Strona 2 z 3
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: czw wrz 11, 2025 5:53 pm
				autor: Robert Egerton
				Odpowiedź co do pochodzenia była tak lakoniczna i dyplomatyczna, że Robert musiał mimochodem pogratulować jej — chociaż wyłącznie przed samym sobą — powściągliwości. Choć przecież to oczywiste, że musiała nieźle się maskować w nowej rzeczywistości, w której być może wciąż ścigały ją demony przeszłości; w bardziej lub mniej metafizycznym sensie.
M n i e j , . kiedy przychodziło do niego.
Dlatego porzucił ten trop i skupił się na jej kolejnych słowach. Zgadzał się z nią w stu procentach, w odpowiedzi skinął głową z aprobatą. Robert znał taki ludzi; płytkich, zadowalających się odpowiedziami tylko wtedy, kiedy pokrywały się z ich wizją świata, zamkniętych szczelnie w ścianach swojej klatki, z której istnienia z reguły nawet nie zdawali sobie sprawy. Ograniczone umysły ludzi, którzy zawsze krzyczeli najgłośniej i których racja zawsze wydawała się być w ich postrzeganiu niepodważalna. Tych, dla których prawda była prawdą wyłącznie w ich jej pojmowaniu.
W końcu ten świat potrzebował również skończonych idiotów.
Ale on był po przeciwnym biegunie — dociekał, drążył i pytał, starał się dotrzeć do sedna istoty zagadnień, które go frapowały; a wszystko to zawdzięczał Christopherowi, który poprowadził go tą drogą, otworzył jego świat na różne ideologie, nurty filozoficzne i religie. Dlatego mierziło go wystawianie o kimś opinii na podstawie gustu do trunków. Porzucił tę myśl, kiedy Elena zadała pytanie, które na moment zachwiało stabilną równowagę Roberta.
Zależy ci na mnie?
Coś poruszyło się na dnie żołądka na dźwięk tego pytania; jakiś wewnętrzny, cichy i stłumiony głos poprosił o uwolnienie. Robert zepchnął go głębiej, przełknął ślinę, wreszcie uśmiechnął się z czymś na kształt zakłopotania — choć powody były zdecydowanie inne niż mogła na to wskazywać sytuacja.
— Znam włoski — odparł na początek, ale toasty straciły znaczenie w świetle czegoś nowego, wobec czego postanowił odsunąć tę kwestię chwilowo na bok. — Jest w tobie coś, co nie daje mi spokoju — odpowiedział bez pośpiechu, wypowiadając każdą sylabę do końca, z uważnością podobną do tej, jaką poświęcał Elenie od pierwszej minuty ich spotkania w teatrze.
Znowu nie kłamał.
Ale też nie mówił prawdy.
Robert wiedział, że najlepsze — najbardziej przekonujące — kłamstwa to te wplecione ciasno w prawdę i tworzące wraz z nią spójny wzór, w którym niemal niemożliwe było odróżnienie pojedynczych fałszywych włókien. Umiał kłamać i umiał być przekonujący w swojej roli, nawet jeśli odegranie jej wymagało pojawiania się w miejscach, w których nie przepadał bywać i wpisania się w kanon zachowania ludzi, którymi w życiu prywatnym gardził.
— Poza tym to nieprawda — podjął nagle, nie dając po sobie poznać tej przelotnej myśli. — To, że niczego o tobie nie wiem.
Uśmiech Roberta mógłby sugerować przeszłość łączącą go z Lorenzo i jego Mediolańskimi interesami. Mógłby. Komuś, kto o tym wiedział; ale przecież Elena Santorini nie miała pojęcia kto siedzi naprzeciwko niej — i jak wiele z tej rozszarpującej życie tragedii, w wyniku której pojawiła się na deskach teatru w Toronto, jest jego cholerną . w i n ą . . Jak wielka odpowiedzialność za życie najbliższych spoczywa na jego ramionach i jak bardzo splamiona krwią jej najbliższych jest ta dłoń, którą złapała pod teatrem, zapraszając do swojego życia wilka w owczej skórze.
Pauza trwała tylko jedno mgnienie oka, a następnie Robert pochylił się nieznacznie ponad stolikiem do przodu i podjął swobodnie:
— Wystarczająco dobrze znam się na ludziach, żeby arogancko założyć, że wiem o tobie więcej, niż się spodziewasz, Eleno Santorini. I nie potrzebuję w tym celu pytać cię o ulubiony kolor albo potrawę z dzieciństwa. Nie potrzebuję też znajomego dyrektora artystycznego — dodał z błyskiem rozbawienia w oczach, choć przecież skorzystał rzekomo z jego pomocy, żeby dowiedzieć się, jak nazywa się ta dziewczyna, która ćwiczy sama w pustym teatrze nad ranem. Nawet jeśli to nie było prawdą, bo przecież nazwisko Santorini przewijało się w jego interesach od lat.
Po tych słowach na moment oderwał spojrzenie od pięknej twarzy towarzyszki — tym trudniejsze było to zadanie, im bardziej kokieteryjny stawał się jej uśmiech i im wyraźniej skrzyły się jej brązowe oczy otoczone gęstym wachlarzem rzęs — żeby wyłapać kelnera zmierzającego w ich stronę i na szybko oszacować, kiedy im przerwie. Po tym znów wbił spojrzenie w Elenę, tym razem z niepokojącą determinacją słabo skrywaną pod swobodnym uśmiechem.
— Zagrajmy w grę — zaproponował, zniżając głos tak, żeby ich rozmowa jak najdłużej została prywatna; choć zrobił to raczej dla efektu intymności niż z powodu wypowiadanych słów. — Każde z nas podzieli się spostrzeżeniami na temat tej drugiej osoby, a kto znajdzie się bliżej prawdy — czymkolwiek ta prawda jest — będzie miał prawo wyboru miejsca następnego spotkania.
W głosie Roberta zadrżała jakaś niebezpieczna nuta hazardzisty. Nie odsunął się z powrotem na oparcie krzesła, kiedy kelner wreszcie zatrzymał się przy ich stoliku i przez kilka kolejnych minut rozwodził się nad aromatem, rocznikiem i doborem przystawki odpowiedniej do proponowanego wina. Robert ledwie go słuchał, wyłapując mimochodem co drugie słowo, ale w ogóle się na nich nie skupiając; wciąż patrzył na Elenę. Znacząco. Prowokująco. Z głodem, który sięgał dużo dalej niż pod materiał jej sukienki, na nagą skórę smukłego ciała — czyli tam, gdzie pewnie wędrowały myśli większości mężczyzn, z którymi miała styczność — bo on zamierzał przedrzeć się na samo dno jej . d u s z y . . Niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić; jej, jemu, . i m .
Co najważniejsze: tak, Robert Egerton miał pewność, że będzie następne spotkanie.
Chociaż nie sądził wcale, że to on wybierze jego okoliczności.
Kelner — kończąc przydługi monolog wystawiający cierpliwość Roberta na mierną próbę — rozlał wreszcie wino do kieliszków i zniknął, po raz kolejny zostawiając ich samych.
Elena Santorini 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: pt wrz 12, 2025 5:57 pm
				autor: Elena Santorini
				Znał włoski.
Pomimo tego, że przecież zadała pytanie, jej umysł założył konkretną odpowiedź. Poza jej rodziną rzadko kiedy napotykała w Toronto na kogoś, kto potrafiłby porozumiewać się w jej ojczystym języku. Stanowiło to dla niej wręcz automatyczne podniesienie czyjejś rangi w jej oczach - w przypadku wszystkich innych.
Ale nie w przypadku n i e g o.
Jego słowa rezonowały w jej głowie, równie adekwatnie opisując siedzącego naprzeciw mężczyznę. I w nim było coś, co nie dawało jej spokoju. Sposób, w jaki pożerał ją wzrokiem, choć niekoniecznie w głębi jego tęczówek chował się podtekst wyłącznie seksualny. Determinacja, w której powrócił do teatru i zasięgnął opinii dyrektora kreatywnego by dowiedzieć się o niej więcej. Wyciągnięta w jej stronę dłoń, której towarzyszyło przeświadczenie, że w ten czy inny sposób dopnie swego. W Robercie chowała się intensywność, która ją intrygowała - zaś słysząc, że znał jej język i mógł się w nim komunikować, odczuła, jak to samo, gwałtowne uczucie zaciska się na jej trzewiach. Wyczuła jego macki, napięcie sięgające niemal samego gardła, jakby ta ekscytacja mogła w nim utknąć i ją udusić.
Gdzieś z tyłu głowy dostrzegła czerwone lampki, ich subtelny błysk starający się przyciągnąć jej uwagę - bezskutecznie. Santorini nauczyła się ignorować szkarłat, natrętnie zakradający do jej myśli i wspomnień - coś, co uważała za błogosławieństwo, instynkt samozachowawczy nabyty po opuszczeniu Mediolanu i nigdy nie sądziła, że mógłby być jej zgubą.
 - Czyżby? - odparła leniwie, pozwalając,  by na jej ustach zagościł ten sam, tajemniczy uśmiech majaczący na twarzy siedzącego naprzeciw mężczyzny. Nie wątpiła, że Robert należał do ludzi znacznie bardziej spostrzegawczych niż ci, którymi otaczała się zwykle - i sprawiało to, że zwracała większą uwagę na swoje słowa i gesty. Nie sądziła jednak, by był w stanie naprawdę poznać istotę jej jestestwa - wymagało to wejścia na terytorium, na które żadna, poznana przez nią w Kanadzie osoba nie weszła.
I nie mogła wejść.
Niezależnie od tego, czy widziała Roberta ostatni raz, czy też miał stać się tymczasowo stałym elementem jej życia, wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć jej c a ł e j. Tej, w której wspomnieniach dziecięce marzenia przeplatały się z błyskiem broni leżącej na blacie biurka. Ta jej część pozostała w ich zniszczonej posiadłości, pogrzebana w brunatnej krwi należącej do jej bliskich i tylko jej mały fragment ocalał, by być oglądanym przez Salvatore'ów. 
 - Nie jest to sprawiedliwe. Przed chwilą wyznałeś, że wiesz o mnie więcej, niż się spodziewam - cmoknęła, choć w głębi jej spojrzenia mógł dostrzec błysk. Lubiła gry, lubiła wyzwania - a jeszcze bardziej lubiła w y g r y w a ć. - Jakie mogę mieć szanse, jeśli dopiero co poznałam twoje nazwisko?
W jej słowach brzmiał sprzeciw, ale w mimice kobiety pojawiła się zgoda nim zdążyła ją zwerbalizować. Sięgnęła dłonią do podstawionego jej kieliszka - jego zawartość odbijała podobiznę mężczyzny czerwienią. Uśmiechnęła się uprzejmie do kelnera, dziękując mu niemo za wywód, którego, prawdę mówiąc, również nie słuchała - odnosiła jednak wrażenie, że mężczyźni, z którymi bywała w restauracjach, nieszczególnie lubili gdy obdarzała innych uwagą, przez co zwykła się w ten sposób droczyć. 
 - Pierwszy powinien być ten, który zaproponował - dodała, przełamując wewnętrzną batalię, która tak naprawdę nie miała miejsca. Pod stołem, otoczonym obrusem z każdej ze stron, założyła nogę na nogę. Nieświadomie, musnęła czubkiem buta nogę siedzącego naprzeciw mężczyzny i choć nie była to rzecz popełniona specjalnie, natychmiast odnotowała fakt tego, że dystans pomiędzy nimi był bardzo krótki.
Robert Egerton 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: sob wrz 13, 2025 8:08 pm
				autor: Robert Egerton
				O c z y w i ś c i e , . że ta gra była niesprawiedliwa. Z tylu powodów, o których dziewczyna nie mogła mieć pojęcia — i całej reszty tych, których zapewne miała świadomość, poczynając od faktu, że to on znalazł ją, nie odwrotnie. Ale czym była sprawiedliwość? Robert wątpił, że jakakolwiek istniała; a tylko idiota mógł zakładać, że polega na rozdawaniu wszystkiego po równo. W tym kart, kiedy przychodziło do rozgrywek takich jak ta, którą właśnie proponował.
Nie odpowiedział. 
Nie lubił stwierdzania oczywistości i marnowania śliny na płytkie truizmy.
Za to zmrużył nieznacznie oczy, kiedy po raz kolejny obdarzyła kelnera przesadną — jak na standardy zwykłej uprzejmości — uwagą, a zaraz później z jej ust padła zgoda. Zamierzał wyprostować się na krześle i zwiększyć ten i tak całkiem spory dystans, jaki zapewniał im stolik, ale właśnie wtedy poczuł pod nim kopnięcie. Nie; nie kopnięcie, raczej dotyk. Ledwie subtelne muśnięcie, pod wpływem którego się nie poruszył.
Jeśli była to próba rozproszenia przed pierwszą rundą — to całkiem udana, musiał przyznać.
— Zastanawiałem się skąd pochodzisz — zaczął, bez zastrzeżeń przyjmując warunek postawiony przez Elenę i sięgając po kieliszek pozostawiony przez kelnera, choć nawet nie zwilżył winem ust; jeszcze nie. — Ze względu na akcent i nietypowe nazwisko brałem pod uwagę stary kontynent: Szwajcarię, Francję i Włochy, ostatecznie nawet Grecję. Ale skoro pytasz o język włoski, stawiam na Włochy.
Punkt pierwszy swobodnie odhaczony; nic wyzywającego, Elena właściwie sama się do tego przyznała kilka minut wcześniej. Ta sama luźna swoboda dawała się dostrzec w wyluzowanej sylwetce Roberta, nawet jeśli wciąż pozostawał pochylony w przód nad pustym talerzem i opierał przedramiona na stoliku. 
— Wiem, że jesteś na tyle zdeterminowana, żeby ćwiczyć poza ustalonym grafikiem, sama, kiedy reszta zespołu odpoczywa. Nie zadowala cię przeciętność ani połowiczny sukces, chociaż to oczywiste, inaczej nie byłabyś primabaleriną, do czego, jak sądzę, potrzeba siły woli i żelaznej dyscypliny — po tych słowach Robert zamilknął na kilka uderzeń serca. To tutaj zaczynały się schody, chociaż nic, co dotychczas powiedział, nie było szczególną niespodzianką dla dobrego obserwatora zdolnego do wyciągania logicznych wniosków. — Lubisz być w centrum uwagi. I lubisz ryzykować.
Bo wszystko, co przy nim dotąd robiła, zdawało się być obarczone ryzykiem; od momentu, w którym podała mu dłoń, kiedy zgodziła się wejść do auta człowieka, którego spotkała dwa razy i dała się zawieźć w wybrane przez niego miejsce. Może do tego przywykła? To spostrzeżenie przebiegło mu przelotnie przez myśl, ale Robert zachował je dla siebie; nie chciał jej obrazić, nawet jeśli sam nie widział nic obraźliwego sugerowaniu przyjemności czerpanej z przygodnego seksu z obcymi ludźmi.
To były fakty. A teraz przyszedł czas na strzały, ale Robert był boleśnie świadomy, że biorąc do ręki broń i celując między te śliczne, prowokujące oczy młodej primabaleriny uśmiechającej się niemal pogardliwie znad kieliszka wina w kolorze krwi — choć od początku znajomości nie robiła tego w sposób otwarty i bezpośredni — musi zachować szczególną ostrożność. Nie mógł pozwolić sobie na postawienie choćby jednego nieuważnego kroku na ten teren, o którym nie miał prawa wiedzieć.
— Nie jesteś z nikim związana — zaryzykował w końcu. — Kiedy wyszłaś z tym chłopakiem na parking, przez chwilę myślałem, że jesteście parą. Ale gdyby tak było, nie zostawiłabyś go z taką łatwością. Chociaż może bliżej prawdy leżałoby stwierdzenie: on nie pozwoliłby ci tak po prostu odejść. — A ponieważ pozwolił, znaczyło to oczywiście, że nie mógł rościć sobie praw na . w y ł ą c z n o ś ć . do Eleny Santorini.
Uśmiech Egertona nabrał irracjonalnie gorzkiego odcienia, kiedy po wypowiedzeniu tych słów przez jego oczy przemknął dyskretny — ale nie niedostrzegalny, zwłaszcza z miejsca, w którym siedziała Elena — wyraz pogardy dla tamtego chłopaka. A potem zniknął, tak samo jak z jego myśli bez śladu zniknął bezimienny mężczyzna.
Kolejny krok na polu minowym, postawiony z precyzją godną sapera.
— Pod tymi grzecznymi konwenansami, dzięki którym trzymasz mnie na dystans, kryje się coś zdecydowanie… ciekawszego — zawiesił głos, niemal niezauważalnie przechylił głowę w bok, jakby pod innym kątem jego spojrzenie mogło prześwietlić jej myśli na wylot, niczym rentgen. Chociaż oczywiście nie mógł. — Temperament? Duma?
T a j e m n i c a ?
— Nie wiem — mruknął — ale mam to wrażenie od chwili, w której cię zobaczyłem.
I bardzo chętnie bym cię z tych konwenansów rozebrał.
Elena Santorini 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: sob wrz 20, 2025 4:59 pm
				autor: Elena Santorini
				Należał do osób spostrzegawczych - odczuła to w pierwszej chwili, w której ich wzrok skrzyżował się w opustoszałym teatrze. Błysk inteligencji odznaczający się z mroku, zaszyty w głębi jego tęczówek, towarzyszył sposobie, w jaki jego spojrzenie błądziło po jej sylwetce. W jego odbiciu widziała lustrzane refleksy pomyłki, którą popełniła na deskach parkietu, zaś w mimice mężczyzny dostrzegła, że i on to widział - choć z uprzejmości nie schował w swoich słowach żadnej przytyki.
Kryło się pod tym pewne wyzwanie. Rękawica, którą bezwiednie przyjęła pierwszego wieczoru, nawet jeśli nigdy nie trafiła na organizowane przez niego przyjęcie. Rzadko kiedy Santorini natrafiała na ludzi takich jak on.
Takich jak ona.
Zwilżyła usta czerwienią wina, którego subtelne nuty soli morskiej i cytryny tańczyły na jej kubkach smakowych. Nie sposób było nie zauważyć zainteresowania, z jakim słuchała wypowiadanych przez niego faktów. W każdym z nich chowało się pochlebstwo, przecięte dozą szczerości, której zwykle nie doświadczała w miejscach takich jak to. Jej usta drgnęły w uśmiechu, podbródek skinął lekko na potwierdzenie miejsca jej pochodzenia - czegoś, czego nigdy nie ukrywała nawet, jeśli z biegiem czasu paranoja wyzbyła większość akcentu z jej angielskiego w próbie pogrzebania tej małej cząstki domu, którą zabrała ze sobą. 
Pochyliła się naprzód, odstawiając kieliszek na blat, na którym wsparła również swój łokieć., Owinęła wąski kosmyk ciemnych włosów wypadający z jej upięcia wokół palca, przekrzywiając lekko głowę gdy dotarły do niej kolejne wyrazy szczerości - kolejne cechy, które Robert wyczytał z jej uprzejmego uśmiechu i subtelności mimiki. Napięcie w jej wnętrzu wzmogło, choć do cytrynowej nuty pozostawionej przez wino dołączyła się nuta goryczy.
Słowa Egertona były trafne.
Co do jednego.
W zaproponowanej przez niego grze dostrzegła podobieństwa do karteczki rzuconej na deski teatru, czy dłoni wyciągniętej w mroku nadciągającego wieczora. Jego propozycje nie wznosiły się na chybotliwych fundamentach nadziei czy optymizmu, a na głębokim przekonaniu o czekającym na końcu drogi zwycięstwie. Przejrzał przez jej fasadę, dostrzegając ciężko pracującą baletnicę, której skutkiem ubocznym wiedzionego przez nią życia była wiążąca się z tym samotność. Wejrzał głębiej, m o c n i e j, niż ci, z którymi zwykle spędzała wieczory w restauracjach z długą listą oczekujących, wyłożył jej osobę na talerzu, którego jeszcze nie przyniósł im kelner.
 - Gdybym miała skłonności do ryzyka, spotkalibyśmy się na organizowanym przez ciebie przyjęciu - wytknęła z nutą rozbawienia, nie walcząc jednak z tym faktem zbyt mocno. Chwyciła za swój kieliszek, prostując się, opadając lekko na oparcie krzesła i pozwalając, by dystans pomiędzy nimi zwiększył się lekko.
Elena Santorini nie znosiła porażki - i nigdy nie została wychowana w akceptacji własnej przegranej. Jej ojciec nie przyznawał się do błędów jakby w ogóle ich nie dostrzegał, nie ustępował, nie t o l e r o w a ł klęski zarówno przy swoim zdobionym, ekstrawaganckim biurku jak i przy rodzinnym stole, do którego zasiadała z krytyczną opinią nauczyciela na kartce papieru i smutną twarzą. 
Jeśli gry nie dało się wygrać, jej zasady należało zmienić.
 - Jonathan wie, jak istotne są dla mnie relacje w teatrze - odparła krótko, beztrosko, nie pozwalając by kłamstwo przedarło się przez jej mimikę czy zdradziło drżeniem głosu. Uśmiechnęła się znad krawędzi kieliszka w reakcji na pogardę w jego oczach, może nieco zbyt p r z e b i e g l e. - Cenię sobie swoją niezależność, Robercie. A w związku cenię ludzi, którzy ją szanują.
Zastanawiała się, czy bycie zajętą stanowiłoby dla mężczyzny jego pokroju jakąkolwiek przeszkodę. Coś jej podpowiadało, że żadną - nie mogła jednak odmówić sobie połączenia przyjemnego z pożytecznym, pod bezczelnym kłamstwem obierając za cel osobę, ku której mężczyzna z pewnością nie posiadał szacunku.
 - Jesteś spostrzegawczą osobą - cmoknęła, odstawiając kieliszek na blat. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po przystojnej twarzy w poszukiwaniu schowanych pod maską szczerości, usta wygięły w zadziornym uśmiechu. - Czy teraz moja kolej?
Robert Egerton 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: ndz wrz 21, 2025 3:22 pm
				autor: Robert Egerton
				Mówiąc, przyglądał się jej w ten sam głodny sposób, skupionym, nieprzyjemnie zimnym spojrzeniem, które w dzieciństwie było dla niego przyczyną wielu nieprzyjemności. I choć sam zaproponował tę grę, teraz widział jej zdecydowanie słaby punkt — poza kilkoma pozytywnymi kwestiami, jak czysta rozrywka czy zafascynowanie swoją osobą — a był nim fakt, że Elena Santorini natychmiast podniosła gardę. Odsłaniając się ze swoją spostrzegawczością i skłonnością do analizy tego co widzi, Robert jednocześnie dał jej powód do skuteczniejszego ukrywania swoich emocji.
Prawdopodobnie teraz pokazywała mu już tylko to, co . c h c i a ł a , . żeby zobaczył.
Nie przeszkadzało mu to jednak; w całej swojej pysze wierzył, że i ten opór będzie ostatecznie w stanie złamać. W końcu tym słodsza i bardziej satysfakcjonująca jest nagroda, im większy wysiłek trzeba włożyć w jej uzyskanie.
Przeniósł wzrok celowo na jej wargi, kiedy się uśmiechnęła. Jakby już był częściowo na tej smyczy, na którą łapało się — w to nie wątpił — wielu mężczyzn przed nim. I nawet on nie mógłby mieć im tego za złe; było coś oszałamiająco pociągającego w uśmiechu Eleny, kiedy był tak zadziorny.
— Cóż, tak — przytaknął, mrużąc przy tym drapieżnie oczy. — Muszę przyznać: zakładałem, że się pojawisz. Tym bardziej zabolała mnie twoja nieobecność — dodał, oddając jej tym samym rację, ale nie dodając nic więcej; schował głęboko na dnie świadomości wszystkie emocje stojące za tą odmową.
Rozczarowanie. Frustrację drapiącą pod skórą. Wzrost ambicji i ciekawości. 
Fascynowała go gra, w jaką Elena grała na własnych warunkach i to w niesprzyjających okolicznościach, które zdecydowanie nie ułatwiały wyznaczania ich. Chociaż oczywiście mogło to świadczyć o zwykłym braku chęci do ryzykowania, tę opcję Robert też wziął pod uwagę. Jednak im dłużej przebywał w jej towarzystwie, tym bardziej wątpił w tę możliwość.
Na jej słowa o niezależności skinął tylko głową. Rozumiał to. I szanował. Niestety, Eleny Santorini potrzebował zależnej bardziej niż niezależnej — nic personalnego, czysty biznes.
— Zaliczam tę uwagę jako pierwszy punkt dla ciebie — odparł na jej słowa o spostrzegawczości z krzywym, nieco wyzywającym uśmieszkiem, również opadając na oparcie swojego krzesła. Powąchał stojące wino i dopiero wtedy zakołysał leniwie kieliszkiem, aby uwolnić jego głębsze aromaty. Mimo to jeszcze nie spróbował trunku i wciąż nie odrywał spojrzenia od dziewczyny siedzącej naprzeciwko. — Lubię obserwować ludzi. To, co robią, świadczy o nich o wiele bardziej niż to, co przy tym mówią. I często są to rzeczy stojące w sprzeczności — dodał swobodnie (być może mówił w tym wypadku o niej bardziej niż do niej) i nieznacznie wzruszył ramionami, jakby to było czymś zupełnie normalnym w świecie, w którym ludzie byli skupieni jedynie na własnym odbiciu w lustrze oraz na zawartości portfela swojego i tych, od których mogli wydębić jakąkolwiek ilość gotówki.
Robert nauczył się . s ł u c h a ć . w świecie, w którym większość tylko . s ł y s z a ł a . . I widzieć to, na co inni tylko bezmyślnie patrzyli. Zwykli ludzie używali zmysłów odruchowo, biernie, nie przetwarzając informacji zawartych w dźwiękach i obrazach, nie poddając bodźców trafiających do mózgu żadnej dalszej analizie. Bez świadomości przyjmowali wiązkę światła i pozwalali jej przepłynąć nienaruszonej, a przecież dopiero tam — pod fasadą zmysłu poddaną celowemu działaniu — zachodziły najciekawsze procesy.
I najbardziej przydatne dla ludzi, którzy chcieli coś osiągnąć. Którzy nie zatrzymywali się na przeciętności, ponieważ przeciętność nigdy nie mogłaby zadowolić ich apetytu ani ugasić pragnienia.
— Śmiało — zachęcił ją i skupił uwagę na swoim kieliszku, jakby naprawdę to wino interesowało go teraz najbardziej.
Powąchał wino drugi raz i przymknął powieki, kiedy mocny aromat uderzył go w nozdrza. Dopiero wtedy upił pierwszy, niewielki łyk, pozwalając słodyczy winogrona zderzyć się z gorzkością garbników, a następnie przez chwilę rozkoszował się smakowym doznaniem będącym efektem tej eksplozji.
Elena Santorini 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: ndz wrz 21, 2025 4:34 pm
				autor: Elena Santorini
				Nie miała pojęcia czy pośród wszystkich tych rzeczy, które Robert w niej dostrzegał, zauważył również podstawę stworzonego przez nią kłamstwa. Wyczuła odrobinę własnej przewagi w ich niecodziennie szczerej konwersacji - przewagi, która jej się nie należała, którą wywalczyła sobie walcząc brudno, łamiąc ustanowione zasady. 
Rozkoszowała się b ó l e m wywołanym swoją nieobecnością na przyjęciu, na które ją zaprosił - choć tak w zasadzie nie wiedziała do końca dlaczego. Odrzucanie zaproszeń, próśb, błagań, starań innych mężczyzn nigdy nie przychodziło jej z trudem. Dorastając była świadoma swojej urody, ale w Mediolanie również pozycji, którą piastowała przez sam fakt swojego pochodzenia. Od najmłodszych lat wpajano jej, że większość ludzi nie znajdowała się na jej poziomie, że nie powinna pogłębiać relacji z ludźmi statusu niższego niż rodzina Santorini. Nawet teraz, nawet gdy wylądowała z niczym, ta nauka zbyt mocno zakorzeniła się w jej trzewiach by potrafiła spoglądać na ludzi w inny sposób. 
Mężczyźni za nią tęsknili. Jej odrzucenie, ubrane w piękną kokardę serdecznych uśmiechów i pokrzepiającego muśnięcia dłonią, zawsze było dla nich dotkliwe. A jednak w ustach Roberta zawód, który sprawiła mu nie zjawiając się na miejscu, wydawał się znaczyć więcej - i nie miało to związku z jego statusem, z pieniędzmi, którymi otaczał się każdego dnia, z możliwościami jakie jej oferował.
Coś w nim nie dawało jej spokoju.
Przyglądała się siedzącemu naprzeciw mężczyźnie, zastanawiając nad własnymi prawdami na jego temat. W przyjemnym, złotym świetle lamp lubiła sposób, w którym zarys jej sylwetki odbijał się od dna jego intensywnego spojrzenia. Jej własne zsunęło się niżej, na usta z tak ogromną uwagą smakujące czerwonego wina.
Zastanawiała się, czy z równym namaszczeniem przesunęłyby się po jej skórze.
 - Nie pochodzisz z bogatego domu, lub też rodzina nie przekazała ci majątku, którym dysponujesz teraz - rozpoczęła, powracając spojrzeniem ku jego oczom, poprzednią myśl spychając głęboko w odmęty swojej podświadomości. - Masz w sobie błysk determinacji, zawziętość, w której osiągasz wytyczone cele. Nie rodzą się z tym ludzie, którym sukces podarowano w chwili urodzenia. Są leniwi. Przyzwyczajeni.
Była piękną kobietą - i miała tego świadomość. Ale piękno nie było wystarczającym argumentem by na nie z a p r a c o w a ć. Bogaci mężczyźni, którym odmawiała, zwykle reagowali oburzeniem lub obojętnością, która miała na celu ją urazić. Żaden z nich nie postarałby się odnajdując o niej informację u dyrektora artystycznego czy tym bardziej tkwił przed drzwiami teatru, cierpliwie czekając, aż z niego wyjdzie.
Było to odświeżające.
 - Mówisz, że nie przebywasz w miejscach takich jak to często - wspomniała, jakby zastanawiając się nad tym, co powinna powiedzieć następne. Ponad jego ramieniem widziała nadchodzącego kelnera, przystawkę, którą wybrał dla nich bądź była zwyczajem w miejscu, w którym trafiła. - Ale wydaje mi się, że je lubisz. Drogie wina, ekskluzywne restauracje. 
Jej usta zadrżały gdy piękne kobiety niemal dołączyły do trzech, wymienionych przez nią atrybutów. Kelner zawisnął ponad nimi, pogwałcając prywatność ich konwersacji - naruszając bańkę, w której tkwili, otoczoną subtelną muzyką i gwarem odległych rozmów.
Nachyliła się lekko, zerkając bez zainteresowania na talerz podstawiony przed nią, nim jej wzrok uniósł się w górę.
 - Myślę, że jesteś samotny - zaryzykowała, wypowiadając te słowa po włosku. Nie czuła potrzeby, by kelner miał świadomość ich rozmowy - a przy tym cechowała ją ciekawość tego, czy Egerton faktycznie posługiwał się tym językiem tak, jak obwieścił. - Otaczasz się ludźmi, którzy sami osiągnęli sukces albo chcą czerpać korzyści z twojego. Jesteś przystojny, dobrze sytuowany, z pewnością nie brakuje kobiet, które pragnęłyby twojego towarzystwa.
Kelner rzucił pod nosem coś cichego, coś bezwartościowego, ale tym razem nie odprowadziła go wzrokiem ani nie obdarzyła uprzejmym uśmiechem. Wpatrywała się wyłącznie w siedzącego naprzeciw mężczyznę.
 - Ale szukasz czegoś innego. - przekrzywiła lekko głowę, pozwalając, by kosmyki jej włosów opadły na policzek. Powrót do angielskiego wydawał się szorstki, prosty w tym nieprzychylnym tego słowa znaczeniu.- Zależało ci na kolacji ze mną, bo widzisz we mnie coś, co również chowa się w tobie.
Robert Egerton 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: ndz wrz 21, 2025 6:51 pm
				autor: Robert Egerton
				Gdy ponownie otworzył oczy, zauważył natychmiast, że spojrzenie Eleny ześlizgnęło się w dół, na jego wargi, niczym niemal idealna kopia jego własnej zagrywki. Robert robił to z chirurgiczną celowością kogoś, kto nauczył się odczytywać mowę ciała, a później opanował ją do perfekcji, żeby używać ją na własnym organizmie dla osiągnięcia prywatnych, egoistycznych celów — nie był tylko pewien, czy dziewczyna robi to samo, czy jej spojrzenie zsunęło się przypadkiem. Mimo wszystko nie potrzebował wiele więcej. Wystarczyłby mu przebłysk pomiędzy nonszalanckimi gestami i czarującymi uśmiechami, odległe echo po wypowiedzianych słowach, osiadające na ramionach niczym kurz, subtelny sygnał, że jej myśli uciekają dokładnie w to miejsce, w którym chciał ją mieć.
Nie dostał nawet tyle.
J e s z c z e . nie.
Odepchnął od siebie tę myśl i ponownie skupił się na celu — a celem była jedyna osoba, która jakimś cudem przeżyła rzeź rodziny Santorini, dotąd niemy świadek wydarzeń sprzed lat, po których Robert wciąż lizał rany — zamiast rozpraszać się myślą o przypadkowych przyjemnościach, na jakie mógł natknąć się po stromej i zdradliwej drodze do jego osiągnięcia — a przyjemnością tą było doświadczenie kształtu jej ciała pod dłonią sunącą po nagiej skórze jej szyi, obojczyków, piersi i żeber, przez talię aż do krzywizny biodra i smukłych ud o mięśniach wyrzeźbionych latami arabesques i pirouettes. Dlatego skupił się na jej słowach, choć nie było to w najmniejszym stopniu wyzwaniem; przyciągnęła jego uwagę natychmiast, od pierwszego zdania.
Natomiast z każdym kolejnym, kotłującym się w dzielącej ich przestrzeni tylko po to, żeby zapełnić ją całkowicie, aż do poczucia ciasnej duszności w klatce piersiowej z powodu braku tlenu, wypieranego przez te właśnie słowa — oczy Roberta błyszczały coraz jaśniej. Coraz bardziej otwarcie, wyraźnie głodne, nienasycone, żądając więcej, ciągle więcej. I tym razem jego podziw był szczery . d o . b ó l u . . Nie umniejszając sztuce, jaką bez wątpienia był balet; po prostu ludzka percepcja i sposób, w jaki pracowały umysły ponadprzeciętne, fascynowało Roberta o wiele dalej niż taniec, nawet perfekcyjny do ostatniego wyciągniętego pointe.
Nigdy nie miał problemu z uznaniem prawdziwego kunsztu, nie starał się więc kryć ze swoim podziwem. Nawet jeśli nie wszystko, co powiedziała, było prawdą — część wynikała ze sposobu własnej kreacji, na jaką się zdecydował przed dziewczyną — to jej wnioski były wręcz niepokojąco celne, lądujące blisko istoty Roberta Egertona.
Ledwie zauważył kelnera, a zrobił to właściwie tylko dlatego, że Elena niespodziewanie zmieniła język.
Wysłuchał wszystkiego. A później długo milczał, z dłońmi splecionymi na blacie, znów nieco pochylony nad talerzem z przystawką, która nie interesowała go wcale, odłożywszy wcześniej na bok kieliszek wina, w którym właściwie zdążył tylko zamoczyć usta. Tak długo, że każdemu pospolitemu towarzyszowi musiałoby się zacząć wydawać, że nie odezwie się już więcej tego wieczora.
Tak — szukał czegoś innego.
A teraz już nie był pewny, czy przypadkiem nie znalazł czegoś lepszego.
— Jestem samotny — to słowo wypowiedział po włosku, ze swoim nierozerwalnym angielskim akcentem oraz miękkim naciskiem, a także niemal niedostrzegalnym uniesieniem jednego kącika ust w szyderczym uśmiechu — tylko według ludzi, którzy definiują samotność jako brak hałaśliwego towarzystwa.
Tym samym bez użycia słów potwierdził, że reszta jej strzałów jest zbieżna z prawdą lub wylądowała wystarczająco blisko niej, żeby uznać go za trafiony. Chociaż prawdziwy Robert nie lubił takich miejsc, a ekskluzywność kojarzyła się mu z tym prymitywnym gatunkiem — najczęściej mężczyzn — którzy potrzebowali w jakiś sposób podkreślić swoją wartość przed bandą ludzi równie mało wartych, jak oni sami; i wybierali najłatwiejszy ku temu sposób. Prawdziwy Robert nie umówił się z nią dlatego, że odnalazł z niej podobieństwo, choć właśnie to spostrzeżenie dziewczyny wbiło się ostrym klinem w porządek jego myśli.
Błahostki niewarte wspominania.
— Jesteś niesamowita — wypowiedział te słowa tak lekko i z takim przekonaniem, że nie sposób było odczuć w nich bufoniastej fanfaronady tego w gruncie rzeczy wyświechtanego stwierdzenia. Robert był przekonany, że ludzie mieli żenującą tendencję do nadużywania go, ale w odniesieniu do Eleny wydawało się ono bardziej niż usprawiedliwione. A ona najwyraźniej była na tyle spostrzegawcza, żeby zauważyć, że Egerton nie lubił pustych frazesów. — I masz rację. Ludzie, którzy są . p o . p r o s t u . piękni, nudzą mnie. Gorzej: rozczarowują. Są jak obiecujący prezent w pięknym opakowaniu, po otwarciu którego orientujesz się, że w środku jest zupełnie pusto. 
Przechylił głowę, coś niemal przepraszającego odmalowało się na jego twarzy. Ona mówiła o kobietach — i Robert naprawdę rozumiał aluzję do preferencji seksualnych i tej starej jak świat gry — ale on rozciągnął to na ogół człowieczeństwa. Nawet jeśli faktycznie nie zwykł sypiać z powierzchownymi kobietami, skupionymi wyłącznie na swoim ciele.
— Być może zgodziłaś się na tą kolację, bo we mnie też jest jakieś odbicie ciebie — dodał miękko, cicho, bezczelnie uwodzicielsko; jakby samym głosem mógł musnąć jej policzek, odgarnąć kosmyk ze skroni, złożyć pocałunek w zagłębieniu na splocie obojczyków. Uśmiechnął się, ale zwalczył chęć przesunięcia palców po obrusie w jej stronę; nie mógł tego zrobić, kiedy wciąż dzielił ich stół. Nie chciał. — Powiedz mi: boisz się samotności?
Było coś pierwotnie okrutnego w pytaniu o to dziewczynę, która tragicznie straciła całą swoją najbliższą rodzinę.
Elena Santorini 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: ndz wrz 21, 2025 7:47 pm
				autor: Elena Santorini
				Nawet szczerość pomiędzy nimi zdawała się grą pozorów - a może to linia, po której stąpali, była tak nieistotnie cienka. Trudno było doszukiwać się konkretnych intencji w jego słowach, podobnie uprzejmych i wyważonych jak te, które opuszczały jej usta. Gdyby spoglądała gdzieś indziej, jak siedząca przy stoliku nieopodal blondynka błądziła z brakiem zainteresowania po sali, mogłaby wręcz uznać ich rozmowę za nudną. Dwójka osób, starająca się poznać siebie nawzajem i prowadzić kulturalną wymianę zdań nad kieliszkiem drogiego wina - historia, którą odgrywała dziesiątki, jeśli nie setki razy.
Prawda chowała się w spojrzeniu.
We wzroku opadającym w stronę jej ust, w głodzie spojrzenia dostrzegającego w tych słowach coś więcej. Ta intensywność jednocześnie ją przerażała, jak i wzbudzała jej fascynację. Determinacja Egertona była potężna - czy powinna dawać choćby końcówkę własnego palca mężczyźnie, który nie zatrzymałby się przed niczym gdyby zapragnął ją p o c h ł o n ą ć?
Uwodzicielski uśmiech na jego ustach przeszywał ją do głębi. Jej serce mimowolnie przyśpieszyło, gdy niebezpieczna myśl przemknęła na obrzeżach jej świadomości.
Może pozwoliłaby mu na to.
 - Być może zrobiłam to, bo ładnie poprosiłeś - odparowała natychmiast, być może zbyt dokuczliwie, zbyt drocząc się z mężczyzną, którego spojrzenie czuła na sobie nawet, gdy jej własne umknęło w stronę kieliszka z winem. Pozostawiało po sobie gorące ślady, a może to ona płonęła pod ich wpływem.
Jego pytanie przeszyło ciszę, przedzierając się przez subtelną muzykę i pusty śmiech znudzonej blondynki, migoczącej w jej polu widzenia. Wzrok Santorini utkwił w kieliszku, po który sięgnęła - w krwistoczerwonej barwie tańczącej na jego ściankach gdy poruszyła nim w dłoni. Na sekundę i jej mimikę przeszył cień, szpony szarpiące jej umysł, ciągnące myśli w stronę przeszłości, której nie chciała pamiętać.
Jej matka miała w zwyczaju wzdychać rodzimy się i umieramy samotnie - w co drugi, gorący dzień, który spędzały na tarasie nad popołudniową kawą. Cytat, który miał stanowić metaforę jej małżeństwa i wiecznie nieobecnego męża, nie zapadał w Elenie pamięć wtedy - gdy spoglądała na swoje życie przez pryzmat własnych osiągnięć i bliskości rodziny. Dopiero niekiedy, wieczorami, gdy obolała od ćwiczeń pozwalała zmęczeniu opuścić swoją gardę, zakradały się do niej na nowo.
Samotność była jej towarzyszką od samego początku. W posiadłości, w której jadała śniadania z matką pogrążoną w lekturze książki, ojcem zaszytym w gabinecie i bratem, wyrwanym z jej objęć by wkrótce  zająć należyte miejsce u szczytu stołu. W sali treningowej, w której spędzała dodatkowe godziny samotnie bądź z instruktorem, zbyt ambitna by wystarczały jej grupowe zajęcia, zbyt dobra by wraz z innymi tancerzami po nich wychodzić wspólnie na miasto. W ogrodzie, gdy jej rodzinie udało się zebrać przy stole wyłącznie po to, by telefon Lorenzo nie przestał wydzwaniać.
Była samotna nawet w swej śmierci, gdy dłoń ojca sięgała nie w stronę jej ciała, a leżącego pomiędzy nimi pistoletu.
Samotność jej nie przerażała. Na tym etapie wydawała się dziwnego rodzaju komfortem - jak drzazga wbita pod skórę, do której człowiek przyzwyczajał się przez lata i teraz pozostała tylko ciemną bruzdą na skórze, przykryta nową tkanką. Ale ta odpowiedź tkwiła zbyt blisko jej duszy, zbyt blisko prawdy. Pytanie Roberta naruszyło granicę, którą stworzyła przed laty - przypominając jej, w jakim miejscu się znajdowała, w jakim towarzystwie. 
Nawet szczerość w jej wykonaniu pełniła wyłącznie swoją rolę - i nigdy nie sięgała sedna.
 - Oczywiście - odparła, przywdziewając lekki uśmiech na swoją twarz gdy, wbrew dobrym manierom, subtelnie trąciła widelec by wskazać mu, że powinni zacząć jeść - a on, oczywiście, powinien zacząć pierwszy. - Uważam, że każdy człowiek się jej boi.
Dopiero gdy sięgnął po przystawkę, sama ruszyła w jego ślady. Pytanie Egertona zaburzyło ich szczerość w prowadzonej przez nich grze, ale nie czuła względem tego żalu - bo i ona nie była prawdziwa.
Nie do końca.
 - Na szczęście Toronto przywitało mnie wieloma osobami, dzięki którym nie doskwiera mi zbyt mocno nawet, gdy sezon robi się intensywny - westchnęła, myślami uciekając w bezpiecznie przyziemne tematy. - Wynagradza mi to brak obecności rodziny, za którym bardzo tęsknię. 
Uniosła wzrok z nad talerza, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
 - A ty, Robercie? - zagadnęła, zwilżając usta winem. - Masz dużą rodzinę?
Robert Egerton 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: pn wrz 22, 2025 1:43 pm
				autor: Robert Egerton
				— To dopiero byłoby rozczarowanie — odparł, niezrażony dziecinnością tego szybkiego stwierdzenia, nawet jeśli wraz z nim wróciła ta sama ściana irytujących grzeczności, za którymi Elena chowała się od ich pierwszego spotkania.
Na krótką chwilę, tylko na czas niewinnej gry, wydawało mu się, że ta maska zbędnej kurtuazji opadła; że udało mu się zajrzeć głębiej w oczy Eleny — choć nigdy nie chodziło o dystans jaki ich dzielił — pod nużącą powierzchnię zwykłej, do bólu nudnej rozmowy podczas kolacji, w której chodziło tylko o pozycję społeczną zyskiwaną przez obie strony podczas tej transakcji, o prymitywne pożądanie i drogi rachunek równoważący tanie komplementy. A jednak maska znów była na swoim miejscu. I nie tylko ona.
Robert siłą woli powstrzymał grymas cisnący mu się na usta, kiedy Elena znów się odezwała, a jej słowa były jakże naturalną dla jej wieku mieszanką naiwności i nadziei — z tym że Robert doskonale wiedział, że Elena nie jest zwykłą przedstawicielką kobiety w wieku dwudziestu kilku lat. Dlatego na tym obrazku nagle pojawił się nieprzyjemny zgrzyt wraz z rysą, której nie potrafiłby załagodzić nawet najbardziej przekonujący, swobodny uśmiech, na jaki było ją stać.
Każdy . s ł a b y . człowiek.
To uzupełnienie Robert zatrzymał na dnie gardła, nie pozwalając mu wyrwać się na powierzchnię rozmowy nie przez strach czy szacunek dla kobiety siedzącej po drugiej stronie stołu, ale ze względu na cel, z którego nie spuszczał wzroku na ani jedno uderzenie serca — nawet, kiedy jego spojrzenie fizycznie błądziło swobodnie po jej twarzy, ramionach i smukłych, pełnych gracji palcach primabaleriny, kiedy sięgała po sztućce. Nawet jeśli mogło wydawać się pozornie przypadkowe albo głodne, albo zamyślone nad potencjalnymi możliwościami tych dłoni.
Bez ociągania wziął widelec i nóż, żeby spróbować przystawki.
— W takim razie musisz mieć mnie za nieszczęśliwego człowieka — skwitował jedynie naturalnym wnioskiem, skoro uważała go za samotnego, nadając temu stwierdzeniu intonacji pytającej, choć jego składnia wcale na to nie wskazywała. Uniósł przy tym brwi, potęgując to wrażenie.
Jedzenie było dobre, ale przecież nie spodziewał się niczego na niższym poziomie niż to, co na talerzach przyniósł kelner. I nie po to pojawił się w ich restauracji z zamiarem wydania małej fortuny — bo wiedział, że wybrane przez niego wino nieprzypadkowo jest z wyższej półki cenowej i nieprzypadkowo leżały przed nim kalmary w pięknej kompozycji. Trzeba jednak było przyznać, że spisał się z doborem alkoholu; komponował się doskonale.
Skinął jedynie głową z roztargnieniem na płaskie i wyblakłe słowa dziewczyny, skupił się prawdziwie dopiero na jej pytaniu.
— Niestety — odparł, przełknąwszy kęs jedzenia i wytarłszy wargi białą serwetką — mój brat i ojciec nie żyją, a ponieważ nie miałem więcej rodzeństwa, została mi tylko matka.
W tych słowach nie było ani przesadnego żalu, ani bólu. Nie dlatego, że te uczucia nie towarzyszyły Robertowi przy stracie dwóch najważniejszych osób w swoim życiu — ale dlatego, że czas zdążył już złagodzić żałobę i spiłować zęby poczucia straty wgryzającej się w jego ciało.
Bo tak, Robert Egerton opłakiwał ich obu po równo, nawet jeśli to jego decyzja tragicznie skróciła życie jednego z nich.
— Przynajmniej jeśli chodzi o moją rodzinę adopcyjną. Biologicznej nigdy nie poznałem — rzucił z nonszalancją nie pasującą do wagi wyznania, jednocześnie podnosząc na nią wymowne spojrzenie oczu do tej pory wbitych w talerz, żeby dokładnie zobaczyć jej reakcję na to wyznanie. Ale dla niego fakt, że był adoptowany, nigdy nie był ani tematem tabu, ani żadną tajemnicą, ani tym bardziej powodem do wstydu; gdy myślał o swojej nowej rodzinie, czuł tylko ciepło wdzięczności. Za dom, jedzenie, pracę, ale przede wszystkim: za brata, bo nigdy nie mógłby marzyć o lepszym prezencie od losu. — Rzeczywiście, nie pochodzę z bogatego domu. Co więcej, właściwie ciężko stwierdzić, z jakiego . w . o g ó l e . domu pochodzę — dodał, nawiązując do jej spostrzeżenia sprzed kilku minut.
Oczywiście tego nie mogła odgadnąć na podstawie dwóch spotkań i trzydziestu minut znajomości, to nie było możliwe nawet dla bardzo spostrzegawczego i świadomego obserwatora, a jednak trafiła całkiem blisko.
Elena Santorini 
			 
			
					
				Feelings are temporary, purpose is eternal
				: pn wrz 22, 2025 3:46 pm
				autor: Elena Santorini
				Jej usta zadrżały, śladem pojawiającego się na nich uśmiechu, który zaraz zaś umknął przepędzony przez dobre wychowanie. Istotnie, biorąc pod uwagę to, co powiedziała wcześniej, nazwała go właśnie nieszczęśliwym człowiekiem - ale mogłaby znaleźć tysiąc różnych sposobów na to, by móc się z tego wybronić, gdyby czuła taką potrzebę. W słowach Egertona chowało się rozbawienie, toteż nie przywiązywała większego znaczenia do tej gafy, zamiast tego skupiając się na rozpoczętej przez nich przystawce. Jakość jedzenia w tym miejscu była taka, jakiej się spodziewała - znacznie powyżej przeciętnych doświadczeń w Toronto, które pozostawały w jej zasięgu bez pomocy odpowiedniego towarzystwa.
Ton jego głosu w niczym nie zapowiadał treści, jakie niosły ze sobą te słowa.
Zawahała się, z widelcem w połowie drogi po następny kęs. Świadomość tego, że mężczyzna utracił większość swojej rodziny pozostawiła specyficzne uczucie w jej sercu. Z jednej strony, wyczuła oplatające ich więzy losu - człowiek, który posiadał wszystko, nie mógł nigdy zrozumieć tego, który to wszystko utracił. Nagłe poczuła, że siedzący przed nią mężczyzna jest jej odrobinę bliższy - na tym fundamentalnym poziomie zrozumienia, na którym nie mogła porozumiewać się z nikim innym. Jej przyjaciele pochodzili ze szczęśliwych lub rozbitych rodzin, ale nie doświadczyli zimnych objęci śmierci zaciskających się wokół bliskich. Niejednokrotnie przewracała oczami gdy Bowie wyklinał własnego ojca, dzięki któremu urodził się i tkwił w obrzydliwym bogactwie. Nie spodziewała się, by ktokolwiek, kiedykolwiek, przypadkowo trafił do jej życia i jednocześnie był w stanie coś takiego zrozumieć.
 - Przykro mi to słyszeć - odparła, a wspomnienie własnej sytuacji nie przeszło jej nawet przez myśl. - Na szczęście twoja mama dalej może znaleźć w tobie oparcie.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco, choć widział, że w tej uprzejmości chowała się pustka. 
Nie miała już rodziny - nie tak naprawdę. Salvatore jako jedyny miał świadomość tego, w jaki sposób wyglądało i skończyło się jej życie, ale choć był jej kuzynem, nie wiązały się z tym żadne uczucia miłości. Ci bliscy, którzy mieli dla niej znaczenie, pozostali za nią, daleko w tyle - i miała tylko nadzieję na to, że zostali pogrzebani.
Nikt w Toronto nie wiedział o tym, że jej rodzina nie żyła, nawet jej przyjaciele. Tym bardziej nie zamierzała zwierzać się z tego faktu Robertowi, nawet jeśli on zdecydował się na szczere wyznanie. 
Nawet, gdyby chciała, nie przeszłoby jej to przez gardło.
Odstawiła widelec, pozostawiając resztki na talerzu po przystawce. Wiadomość o jego adopcji odrobinę nią wstrząsnęła  i zamaskowała swoje zmieszanie upiciem łyku wina, dobrze komponującego się z kalmarami. Nie wiedziała co powinna na ten temat myśleć. Jej posiadłość we Włoszech niejednokrotnie brzmiała gromkimi słowami ojca na temat istotności więzów krwi. Krew była dla Lorenzo wszystkim.
 - Oczywiście, że pochodzisz. Z tego, który cię wychował - odparła, a jej głos przybrał łagodniejszą nutę - nie chciała, by jej poprzednie słowa zostały przez niego odebrane w obraźliwy sposób. - Nigdy nie ciekawiło cię zgłębianie swojej przeszłości? - dodała, lekko, by nie czuł się zobowiązany do szczerej odpowiedzi.
Robert Egerton