A perfect picture is only perfect until the glass shatters
: pt paź 24, 2025 4:27 pm
				
				  Odwiedziny w Monterosso były ryzykowne. Liczył się z tym i, wbrew pozorom, parokrotnie przekalkulował wszystko, zanim faktycznie podjął decyzję, aby zorganizować samochód i to właśnie tam się udać. Nawet w czasie drogi do oddalonej o kilkanaście kilometrów mieściny, zastanawiał się i próbował oszacować, czy to w ogóle ma sens.
Nigdy nie działał pod wpływem impulsu, wywołanego emocjami. Nigdy. Do wszystkiego podchodził chłodno, z zimną, lodowatą wręcz, kalkulacją. Sprytnie oszacowując rachunek zysków i strat, jednocześnie rozważając wszelkie ewentualności i ostatecznie wybierając tę, która dla niego mogła przynieść najwięcej korzyści.
Tak też miało być w tym przypadku, a jego korzyścią – wyciśnięcie prawdy. Niczego więcej sobie nie cenił poza informacją, bo wiedział, że tak naprawdę to ona, obok pieniądza – a może i ponad nim – rządziła światem.
Wizyta w winnicy Monterosso nie miała trwać długo, bo miał tylko jedno pytanie do zadania. Oczywiście w czas musiał wliczyć te pierwsze, włoskie konwenanse. Powitania, uprzejmie przeprosiny za najście i każdy inny dryg, który tworzył kulturę. Potem już mógł pytać.
A gdy zapytał, to już ze świadomością, że nie usłyszy prawdy. Na pewno nie całej prawdy. Co usłyszy, to jednak przefiltruje. Każdą informacją potrafił obrócić tak, by coś z niej wyciągnąć. I nie tylko słowa miały być dla niego komunikatem.
To, co usłyszał, choć tego nie pokazał, wywołało pod jego skórą coś, na wzór ukłucia gniewu. Może zdrady? Odpowiedź na jedno pytanie była tak rozbudowana, a zawierała takie informacje, które zaburzyły nawet jego wygaszony spokój umysłu. Z zewnątrz jednak skutecznie utrzymywał tę samą, niewzruszoną maskę, która odgrywała emocje według planu.
Podziękował za informację i zmierzał ku wyjściu. Już żegnał się, po raz kolejny z gospodarzem, który zapewniał go o tym, że wszystko ma być w porządku, że on wszystko wyjaśni i skontaktuje się, kiedy dostrzegł ruch w mroku, a potem wyczuł falę bólu wynikłą ze zderzenia z czymś absolutnie ciężkim.
Stukilogramowym Koreańczykiem, który na niego wpadł.
Na moment przed tym, kiedy rozległ się huk, przypominający broń palną niewielkiego kalibru, z oddali. Dłoń Salvatore momentalnie zanurkowała pod jego wilgotną od deszczu marynarkę, wyciągając zza niej broń. Gospodarz szybko wycofał się, unikając pierwszego spojrzenia, które wycelował w jego stronę.
W zamian za to, pojawili się ludzie. I rozkaz. Jedyny taki, którego skłonny był posłuchać, bezdyskusyjnie. Świadomy znacznie lepszej wprawy Koreańczyka w takie sytuacje. Wymienił się ogniem z kilkoma zbliżającymi się mężczyznami, torując sobie drogę do wozu, od strony kierowcy. Dość szybko oszacował, że na Damona nie ma co czekać, bo… To raczej nie jest sytuacja, z której się wychodzi prosto i bez szwanku.
I z życiem.
Zaklął odruchowo pod nosem po włosku, odpalając silnik i ulatniając się. Jak ostatni tchórz? Być może ktoś by tak powiedział. W jego świecie był to po prostu pragmatyzm. Praktyczność. Zdolność trzeźwego ocenienia sytuacji i przedłożenia spraw ważniejszych, ponad pozostałe.
Strata człowieka, niezależnie jak dobrego, była mniej istotna, bo Salvatore rozgrywał grę na o wiele większej planszy i o wiele cięższymi pionkami.
Co nie znaczyło, że utrata kogoś tak przydatnego i obrotnego mu pasowała. To była spora strata i uszczuplenie dla jego prywatnych szeregów.
Nie oglądając się za siebie – metaforycznie, praktycznie – sprawdzał, czy nikt za nim nie jedzie – pokonał trasę do niewielkiej miejscowości w Lamezia Terme, nad którą roztaczała się jego rezydencja. Zajechał na podjazd i zatrzymał się przed kamiennymi schodkami przy rezydencji. Zaczepił go ochroniarz, ale wystarczyło, aby spojrzał na niego, by nie kwestionować jego obecności tutaj. Dość szybko go rozpoznał.
Przekazał auto w ręce mężczyzny i kazał się go pozbyć. Jednocześnie też wykonał parę telefonów, organizując ludzi. Nie zamierzał tego, co się stało zostawić tak po prostu. I nie zamierzał też zostawiać Damona bez sprawdzenia jego stanu, nawet jeśli nie zakładał, że byłoby co przywozić. Poza trupem. A trupa nie chciał.
Po wszystkim przeszedł do swojej sypialni. Wciąż nabuzowany adrenaliną, całkowicie przemoczony, brudny i wyświechtany. Wyglądał tak, jak nigdy by nie chciał, ale jak wyglądał nie raz – właśnie przez pracę.
Zdziwiło go jednak delikatne światło wewnątrz pomieszczenia, które oświetlało kobiecą sylwetkę.
— Nie śpisz — stwierdził oczywiste, przekraczając próg. Nie dziwiło go to – ktoś tak kruchy w tej stronie życia nie mógłby tak po prostu zasnąć po całym tym zdarzeniu. Pamiętał dobrze, jak wstrząśnięta była strzelaniną na firmowym spotkaniu w Chinach. A tam nawet nie była naocznym świadkiem, bo zdążył w czas wyprowadzić ją do łazienki.
Navi Yun
			Nigdy nie działał pod wpływem impulsu, wywołanego emocjami. Nigdy. Do wszystkiego podchodził chłodno, z zimną, lodowatą wręcz, kalkulacją. Sprytnie oszacowując rachunek zysków i strat, jednocześnie rozważając wszelkie ewentualności i ostatecznie wybierając tę, która dla niego mogła przynieść najwięcej korzyści.
Tak też miało być w tym przypadku, a jego korzyścią – wyciśnięcie prawdy. Niczego więcej sobie nie cenił poza informacją, bo wiedział, że tak naprawdę to ona, obok pieniądza – a może i ponad nim – rządziła światem.
Wizyta w winnicy Monterosso nie miała trwać długo, bo miał tylko jedno pytanie do zadania. Oczywiście w czas musiał wliczyć te pierwsze, włoskie konwenanse. Powitania, uprzejmie przeprosiny za najście i każdy inny dryg, który tworzył kulturę. Potem już mógł pytać.
A gdy zapytał, to już ze świadomością, że nie usłyszy prawdy. Na pewno nie całej prawdy. Co usłyszy, to jednak przefiltruje. Każdą informacją potrafił obrócić tak, by coś z niej wyciągnąć. I nie tylko słowa miały być dla niego komunikatem.
To, co usłyszał, choć tego nie pokazał, wywołało pod jego skórą coś, na wzór ukłucia gniewu. Może zdrady? Odpowiedź na jedno pytanie była tak rozbudowana, a zawierała takie informacje, które zaburzyły nawet jego wygaszony spokój umysłu. Z zewnątrz jednak skutecznie utrzymywał tę samą, niewzruszoną maskę, która odgrywała emocje według planu.
Podziękował za informację i zmierzał ku wyjściu. Już żegnał się, po raz kolejny z gospodarzem, który zapewniał go o tym, że wszystko ma być w porządku, że on wszystko wyjaśni i skontaktuje się, kiedy dostrzegł ruch w mroku, a potem wyczuł falę bólu wynikłą ze zderzenia z czymś absolutnie ciężkim.
Stukilogramowym Koreańczykiem, który na niego wpadł.
Na moment przed tym, kiedy rozległ się huk, przypominający broń palną niewielkiego kalibru, z oddali. Dłoń Salvatore momentalnie zanurkowała pod jego wilgotną od deszczu marynarkę, wyciągając zza niej broń. Gospodarz szybko wycofał się, unikając pierwszego spojrzenia, które wycelował w jego stronę.
W zamian za to, pojawili się ludzie. I rozkaz. Jedyny taki, którego skłonny był posłuchać, bezdyskusyjnie. Świadomy znacznie lepszej wprawy Koreańczyka w takie sytuacje. Wymienił się ogniem z kilkoma zbliżającymi się mężczyznami, torując sobie drogę do wozu, od strony kierowcy. Dość szybko oszacował, że na Damona nie ma co czekać, bo… To raczej nie jest sytuacja, z której się wychodzi prosto i bez szwanku.
I z życiem.
Zaklął odruchowo pod nosem po włosku, odpalając silnik i ulatniając się. Jak ostatni tchórz? Być może ktoś by tak powiedział. W jego świecie był to po prostu pragmatyzm. Praktyczność. Zdolność trzeźwego ocenienia sytuacji i przedłożenia spraw ważniejszych, ponad pozostałe.
Strata człowieka, niezależnie jak dobrego, była mniej istotna, bo Salvatore rozgrywał grę na o wiele większej planszy i o wiele cięższymi pionkami.
Co nie znaczyło, że utrata kogoś tak przydatnego i obrotnego mu pasowała. To była spora strata i uszczuplenie dla jego prywatnych szeregów.
Nie oglądając się za siebie – metaforycznie, praktycznie – sprawdzał, czy nikt za nim nie jedzie – pokonał trasę do niewielkiej miejscowości w Lamezia Terme, nad którą roztaczała się jego rezydencja. Zajechał na podjazd i zatrzymał się przed kamiennymi schodkami przy rezydencji. Zaczepił go ochroniarz, ale wystarczyło, aby spojrzał na niego, by nie kwestionować jego obecności tutaj. Dość szybko go rozpoznał.
Przekazał auto w ręce mężczyzny i kazał się go pozbyć. Jednocześnie też wykonał parę telefonów, organizując ludzi. Nie zamierzał tego, co się stało zostawić tak po prostu. I nie zamierzał też zostawiać Damona bez sprawdzenia jego stanu, nawet jeśli nie zakładał, że byłoby co przywozić. Poza trupem. A trupa nie chciał.
Po wszystkim przeszedł do swojej sypialni. Wciąż nabuzowany adrenaliną, całkowicie przemoczony, brudny i wyświechtany. Wyglądał tak, jak nigdy by nie chciał, ale jak wyglądał nie raz – właśnie przez pracę.
Zdziwiło go jednak delikatne światło wewnątrz pomieszczenia, które oświetlało kobiecą sylwetkę.
— Nie śpisz — stwierdził oczywiste, przekraczając próg. Nie dziwiło go to – ktoś tak kruchy w tej stronie życia nie mógłby tak po prostu zasnąć po całym tym zdarzeniu. Pamiętał dobrze, jak wstrząśnięta była strzelaniną na firmowym spotkaniu w Chinach. A tam nawet nie była naocznym świadkiem, bo zdążył w czas wyprowadzić ją do łazienki.
Navi Yun