things just got super weird - it's my time to shine
: sob gru 13, 2025 12:05 pm
Pokręciła lekko głową na boki, nie zamierzając wykorzystywać jego pomocy.
A przynajmniej nie bardziej, niż zrobiła to w momencie, w którym niezapowiedziana zwaliła mu się na głowę. Przez kilka dni siedziała przecież w jego domu i nie zraziła się nawet tym, że Madoxa bynajmniej tu nie było. Powinna była prawdopodobnie zastanowić się nad tym, czy przypadkiem nie zmienił miejsca zamieszkania, przez co ona włamała się do kogoś zupełnie obcego, ale choć taka myśl przez moment przemknęła przez jej umysł, ostatecznie przecież całkiem dobrze znała jego rzeczy.
Wypatrzyła nawet, że zachował jeszcze kilka tych, które w przeszłości kupiła mu ona.
— Nie metaxę? — tym razem to ona uniosła jedną brew ku górze. Prawdę powiedziawszy sama w ogóle nie znała się na alkoholach, przynajmniej nie tych bardziej wyrafinowanych. Pijała głównie tequilę, albo kolorowe drinki. Szkocka z lodem też nie była dla niej.
Wykrzywiła usta w pełnym niewinności grymasie, a później tylko lekko wzruszyła ramionami. No co miała powiedzieć? Przecież to nie tak, że celowo wsadziła rękaw jego szlafroka do świeczki. W przeszłości może by tak zrobiła, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej to Madox porządnie by ją zdenerwował. Bywała przecież temperamentna, a kiedy ranił ją, wychodziła z założenia, że powinien cierpieć równie mocno.
Może była trochę mściwa?
— To teraz dajemy sobie prezenty? — jeszcze przed chwilą wściekał się przecież, że w ogóle tutaj była. Nie bez powodu jednak nie potraktowała tego poważnie. Była bowiem pewna, że Madox i tak nie byłby w stanie jej stąd wyrzucić. Wiele można mu było zarzucić, jednak Debbie uważała, że akurat ona znała go także od tej d o b r e j strony. I jeśli to oznaczało, że miała kupić mu szlafrok, niech będzie. — Jeśli to znaczy, że ubierzemy też choinkę, to może dostaniesz coś więcej — bo dzięki temu miałaby gwarancję, że nie musi w najbliższym czasie szukać mieszkania, a przecież to byłoby jej przeogromnie na rękę.
Choinka jednak zdałaby się na nic, kiedy nie było prądu. Teraz jedynym ratunkiem rzeczywiście wydawały się te świeczki, tylko najpierw trzeba było je przynieść. A Debbie odechciało się to robić, kiedy poczuła, jak ją uszczypnął. Pisnęła wtedy cicho i lekko szturchnęła go w ramię. Albo raczej w to, co wydawało jej się, że ramieniem było.
— No na wannie, a gdzie miałyby być? — zapytała, bo miała wrażenie, że on sam pytał ją o największą oczywistość świata. — I nie wiesz nawet ile tracisz. Zgaszone światło, świeczki, lampka wina i trochę musującej soli… Nic nie relaksuje bardziej — no może poza taką kąpielą we dwoje, ale to przecież dla nich nie były już te czasy.
Kiedy coś huknęło, sama zerwała się na równe nogi. Nie było to dobre posunięcie, bo i ona przyłożyła nogą w kawowy stolik, co zwieńczone zostało siarczystym przekleństwem. — Co to było? — zapytała, delikatnie pocierając nogę. Podczas zderzenia telefon upadł jej pod kanapę, więc musiała schylić się i dosłownie tam po niego zanurkować.
Wyciągnęła go jednak i ostrożnie ruszyła w stronę Madoxa. — Ja tego nie sprzątam — zarządziła od razu. Z jej talentem sama pewnie by się pokłuła, choć wnosząc po tym, gdzie kaktus się znajdował, Noriega chyba i tak połamał mu już wszystkie kolce. — Weź ty się może lepiej nie ruszaj, a ja te świeczki przyniosę. Chyba go zabiłeś całkiem — wskazała palcem to, co wcześniej było rośliną, a teraz skończyło raczej marnie.
Nie zastanawiała się jednak nad tym długo, tylko poszła po te świeczki i wróciła z nimi chwilę później, zmierzając od razu w stronę stołu. — Masz tu gdzieś zapalniczkę? — bo swoją, oczywiście, musiała gdzieś zapodziać.
Wszechświat chyba nie bardzo ich dzisiaj lubił.
Madox A. Noriega
A przynajmniej nie bardziej, niż zrobiła to w momencie, w którym niezapowiedziana zwaliła mu się na głowę. Przez kilka dni siedziała przecież w jego domu i nie zraziła się nawet tym, że Madoxa bynajmniej tu nie było. Powinna była prawdopodobnie zastanowić się nad tym, czy przypadkiem nie zmienił miejsca zamieszkania, przez co ona włamała się do kogoś zupełnie obcego, ale choć taka myśl przez moment przemknęła przez jej umysł, ostatecznie przecież całkiem dobrze znała jego rzeczy.
Wypatrzyła nawet, że zachował jeszcze kilka tych, które w przeszłości kupiła mu ona.
— Nie metaxę? — tym razem to ona uniosła jedną brew ku górze. Prawdę powiedziawszy sama w ogóle nie znała się na alkoholach, przynajmniej nie tych bardziej wyrafinowanych. Pijała głównie tequilę, albo kolorowe drinki. Szkocka z lodem też nie była dla niej.
Wykrzywiła usta w pełnym niewinności grymasie, a później tylko lekko wzruszyła ramionami. No co miała powiedzieć? Przecież to nie tak, że celowo wsadziła rękaw jego szlafroka do świeczki. W przeszłości może by tak zrobiła, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej to Madox porządnie by ją zdenerwował. Bywała przecież temperamentna, a kiedy ranił ją, wychodziła z założenia, że powinien cierpieć równie mocno.
Może była trochę mściwa?
— To teraz dajemy sobie prezenty? — jeszcze przed chwilą wściekał się przecież, że w ogóle tutaj była. Nie bez powodu jednak nie potraktowała tego poważnie. Była bowiem pewna, że Madox i tak nie byłby w stanie jej stąd wyrzucić. Wiele można mu było zarzucić, jednak Debbie uważała, że akurat ona znała go także od tej d o b r e j strony. I jeśli to oznaczało, że miała kupić mu szlafrok, niech będzie. — Jeśli to znaczy, że ubierzemy też choinkę, to może dostaniesz coś więcej — bo dzięki temu miałaby gwarancję, że nie musi w najbliższym czasie szukać mieszkania, a przecież to byłoby jej przeogromnie na rękę.
Choinka jednak zdałaby się na nic, kiedy nie było prądu. Teraz jedynym ratunkiem rzeczywiście wydawały się te świeczki, tylko najpierw trzeba było je przynieść. A Debbie odechciało się to robić, kiedy poczuła, jak ją uszczypnął. Pisnęła wtedy cicho i lekko szturchnęła go w ramię. Albo raczej w to, co wydawało jej się, że ramieniem było.
— No na wannie, a gdzie miałyby być? — zapytała, bo miała wrażenie, że on sam pytał ją o największą oczywistość świata. — I nie wiesz nawet ile tracisz. Zgaszone światło, świeczki, lampka wina i trochę musującej soli… Nic nie relaksuje bardziej — no może poza taką kąpielą we dwoje, ale to przecież dla nich nie były już te czasy.
Kiedy coś huknęło, sama zerwała się na równe nogi. Nie było to dobre posunięcie, bo i ona przyłożyła nogą w kawowy stolik, co zwieńczone zostało siarczystym przekleństwem. — Co to było? — zapytała, delikatnie pocierając nogę. Podczas zderzenia telefon upadł jej pod kanapę, więc musiała schylić się i dosłownie tam po niego zanurkować.
Wyciągnęła go jednak i ostrożnie ruszyła w stronę Madoxa. — Ja tego nie sprzątam — zarządziła od razu. Z jej talentem sama pewnie by się pokłuła, choć wnosząc po tym, gdzie kaktus się znajdował, Noriega chyba i tak połamał mu już wszystkie kolce. — Weź ty się może lepiej nie ruszaj, a ja te świeczki przyniosę. Chyba go zabiłeś całkiem — wskazała palcem to, co wcześniej było rośliną, a teraz skończyło raczej marnie.
Nie zastanawiała się jednak nad tym długo, tylko poszła po te świeczki i wróciła z nimi chwilę później, zmierzając od razu w stronę stołu. — Masz tu gdzieś zapalniczkę? — bo swoją, oczywiście, musiała gdzieś zapodziać.
Wszechświat chyba nie bardzo ich dzisiaj lubił.
Madox A. Noriega