Leaf it to me
: śr gru 10, 2025 9:58 am
— Teoretycznie to jest rzecz. I to właśnie jest odpowiedź. — odparła Daphne, czując jednocześnie zaskoczenie faktem, iż jej nowy kolega odgadł to za pierwszym razem. Ułożyła nawet ręce tak, by praktycznie bezgłośnie klasnąć i tym samym pokazać mu, że wreszcie myślał jak trzeba. Nie mogło być oczywiście zbyt pięknie, bo nieco zirytował ją ten fakt nazwania zaufania nie-rzeczą. Potocznie się tak mówiło, tyle. Nie chcąc jednak wybuchnąć, podążyła wzrokiem za kamyczkiem, który kopnął Filippo. I tak patrząc na liście leżące na ziemi, ni stąd, ni zowąd zaczęła się zastanawiać, kiedy pojawi się na nich śnieg.
— Nie, nie, nie. — prychnęła od razu, potrząsając wręcz widowiskowo głową. Naprawdę, mógł zrobić jej ten jeden z uprzejmych prezentów i nie szukać na siłę nieprawidłowej odpowiedzi. Zwłaszcza, że podała mu tę faktyczną, swoją odpowiedź na to pytanie. A o to tutaj chodziło!
Uniosła natomiast brwi, słysząc o takiej „nagrodzie”. W głowie van Laar już pojawiło się milion potencjalnych rozwiązań, które wcale nie obejmowały faktycznego ganiania za wiewiórkami. Ale cóż, niektórzy najwidoczniej lubili wykonywanie zadań we własnej osobie.
— Trochę średnia ta nagroda. Nawet jako świąteczny prezent pod choinkę nie byłby taki pocieszny. Plus, zdjęcie zawsze możesz wygenerować sobie teraz w AI. — zdecydowała się na szczerość, pod koniec wzruszając ramionami. To nie jej interes. — A, chyba że tak. To rozumiem. — dodała finalnie, choć nie była taka pewna tego zrozumienia. Sama chyba nie podjęłaby się takiego zadania, ale ona była nudziarą i wolała takie rzeczy robić w grach komputerowych. Rzeczywistość była przecież przereklamowana.
— Pewnie dużo. Zbliża się zima, więc zapasy muszą mieć porobione jak na takie małe, sprytne smyki przystało. — z trudem się powstrzymała od śmiechu, gdy z jej ust padły legendarne słowa z serialu Game of Thrones. W porę jednak oprzytomniała, na sam koniec dodając nawet poczciwe skinięcie głową.
Kompletnie jednak nie spodziewała się, że Arnold postanowi zniszczyć tę monotonną, ale przyjemną chwilę. Wolałaby, by tego nie robił, bo nie mogła za nim biegać i go powstrzymać. Znaczy mogła, ale nie chciała ryzykować. W kwestii swojego serducha zawsze była przeraźliwie wręcz przewrażliwiona.
— Arnold, do nogi! — zawołała za nim, co oczywiście nie przyniosło skutku. Patrzyła jednocześnie na psiaka, a także na uciekającą i już chowającą się w drzewie rudą kulkę. Trochę tak, jak ona sama. Tylko, że ona nie uciekała przed psami.
— Arnoldziu, nie wolno tak robić... — finalnie i pies się zatrzymał, wąchając kupkę liści przy drzewie-kryjówce wiewiórki. Podeszła do niego, kucając i w przerysowany wręcz sposób grożąc mu palcem.
Jej spojrzenie mimowolnie wylądowało na Filippo, który nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że właśnie uciekł jego obiekt zainteresowań. Posłała mu przepraszające spojrzenie, choć nawet nie była pewna dlaczego to zrobiła. Ale czuła się trochę źle z faktem, że to jej podopieczny udaremnił jego plany.
Filippo Carissoni
— Nie, nie, nie. — prychnęła od razu, potrząsając wręcz widowiskowo głową. Naprawdę, mógł zrobić jej ten jeden z uprzejmych prezentów i nie szukać na siłę nieprawidłowej odpowiedzi. Zwłaszcza, że podała mu tę faktyczną, swoją odpowiedź na to pytanie. A o to tutaj chodziło!
Uniosła natomiast brwi, słysząc o takiej „nagrodzie”. W głowie van Laar już pojawiło się milion potencjalnych rozwiązań, które wcale nie obejmowały faktycznego ganiania za wiewiórkami. Ale cóż, niektórzy najwidoczniej lubili wykonywanie zadań we własnej osobie.
— Trochę średnia ta nagroda. Nawet jako świąteczny prezent pod choinkę nie byłby taki pocieszny. Plus, zdjęcie zawsze możesz wygenerować sobie teraz w AI. — zdecydowała się na szczerość, pod koniec wzruszając ramionami. To nie jej interes. — A, chyba że tak. To rozumiem. — dodała finalnie, choć nie była taka pewna tego zrozumienia. Sama chyba nie podjęłaby się takiego zadania, ale ona była nudziarą i wolała takie rzeczy robić w grach komputerowych. Rzeczywistość była przecież przereklamowana.
— Pewnie dużo. Zbliża się zima, więc zapasy muszą mieć porobione jak na takie małe, sprytne smyki przystało. — z trudem się powstrzymała od śmiechu, gdy z jej ust padły legendarne słowa z serialu Game of Thrones. W porę jednak oprzytomniała, na sam koniec dodając nawet poczciwe skinięcie głową.
Kompletnie jednak nie spodziewała się, że Arnold postanowi zniszczyć tę monotonną, ale przyjemną chwilę. Wolałaby, by tego nie robił, bo nie mogła za nim biegać i go powstrzymać. Znaczy mogła, ale nie chciała ryzykować. W kwestii swojego serducha zawsze była przeraźliwie wręcz przewrażliwiona.
— Arnold, do nogi! — zawołała za nim, co oczywiście nie przyniosło skutku. Patrzyła jednocześnie na psiaka, a także na uciekającą i już chowającą się w drzewie rudą kulkę. Trochę tak, jak ona sama. Tylko, że ona nie uciekała przed psami.
— Arnoldziu, nie wolno tak robić... — finalnie i pies się zatrzymał, wąchając kupkę liści przy drzewie-kryjówce wiewiórki. Podeszła do niego, kucając i w przerysowany wręcz sposób grożąc mu palcem.
Jej spojrzenie mimowolnie wylądowało na Filippo, który nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że właśnie uciekł jego obiekt zainteresowań. Posłała mu przepraszające spojrzenie, choć nawet nie była pewna dlaczego to zrobiła. Ale czuła się trochę źle z faktem, że to jej podopieczny udaremnił jego plany.
Filippo Carissoni