constellations
: sob wrz 27, 2025 12:10 am
Zmarszczył brwi słuchają Cherry, bo znowu mówiła do niego w słowach, których nie rozumiał, może powinien pożyczyć od niej tę książkę ABC Ciąży i wtedy chociażby wiedział co to jest ciąża biochemiczna, brzmiało groźnie. Już miał zapytać jej co to znaczy, ale czuł, że jak Cherry się uruchomi to mu zrobi na ten temat wykład, który może trwać wieki, a on miał na dzisiaj inne plany.
- Dziwne... To znaczy, ciekawe, chciałbym to usłyszeć - zdecydowanie bicie takiego malutkiego serca wydawało mu się ciekawe. Aż nie mógł się doczekać, kiedy rzeczywiście pójdą do tego lekarza.
- Wolałbym, żeby było odwrotnie, że wtedy stwierdzisz, że chciałabyś być matką wielu moich dzieci - powiedział to dość poważnie, ale faktycznie bał się tego jak Cherry przez to przejdzie. Bo to może fajnie wygląda z boku, w reklamie pampersów, ale z tego, co już kiedyś mu opowiadała, to nie jest to nic przyjemnego, raczej taki ciężki kawałek chleba.
Zabawne, że ich współpraca i relacja w ogóle zaczęła się od kłótni, od wyzwisk, Cherry kazała mu zrezygnować a teraz... planowali wspólny dom. Stal i energia słoneczna, to co ich połączyło. Z czego powstała ich miłość. Richard na pewno się zdziwi, kiedy się dowie, jeszcze kilka dni temu rozmawiali z nim w gabinecie Cherry i była to dziwna rozmowa, pełna jakiś niedomówień i dziwnych napięć, a teraz... Teraz patrzyli na siebie tak, jak na tej kolacji u Winstona, on i jego żona.
Babka miała dobry gust, matka Galena również, a on chyba odziedziczył go po nich, bo stary Wyatt wcale go nie miał, on lubił kicz, co było widać w niektórych rzeźbach, albo przesadzonych ramach obrazów.
Ten pocałunek był jeszcze lepszy niż na Lanzarote, bo w tamtym były jeszcze wątpliwości, było wahanie, była wizja jej pozorowanego ślubu. Dzisiaj już nic z tego nie zostało, Galen był pewny, że ją kocha, nie zawahałby się ani chwili, no i teraz... mogli się szykować na ich ślub. Piękny, prawdziwy, który przypieczętuje to uczucie, ich miłość.
Muskał wargami gładką skórę na jej szyi, centymetr, po centymetrze, ale kiedy to powiedziała podniósł głowę. Spojrzał jej w oczy. Bo teraz wreszcie to kocham Cię, z jej ust zabrzmiało tak naturalnie jak nigdy wcześniej. Pocałował ją znowu, ale tym razem krótko, bo potem spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- I tak tamta wcale mi się nie podobała - nie podobała mu się bo była na ślub z innym. Chociaż serce zabiło mu szybciej jak zobaczył Cherry w bieli.
- Pokażę Ci coś jeszcze, ale musimy wyjść do ogrodu - powiedział w końcu i jeszcze raz musnął ustami jej wargi, właściwe to mógłby tu z nią zostać, w swoim pokoju, z tymi magicznymi światełkami na suficie, ale miał jeszcze inne plany. Złapał ją pewnie za rękę, splótł ich palce ze sobą i pociągnął ja w kierunku drzwi. A później po schodach i prosto do ogrodu, ale nie na ten bajeczny taras, tylko z boku domu, gdzie znajdowały się metalowe schodki na dach, trochę strome i zardzewiałe, ale stabilne.
- Musisz iść pierwsza, a ja będę Cię ubezpieczał - powiedział jej do ucha, kiedy już ustawił ją przodem do schodków, musnął wargami jej policzek, żeby ją zachęcić.
Na dachu czekała na Cherry kolejna niespodzianka, kolacja. Niewielki stolik otoczony lampionami, które również mieniły się w tym mroku jak gwiazdy. Te które już teraz rozciągały się nad nimi.
Cherry Marshall
- Dziwne... To znaczy, ciekawe, chciałbym to usłyszeć - zdecydowanie bicie takiego malutkiego serca wydawało mu się ciekawe. Aż nie mógł się doczekać, kiedy rzeczywiście pójdą do tego lekarza.
- Wolałbym, żeby było odwrotnie, że wtedy stwierdzisz, że chciałabyś być matką wielu moich dzieci - powiedział to dość poważnie, ale faktycznie bał się tego jak Cherry przez to przejdzie. Bo to może fajnie wygląda z boku, w reklamie pampersów, ale z tego, co już kiedyś mu opowiadała, to nie jest to nic przyjemnego, raczej taki ciężki kawałek chleba.
Zabawne, że ich współpraca i relacja w ogóle zaczęła się od kłótni, od wyzwisk, Cherry kazała mu zrezygnować a teraz... planowali wspólny dom. Stal i energia słoneczna, to co ich połączyło. Z czego powstała ich miłość. Richard na pewno się zdziwi, kiedy się dowie, jeszcze kilka dni temu rozmawiali z nim w gabinecie Cherry i była to dziwna rozmowa, pełna jakiś niedomówień i dziwnych napięć, a teraz... Teraz patrzyli na siebie tak, jak na tej kolacji u Winstona, on i jego żona.
Babka miała dobry gust, matka Galena również, a on chyba odziedziczył go po nich, bo stary Wyatt wcale go nie miał, on lubił kicz, co było widać w niektórych rzeźbach, albo przesadzonych ramach obrazów.
Ten pocałunek był jeszcze lepszy niż na Lanzarote, bo w tamtym były jeszcze wątpliwości, było wahanie, była wizja jej pozorowanego ślubu. Dzisiaj już nic z tego nie zostało, Galen był pewny, że ją kocha, nie zawahałby się ani chwili, no i teraz... mogli się szykować na ich ślub. Piękny, prawdziwy, który przypieczętuje to uczucie, ich miłość.
Muskał wargami gładką skórę na jej szyi, centymetr, po centymetrze, ale kiedy to powiedziała podniósł głowę. Spojrzał jej w oczy. Bo teraz wreszcie to kocham Cię, z jej ust zabrzmiało tak naturalnie jak nigdy wcześniej. Pocałował ją znowu, ale tym razem krótko, bo potem spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- I tak tamta wcale mi się nie podobała - nie podobała mu się bo była na ślub z innym. Chociaż serce zabiło mu szybciej jak zobaczył Cherry w bieli.
- Pokażę Ci coś jeszcze, ale musimy wyjść do ogrodu - powiedział w końcu i jeszcze raz musnął ustami jej wargi, właściwe to mógłby tu z nią zostać, w swoim pokoju, z tymi magicznymi światełkami na suficie, ale miał jeszcze inne plany. Złapał ją pewnie za rękę, splótł ich palce ze sobą i pociągnął ja w kierunku drzwi. A później po schodach i prosto do ogrodu, ale nie na ten bajeczny taras, tylko z boku domu, gdzie znajdowały się metalowe schodki na dach, trochę strome i zardzewiałe, ale stabilne.
- Musisz iść pierwsza, a ja będę Cię ubezpieczał - powiedział jej do ucha, kiedy już ustawił ją przodem do schodków, musnął wargami jej policzek, żeby ją zachęcić.
Na dachu czekała na Cherry kolejna niespodzianka, kolacja. Niewielki stolik otoczony lampionami, które również mieniły się w tym mroku jak gwiazdy. Te które już teraz rozciągały się nad nimi.
Cherry Marshall