uczyć, aby nie skończyć jak pan Kross.
  Po wszystkim, a trwało to zatrważająco długo, biorąc pod uwagę, że Kross wielokrotnie mu mówił, że nie ma pojęcia i może dostać tę pałę, wrócił na swoje miejsce, wciąż przy sympatycznej koleżance.
  Na pewno była z siebie dumna. Zwłaszcza kiedy belfer popierdolił coś o tym, że odwaliła sama ciężką robotę i o swoją ocenę to ona się martwić nie musi.

Zoe Avery

The Pinky and the Brain

: wt wrz 09, 2025 10:29 am
autor: Zoe Avery
Okay, rozumiem — odpowiedziała krótko. Rozumiała selekcje, rozumiała, że drużyna miała przede wszystkim wygrywać, ale jak też tak o tym mówił, to wyglądało to jakby człowiek liczył się tylko wtedy, gdy był użyteczny. A jak się potknie, to do śmieci. Myślała, że w drużynach ludzie też mieli jakieś relacje, ale chyba za bardzo to umoralniała. Sama zbyt często nie chodziła na mecze, w zasadzie była chyba tylko na kilku przez całe swoje licealne życie, bo koleżanki chciały iść, aby popatrzeć na „przystojnych sportowców z drużyny”, bo już się dawno temu nauczyła, że jak ktoś zajmował miejsce w drużynie, to momentalnie awansował w rankingu atrakcyjności. Tak samo było z cheerleaderkami, które zwykle wiązały się z zawodnikami. Kiedy było się jedną z pomponiar, to zyskiwało się na rozgłosie.
Pewnie dlatego wszyscy chcieli dołączyć albo do jednych, albo do drugich.
Sam projekt nie był skomplikowany, ale miał po prostu wiele etapów, które należało zrobić, wykonać, porównać i zapisać. Było z tym trochę pierdolenia, ale ostatecznie, chociażby dla niej, nie było to trudne, bo większość po prostu rozumiała. A jak się rozumiało co się robiło, to było po prostu łatwiej. I chociaż chciała, aby grupa wypadła dobrze, to nie była Matką Teresą, aby pomagać komuś, kto tego nie chciał. W tym momencie wyglądało to tak, jakby się poddał, a tego raczej nikt nie przeskoczy.
I gdy skończyli, nie spodziewała się, że tak szybko profesor się przy nich pojawi. Zwykle jak z Marvinem kończyła, to czekano do końca, aż inni też się wykażą, ale teraz? Teraz było inaczej, jakby szanowny profesor faktycznie tylko czekał, aż dostanie okazje na zabranie słowa.
Wiedziała, że Kross będzie poproszony do odpowiedzi. To też zapowiedziała na początku, kiedy jeszcze chciała mu plus minus wytłumaczyć co się dzieje, więc gdy został poproszony na środek, chciała się zgłosić na ochotnika, aby mu tego oszczędzić, ale… Wolfgang chciał tylko Krossa. Nieważne, że robili to drużynowo. To był atak celowany bezpośrednio w niego.
I gdy chłopak wyszedł na środek, chociaż Marvin się tam gdzieś uśmiechał skrycie pod nosem i posyłał jej wymowne spojrzenia, że w końcu ktoś bullinguje Krossa, a nie on kogoś, to Zoe nie było do śmiechu. Nie czuła też żadnej satysfakcji. Było jej zwyczajnie przykro. Źle się na to patrzyło, bo to nawet nie miało żadnej wartości. Wolfgang nie chciał go czegoś nauczyć. Nie chciał mu pokazać jak do czegoś dojść, tylko zwyczajnie się nad nim psychicznie znęcał. W dodatku przed całą klasą. I dla niej to było zdecydowanie niepotrzebne, zwłaszcza, że chłopak poddał się już na samym początku. Ale to nie wystarczało, należało go upokorzyć.
Dlatego ręce jej opadły i po prostu czuła się z tym źle, gdy to obserwowała. Chociaż za nim jako tako nie przepadała, to nie życzyła mu czegoś takiego. Zwłaszcza, że był z nią w duecie, więc zależało jej jednak, aby też dobrze wypadł, no ale… wyszło jak wyszło. Czyli beznadziejnie i nie mogła na to patrzeć. Dlatego w pewnym momencie po prostu opuściła spojrzenie, dość nieświadomie zaciskając mocniej palce na długopisie, który trzymała.
Jak zwykle lubiła być chwalona, tak też teraz te słowa profesora brzmiały… źle.
Gdy Kross wrócił do ławki, zerknęła na niego ukradkiem, ale samej się nie odezwała. Chyba nie chciał jej słuchać, a nawet nie było teraz nic co mogłaby powiedzieć. Bo co by miała? „Mówiłam, że będzie cię pytać?”, to było niepotrzebne.
W końcu, po tej przedłużającej się lekcji, zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec męki.
Posłuchaj, to co zrobił Wolfgang było okropne i nie powinno mieć miejsca — powiedziała, zaczynając zbierać swoje rzeczy z ławki do torby. — Teraz pewnie i tak masz gdzieś chemię, ale jeśli będziesz chciał kiedyś do tego przysiąść, i potrzebował pomocy, to daj znać. Postaram się pomóc lepiej niż dzisiaj — rzuciła, proponując mu korepetycje, chociaż domyślała się, że raczej z nich nie skorzysta. To było jednak dość odruchowe, bo zwyczajnie źle się na to patrzyło i wewnętrznie poczuła, że chce mu pomóc, aby Wolfgang nie miał już więcej możliwości co do takiego gnojenia go przed klasą. Nie musiała za nim przepadać, aby chcieć mu pomóc. Nienawidziła znęcania się, niezależnie z czyjej strony to wychodziło. I kogo dotyczyło.
Zapięła torbę i wsadziła ją na ramię.
Luźna propozycja, Evan, jakbyś jednak chciał się wykazać na zajęciach, nawet bez znajomości kolorów — dodała, nawet jeśli miało to zostać olane. Przynajmniej zaproponowała i jej sumienie będzie chociaż trochę uspokojone. Nawet jeśli przecież nie zrobiła niczego złego.


Evander Kross

The Pinky and the Brain

: czw wrz 11, 2025 9:21 am
autor: Evander Kross
  Mógł się przecież spodziewać, że wcale nie będzie tak dobrze. I w zasadzie nie spodziewał się, że koleżanka-kujonka przewiezie go na swoim grzbiecie ku chwale i świętemu spokojowi. No ale strategicznie to poległo, bo po co było się wychylać, że skończyli. Zwłaszcza, że on znał swoje siły, tym bardziej te do chemii, a raczej wiedział – że ich po prostu nie było. Stary belfer zaznaczał, że ma być on angażowany do projektu i był, tego nie dało się ukryć. Tyle tylko, że nic z tego nie wyniósł. I nie dlatego, że sobie postanowił, że niczego nie wyniesie.
  Po prostu, nawet jak mu koleżanka to na spokojnie próbowała przetłumaczyć, to nic nie docierało. Wszystko wpadało jednym uchem, a wypadało drugim. No ale co miał jej powiedzieć? Sorry, nie pierdol tyle, bo i tak nie rozumiem? Bo i tak niczego nie zapamiętam?
  Może gdyby ustalili wcześniej strategię, to by aż tak źle nie wypadło, ale z drugiej strony to oddech belfra na swoim karku czuł już od przekroczenia progu klasy na pierwszej lekcji. Więc to nie była kwestia czy a raczej kiedy.
   Dość szybko.
  Te kilka minut od jego powrotu na swoje miejsca do dzwonka, który miał zwiastować koniec męczarni na dzień dzisiejszy, dłużył się niesamowicie. I, cóż za zaskoczenie, jedyną osobą wziętą do odpytki był on i tylko on.
  Dzwonek miał być zbawieniem. A raczej sygnałem, że w końcu będzie mógł rozluźnić napięcie, które weszło pod jego skórę, w mięśnie. Na tych zajęciach czuł się jak ofiara. Ofiara losu. I ofiara systemu. A ani jednego, ani drugiego nie lubił, więc…
   Skierował jednak spojrzenie na swoją partnerkę do projektu, na kujona i pupila Starego Wolfganga. Prychnięcie, niby to rozbawione, choć sarkastycznie, poruszyło jego ciałem. Może w innych okolicznościach inaczej rozpatrzyłby tę ofertę, bo w zasadzie to była pierwsza taka, którą dostał od… no kogokolwiek. Ale obecnie targały nim nerwy, a on już był nafurany nie tyle co narkotykami, a adrenaliną i potrzebą upuszczenia ciśnienia. Potrzebą odzyskania poczucia kontroli, co znaczyło, że komuś się dostanie na tej przerwie.
   Brew drgnęła mu, kiedy zwróciła się do niego bezpośrednio imieniem, a raczej jego skrótem. Raczej mało kto używał tego skrótu, choć przecież oczywistego. Dla trenerów i nauczycielem był Evanderem, dla Maldity też, bo według niej brzmiało to dumnie. Dla ziomków był raczej Krossem.
   Zanim w ogóle zdołał odpowiedzieć, prawdopodobnie w mało sympatyczny sposób zbyć ofertę – bo na chwilę obecną czuł się po prostu jak słaby cieć, a tego bardzo, ale to bardzo nie lubił – do sali wtargnęła ona. Dobrze znana już w szkole, świeżo upieczona kapitan cheerleaderek. Staranowała ona osoby wychodzące, a potem Zoe, by dostać się do Krossa i uwiesić się na jego szyi, w akompaniamencie przesłodzonych haseł. No nawet on odruchowo się napiął, bo się nie zdołał przyzwyczaić do tych ostentacyjnych gestów. Wiedział, że były robione pod publiczność, żeby przypadkiem nikt nie zapomniał, że byli parą i nie wszedł na jej terytorium. Odcięła go kompletnie od towarzystwa koleżanki-chemiczki, pozostawiając ją bez odpowiedzi i bez jakiegokolwiek kontaktu, za to pewnie stanowczo zepchniętą na sąsiednią ławkę szkolną, aby zrobiła miejsce.
  Bo przecież… z drogi, królowa idzie. A przynajmniej tak to musiało wyglądać w jej głowie.

    eot