-
All I want for Christmas is you, and you, and maybe you too.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie miała pojęcia, co zrobić, ani tym bardziej gdzie się podziać, kiedy z dnia na dzień wypowiedziano jej umowę najmu. Powrót do rodziców z podkulonym ogonem nie wchodził w grę, ponieważ nie było rzeczy, którą Debbie McDowell ceniła sobie bardziej, niż jej własna niezależność.
Innymi słowy: była w d u p i e.
Pierwszym odruchem były nerwowe telefony wykonane pod adresem jej najbliższych koleżanek. Telefony, które albo spotkały się z brakiem odpowiedzi, albo poskutkowały głębokim rozczarowaniem za sprawą tego, że żadna z jej znajomych nie zdecydowała się jej przyjąć.
Nie potrzebowała przecież wiele - zaledwie kilku dni, w trakcie których znalazłaby sobie coś na dłużej, ale najwyraźniej to i tak było za dużo. Musiała więc znaleźć inne rozwiązanie.
To przyszło do niej, kiedy w nerwach przeszukiwała jedną ze starych torebek, wyrzucając z niej niepotrzebne rzeczy tak, aby zmieścić ją do ciasno upakowanej walizki. Właściciel jej mieszkania, choć wyjątkowo nieskory do współpracy, pozwolił jej przynajmniej przechować tam resztę rzeczy przez kilka dni, aby mogła wrócić po nie wtedy, kiedy już znajdzie sobie coś własnego. Chciała jednak zabrać stamtąd jak najwięcej, dlatego walizkę wypchała wszystkim po brzegi i właśnie wtedy w jej ręce wpadło coś, czego nie spodziewała się dalej posiadać - klucz do mieszkania, który powinna była oddać Madoxowi mniej więcej wtedy, kiedy na odchodne rzuciła w niego jego rzeczami po tym, jak ostatnim razem podjęli się próby zbudowania czegoś na poważnie.
Jak widać, nie wyszło.
Obróciła klucz w dłoniach, z jakiegoś powodu dochodząc do wniosku, że mógł okazać się jedyną osobą, która pomoże jej w kryzysie. Niewiele myśląc, to właśnie jego adres podała taksówkarzowi, kiedy odjeżdżała spod własnego mieszkania.
Jak na złość nie udało jej się go zastać, dlatego postanowiła obsłużyć się sama.
W jego mieszkaniu spędziła przeszło trzy dni. Zdołała się tam nawet zadomowić, nie uznając za stosowne tego, aby o swojej wizycie powiadomić go przynajmniej telefonicznie. Doszła do wniosku, że w końcu będzie musiał się u siebie pojawić - nie przewidziała jedynie, że dojdzie do tego tak późno.
W końcu usłyszała jednak dźwięk otwieranego zamka. Była akurat pochłonięta poprzez jeden z odcinków CSI, wylegując się w najlepsze na jego kanapie. — Długo cię nie było — odezwała się, jak gdyby nigdy nic, kiedy Madox przekroczył próg pomieszczenia.
Była mu winna ogrom wyjaśnień, ale do tych wcale jej się nie spieszyło. Nigdy bowiem nie przepadała jakoś szczególnie za mówieniem o własnych porażkach, a za taką uznawała fakt, że z dnia na dzień została pozbawiona dachu nad głową. I nie wiedziała dlaczego, bo to przecież nie tak, że zapomniała opłacić czynszu.
Tym razem to naprawdę nie była jej wina.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Powrót do Toronto był trudny, ale nie ze względu na te całe opóźnienia, nawet nie ze względu na to, że podczas nieobecności Madoxa, w Emptiness znowu coś się wydarzyło. To chyba akurat był najmniejszy problem. To akurat przeczuwał, że zostawienie klubu na trzy dni może skutkować tym, że coś się wyjebie, i zrobiło to koncertowo, do tego stopnia, że on przy powrocie z lotniska cały czas rozmawiał przez telefon.
Kiedy wchodził do mieszkania też trzymał smartfona przy uchu, może dlatego nie zauważył, że coś jest nie tak? Było nie tak od samego wejścia, jakiś inny zapach, jakby czegoś do jedzenia. Czegoś innego niż kanapki, którymi żywił się Noriega. Bo na tym kończyły się jego umiejętności kulinarne.
Kopnął walizkę w stronę drzwi, mocniej niż chciał, głośniej też krzyknął do telefonu, że go to wcale nie obchodzi. Klucze walnął na szafkę przy drzwiach i jego mózg nie skontaktował, że leży tam jakaś damska torebka. Nie załapał też tego, że na wieszaku wisiało coś, co zdecydowanie nie należało do niego.
Bo Madox był wściekły, i jakiś rozkojarzony, bo chociaż starał się skupić na tym, co się wydarzyło w Emptiness, jakoś to wszystko ułożyć w głowie, to jego myśli wciąż wracały do pewnej brunetki, która spędziła z nim te intensywne trzy dni w dzikim Medellin.
Tylko, że kiedy on w końcu wszedł do salonu, kiedy dotarł do niego dźwięk telewizora, a spojrzenie zatrzymało się na kanapie, na której... leżała zupełnie inna brunetka. To telefon aż wysunął mu się z ręki, zsunął po szyi na tors i Madox chciał go złapać, ale zamiast tego zrobił jakiś niekontrolowany ruch i ten telefon kopnął... prosto w kanapę, na której siedziała Debbie. Całe szczęście, że nie w nią.
- Debbie? Co Ty tutaj kurwa robisz? - rzucił od razu, jeszcze zanim zrobił krok w jej kierunku, uniósł jedną brew. Chyba była ostatnią osobą, której by się tutaj spodziewał, zwłaszcza, że ostatnio wywaliła go z mieszkania w samych bokserkach, na śnieg... Chociaż litościwie wyrzuciła mu wtedy ciuchy przez okno.
Ale Madox nie zakładał kolejnego spotkania. A już zwłaszcza w jego mieszkaniu.
- Jak tu weszłaś? - aż obejrzał się na drzwi, czy nie nosiły jakiś śladów włamania, ale przecież by to chyba zauważył?
Spojrzał na okno, bo akurat po niej nie zdziwiłby się gdyby mu je wybiła i użyła schodów przeciwpożarowych, ale całe. O kluczach oczywiście nie pamiętał.
Podszedł do kanapy zbierając z podłogi swój zdezelowany telefon, który wyglądał, jakby kopnął go nie pierwszy raz. Oczywiście chwilę potrwało zanim się nie włączył, a to, że Madox nim dwa razy uderzył w otwartą rękę nie pomogło. Stanął nad nią przed tą kanapą, z miną która mówiła jedno, że on czeka tutaj na jakieś wyjaśnienia, bo chyba mu się należały. Zwłaszcza, że McDowell czuła się tutaj chyba jak u siebie, w tym sportowym staniku. Nie to, żeby Madoxowi to przeszkadzało. Nawet przez myśl mu przeszło, że może on też powinien od razu zdjąć koszulkę, tę z napisem "łobuz kocha najbardziej", którą miał na sobie. Zamiast tego jednak skrzyżował ręce na piersi, z naprawdę groźną miną.
Debbie McDowell
-
All I want for Christmas is you, and you, and maybe you too.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Debbie nie była taka. Nie przejmowała się rzeczami, które jej nie dotyczyły, a poza tym wiedziała też, że Madox równie szybko nakręcał się, jak i o tym zapomniał. Kiedyś pomagała mu rozładowywać tego rodzaju napięcia, ale ich relacja nie wyglądała już w ten sposób.
Obecnie praktycznie nie istniała.
Wizyta w jego mieszkaniu, szczególnie niezapowiedziana, mogła wydawać się szaleńcza. McDowell nie sprawiała jednak wrażenia speszonej, kiedy za sprawą jego pytania zmieniła nieco własną pozycję, wciągając na kanapę obie nogi, aby chwilę później je skrzyżować. Wzruszyła nieznacznie ramionami i podłubała widelcem w zawartości opakowania z jedzeniem, które jakiś czas temu zamówiła. — Potrzebowałam noclegu na jakiś czas — odparła zdawkowo, ale przynajmniej zupełnie szczerze. To przecież nie tak, że pojawiła się pod jego drzwiami po to, aby go o d z y s k a ć. Po tym, czego doświadczyli w przeszłości, wiedziała już chyba, że nie byli sobie pisani.
Co nie znaczy, że przestał ją pociągać.
Wypuściła głośniej powietrze, a kąciki jej ust wygięły się w uśmiechu kryjącym w sobie nieco rozbawienia. — Dałeś mi klucze — przypomniała. Sama nie potrafiła przywołać pamięcią powodu, dla którego wręczył jej ten komplet kilkanaście miesięcy temu, ale jakie to tak właściwie miało znaczenie? Byli wtedy pijani, w pełni wkręceni w trwającą imprezę, a dodatkowo nakręceni na siebie tak, że ciężko było im odkleić od siebie ręce. Nieograniczony dostęp do jego mieszkania oznaczał więc, że Debbie mogła pojawiać się tam za każdym razem, kiedy nachodziła ją na niego ochota.
Czyli wtedy jeszcze stosunkowo często.
Zaplotła za ucho niesforny kosmyk włosów i w końcu nabiła na widelec odrobinę jedzenia. Uniosła go do góry, ale zatrzymała się przed wpakowaniem sobie kawałka kurczaka do buzi. Jak widać, jego g r o ź n a mina w ogóle nie zrobiła na niej wrażenia. — Gdybym wiedziała, że teraz wrócisz to zamówiłabym więcej — taka była z niej dobra współlokatorka - co z tego, że Noriega nie wiedział, że właśnie się nią stała. — Gdzie byłeś? — zapytała, jak gdyby to było w tej chwili najważniejsze, a nie fakt, czy przypadkiem nie miał ochoty jej stąd wywalić.
Tylko czy rzeczywiście by wyszła? Nie miała przecież gdzie się podziać, a przy obecnej pogodzie dość szybko zamarzłaby na dworze. Nawet on nie mógł być na tyle nieczuły, żeby wobec czegoś takiego nie mieć wyrzutów sumienia.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Co prawda kiedyś Noriega sam jej się kazał tutaj tak czuć, jak u siebie w domu, on jej nawet pozwalał chodzić w tych swoich drogich, kolorowych koszulach, ale kiedy to było?
Dawno temu. Może nie tak dawno? A jednak dużo się przez ten czas wydarzyło, i przecież oni już też zdążyli o sobie zapomnieć, a jednak widok Debbie na tej kanapie był jakiś znajomy. Bo to wciąż była ta sama wysłużona kanapa, którą wybrali razem na jakimś pchlim targu. Ale to nie dlatego, że Madox był jakiś sentymentalny, ona po prostu była bardzo wygodna, dlatego wciąż stała u niego w salonie.
- I co stwierdziłaś, że prowadzę hotel, czy jakiś przytułek? - warknął, bo dla niego to wytłumaczenie nie było wcale jakieś dobre, bo jego chata to nie była noclegownia. Wzrok wbił w wyświetlacz telefonu, który się wreszcie włączył i dopiero, kiedy powiedziała to, że dał jej klucze, to te ciemne tęczówki spoczęły na jej twarzy.
- Ale musiałem być pijany, albo naćpany - stwierdził, bo Madox innej opcji nie widział, właściwie to nawet trafił. Chociaż było też w tym to, że on Debbie był naprawdę kiedyś zauroczony, bo była... Nie, ona na pewno wciąż jest, szalona, gorąca i zaskakująca. A to połączenie, które Noriega uwielbiał, tylko teraz go już to tak bardzo nie ruszało. Odrobinkę może.
Na tyle, żeby zamiast się nad nią tutaj wytrząsać, to on opadł zaraz obok niej na tę kanapę, a nawet chwycił jej nogi, żeby zrobić sobie więcej miejsca, ale ich nie zrzucił, oparł je sobie na kolanie. Odchylił do tyłu głowę wyciągając się.
- Ale jestem wyjebany, usnąłbym w trzy minuty - wyjaśnił jej, bo rzeczywiście po tej podróży był też padnięty. I głodny, tak, że kiedy wkładała sobie do ust tego kurczaka, to aż zaburczało mu w brzuchu, głośno.
- Nie zostawiłaś mi nic? - zapytał i wbił w nią znowu spojrzenie, już mniej groźne, ale jednak wciąż ze ściągniętymi brwiami - to chociaż za ten nocleg mogłaś zrobić coś do jedzenia - rzucił z wyrzutem, a później jedną rękę to oparł na jej nodze i zaczął dłubać przy jednym z dżetów w jej spodniach. Pewnie jej go zaraz urwie, ale nie, że specjalnie, Madox po prostu chyba cierpiał na jakiś syndrom niespokojnych rąk. Albo w ogóle syndrom bycia niespokojnym.
- W Kolumbii, na urlopie, opaliłem się, kiedy wy tutaj walczyliście ze śniegiem - odpowiedział na jej pytanie, rzeczywiście był trochę opalony, ale nie bardzo, bo przecież on tam wcale nie miał czasu na opalanie, mimo tego, że było tam słonecznie. Tak się bawił tym koralikiem, że oczywiście go urwał, ale nawet nie dał tego po sobie poznać, tylko go wyrzucił, ale zaniechał już tego grzebania przy jej spodniach.
- Powinienem cię wyrzucić tak - machnął głową w kierunku jej piersi - na śnieg... Gdybym był mściwy - a był, tylko, że dzisiaj chyba nie miał nawet siły na jakieś kłótnie. No i gdyby ją wystawił za drzwi w taką śnieżycę, to by go jednak może ruszyły te wyrzuty sumienia?
A może nie?
- Ale do sklepu byś mogła skoczyć, przynieść coś do jedzenia, skoro chcesz tutaj nocować - bo nie ma nic za darmo przecież.
Debbie McDowell
-
All I want for Christmas is you, and you, and maybe you too.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie miała nawet pojęcia, dlaczego tamtego wieczora wystawiła go za drzwi.
Nie zamierzała tego jednak rozpamiętywać, ponieważ nie była tu po to, aby tę relację odbudować. Kiedy przypomniała sobie o kluczu do jego mieszkania, Debbie rzeczywiście znajdowała się pod ścianą i zależało jej przede wszystkim na tym, aby znaleźć miejsce, w którym mogłaby się zatrzymać.
Z jakiegoś powodu przyszła właśnie tu - do niego. Mogła przecież pozwolić sobie na kilka nocy spędzonych w hotelu, ale zdecydowała się na miejsce, w którym jeszcze jakiś czas temu czuła się po prostu b e z p i e c z n i e. I mimo tego, jak potoczyła się ich historia, to najwyraźniej nadal się nie zmieniło, skoro nie brakowało jej tu swobody. I to nawet po tym, jak została przyłapana na gorącym uczynku.
Tym w ogóle się nie przejęła.
— Jak przez większość czasu — zauważyła, ale wcale nie próbowała mu dopiec. W trakcie trwania ich związku bardzo dużo balowali - robili to zarazem wspólnie, jak i osobno. Prawdę powiedziawszy części ich problemów mogła nie pamiętać właśnie dlatego, że była wówczas pijana.
Może mieli na siebie toksyczny wpływ?
Wzruszyła nieznacznie ramionami i uśmiechnęła się w ten typowy dla siebie, niewinny sposób. Oczywiście wpakowała sobie do ust kolejny kawałek kurczaka, może nawet w nieco ostentacyjny sposób, jak gdyby trochę chciała mu zagrać na nosie, skoro sam do zjedzenia nie miał teraz nic, poza ewentualnymi resztkami z lodówki, których ilość także odrobinę zmalała za jej sprawą.
— A ty mogłeś mi coś przywieźć za to, że pilnowałam ci mieszkania — odparła przekornie, choć oczywistym jest, że z ich dwójki to nie ona znajdowała się w miejscu, w którym mogła się targować. Madox zresztą dość szybko wypunktował to, co chodziło jej po głowie już jakiś czas temu - z łatwością mógł ją stąd wywalić. Żeby temu zapobiec, poprawiła własny biustonosz, ale bynajmniej nie zasłoniła się przy tym bardziej. Tak, próbowała trochę odwrócić jego uwagę.
Wypuściła głośniej powietrze, a później zmieniła pozycję tak, żeby przysunąć się trochę bliżej niego. Nabiła na widelec nieco kurczaka i podsunęła mu pod usta. — Podzielę się, ale pod warunkiem, że nie będziesz marudził, że zostanę tu jeszcze kilka dni — na wypadek, gdyby zamierzał się z nią sprzeczać, cofnęła widelec tak, żeby nie mógł od razu chwycić go zębami. — Jak będziesz miły, to może nawet coś ugotuję. Ale nie dzisiaj — skinęła głową w stronę telewizora, w którym jeden z agentów właśnie relacjonował wyniki autopsji. Najwyraźniej nie była skłonna poświęcić własnego seansu tylko po to, żeby go nakarmić.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jego życie właściwie tak wyglądało, biorąc pod uwagę fakt, że on imprezy miał również w pracy. Chociaż przecież oprócz tego, że rządził całym Emptiness, to on jeszcze miał te swoje układy. A do tego to jednak czasem potrzebował być trzeźwy. A on z Debbie naprawdę pozwalał sobie na wszystko, na picie, na kokainę, a przede wszystkim to na to, żeby dla niej tracić głowę. A jak się jest kretem, to nie można tracić głowy.
Powinien uczyć się na błędach, a niczego się nie nauczył, bo myślami wciąż wracał do dzikiego Medellin.
Dopiero kiedy Debbie powiedziała, że mógł jej coś przywieźć za pilnowanie mieszkania, to Madox aż odchylił do tyłu głowę.
- Jakbyś się zapowiedziała, to byś chociaż mogła popilnować Sombry, a tak dzieci Maddie mi go psują - mogłeś, mogłaś. A najlepiej to by było, jakby oboje mogli w tym temacie podjąć jakąś decyzję. Ale Noriega to nie miał tutaj nic do gadania chyba. Zwłaszcza kiedy ona się tak poprawiała, a Madox to był jakiś wcale nie odporny na kobiece wdzięki. Chociaż zaraz strzelił oczami w sufit, a potem wystukał do Maddie smsa, że jest w domu, ale psa odbierze od niej jutro. Chociaż może Debbie udałoby się namówić, żeby po niego podjechała? Sombra to dopiero ją uwielbiał. On zresztą uwielbiał większość dziewczyn Madoxa, może to był taki pies na baby? Ten jego doberman.
Jednak kiedy McDowell zaczęła stawiać swoje warunki, to Madox od razu zwątpił. W to jej wyjście do sklepu, i w tę wycieczkę do Maddie po jego psa. W to, że go nakarmi też.
Bo kiedy on już się nachylił do tego kurczaka, kiedy już prawie czuł na języku jego smak, to ona mu go zabrała. Kłapnął zębami w powietrzu.
- Wprowadza się do mojego mieszkania i jeszcze stawia mi warunki... Debbie loca - mruknął, a później się schylił do jej nogi, żeby ugryźć ją zaczepnie przez spodnie w kolano - a co to znaczy kilka dni? - dopytał, bo kilka dni to może być dwa, ale również dwadzieścia, zależy jak na to spojrzeć. Madox wolałby pierwszą opcję, ale jednak na te jej kolejne słowa aż trochę się rozmarzył.
- A co ugotujesz? - zapytał, właściwie to nawet jakby ugotowała coś z puszki, to to już będzie lepsze niż jego kanapki, nawet jakby mu ugotowała ryż, to on już byłby zadowolony. Zrobiłby do tego jajko i sobie pojadł.
Zamyślił się nad tym ryżem, znowu, dopiero kiedy jego ciemne tęczówki padły na telewizor, to aż wywrócił oczami, też znowu.
- Nie mów, że będziemy to oglądać? Włącz Narcos, czy coś... - i sięgnął przez nią do pilota, żeby oczywiście coś nawciskać i jej wyłączyć ten odcinek. Nie specjalnie, bo on przecież chciał tylko sprawdzić co to jest, tylko, że Madox nigdy nie pamiętał którym przyciskiem się sprawdza i tego pilota to obsługiwał na czuja. Ale teraz to nie wyczuł, po prostu.
Debbie McDowell
-
All I want for Christmas is you, and you, and maybe you too.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Madox był jednak swego rodzaju w y j ą t k i e m. Przy nim wytrzymała dłużej, niż przy kimkolwiek innym, a poza tym kilka razy do niego wracała. Mogłaby może nawet uznać go za swoją bezpieczną przystań, chociaż przy nim nigdy nic nie było bezpieczne. Podrapane plecy, złamane serca - teoretycznie stanowić powinny źródło bólu, a jednak dla niej były czymś, co w przeszłości bezustannie ją do niego przyciągało.
— Nie do końca sobie to zaplanowałam — no bo przecież nie mogła przewidzieć tego, że najemca zdecyduje się wypowiedzieć jej umowę z dnia na dzień. Początkowo nie była nawet pewna, czy to w ogóle było możliwe, a choć ten jeden raz próbowała postąpić rozsądnie i zasięgnąć porady prawnej, prędko okazało się, że powinna była zrobić to raczej w momencie podpisywania umowy, ponieważ ta była kompletnie bezprawna i do niczego go nie zobowiązywała.
Innymi słowy, na własne życzenie znalazła się teraz na lodzie.
A o psie chyba trochę zdołała zapomnieć, bo dopiero słowa Madoxa uświadomiły jej, że ten rzeczywiście przez kilka ostatnich dni powinien krzątać się po mieszkaniu. I powitać ją groźnym szczekotem, który pewnie zmiękłby, gdyby w końcu przekroczyła próg mieszkania. Na szczęście jej urok działał również na niego.
Zmarszczyła lekko nos, kiedy postanowił ją ugryźć. Jak widać, całkiem szybko wrócili do dawnej swobody i to nawet w obliczu tego, że trochę jakby się tutaj w ł a m a ł a. — No… Nie wiem. Rozglądam się za czymś nowym, ale nie ma nic fajnego w rozsądnej cenie, ani w dobrej okolicy, a przecież nie będę wydawać połowy wypłaty na hotele — choć do takiej rzeczywistości mogłaby się przyzwyczaić, bo przecież tak wyglądało to przeważnie, kiedy gdzieś wylatywała. — Zresztą, jutro lecę do Grecji, wracam dopiero za dwa dni, więc przez większość czasu nie zauważysz nawet, że tu jestem — więc co za różnica, jeśli rzeczywiście zostałaby tych dni d w a d z i e ś c i a? Realnie i tak widziałby ją co najwyżej przez tydzień.
A kiedy uznała, że udało jej się go przekupić, mogła wywiesić białą flagę i w końcu poczęstować go tym kurczakiem. — A co byś zjadł? Mole poblano? — bo w sumie ona nawet nabrała ochoty, choć wcale nie chciała teraz już ruszać się z kanapy i gnać do kuchni. Dziś musiał zadowolić się tym, co zamówiła, chociaż…
Kiedy tak b e z c z e l n i e wyłączył jej serial, to złapała ten kubełek i przytuliła do piersi. Jednym palcem zdołała jednak wycelować w Madoxa w ramach groźby. — Jak chcesz cokolwiek zjeść to lepiej włącz z powrotem. Przynajmniej do końca odcinka — bo niby jak miała teraz funkcjonować bez wiedzy o tym, kto okazał się mordercą? Zwłaszcza, że to przecież zawsze okazywało się tak nieoczywiste.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Tylko, że Madox w tej chwili to nie miał wcale głowy na jakieś kolejne próby, i nawet na jakąś cielesność, chociaż jego dłoń przesunęła się powoli po nodze Debbie. A jednak przeszło mu przez myśl, że gdyby go chciała kusić to może miałaby na sobie jakiś kusy mundurek stewardessy? Na pewno.
- I stwierdziłaś, że u mnie jest całkiem fajnie? - zapytał, kiedy tak zaczęła, że szuka czegoś nowego, nawet przez moment miał ochotę jej zapytać, czy będzie mu się w takim razie dokładać do czynszu, ale jednak ugryzł się w język. Zważając na ich dawne zażyłości mógł ją przecież przez jakiś czas przenocować za darmo. Albo chociażby za coś dobrego do jedzenia, aż się zamyślił nad tym, co Debbie wychodziło tak bajecznie, miał to danie przed oczami, ale nie pamiętał nazwy.
- A co mi przywieziesz z Grecji? - bo w zasadzie jak Debbie była taka światowa, to może mogła mu też przywozić jakieś prezenty, wtedy to nawet by przystał na to nocowanie jej.
Prawda jest taka, że Madox też mało siedział w swoim mieszkaniu, większość czasu spędzał w klubie. Czasami nawet tam spał, więc z tego tygodnia widywania, robi się kilka dni. A zresztą trzeba wspomnieć, że Madox mimo wszystko to lubił kiedy się działo, lubił ludzi, i dzisiaj też Debbie mu jakoś tak za bardzo nie przeszkadzała. A może powinna?
Aż się nad tym zamyślił, ale po tych trzech dniach w Kolumbii, to on chyba naprawdę był zbyt zmęczony na to, żeby się na nią złościć.
A przede wszystkim to był głodny, bardzo, bo kiedy oddała mu kubełek, to aż znowu zaburczało mu w brzuchu, zdążył nabić na widelec kawałek kurczaka, a potem ona powiedziała o tym mole poblano, a przecież on o nim właśnie myślał, wiec kiszki znowu mu zagrały.
- O tym myślałem - aż oblizał wargi na wspomnienie tego smaku i pokiwał głową, a te ciemne oczy zabłyszczały. A może dlatego, że wreszcie włożył do usta kawałek kurczaka?
Ale tylko jeden, bo zaraz wyłączył ten serial, a McDowell zabrała mu kubełek, aż westchnął ciężko. Podrapał się pilotem po brodzie.
- Torpeza - paskuda, mruknął i nawet szczypnął ją lekko w udo, ale w końcu cofnął na ten odcinek, który oglądała - ale ja nie wiem o co chodzi - rzucił jakby to go interesowało, ale tak naprawdę to wcale nie. Wyciągnął też rękę po ten kubełek, bo liczył, że teraz to już będzie mógł go w spokoju zjeść.
Tylko, że jak Noriega na coś liczy, to zaraz jest na odwrót i zanim on zdążył wziąć od Debbie tego kurczaka, to zgasł telewizor, światło i właściwie wszystko. W mieszkaniu zapanowała ciemność, a z dołu mogli słyszeć jakieś siarczyste przekleństwo, to może nie tylko u nich zrobiło się nagle ciemno? Ale w sumie to nie ma się chyba co dziwić, skoro na zewnątrz wciąż szalała ta zamieć.
- Zajebiście - mruknął Madox i sięgnął po swój telefon, tylko, że ten akurat już zdychał i wydał z siebie jakiś żałosny dźwięk rozładowanej baterii, a później wyłączył się całkowicie.
Ś w i e t n i e.
Debbie McDowell
-
All I want for Christmas is you, and you, and maybe you too.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Sama zastanawiała się nad tym od chwili, w której najemca oznajmił jej, że nie mogła dłużej już zajmować jego lokum. To nie było przypadkowe miejsce, do którego ledwie zdołała się wprowadzić. Było to mieszkanie, które zajmowała od kilku lat i prawdę powiedziawszy zdążyła się tam zadomowić. Nie była jednak na tyle odpowiedzialna, aby dopilnować wszelkich formalności.
I może też była zbyt naiwna, przez co uwierzyła, że nikt nie spróbuje jej oszukać.
— Uwierzysz, jeśli powiem, że sama nie wiem? Po prostu kazali mi spadać — co w jej przypadku może nie było wcale tak nieprawdopodobne? Podobnie zresztą jak fakt, że na tę chwilową p r z e c h o w a l n i ę wybrała sobie właśnie jego mieszkanie. Niezależnie od tego, jak potoczyła się w przeszłości ich relacja, w tym miejscu McDowell naprawdę czuła się dobrze.
Zmarszczyła lekko nos i nieznacznie wręcz szturchnęła go w ramię. — A co ty taki interesowny jesteś? — zapytała przekornie. McDowell nie była typem pamiątkowicza. Nie zbierała magnesów, przypinek, ani kolorowych skarpet, na których malowały się miejsca, w których można było je kupić. Lubiła jednak testować nowości, szczególnie kiedy w grę wchodziły alkohole. Był to w zasadzie jedyny rodzaj prezentu, na jaki można było w jej przypadku liczyć. — Ale wiesz, może w sumie coś się znajdzie. Może kupię ci jakąś dobrą metaxę? Tak po prostu… I trochę też, żebyś się nie gniewał, że chyba przypadkiem przypaliłam twój szlafrok — bo tak, w pierwszej kolejności sobie go p o ż y c z y ł a, kiedy któregoś wieczora urządziła sobie w jego łazience małe spa. A to, że przypadkiem rękaw trafił do jednej ze świeczek, było już zupełnie odrębną historią.
I chyba też trochę z tego powodu ostatecznie postanowiła odpuścić i zgodzić się na to, że któregoś wieczora c o ś ugotuje. W jej głowie dość szybko wyklarował się nawet konkretny plan, choć tego samego nie sposób powiedzieć o terminie. Potrafiła gotować, czasami być może nawet lubiła to robić, a jednak zagonienie jej do kuchni było czymś, co strasznie trudno było zrobić.
Zwyczajnie wygrywało z nią lenistwo.
I chęć obejrzenia do końca swojego serialu, dlatego teraz tak dzielnie walczyła z nim o ten kubełek. I w sumie to nawet wygrała, ale zanim zdołała się tym zwycięstwem nacieszyć, nie tylko w pokoju, ale dosłownie w s z ę d z i e zgasło światło. — No i teraz nie będę wiedziała, czy to był mąż — jęknęła szczerze zawiedziona. Naprawdę chciała wiedzieć, kto dopuścił się morderstwa!
— Myślisz, że to już tak na stałe? — przy czym przez s t a ł e rozumiała raczej dzisiaj. — W łazience mam jeszcze te świeczki, to mogę przynieść. Poprosiłabym ciebie, ale tobie pewnie nie działa latarka — bo przecież widziała, co wcześniej zrobił z tym swoim nieszczęsnym telefonem. Może nie powinna była mu o tym przypominać? Nie chciała przecież, żeby się złościł, zwłaszcza teraz, kiedy bez prądu byli już praktycznie skazani na to, żeby ze sobą rozmawiać. — To tylko kurczak, ale będzie prawie, jakbyśmy jedli kolację przy świecach — dla podkreślenia zamachała mu nawet kawałkiem tego kurczaka przed nosem. Na szczęście nawet awaria prądu nie miała pozbawić jej dobrego humoru.
Madox A. Noriega
-
świąt nie będzie!
miał być cichy, niewidoczny, w końcu balansuje na granic między kokainą na złotych tacach i bronią ukrytą pod drogimi marynarkami, a kajdankami i odznaką przy pasku... a jednak tak bardzo rzuca się w oczy, że trudno go nie zauważyć, z tymi jego tatuażami, z tymi kolorowymi koszulami, złotymi łańcuchami na opalonym karku i... niewyparzoną gębą
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkinietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Może mogę z kimś porozmawiać, czy coś? - zapytał ostrożnie, ale przecież ona też na pewno wiedziała, że Noriega był po prostu agresywny i by się tam pewnie rzucał i odgrażał. Dlatego on zapytał tak ostrożnie. Ale wystarczyłoby jedno jej słowo, a by to zrobił.
- Zawsze przecież byłem... - odpowiedział na jej pytanie, co on jest taki interesowny, bo prawda jest taka, że Madox lubił wykorzystywać okazje, i lubił brać. Chociaż może kiedy się spotykali, to on bardziej był tym, który zabierał ją dla jej przyjemności w jakieś fajne miejsca? Który nawet czasem się zdobył na jakiś prezent? Ale to też przecież nie robił zupełnie bezinteresownie, bo potem za taki podarek umiała mu ładnie podziękować.
- Metaxę? - uniósł jedną brew, bo to nie był do końca jego smak, ale Noriega alkoholu też nigdy nie odmawiał, zwłaszcza darmowego. Jednak gdy powiedziała o tym jego szlafroku to te jego brwi ściągnęły się do siebie, zmarszczył je jakoś groźnie.
- Przypaliłaś mój szlafrok? Ten w kratę? - zapytał, ale przecież nie miał innego, zresztą rzadko z niego też korzystał, bo on już wolał po mieszkaniu chodzić nago, ale, czasem musiał zarzucić go na grzbiet, całkiem go lubił, był ciepły i czerwony. Aż westchnął ciężko, a te ciemne tęczówki znowu spoczęły na jej twarzy.
- Czyli pod choinkę dostanę od Ciebie jeszcze szlafrok - rzucił i wytknął jej czubek języka. Chociaż zaraz przemknęło mu przez myśl że w takim razie on też musi coś kupić dla Debbie, a on to się kompletnie na tym nie znał. Większość swoich związków zrywał przed świętami, żeby nie musieć kupować tych prezentów, żeby w ogóle mieć w święta trochę spokoju, wiec może to był zły pomysł.
Nagle też w pokoju zapanował spokój, kiedy telewizor ucichł i światło zgasło, teraz to by się przydały te świeczki.
- A to jeszcze nie wiesz? Nie zrobiłaś już swojego śledztwa? - mruknął i znowu ją gdzieś szczypnął pod łydką, ale może to wcale nie był on? Bo przecież było ciemno, Debbie nic nie widziała, tego jak wzruszył ramionami też, chociaż mogła to trochę poczuć.
- Mam nadzieję, że nie, chciałem się wykąpać, niekoniecznie przy świecach - aż strzelił oczami, ale tego też brunetka nie widziała, za to mogła poczuć jego dłoń na swojej nodze, gdy ostrożnie zdjął je ze swoich kolan, a później wstał - nie potrzebuję latarki - powiedział pewny swego i o ile do okna podszedł, żeby wyjrzeć przez nie na zewnątrz, bo wpadało przez nie jakieś nikłe światło, to potem skierował się do łazienki - gdzie są w łazience? - zapytał, a potem ruszył przed siebie, tylko Debbie chyba musiała coś przestawić, bo zanim on dotarł do tej łazienki, to w coś wlazł. Coś huknęło na podłogę.
- Kurwa - Madox przeklął i kiedy McDowell zaświeciła na niego latarką, to akurat trzymał się za piszczel, w który walnął się o jakiś mebel, który wcale nie powinien tutaj stać - ja pierdole, daj tę latarkę Debbie - aż się zgiął w pół, żeby tę nogę sobie rozmasować. Będzie miał na pewno siniak. A to co wywalił to był w ogóle jego jedyny kwiatek, jakiś kaktus pewnie, który rozsypał się po całej podłodze, aż Madox zrobił krok do tyłu, bo jeszcze tego mu brakowało, żeby w to wejść.
Chociaż... nie byłby chyba sobą, gdyby jednak w pewnym momencie nie stanął na tym kaktusie i znowu skoczył do góry. Jak to w ogóle działa, że on z jednej strony ma takie szczęście, dostaje sobie bilety na samolot w pierwszej klasie, jakby nigdy nic, a z drugiej ma takiego pecha, że wlazł w kaktusa?
Jakoś.
Debbie McDowell