Nature does not hurry, yet everything is accomplished
: ndz wrz 14, 2025 10:44 pm
Szczerze? Ale tak szczerze? Makaron ze szparagami, boczkiem i serem pleśniowym brzmiał zajebiście. Nie musiała mu nawet ufać, że to było dobre. To i tak już brzmiało dobrze i Mio na pewno nie odmówiłaby takiego talerzyka, gdyby Ernie faktycznie zdecydował się przynieść jej porcję. Skinęła więc grzecznie głową, uśmiechając się przy tym serdecznie.
— Pingwiny to w ogóle są super — dychneła, podczas gdy nogami pedałowała juz pod górkę, która z każdym metrem robiła się coraz bardziej stroma. Z początku Mio myślała, że tyko się jej staje, ale kiedy Ernie jadący przed nabierał na wysokości, nie było już co do tego żadnych wątpliwości. — Tworzą pary na całe życie. To dopiero poświęcenie. Nikt nie zdradza, nie zostawia i nie zmienia przy pierwszej lepszej okazji — w przeciwieństwie do ludzi, którzy czasami ciężko radzili sobie z monogamią a co dopiero wybieraniem partnera na resztę życia. — Podobno jak się samiec chce zaręczyć, to daje swojej samiczce KAMIEŃ. Top romantyzmu — machnęła ręką i to był błąd, bo na moment straciła równowagę i zaczęła niekontrolowanie kręcić kierownicą w obawie, że lada chwila spierdoli się na sam dół góry, pod którą cały czas usiłowała wyjechać.
— Nie no kurwa, nie dam rady — dychnęła jakoś w połowie drogi, ledwie łapiąc oddech. Kurwa mać, przecież to miała być średniej trudności trasa, a tu nagle praktycznie trzeba było się WSPINAĆ zamiast w ogóle jechać na rowerze. — Pierdole to — mruknęła, zatrzymując pojazd i zeszła z niego. Pod kaskiem czuła jak gromadzą się hektolitry potu, wplątanego w liczne loki i zapewne kołtuny, które również się tam porobiły.
Oczywiście nie miała zamiaru w pełni odpuszczać. Jedynie jazdę. Złapała za kierownice i zaczęła pchać rower własnymi siłami. Cóż, miała w nogach o wiele lepszy napęd niż ten cholerny rower i już wolała czuć jutro łydki niż zjechać teraz na dół z braku siły. Poza tym, nie było chuja, że dałaby Erniemu tą satysfakcję wyjechania na górę samemu.
— Zaraz umrę — jęknęła zrezygnowana, kiedy była już prawie na górze. Jeszcze trochę, motywowała samą siebie, będąc cholernie blisko kapitulacji. Ku jej zdziwieniu Andrews okazał się całkiem dobrym motywatorem i to właśnie dzięki niemu udało jej się w końcu wyjść na sam szczyt.
Rzuciła rower na trawę i bezwiednie rzuciła się na ziemię, jęcząc głośno. Rozłożyła się plackiem, trochę jak wtedy w mieszkaniu, kiedy dała Erniemu pudełko. Wszystko ją bolało. Co w ogóle strzeliło jej do głowy, żeby na to pójść? Trzeba było zostać kurwa w domu i uszyć jakiegoś nowego łaszka.
Dopiero kiedy w końcu otworzyła oczy i spojrzała przed siebie, jęczenie z jej gardła ustało.
— O kurwa, jak pięknie — westchnęła spoglądając na przepiękną panoramę Toronto i ciągnącego się bez końca jeziora. Mio była już w wielu miejscach i swoje widziała, jednak widoki jak ten wciąż potrafiły zaprzeć dech w piersiach. — To jak, dostanę kanapeczkę za bycie dzielną dziewczynką? — zwróciła się do Erniego, czując jak powoli jej ciało opadało kompletnie z sił.
ernie andrews
— Pingwiny to w ogóle są super — dychneła, podczas gdy nogami pedałowała juz pod górkę, która z każdym metrem robiła się coraz bardziej stroma. Z początku Mio myślała, że tyko się jej staje, ale kiedy Ernie jadący przed nabierał na wysokości, nie było już co do tego żadnych wątpliwości. — Tworzą pary na całe życie. To dopiero poświęcenie. Nikt nie zdradza, nie zostawia i nie zmienia przy pierwszej lepszej okazji — w przeciwieństwie do ludzi, którzy czasami ciężko radzili sobie z monogamią a co dopiero wybieraniem partnera na resztę życia. — Podobno jak się samiec chce zaręczyć, to daje swojej samiczce KAMIEŃ. Top romantyzmu — machnęła ręką i to był błąd, bo na moment straciła równowagę i zaczęła niekontrolowanie kręcić kierownicą w obawie, że lada chwila spierdoli się na sam dół góry, pod którą cały czas usiłowała wyjechać.
— Nie no kurwa, nie dam rady — dychnęła jakoś w połowie drogi, ledwie łapiąc oddech. Kurwa mać, przecież to miała być średniej trudności trasa, a tu nagle praktycznie trzeba było się WSPINAĆ zamiast w ogóle jechać na rowerze. — Pierdole to — mruknęła, zatrzymując pojazd i zeszła z niego. Pod kaskiem czuła jak gromadzą się hektolitry potu, wplątanego w liczne loki i zapewne kołtuny, które również się tam porobiły.
Oczywiście nie miała zamiaru w pełni odpuszczać. Jedynie jazdę. Złapała za kierownice i zaczęła pchać rower własnymi siłami. Cóż, miała w nogach o wiele lepszy napęd niż ten cholerny rower i już wolała czuć jutro łydki niż zjechać teraz na dół z braku siły. Poza tym, nie było chuja, że dałaby Erniemu tą satysfakcję wyjechania na górę samemu.
— Zaraz umrę — jęknęła zrezygnowana, kiedy była już prawie na górze. Jeszcze trochę, motywowała samą siebie, będąc cholernie blisko kapitulacji. Ku jej zdziwieniu Andrews okazał się całkiem dobrym motywatorem i to właśnie dzięki niemu udało jej się w końcu wyjść na sam szczyt.
Rzuciła rower na trawę i bezwiednie rzuciła się na ziemię, jęcząc głośno. Rozłożyła się plackiem, trochę jak wtedy w mieszkaniu, kiedy dała Erniemu pudełko. Wszystko ją bolało. Co w ogóle strzeliło jej do głowy, żeby na to pójść? Trzeba było zostać kurwa w domu i uszyć jakiegoś nowego łaszka.
Dopiero kiedy w końcu otworzyła oczy i spojrzała przed siebie, jęczenie z jej gardła ustało.
— O kurwa, jak pięknie — westchnęła spoglądając na przepiękną panoramę Toronto i ciągnącego się bez końca jeziora. Mio była już w wielu miejscach i swoje widziała, jednak widoki jak ten wciąż potrafiły zaprzeć dech w piersiach. — To jak, dostanę kanapeczkę za bycie dzielną dziewczynką? — zwróciła się do Erniego, czując jak powoli jej ciało opadało kompletnie z sił.
ernie andrews