39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

2. Mission over emotion.
Feelings are temporary. Purpose is eternal.
outfit
Naprawdę czekał na nią tamtego wieczora. Rozglądał się dyskretnie po twarzach inwestorów, wspólników, ich żon oraz kochanek i tych kilkunastu prawdziwych znajomych, których również zaprosił, żeby nie umrzeć z nudów między bufonami o zbyt wysokim mniemaniu o sobie i zbyt niskim ilorazie inteligencji, żeby pojmować coś więcej niż tylko pieniądze. Szukał jej, przechadzając się między gośćmi po pokładzie, jeszcze przed odbiciem od portu, zanim jacht wypłynął na rozległe i ciche tamtej nocy wody jeziora Ontario, żeby niespiesznie sunąć po jego tafli aż do świtu, zamykając tym samym niewielki krąg snobów na czterystu metrach kwadratowych luksusu. Czekał na nią, choć z zupełnie innych powodów, niż musiałoby na to wyglądać dla przeciętnego obserwatora przyglądającego się z boku ich krótkiej znajomości.
A ona się nie pojawiła. Nie podjęła ryzyka i wyzwania rzuconego jej nonszalancko do stóp na skrawku papieru zapisanym jego stylem pisma — a może jedynie grała w inny rodzaj gry.
Bo ciężko byłoby mu uwierzyć, że . z a p o m n i a ł a .
Mimo wszystko ta cicha odmowa z jej strony bynajmniej go nie zniechęciła. Nie zdemotywowała, nie rozdrażniła ani nie wzbudziła czegoś tak przyziemnego — i dla Roberta odległego — jak zawód. A przede wszystkim: nie odsunęła mu sprzed oczu wyznaczonego celu. Właściwie nawet bardziej go zaintrygowała, mimo że już po pierwszym spotkaniu czuł w klatce piersiowej to subtelne, szarpiące się w jej stronę uczucie.
Dlatego jeszcze na jachcie, w chwili wytchnienia od tych błahych rozmów — i tych zdecydowanie mniej, które subtelnie przetykały opinie o kursach walut, emocje dotyczące ostatnich wyścigów konnych i wrażenia z wakacji na Arubie — zamknąwszy się w swojej kabinie ze szklanką dobrego rocznika whisky, Robert zarezerwował pojedyncze miejsce na następny spektakl z jej udziałem, z tyłu głowy układając kolejne fragmenty planu w skomplikowany wzór. Tylko on, scena i jedna dziewczyna do rozgryzienia.
Jeden cel do osiągnięcia przy użyciu Eleny Santorini.
A później odłożył tę sprawę na bok i wrócił do swojego życia. Niemal o niej zapomniał — chociaż o niczym tak po prostu nie zapominał — aż do dnia, w którym w jego kalendarzu pojawiła się informacja o zbliżającym się wydarzeniu. Przed wyjściem z apartamentu ze zwyczajną starannością wybrał garnitur na tę okazję, wykonał kilka telefonów i przełożył wszystkie plany na kolejny dzień, wyraźnie przy tym zaznaczając asystentce, że dzisiejszego wieczora nie istnieje dla świata i że cokolwiek to będzie, może poczekać na świt.
Ponieważ ten wieczór zamierzał spędzić wyłącznie w jej towarzystwie.
Pierwszy raz oglądał balet z czymś więcej niż zwykłą zadumą albo fascynacją artystycznym przekazem; z nietypową dla siebie niecierpliwością wijącą się pod skórą, pod wpływem której niemalże zerkał na zegarek oplatający nadgarstek. I pierwszy raz wyszedł przed zakończeniem, nie czekając na finałową scenę oraz następujące po niej oklaski, skorzystawszy z faktu, że dla tancerzy widownia była tylko czarną, nieruchomą masą w ostrym świetle oślepiającym ich z góry. Wykorzystując znajomość z dyrektorem artystycznym teatru, nie niepokojony przeszedł przez pomieszczenia dla personelu, nie zwracając uwagi na biegające po korytarzach dziewczyny w błyszczących trykotach.
Wiedział, że jedyna, która ma jakiekolwiek znaczenie, wciąż jest na deskach sceny.
Z tego powodu, nie zatrzymując się i nie rozglądając, przeszedł aż do wyjścia dla personelu i nacisnął na klamkę. Dopiero na zewnątrz przystanął, wziął głęboki wdech. Żeby . z n o w u . na nią czekać.
Szczęśliwie Robert był cierpliwym człowiekiem — co zresztą czyniło go bardziej niebezpiecznym.
Pierwsze szczebioczące między sobą dziewczyny opuszczające teatr wyrwały go z zimnego letargu, w który zapadł, oparty barkiem o ścianę; wydało mu się, że minęła zaledwie chwila, ale w rzeczywistości musiało minąć dobre kilkadziesiąt minut. A upłynęło ich nawet więcej, zanim z budynku wyszła ta, dla której tu przyszedł.
Fakt, że szła z kimś, bynajmniej mu nie przeszkadzał i nie zbił go z pantałyku.
Idealne fouettés, panno Santorini — odezwał się w ramach powitania z enigmatycznym uśmiechem i rękami wciąż skrzyżowanymi na klatce piersiowej, przy tym zupełnie ignorując zarówno faceta idącego zbyt blisko niej, żeby mógł być przypadkowym znajomym, jak i fakt, że prawdopodobnie Elena miała plan . g d z i e ś . z nim wyjść. — Wiedziałem, że nie odnajdujesz się w przeciętności od chwili, w której cię zobaczyłem — dodał, tym razem wreszcie przenosząc wzrok na jej towarzysza.
Chociaż oczywiście nawiązywał do odgrywanej przez nią głównej roli.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

you ain't met someone quite like me
the kill of the night
outfit
Skłamałaby mówiąc, że nie odprowadziła go spojrzeniem gdy opuszczał teatr, pozostawiając po sobie miękko wypowiedzianą obietnicę. Zastygła w miejscu - jej barki ściągnięte w odruchu, którego nie dało się z niej wyplenić, podbródek uniesiony, buty gotowe na pointe. Dopiero gdy jego plecy zniknęły w drzwiach prowadzących do wyjścia, w tę kamienną figurę na powrót tchnęło się życie. Ruszyła do kartki pozostawionej przez niego na scenie, zerkając na wypisaną na papierze zawartość. Złożyła ją na pół, niedbale, nim wsadziła do jednej ze swoich toreb schowanych głęboko za kurtyną. Chwila ich wspólnej rozmowy wydawała się krótka, ulotna, a jednak pozostawiła po sobie zmianę. Gdy jej dłoń znów przecięła powietrze, sygnalizując technikowi wznowienie muzyki, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że stało się naelektryzowane
Fałszem ociekały też jej słowa gdy opowiadała Bowiemu o krótkim, niecodziennym spotkaniu, do jakiego doszło w teatrze - i o tym, że nie miała najmniejszego zamiaru przyjeżdżać pod wskazany adres. Nie potrafiła znaleźć żadnego, racjonalnego powodu dla przyjęcia zaproszenia mężczyzny, który nie był skłonny podzielić się z nią swoim imieniem i nazwiskiem. Wspomnienie googlowania go, co miałoby rozjaśnić jej sytuację, jedynie wzmogło jej ciekawość i choć wraz z nią powinien pojawić się niepokój, gdy wracała wspomnieniem do ich krótkiej wymiany zdań, kąciki jej ust nieposłusznie unosiły się w górę. Do samego końca targały nią wątpliwości, a ten brak zdecydowania maskowała kolejnymi, pustymi gestami. Sfrustrowana tym, że w ogóle roztrząsa tę kwestię, zmięła jego kartkę w kulkę i rzuciła w stronę śmietnika - ale nie podniosła jej, gdy wylądowała obok niego i tkwiła tam, na wyciągnięcie ręki, aż do wieczoru przyjęcia. Nie wybrała się na zakupy, szukając dla siebie odpowiedniej kreacji - ale przeanalizowała swoją szafę, odświeżając sukienkę, którą pragnęła założyć. Wychodząc z teatru wpatrywała się w zegarek, zastanawiając, czy faktycznie c z e k a ł, czy też przeszedł z jej nieobecnością do porządku dziennego. Pod fasadą jego uprzejmości chował się błysk w oczach, który, z biegiem upływających dni, umocnił ją w przekonaniu, że nie była ani pierwszą, ani ostatnią osobą, którą tajemniczy nieznajomy próbował u p o l o w a ć.
A Santorini nie była łatwą zdobyczą.
Wpadając w wir prób, ćwiczeń i występów pozwoliła, by jej myśli wypełniło Jezioro Łabędzie. Skupienie na pracy było tym, w czym zawsze odnajdowała ukojenie. Stawiając się w teatrze każdego dnia, wróciła do tej samej rutyny, którą rozpoczęła w poniedziałek - zbyt przejęta w ciągu dnia nadchodzącym tańcem, zbyt zmęczona wieczorem by jej myśli często wracały do zagadki, której nie rozwiązała. Upychała je tam, gdzie wszystkie inne, mniej istotne kwestie - i tylko czasem, spoglądając w bezkres czerni przed sobą, zastanawiała się czy gdzieś w nim skryta jest jego twarz.
Jonathan nie przepadał za baletem - to znaczy, zarzekał się, że jest piękny, elegancki i w ogóle, ale za fasadą dobieranych przez niego słów nie widziała prawdziwej pasji do tego, co mówił - i kompletnie jej to nie przeszkadzało. Był uprzejmy, troskliwy i, a może przede wszystkim, gustował w eleganckich lokalach, do których lubiła być zabierana. Dla człowieka spędzającego czas w domu na kanapie, mężczyźni jego typu byli jak reality show lecące w telewizji - zbyt p r o s t e, by mogło zadowolić człowieka niespełnionego, ale wyciszające umysł głupią rozrywką, która po sześciu godzinach baletu wydawała się idealna. Chwyciła go pod ramię, gdy za jej prośbą ktoś z obsługi wpuścił go na zaplecze. Śmiała się z żartu, który rzucił, z utęsknieniem czekając na zabranie do obiecanej restauracji, gdy wychodzili na zewnątrz.
J e g o spostrzegła natychmiast.
Świadomość o jego obecności dotarła do niej wraz z pierwszym podmuchem zimnego wiatru, zdradzającego nadejście jesieni. Wraz z nią dotarł do niej kolejny wniosek - czekał na nią, tutaj, pomimo tego, że nie przyjęła jego zaproszenia. Jego słowa zaś utwierdziły ją w przekonaniu, że nie tyle przyszedł na sam koniec jak Jonathan, ale oglądał jej występ - coś, co wysoce jej schlebiało, choć nie miała pojęcia dlaczego w ogóle powinno interesować ją zdanie kogoś, kogo nie znała. Rzucony przez niego komplement przeciął ciszę, która nastała na krótką chwilę - jak i przywołał zdradliwe napięcie, które zagościło w jej wnętrzu. Nie miała pojęcia, dlaczego oddziaływał na nią w ten sposób - jak gdyby miłe słowa miały większą wartość, gdy padały z jego ust.
Jakby jego usta nawykły do innego języka, a ten zarezerwowany był tylko dla niej.
Wysunęła rękę spod ramienia towarzyszącego jej mężczyzny. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco, porozumiewając tym samym bez słów - prosząc, by dał jej chwilkę. Obiecywała mu, że wymkną się wyjściem dla pracowników właśnie po to, by uniknąć żądnych zdjęć fanów i prawdopodobnie za takowego fana mógł odebrać obcego mężczyznę.
A ona nie zamierzała rozmawiać z n i m przy Jonathanie.
- Zaczekam w samochodzie - oznajmił, nie dostrzegając dziwnego napięcia, które zagościło pomiędzy nimi. Muskając palcami jej dłoń na odchodnym, jakby byli ze sobą znacznie bliżej, niż było naprawdę. Dopiero gdy ruszył w stronę parkingu, wygładziła nieco swoją sukienkę - na której nie pojawiło się ani jedno zagniecenie - i zwróciła się w stronę mężczyzny.
- Dziękuję - odparła krótko, nie wiedząc, na jakim stopniu uprzejmości tkwili obecnie - po tym, gdy nie przyjęła jego zaproszenia. Uśmiechnęła się przepraszająco, wiedząc, że w złym guście byłoby to zignorować. - Musi mi pan wybaczyć, że nie zdołałam pojawić się na przyjęciu. Miałam inne plany tego dnia, których nie mogłam przełożyć - dodała, nie wsadzając w to kłamstwo zbyt wiele przekonania.
Nie było sensu kłamać - wiedział, że nie podjęła się wyzwania.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Chłopak albo nie zrozumiał subtelnej aluzji zawartej w jego słowach, albo był godnym podziwu stoikiem, którego nie dało się wyprowadzić z równowagi jedną ciętą uwagą; nie, żeby rozstrzygnięcie tej kwestii miało dla Roberta jakiekolwiek znaczenie. Po prostu przyglądał się parze w milczeniu, a chociaż na jego twarzy pozostawała wyłącznie beznamiętna obojętność pod nieuprzejmym uśmiechem, jego oczy pozostały czujne. Biegały po sylwetkach, wychwytywały detale: wymianę spojrzeń, uśmiechy i czuły gest chłopaka, świadczący niemo o przywiązaniu albo potrzebie zaznaczenia swojego terytorium. Być może byli parą, a może tylko dwójką młodych ludzi potrzebujących odreagować po ciężkim dniu.
Żadna z tych opcji nie zafrapowała Egertona ani go nie zmartwiła. Żadną też się szczególnie nie przejął.
Choć jego decyzję — tę o pozostawieniu swojej dziewczyny sam na sam z nim — uważał za skrajnie głupią albo przesadnie optymistyczną. Albo, cóż, obie te rzeczy naraz. Natomiast jego psie posłuszeństwo i grzeczne wycofanie się po jednym odpowiednim spojrzeniu Santorini wydało mu się całkiem zabawne, ale je akurat złożył na karb siły przekonywania primabaleriny. Musiała w każdym razie być dużo większa niż ta wkładana w wypowiadanie słów skierowanych do niego, kiedy chwilę później zostali sami; bo Robert bynajmniej nie poczuł się tym wytłumaczeniem przekonany.
A nawet jeśli wprawił ją w dyskomfort faktem, że zna jej nazwisko, Elena nie dała tego po sobie poznać. Przeszył ją spojrzeniem na wskroś, wciąż jeszcze nie poruszywszy się z miejsca, w którym stał przez cały czas od opuszczenia budynku.
Zadziwiająco dużo rzeczy . m u s z ę . ci wybaczyć — odparł luźno, nawiązując do ich ostatniej — jedynej — rozmowy i niespiesznie przeciągając sylaby, ze szczególnym naciskiem na to jedno słowo. — A jednocześnie zadziwiająco często to robię, zważywszy na fakt, że znam tylko twoje imię i sposób, w jaki poruszasz się po scenie.Kłamstwo, którego brutalnego ciężaru nawet nie odczuł.
Po tych słowach blask oczu mu przygasł, a sam Robert obojętnie spojrzał w tę stronę, w którą przed chwilą odszedł chłopak, na rząd samochodów zaparkowanych przy ulicy nieco dalej. Nie miał jednak pojęcia, do którego z nich wsiadł wsiadł i czy może ich teraz obserwować zza przedniej szyby.
Miał nadzieję, że mógł.
Z tą myślą zrobił kilka nonszalanckich kroków i zatrzymał się na wyciągnięcie ręki przed Eleną, choć nie dotknął jej nawet skrawkiem ubrania. Nachylił się lekko w przód, z błyskiem w oku, wciąż krzywo uśmiechnięty; grymasem, którego nie dało się jednoznacznie skategoryzować. Chłodne powietrze późnego lata stłoczyło się między nimi, naelektryzowało, zaiskrzyło.
Ciężko o tobie zapomnieć — mruknął niskim głosem, tym prostym wyznaniem rozmyślnie wsuwając jej w dłoń oczywistą przewagę nad sobą. Myślałem o tobie.Ale męczy mnie już czekanie. Może najwyższy czas, żeby ktoś inny przejął tę rolę? — zapytał retorycznie, powstrzymując się od ponownego obejrzenia się przez ramię, tak jakby oderwanie wzroku od Eleny kosztowało go zbyt wiele; i faktycznie, nie chciał przegapić ani jednej rysy emocji na jej twarzy. I bez tego musiała zrozumieć, że proponuje jej wystawienie towarzysza i przeciętnego wieczoru na rzecz czegoś wyjątkowego. I Robert bynajmniej nie wątpił, że na takie dziewczyny jak ona ktoś zawsze czeka. — Przełóż dzisiejsze plany. Proszę. — Słowo brzmiało obco w uszach Roberta i drętwiało mu na języku, choć o tym, że nie zwykł go używać, dziewczyna przecież nie mogła wiedzieć; a tym samym zrozumieć skali wyjątku, jaki dla niej właśnie robił. — Wyglądają na takie, którym przesunięcie niewiele może zaszkodzić, a na nas czeka prywatny stolik w Miller Tavern.
Z tą propozycją wyciągnął w jej stronę dłoń.
Z trudem zatrzymał ją, zanim palace dosięgły nagiej skóry ramienia dziewczyny.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie było w niej ani krzty zdziwienia gdy Jonathan posłusznie podążył w stronę własnego auta. Nie spodziewała się po nim oporu, choć z pewnością w jego czułym geście muśnięcia jej dłoni była próba zaznaczenia, że już należała do niego. Tego typu sygnał posłany był bardziej w kierunku nieznajomego niż jej - wszak ona powinna odebrać to jako wyraz jego przywiązania, obietnicę tego, że cierpliwie zaczeka na nią gdy ona odpowie na pytania swojego f a n a. Większą uwagę przywiązała obliczu mężczyzny, który specjalnie zaczekał na jej wyjście na zewnątrz. Lustrowała jego mimikę, spodziewając się reakcji - zniechęcenia, wzgardy bądź irytacji konkurentem, niczego takiego jednak nie dostrzegła. Wydawałoby się, że nieznajomy postrzegał siebie jako będącego na zupełnie innym polu, żeby nie powiedzieć poziomie. Obecność jej partnera w żaden sposób nie wzbudziła w nim zmieszania i nie zniechęciła go do podejścia - a nie mógł przecież wiedzieć, że to była dopiero ich druga randka, a Santorini nie odwzajemniała przywiązania, którym obdarowywał ją uroczy bankier.
Kącik jej ust powędrował w górę w niemal automatycznym odruchu na dźwięk jego przytyku, w wyrazie nieskrywanego rozbawienia. Jego reakcja podpowiedziała jej więcej na jego temat, niż mężczyzna pozwolił sobie zdradzić. Włoszka wychowywała się otoczona ludźmi, którzy nie akceptowali od niej niczego poza bezwarunkową zgodą - wpadając w złość zawsze, gdy rozpoczynały się negocjacje, w furię gdy ośmieliła się odmówić. Jednym z niewielu plusów ich braku była nowo odkryta wolność, która z kolei wykształciła w niej niemal perwersyjne skłonności do odmawiania. Czerpała ogromną przyjemność z możliwości decydowania o każdym aspekcie swojego życia i za każdym razem, gdy t r u d utrzymania z nią relacji wzbudzał w ludziach wokół niej choćby irytację, bez żadnych skrupułów opuszczała ich najbliższe otoczenie.
Prawda była taka, że gdyby nieznajomy wściekł się na to, jak trudnym była celem, zakończenie tej rozmowy nie zajęłoby jej więcej, niż pół minuty.
Pogrążona w rozmyśleniach nie spostrzegła, gdy mężczyzna ruszył do przodu. Coś w jej wnętrzu podskoczyło gwałtownie, podczas gdy jej własna noga drgnęła, nim powstrzymała ją przed cofnięciem się do tyłu. Zawstydziłaby się tą reakcją, reakcją spłoszonej zwierzyny, ale ciche słowa nagłej szczerości pozostawiły na jej skórze dreszcz ekscytacji. Błądziła wzrokiem po jego twarzy, po potrzebie wymalowanej w jego mimice, po prośbie, która błysnęła w jego oczach nim zdążył ją zwerbalizować. Nie spodziewała się tego. Spodziewała się kolejnej rundy gry, którą mogłaby zakończyć przedwcześnie pomimo tego, że gdy przebywał tak blisko, c o ś oplatało jej serce szponami - a ona nie potrafiła dostrzec granicy pomiędzy groźbą a pieszczotą.
Proszę.
- Odnoszę wrażenie, że nie używa pan tego słowa często - mruknęła w odpowiedzi, siląc się na stłamszenie szalejących w niej emocji, zduszenie ich jak iskier, z których ogień mógł w przyszłości ją pochłonąć. Odzyskanie rezonu nie było dla niej trudne - całe życie lawirowała pomiędzy maskami, wtapiając się w swoje otoczenie, chowając rzeczy znacznie gorsze niż dreszcz ekscytacji i rosnąca ciekawość. Ale na jedno uderzenie serca, ów ciekawość przedarła się przez jej osłony, rozbłysła wraz z uniesieniem brwi, wzrokiem opadającym na wyciągniętą w jej stronę rękę.
Rękę, której nie ujęła.
W głębi duszy wiedziała, że ta aura, która otaczała stojącego przed nią mężczyznę, może okazać się niebezpieczna. Trzymała ludzi na dystans, nie bez powodu wybierając sobie osoby łatwe w obsłudze - dostarczające rozrywki, chwili wytchnienia od codzienności, ale których palce nie były zakończone szponami. Jonathan nie był w stanie zostawić żadnego śladu po sobie na jej duszy. Spoglądając w ciemne tęczówki, których wzrok raził ją swoją intensywnością, nie była pewna, czy mogłaby powiedzieć to samo o n i m.
- Mój ojciec mawiał, że gdy człowiek o coś prosi, nie należy spełniać jego prośby bez otrzymania czegoś w zamian. - kobiecy głos przeciął ciszę, która na krótką chwilę zagościła pomiędzy nimi. Pozwoliła, by jej wzrok leniwie podążył w bok, za sylwetkę stojącego przed nią mężczyzny, na zaparkowane auto należące do bankiera - i jego sylwetkę w środku, zmrożoną w oczekiwaniu. Wiedziała, że patrzył, lecz gdy wróciła swoim wzrokiem do N i e g o, nie z tego powodu zwlekała z ujęciem jego dłoni. - Na przykład pańskiego imienia.
Nie nazwiska - to niosło ze sobą reputację, opinię, oczekiwania, które mogła zbudować jednym wpisaniem go w wyszukiwarkę. Imię - to, które związane było z istotą człowieka, w którym dostrzegała klucz do wielkich drzwi jego poznania.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Dreszcz zimnej ekscytacji spłynął mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy przez jej twarz przebiegł cień. To nieme potwierdzenie jego przypuszczeń— fakt, że nie był jej obojętny — było słodsze od każdego jej dotychczasowego uśmiechu i miało na niego większy wpływ niż najpoprawniej wykonany obrót i noga uniesiona pod najbardziej idealnym kątem na scenie, choć pewnie nie mogło się równać z ciepłem dotyku, którego mu . o d m ó w i ł a .
Odpowiedzią na jej trafne spostrzeżenie było tylko uniesienie brwi, ale wystarczyło zarówno za potwierdzenie jej przypuszczeń, jak i podziw dla celnego spostrzeżenia. A dla Roberta było przestrogą, żeby przy niej uważać; żeby pilnować się bardziej rygorystycznie i ważyć każde słowo dwa razy. Bo najwidoczniej Elena dostrzegała więcej niż ogół ogłupionego i zapatrzonego w końcówki swoich nosów społeczeństwa. Dlatego kiedy znów się odezwała, Robert parsknął śmiechem. Krótko. Ze szczerym rozbawieniem, kiedy w jego głowie pojawiła się jedna tylko myśl:
Ależ uparta.
Dopiero z następnym uderzeniem serca dotarło do niego coś więcej; nie, nie uparta — to brzmiało zbyt pejoratywnie, w sposób mogący sugerować, że Robertowi się to nie podoba, gdy tymczasem mu imponowało — ale konsekwentna i nieustępliwa. Przebłysk drapieżności, na którą byłoby ją stać, gdyby pozbyła się ciężaru tych głupich konwenansów. Gdyby jej ojciec nie stępił pazurów, którymi mogłaby wyszarpywać od świata wszystko, na czym jej zależało.
W takim razie to musi być bardzo mądry człowiek — odparł lakonicznie, jeden raz skinąwszy głową z uznaniem. „Musi”, a nie „musiał”, mimo że Elena użyła czasu przeszłego, co osobie spostrzegawczej nie mogłoby umknąć i o co w każdym innym wypadku Robert by się zaczepił; teraz jednak celowo puścił ten detal mimo uszu.
Co prawda skurwysyn, ale mądry. Faktycznie nie sposób było odmówić Lorenzo inteligencji i sprytu, więc cóż to był za nieśmieszny żart przewrotnego losu, że ostatecznie zginął w tak . g ł u p i . sposób. Chciwość pogrzebała nie tylko jego bogactwa, plany na przyszłość i interesy prowadzone na starym kontynencie, ale też uroczą żonę i dziedzica w głębokim grobie pod warstwą wilgotnej ziemi, pozostawiając ich ciała oraz marzenia bezlitosnemu robactwu. Jakimś ostatnim łutem szczęścia jej konsekwencje ominęły tylko tę smukłą, dumną dziewczynę o zbyt gładkich manierach, żeby mogły być prawdziwe — dziewczynę, która teraz zasłaniała się przed nim mądrościami tego samego człowieka.
N i e s a m o w i t e .
Zdusił cisnący się na usta zły uśmiech i błysk oczu. Nie pozwolił wydostać się na powierzchnię twarzy żadnej pojedynczej nici tych myśli przecinających gwałtownie umysł w jednym uderzeniu serca, żeby rozpierzchnąć się w kolejnym. Zamiast tego nachylił się jeszcze odrobinę, bardzo subtelnie i wymownie zarazem, niespiesznie przenosząc wzrok z jej oczu na usta i z powrotem, jakby ważył ciężar jej wymagań w stosunku do uzyskiwanej wartości, zanim znów się odezwał:
Robert.
Elena Santorini była warta o więcej niż tylko cena jego imienia; co do tego nie miał żadnych wątpliwości. A on był gotów zapłacić o wiele większą kwotę.
Na resztę pytań odpowiem ci w restauracji. Co tylko będziesz chciała wiedzieć — dodał z uśmiechem, tym razem już swobodnie, tonem podszytym rozbawieniem i wymytym z powagi, która na moment zdawała się między nimi zawisnąć. — Chociaż, mówiąc szczerze, wątpię, żeby czas poświęcony na mnie był choćby w połowie warty tego, który mógłbym poświęcić na poznawanie ciebie.
Dopiero teraz oczy mu zabłysły. Jednak ani nie opuścił dłoni wciąż wyciągniętej w jej stronę, ani nie wyprostował się, żeby znów zwiększyć dzielący ich dystans. Czekał z cierpliwością osoby, która jest pewna, że czekanie się . o p ł a c i . . A Elena Santorini najwyraźniej rozkoszowała się w pozwalaniu mu, żeby to robił, wciąż i wciąż od nowa, wystawiając na próbę, której celu Robert jeszcze nie potrafił rozgryźć.
Zależy ci na nim? — zapytał nagle, bezceremonialnie wpychając się z butami tam, gdzie nie zaproszono go nawet boso, jednoczesnym krótkim ruchem głowy wskazując gdzieś w bok, w stronę samochodów i biednego chłopaka, który niczym mu nie zawinił. Cóż, może poza tym rozmarzonym spojrzeniem, kiedy na nią patrzył i sposobem, w jaki ją sobie przywłaszczał.
Dziewczynę, która miała być . j e g o . . Terytorializm Roberta nie był agresywnym skakaniem do gardeł przeciwników i wyszarpywaniem im ofiary wprost z pyska w akompaniamencie groźnego ryku; był subtelną grą, konsekwentnym i nieugiętym przesuwaniem granic, dążeniem do celu bez względu na przeciwności; zawierał się w popartej doświadczeniem pewności Egertona, że nie cofnie się przed niczym, żeby dostać to, na czym mu zależy.
Właśnie ta podła cecha pozwoliła zajść tak daleko i wybić się z tłumu w otoczeniu złożonym z silniejszych i szybszych od niego.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Gdzieś głęboko pod powierzchnią wspomnienie ojca tchnęło w jej serce odrobiną żalu - niewystarczającą, by była w stanie przedostać się na zewnątrz. Na tyle małą, by chwyciła niechcianą emocję i upchnęła ją tam, gdzie nigdy nie sięgała jej świadomość. Wydawałoby się, że ze wszystkich umiejętności wpojonych jej za sprawą dorastania w Mediolanie to ta w najlepszy sposób przygotowała ją do dalszego, niezależnego życia - umiejętność do spoglądania gdzie indziej, przymykania oka, duszenia tego ognia, który niekiedy trwał jej trzewia. Znoszenia wszystkiego z godnością, skupiania na najbliższych celach i powracania do normalności w sytuacjach, w których wydawałoby się, że nie sposób jej w ogóle odnaleźć.
Stanowiło to pewną ironię, która jej nie umykała - jej relacja z ojcem wymusiła na niej naukę władania nad własnymi emocjami i ta właśnie rzecz pomagała jej teraz przeżyć jego brak.
Nie poprawiła mężczyzny, nie widząc powodu w bezinteresownym wyjawiania czegoś na swój temat. Każdy fragment swojej przeszłości, którym Santorini podzieliła się w ciągu swojego życia w Toronto, był wyszarpnięty siłą przez kogoś, kogo motywacja była większa niż jej nieustępliwość. Nie było za to ani jednej duszy w tym mieście, która wiedziałaby, co stało się z jej rodziną poza jej kuzynostwem - a nawet ci nie otrzymali tej informacji od niej, a własną siecią, do której ona nie miała dostępu. Gdyby mogła, sprawiłaby, że nie wiedział o tym nikt poza nią.
W jego ustach Lorenzo wciąż żył i była to myśl równie naiwna, co pokrzepiająca.
R o b e r t.
Jej serce szarpnęło w klatce piersiowej gdy nachylił się w jej stronę, jakby ten krótki dystans, który ich dzielił, był niewystarczający. Było w nim coś n i e b e z p i e c z n e g o. W tej pewności siebie posiadanej wyłącznie przez człowieka, który wiedział, że dopnie swojego celu. Bezgranicznej cierpliwości do jej uników, rozbawieniu na dźwięk słów, które pozostawiłyby w innych urazę. W całkowitym skupieniu wyłącznie na n i e j, intensywności spojrzenia, pod którym czuła się jak pod promieniami rentgena. Jej ciało reagowało na to coś instynktownie - chcąc się wycofać, odsunąć, powrócić do bezpiecznej odległości, jakby sama jego bliskość stanowiła zagrożenie dla kontroli, do której sprawowania przyzwyczaiła się poza Mediolanem. Spoglądając na jego usta, wykrzywione w szarmanckim uśmiechu, niebezpieczną iskrę schowaną głęboko w ciemnych tęczówkach, doszła do wniosku, że znała ludzi takich jak on. I gdyby nie popełniła tego błędu wcześniej, gdyby dostrzegła w tych pieprzonych motylach w jej brzuchu przeczucie, a nie podekscytowanie grą, którą prowadzili, ta korelacja wzbudziłaby jej niepokój. Sprawiłaby, że posłuchałaby instynktów własnego ciała, odsuwając od wyciągniętej w jej stronę ręki.
Ale Robert wydawał jej się z n a j o m y.
W ten sposób budzący komfort, obiecujący powrót do tego, co nigdy nie miało powrócić - a także, na swój prymitywny sposób analizowany przez psychologów od setek lat - w ten łaknący jego uwagi.
- Miło mi cię poznać, Robercie. - jej głowa sama przekrzywiła się nieco, jakby nadanie mu imienia zmieniało sposób, w jaki go postrzegała. Słowa, którymi ją uraczył, wydawały się kuszące - zbyt kuszące, by miały być prawdziwe. Podejrzewała, że to, że mogłaby spytać go o wszystko, wcale nie oznaczało otrzymania szczerych odpowiedzi - a znalezione na każde pytanie, przekonujące kłamstwo. Tylko taką formę odpowiedzi oferowała o n a. - Nie powinno się obiecywać rzeczy, których później można żałować.
Uniosła dłoń - tak zwodniczo bliską do chwycenia tej należącej do niego - by odsunąć kosmyk swoich włosów, zdradziecko opadających na policzek. Nie chwyciła się tego pochlebstwa, choć przecież była na nie łasa. Trudność w jej poznawaniu towarzyszyła jej całe życie i nie zmieniła się odkąd opuściła Mediolan. Santorini wiedziała, że jej rodzina, jej przeszłość, a nawet to jak wyglądał jej świat - wszystko to, co było istotne - było proibito w konwersacjach. Nawykła do przenoszenia rozmów na drugą osobę, do bycia idealnym lustrem do odbijania blasku innych, do unikania własnej osobowości w tej samej, nabytej skromności, która była tak rygorystycznie przestrzegana w ich posiadłości. Elena od zawsze była mieszanką skrytości i skrajnej próżności, w której nauczyła się odnajdywać głęboko skrywany wzór - ale która dla innych ludzi zawsze wydawała się zagadką.
Jego nagła szczerość wzbudziła jej uwagę. Odwróciła spojrzenie od przystojnej twarzy znajdującej się tak blisko niej, w bok, w stronę aut, gdzie czekał na nią drugi mężczyzna. Nie zależało jej na Jonathanie. Ba! Robert nie mógł tego wiedzieć, ale była skłonna porzucić go gdzieś pomiędzy proszę a Miller Tavern. Niezaprzeczalnym plusem ludzi prostych w obsłudze była łatwość w tym, jak przychodzili i odchodzili. Ale żadnej z tych rzeczy nie zamierzała mu przekazywać.
- Jestem pewna, że mi wybaczy - odparła, nie odpowiadając na jego pytanie, wręcz sugerując, że ten jeden wieczór, który postanowiła mu dać, również nie miał mieć dla niej żadnego znaczenia. Że nie miałaby żadnych skrupułów przed wyjściem z Robertem do Miller Tavern i powrotem następnego dnia do Jonathana, znajdując umiejętną wymówkę na to, co wydarzyło się przed Four Seasons. - Mężczyźni zwykle to robią.
Ponieważ w tych g ł u p i c h konwenansach, którymi się otaczała, zawsze potrafiła odnaleźć sposób na zyskanie sobie w drugiej osobie przychylności. Ponieważ mężczyźni, z którymi zwykle przebywała, nie dostrzegali w niej więcej niż to, na co im pozwalała - a to dawało jej ogromną przewagę, którą lubiła wykorzystywać.
A mimo tego znów coś w niej szarpnęło, gdy zdecydowała się ująć jego dłoń. Jej ciepło parzyło w kontraście jej wychłodzoną w jesiennym powietrzu skórę.
- Chodźmy - rzuciła krótko, świadoma tego, że Jonathan prawdopodobnie skręcał się w pierwszym siedzeniu samochodu.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Och, gdyby tylko wiedziała. Gdyby miała chociaż skrawek tej wiedzy, którą posiadał on, nigdy by nie stwierdziła, że cokolwiek w tym spotkaniu — w spotkaniu z nim — mogłoby być dla niej . m i ł e .
Cała przyjemność po mojej stronie — odparł wbrew myśli przecinającej umysł, nie mogąc powstrzymać się przed subtelną ironią skrytą w tej pustej formułce. Zwykle ich nie używał; zwykle gardził tymi wszystkimi frazesami i odzywał się tylko wtedy, kiedy naprawdę miał coś do powiedzenia, ale tym razem prymitywna próżność wygrała ze stalowym rozsądkiem trzymającym jego emocje w ryzach.
Wraz z kolejnymi słowami Elena wreszcie podniosła dłoń i Robert był już właściwie przekonany, że wreszcie poczuje ciepło jej dłoni; coś, na co podświadomie od dnia pierwszego spotkania z nią czekał bardziej, niż nakazywał z góry założony plan, który realizował krok po kroku z zadziwiającym rygorem. W ukłuciu ekscytacji związanym z przewidywanym triumfem niemal przegapił sens jej słów i niemal rozproszył się tym trywialnym gestem, choć ostatecznie okazał się tylko kolejnym unikiem. Zwodziła go jak prawdziwa graczka i, cholera, imponowało mu to. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jej wiek i brak doświadczenia.
Zamrugał, pozbywając się resztek tego wrażenia z powiek. Odepchnął od siebie nagłą chęć powstrzymania jej i odsunięcia kosmyka z jej twarzy własną dłonią — opadał na policzek figlarną falą dokładnie jak wtedy, na scenie. Zamiast pozwalać sobie na idiotyczne fantazje, Robert skupił się na słowach; bo słowa . n i g d y . go nie zawodziły.
Odnotował, że przestała mówić do niego per „pan” i uznał to za postęp.
Zapewniam, że moje słowo ma swoją wartość w tym mieście, Eleno — wypowiedział jej imię miękko, niemal czule, nie odrywając od niej wzroku mimo wymijających ich kolejnych baletnic opuszczających teatr po występie. Było w tym słowie coś nawet bardziej intymnego, niż gdyby teraz dotknął jej twarzy opuszkami palców, ale też ulotnego; rozmyło się wraz z następnym mrugnięciem. — To ten moment, w którym powinno się narzekać na dyrektorów artystycznych niechroniących danych osobowych swoich tancerek, ale musiałbym być skończonym hipokrytą żeby to zrobić, skoro sam odniosłem na tym korzyść — dodał w ramach usprawiedliwienia.
Cierpliwie zniósł spojrzenie dziewczyny uciekające w bok, choć nie brał pod uwagę możliwości kolejnej odmowy. Nie teraz. Nie, kiedy patrzyła na niego . w . t e n . sposób, którego słowo fascynacja nie oddawało nawet w połowie.
W wyobraźni pożarł ją już na tysiąc sposobów.
Kiedy zaś wreszcie wsunęła swoją dłoń w jego, Robert pożarł ją na sposób tysiąc pierwszy; zupełnie inny, wymykający się gwałtownie z ram założonego planu. Przyjemny dreszcz spłynął mu wzdłuż kręgosłupa, jego uśmiech samoistnie nabrał coś z triumfu i uczucie to pomogło mu zignorować sugestię, że zamierza do niego wrócić.
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby wiedzieć dlaczego — wymruczał głosem tak niskim, że niemal złamanym do szeptu. Był to kolejny tego wieczoru komplement nie wprost, kolejne pochlebstwo, przy którym Robert nie musiał się zniżać do podłego kłamstwa.
Dopiero wtedy się wyprostował się i zamknął jej dłoń w swojej, a wolną machnął nonszalancko w powietrzu, nie przerywając kontaktu wzrokowego; na ten gest światła zaparkowanego niedaleko Rolls-Royce’a zaświeciły w ciemności nocy jak para oczu drapieżnika gotującego się do skoku i szofer podjechał pod sam krawężnik niedaleko nich. Otworzył Elenie drzwi i przytrzymał jej dłoń aż do momentu, w którym znalazła się na tylnym siedzeniu samochodu. Wypuszczał ją spomiędzy palców z pewnym wyczuwalnym ociąganiem.
Dla postronnego obserwatora musiało to wyglądać tak, jakby nie przeszkadzała mu sugestia Eleny, że wróci do wystawionego na jego rzecz towarzysza. Ale Robert zamierzał się upewnić, że chłopak nie będzie się więcej naprzykrzać ślicznej, pociągającej primabalerinie. Ani tym bardziej . r o z p r a s z a ć . jej uwagi.

Ulice Toronto o tej godzinie były niezatłoczone i dzięki temu w restauracji znaleźli się niespełna pół godziny później. Kiedy wysiedli, Robert podał Elenie ramię z uśmiechem czającym się w kącikach ust, a następnie wraz z młodą towarzyszką weszli do eleganckiej sali głównej. Tam kelner poprosił go o nazwisko i godzinę obowiązkowej rezerwacji. Kiedy padło, dało się odnotować subtelną zmianę w zachowaniu mężczyzny, drobne rzeczy składające się w jasny przekaz; uśmiech nieco szerszy, gesty ostrzejsze, a w oczach typowa chytrość towarzysząca przeliczaniu nazwiska na dzisiejszy obrót.
Kelner wskazał im elegancko zastawiony prywatny stolik i gdy tylko zajęli miejsca po jego przeciwnych stronach, na tle nienachalnej muzyki sączącej się z głośników zaczął opowiadać o proponowanych alkoholach. Robert właściwie w ogóle na niego nie patrzył, błyszczącymi oczami całkiem otwarcie przyglądając się tylko . j e j .
Masz ochotę na wino? — zwrócił się do Eleny, kiedy mężczyzna skończył swoją tyradę na temat trunków i zatrzymał się w oczekiwaniu na ich decyzję. — Taki występ zasługuje na uczczenie go czymś specjalnym. Wybierz, co tylko chcesz.
Pieniądze nie grały roli.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Jej imię zabrzmiało miękko w jego ustach, niemal intymnie. Pozostawiało po sobie dreszcz obietnicy wszystkiego, co mógł jej zaoferować stojący naprzeciw niej mężczyzna. Wiedziała, że potrzebował wyłącznie s z a n s y, do której zniżył się wypowiedzeniem na głos swojej prośby. Gdy powiedział jej, że jego słowo znaczyło wiele w tym mieście, uwierzyła mu natychmiast - jeszcze zanim dostrzegła czekającego w okolicy szofera, eleganckie auto, nawet zanim wyciągnęła ku niemu własną dłoń. Roztaczał wokół siebie aurę władzy - cichej, stabilnej, której nie musiał sygnalizować wielkimi gestami czy obszernymi słowami. Wydawał się wręcz do niej przyzwyczajony, co niemal wzmagało jej perfidną potrzebę grania kobiety nie do zdobycia.
Ale chciała mogła pozwolić mu zdobyć się na jedną noc.
Ruch jego dłoni był oszczędny, subtelny, a jego skuteczność świadczyła wyłącznie o tym, że kierowca auta przyglądał im się od samego początku, oczekując wysłania sygnału. Przyglądała się eleganckiemu samochodowi gdy podjeżdżał pod sam krawężnik, jakby przejście na parking było zbytecznym wysiłkiem, na który nie musieli sobie pozwalać. Zafascynowana, pozwoliła otworzyć sobie drzwi gdy wsuwała się na skórzane siedzenie, przez myśl nie przeszło jej, by spojrzeć w kierunku tkwiącego gdzieś na parkingu Jonathana - dostrzegła zaś chłód, który musnął jej skórę gdy Robert wypuścił jej dłoń z własnej.
W Toronto było wielu bogatych ludzi i skłamałaby mówiąc, że nigdy wcześniej nie była zabierana przez nich do eleganckich miejsc. Lubiła ich towarzystwo, choć niekoniecznie przez to, jakimi prywatnie bywali ludźmi. Większość bogatych biznesmenów, inwestorów czy hucznych CEO podchodziła do spotkań z kobietami takimi jak ona w sposób transakcyjny. Nie oczekiwali od niej stabilności, a towarzystwa wysokiej klasy, diamentu, od którego odbijałby się ich własny blask. Konwersacji, zwykle skręcających w tematy, którymi byli zainteresowani. Konwenansów, dzięki którym zawsze słyszałaby, że nie robią już kobiet takich jak ona. Santorini zaś lubiła byś r o z p i e s z c z a n a. Nawykła do blichtru i wygody, w której się wychowała, a która była jej wysoce daleka w Toronto. Ktoś inny mógłby dostrzec w byciu błyszczącym dodatkiem uprzedmiotowienie, ona zaś dostrzegała w tym same przyjemności.
Robert wydawał się zupełnie innego pokroju mężczyzną, a zainteresowanie jego osobą już dawno zaczęło kiełkować w jej podświadomości.
Wyczuwała przez torebkę bezgłośne wibracje swojego telefonu gdy wkraczali do ekskluzywnej restauracji - telefonu, którego nie zamierzała w tej chwili odbierać i samą próbę dzwonienia uznała za będącą w złym takcie. Nie przeszkodziło jej to rozejrzeć się po miejscu, w którym była pierwszy raz - oraz prześledzić spojrzeniem personel, dostrzegając reakcję kelnera na znajome dla niego nazwisko. Odnotowała w głowie, że Robert musiał być tutaj wcześniej - oraz musiał zapisać się w głowach personelu swoją szczodrością.
- Słyszałam, że niełatwo jest dostać w tym miejscu rezerwację - rzuciła lekko, gdy prowadzono ich do stolików - w formie pochlebstwa i uznania, którego z pewnością oczekiwał, kończąc je zaś pierwszym z pytań, których w głowie kotłowały się tysiące. - Często tutaj bywasz?
Pieniądze nie robiły jednak na niej t a k i e g o wrażenia - co, oczywiście, było całkowitym zaprzeczeniem roli, którą odgrywała w Toronto. Lubiła prezenty, lubiła rozpieszczanie i zabieranie do miejsc takich jak to. W życiu nie byłaby w stanie dotrzeć do tego poziomu sama, wszak nawet prestiż osiągnięcia pozycji primabaleriny trzymał ją po stronie artystów, a nie ludzi jej sztukę pochłaniających. Ale dorastając w ogromnej posiadłości w Mediolanie, na swój sposób, przywykła do pieniędzy - przywykła do tego, że mężczyźni pokroju Roberta ją posiadają.
Znacznie bardziej interesował ją o n sam.
- Dla niektórych taki występ to wyłącznie piątek - odparła, pół żartem, pół serio, gdy już zasiedli przy stoliku a w jej dłoni znalazła się karta win. Przemknęła spojrzeniem po jej zawartości nim odstawiła ją na stół, przysuwając ją delikatnie w jego stronę. - W moich stronach wartość mężczyzny opiera się na jego wyborze wina - dodała, z nutką wyzwania w głosie gdy karta znalazła się po jego stronie.

Robert Egerton
meow
nuda
39 y/o, 182 cm
właściciel Egerton Logistics
Awatar użytkownika
You’d die for the cause, but you won’t fight for one?
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Obserwował ją, czujnie niczym drapieżnik gotujący się do skoku na swoją ofiarę, choć w oczach i posturze Roberta nie czaił się żaden przebłysk agresji. Nie tylko teraz; . w . o g ó l e . ciężko było się w nim jej doszukać na co dzień. Podziwiał lekkość i naturalność jej zachowania, sugerującą wprawnemu obserwatorowi jej obycie nie tylko z miejscami tak ekstrawaganckimi jak Miller Tavern, ale też przepychem w ogólności, a co za tym idzie — z mężczyznami, którzy się w tym świecie obracali. Nie dziwiło go to. Znał tych ludzi i ich słabość do ładnych, smukłych i pożądanych, zbyt młodych dziewczyn ze środowiska artystycznego, które dodawały im blichtru, a odejmowały lat. Wyrywali je wprost spod świateł reflektorów z perwersyjną przyjemnością. A one — któż by się temu dziwił? — korzystały z tych przywilejów za niewielką cenę chwili uwagi poświęconej komuś, kto w gruncie rzeczy nie interesowałby ich, gdyby nie przyziemne przywileje, jakie ze sobą niósł.
Historia stara jak świat, schemat powtarzający się we właściwie każdym miejscu na ziemi i wszystkich dekadach.
A Robert, chociaż teoretycznie miał pieniądze i wszelkie predyspozycje, żeby do tego grona należeć, w rzeczywistości z celowo się z niego wyłamywał. Nie potrzebował ozdoby u boku, żeby znać swoją wartość — i nie potrzebował dodawać sobie wartości w oczach innych ludzi. Dlatego to, co właśnie robił, było dla niego . n o w e , . mimo że dla wielu mu podobnych było tak bliskie codzienności, że ocierało się o rutynę.
Nieszczególnie — odparł swobodnie i zgodnie z prawdą. Niczego nie robił sobie z milczącej asysty kelnera, który zamarł nad nimi niczym cierpliwy posąg i czekał na wybór wina, zapewne nie będąc zainteresowanym ich prywatną rozmową. — Ale nazwisko i odpowiednia ilość pieniędzy otwiera wiele drzwi, nie tylko biznesowych.
Jeśli nawet te słowa beznamiętnej prawdy ubodły kelnera, niczego nie dał po sobie poznać. Ale też Robert nie poświęcał mu zbyt wiele uwagi, odchylając się wygodnie na swoim krześle i pozwalając spojrzeniu błądzić po młodej primabalerinie, wciąż lśniącej mimo braku scenicznych reflektorów. Czując to przyjemne mrowienie u nasady potylicy i gdzieś w okolicy doły żołądka, był w stanie zrozumieć, po co tamci faceci umawiali się z dziewczynami takimi jak Elena.
Co prawda Robert odstawał od ogółu odkąd pamiętał — zwłaszcza w kwestiach, których sam nie był zdolny odczuć — ale lata poświęcone na niemą obserwację i próby zrozumienia innych ludzi nauczyły go, jak łatwo manipulować cudzymi emocjami.
Nie jesteś stąd? — zapytał spokojnie w odpowiedzi na jej wyzwanie, jednocześnie sięgając po kartę, na którą nie spojrzał nawet przelotnie. Tak jakby to naprawdę było zupełnie neutralne pytanie, zadane jednej z tych kobiet, z którymi umawia się na kolację wyłącznie w celach towarzyskich, żeby następnego dnia obudzić się w ich pościeli. — Uzależnianie wartości człowieka od chwilowego kaprysu, i to w sprawie tak błahej jak wino, wydaje się strasznie stygmatyzujące, nie sądzisz?
Z tym retorycznym pytaniem i uniesioną sugestywnie jedną brwią Robert otworzył kartę win i przebiegł po niej szybkim spojrzeniem. Natychmiast wybrał to wino, które zamówiłby w takich okolicznościach, gdyby tylko siedziała przed nim jakakolwiek inna kobieta; taka, z którą gra kończyła się w momencie znalezienia się w jej sypialni. Kobieta prosta. Bez nazwiska, historii i znaczenia, niebudząca głodu leżącego tak blisko zemsty, jak tylko mógł znaleźć się człowiek pokroju Egertona.
Jednak z Eleną Santorini wszystko było skomplikowane.
I kiedy zaczynała z nim pogrywać w ten sposób — rzucając choćby niewinne wyzwanie i oczekując podjęcia go w sytuacji, w której sama jego wyzwania ignorowała — nie zamierzał po prostu poddać się jej woli. Nie był człowiekiem, który dawał sobą manipulować, kiedy przychodziło do męskiej dumy albo równie irracjonalnych w jego pojmowaniu kwestii.
Proszę przynieść tę butelkę, którą uzna pan za najbardziej odpowiednią do owoców morza — zwrócił się do kelnera, zamiast wina, wybierając za nich oboje danie główne.
Odkładając kartę na stół, znów spojrzał na Elenę, nieznacznie choć bardzo przy tym wymownie unosząc brwi nad oczami, w których tańczyły iskierki rozbawienia i czegoś jeszcze. Odczekał, aż skołowany kelner wreszcie ich zostawi . s a m y c h , . zanim znów się odezwał.
Obawiam się, że moją wartość będziesz musiała ocenić na podstawie czegoś więcej niż wino, ale przynajmniej dzięki temu ta ocena ma szansę być bardziej zbliżona prawdy. Nie spiesz się. — Wtrącił natychmiast tonem usprawiedliwiającym swoją butność i zrobił krótką, znaczącą pauzę, nadającą kolejnym słowom większej mocy: — Poczekam. Jestem cierpliwym człowiekiem i, jak widzisz, cholernie upartym, kiedy mi na czymś zależy — uśmiechnął się niemal przepraszająco; gdyby tylko nie kryło się w tym uśmiechu tak wiele przekory.
A ty wydajesz się warta każdego wysiłku.
Nie dodał tego na głos; nie musiał. To stwierdzenie zawarło się w obramowaniu jego oczu i w uśmiechu, kiedy kąciki jego ust niedostrzegalnie zadrżały. A niewypowiedziane, słowa wybrzmiały głośniej, niż gdyby Robert je wykrzyczał ponad dzielącym ich stołem z błyszczącą zastawą i wciąż jeszcze pustymi kieliszkami z cienkiego szkła.
Nie była to prawda — ale też nie całkiem kłamstwo.
Po prostu jego motywacja była . n i e o c z y w i s t a .
Czy w twoich stronach macie jakiś szczególny toast? — zapytał, kiedy na horyzoncie sali ponownie pojawił się kelner, tym razem z zamówioną butelką.

Elena Santorini
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
27 y/o, 164 cm
primabalerina | The National Ballet of Canada
Awatar użytkownika
part me from my heart, my fate is sealed. offering my soul for something real
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie sposób było zignorować reakcji personelu na ich pojawienie się w restauracji - nie, na jego pojawienie się w restauracji, ponieważ choć ona przyciągała uwagę, była zupełnie innego rodzaju. Słowa mężczyzny zaprzeczyły, jakoby był w tym miejscu stałym bywalcem, a była skłonna przyjąć to założenie jako pierwsze bazując na swoich doświadczeniach z ludźmi jego pokroju. Nazwisko Roberta pozostało drugą, fundamentalną niewiadomą zawieszoną pomiędzy nimi a choć nie poznała liter, które za nim stały, wiedziała już, że znaczyło c o ś w tym mieście. Gdyby nie jego tajemniczość, prawdopodobnie wrzuciłaby go do worka z tymi wszystkimi w a ż n y m i osobistościami, z którymi niejednokrotnie chodziła do miejsc takich jak to - ale milczenie jej towarzysza podświadomie dodawało mu wagi w jej oczach.
Zagnieżdżał się w odmętach jej świadomości, choć przecież wcale go tam nie zapraszała.
Jej usta wygięły się w subtelnym uśmiechu w reakcji na jego pytanie. Podejrzewała, że mężczyzna mógł pochodzić stąd, a skoro jego słowo znaczyło coś w tym mieście, nie zamierzała go obrażać - a właśnie na tego rodzaju reakcję pozwoliłaby sobie swobodnie. Toronto nie było miejscem, z którego pochodziła, które nawet wybrałaby, gdyby miała możliwość - stało się jej azylem z przymusu, nigdy z potrzeby oddychania Kanadyjskim powietrzem. Przywykła do niego, ale nie mogła powiedzieć, by kiedykolwiek szczególnie je polubiła. Nadchodząca jesień, a po niej lodowata zima miały jej wyłącznie o tym przypomnieć.
- Nie jestem - odparła dyplomatycznie, zerkając na zawieszonego przy ich stoliku kelnera nim powróciła spojrzeniem do siedzącego naprzeciw Roberta. - Kaprys to i tak wiele. Niektórym ludziom wystarczy jedno spojrzenie by wyrobić sobie o kimś opinię. Prawda często nie ma żadnego znaczenia.
Opadła na oparcie krzesła, ignorując wibracje telefonu schowanego w torebce zawieszonej na oparciu krzesła - wibracje, które na szczęście niosły ze sobą wyłącznie wiadomości tekstowe, a i te wkrótce ustały. Zadarła podbródek, posyłając uprzejmy uśmiech mężczyźnie z obsługi, który przyjął ich zamówienie. Odnotowała leżącą pomiędzy nimi rękawicę, której Robert postanowił nie podnosić. Brak wyboru również był wyborem - podpowiedział jej, że nie dołączał do bitew, w których szanse stały przeciwko niemu, co mogły sugerować jej słowa.
- Zależy ci na mnie? - przekornie podchwyciła z jego słów tylko to, co chciała, nawet jeśli miało to wykrzywić ich znaczenie i interpretację. Pochyliła się do przodu, łokieć opierając na blacie i podpierając dłonią policzek - jej głowa przekrzywiła się nieco gdy uśmiechnęła się kokieteryjnie. W jej brązowych tęczówkach błysnęło rozbawienie, podczas gdy twarz przybrała maskę zdziwienia. - Jeszcze nic o mnie nie wiesz.
Musiałaby być ślepa by nie widzieć jego o b s e s j i. Nic z niej nie było wyrażone jego gestami - te były uprzejme, oszczędne, choć nieustępliwe. Nieznajomy nie był gwałtownym wodospadem, uderzającym w nią z całą potęgą żywiołów - był nurtem rzeki, z wolna drążącym skałę. Stojąc na zewnątrz, nie zanurzając nogi, nie dostrzegała tego jak zdradzieckie były jej prądy i jak łatwo mogła zniknąć pod powierzchnią oddając mu się w całości. Widziała to jednak w jego wzroku. W intensywnym, palącym spojrzeniu, w schowanym na jego dnie pragnieniu, którego była świadoma - i gdyby wychowano ją w inny sposób, być może to pragnienie, intensywność tego płomienia nie pozwoliłaby jej się zbliżyć. Ale Santorini wychowano w przeświadczeniu o jej wyjątkowości - jak więc mężczyzna, nawet jego pokroju, miałby się jej oprzeć?
Nigdy wcześniej nie grała jednak w grę, której druga osoba była tego ś w i a d o m a.
Powierzchownie patrząc na ich rozmowę każde z nich odgrywało pewną rolę, którą mógł wypełnić każdy, elegancki biznesmen i wybrana przez niego, młodsza kobieta. Ale w oczach Roberta dostrzegła całkowitą świadomość tych utrzymywanych przez nich pozorów - w ich głębi czaiło się coś jeszcze, coś więcej, czego nie potrafiła w tej chwili rozgryźć, a co jedynie wzbudzało jej narastającą ciekawość.
- To zależy - odparła oszczędnie, dostrzegając kelnera na horyzoncie kątem oka, lecz tym razem nie poświęcając mu uwagi. Ta w pełni skupiona była na n i m. - Czy znasz włoski?

Robert Egerton
meow
nuda
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Kanadzie”