Strona 2 z 4

my crash, your calling

: wt lip 15, 2025 9:50 pm
autor: Candace Callahan
  Przepraszała go w zasadzie za to, że… utrudniała mu to, co logiczne. Choć nie było miejsca na zażenowanie w takiej sytuacji, to jednak czuła podskórny dyskomfort. Może gdyby to był ktoś, z kim miałaby głębszą relację i czułaby to zaufanie, to nie miałaby z tym problemu. W tym wypadku było to krępujące, kiedy nie potrafiła kontrolować własnych reakcji. I to nie tak, że nie czuła w nim oparcia. Mało który człowiek rzuciłby wszystko, aby ruszyć za kimś na karkołomną misję do Krainy Lodu. I chyba przez to ta relacja była dla niej niezrozumiała.
Bo to tak jakby był przy niej, ale jednocześnie ją trzymał z daleka od siebie.
     Ale zapytana – potwierdziła. Była pewna tego, że chciała spróbować w ten inny sposób. Bo wiedziała, że było jej to potrzebne. Nie bliskość sama w sobie, a ciepło drugiego ciała, jeśli nie chciała całkowicie się zapaść. Czy była na to gotowa? No, to akurat nieco inna kwestia. Wydawało się to jednak bardziej logiczne. Chodziło o kontrolę poznawczą, to że widziała go i potrafiłaby ocenić jego zamiary. A konkretniej to, co mógłby chcieć zaraz zrobić. No i o sam układ. Jak gdyby chodziło o pewną równość.
   I kiedy zjawił się na nowo przed nią, jej serce znów się ścisnęło w klatce piersiowej. Przywarła do niego, nie bez wahania, czując jak zamyka ją w uścisku. I chociaż serce dalej jej zasuwało, a pewien dyskomfort istniał, wywołany bliskością, to nioe było strachu. Nie było tej paniki. A jej ciało, chociaż mocno zmieszane i chyba nierozumiejące, co się działo, nie walzcyło. Nie aż tak. Widziała go, gdzie był i jak się zachowywał i to zdawało się wystarczyć.
  Wciąż drżała, ale chyba nie aż tak intensywnie jak wcześniej.
  Oparła policzek o jego klatkę piersiową, a słyszalne w niej bicie serca działało uspokajająco. Wystarczyło, by mogła myśleć, że jest przy niej człowiek, a nie bestia. Chociaż bestia fizycznie też miała serce. W jej przypadku, może to absurdalne, to sam rytm był wystarczający, aby ją przekonać. Dyskomfort wciąż był, bo mimo wszystko, to była bliskość, której przez cały czas unikała, bo broniła swojej przestrzeni osobistej już na zaś.
  Ale ten jeden raz, konieczny choćby do samego przetrwania, powoli rzeźbił rysę na jej zbroi i to taką, która miała stać się pęknięciem. Pierwszym i chyba dość ważnym. Chociaż teraz to raczej niezauważalnym. Bo nawet nie orientowała się, jak głęboko w psychice osiadał teraz ten moment.
  Nie odpowiedziała mu. A konkretniej: nie złożyła słów. Zamiast tego wydała z siebie krótki, potakujący pomruk. Zaskakująco – było w porządku. O tyle o ile. Coś, co dało się zaakceptować. Przynajmniej się nie odklejała, jak jeszcze chwilę temu. Niby jeden szczegół, a jej robił ogromną różnicę.
  Jej ciało chłonęło jego ciepło, ale rozgrzanie go (ciała, nie Danona), miało jeszcze chwilę potrwać.
  Ale, jak to zwykle bywało w podobnych chwilach, kiedy w jednym miejscu zaczynało być dobrze, w drugim musiało się spierdolić. I tak też teraz, kiedy mieli swój własny Marsz Pingwinów, za ścianami magazynu zdało się usłyszeć najpierw chrzęst śniegu pod oponami i szum silnika. Dalej trzask zamykanych, wcześniej otwartych, drzwi. I głosy. Przytłumione przez ściany budynku, a także przez świst wiatru. Ale zwiastowały przybycie obcych. I nawet nie wiadomo czy to był swój czy wróg. Ale z pewnością wiadomo, co ich tu zwabiło. Albo można było przypuszczać. Albo światło, albo dym który ulatywał przez dziurę w dachu. A może to był zwykły przypadek. Niemniej – to była niewiadoma. A oni byli na nie swoim terenie. A to była Rosja, więc… Wszystkiego się chyba można było spodziewać.

Damon Tae

my crash, your calling

: śr lip 16, 2025 11:22 am
autor: Damon Tae
Usłyszał ich zanim się pojawili. Dźwięk silnika przebijający się przez zawieję, ciężki chrzęst opon miażdżących lód i śnieg. Potem trzask drzwi. Głosy. Byli blisko, za blisko, żeby to zignorować. A zdecydowanie za daleko od jakiegokolwiek bezpiecznego miejsca, żeby udawać, że nic się nie dzieje. Był jak pieprzony pies policyjny, do zadań specjalnych. Słuch miał bardzo wyczulony, a tutaj, pośrodku niczego, przyjazd auta nie mógł oznaczać niczego dobrego. No chyba, że koledzy Senny ją znaleźli. Ale to było mało prawdopodobne, skoro nie planowali nawet po nią lecieć.
W jednej chwili zmienił się z człowieka ogrzewającego półżywe ciało kobiety w kogoś, kto przez całe życie działał w cieniu. Chwycił ją bez słowa, nawet jeśli miała wyrazić sprzeciw i przeniósł. Z dala od wejścia. Ukrył ją dokładnie w cieniu pod improwizowaną zasłoną. Przykrył ją zgrzebną płachtą, dodał ostrożnie warstwę szmat i blachy, układając wszystko tak, by wyglądało na stertę złomu. Przysunął jakiś metalowy kosz, aby zakryć ją w pełni. Nawet jeśli ją zobaczą, może wezmą za coś martwego. Lub nieistotnego. Wcześniej owinął ją dokładniej, aby nie traciła więcej ciepła. Płachta NRC, własna kurtka, wszystko, co mógł, otulił wokół niej szczelnie.
Poczekaj tu. Sprawdzę naszych gości — powiedział cicho, ale nie czekał na odpowiedź. W ciągu trzydziestu sekund zmontował plan. Z noża i stalowego pręta stworzył krótki cichy szpikulec. Sięgnął również po broń, którą ze sobą zabrał. Albo raczej ukradł. Krótki pistolet z kabury na boku. Sprawdził magazynek, wsunął tłumik. Cicho i sprawnie, ale to miała być ostateczność. Nie chciał przecież przyciągać do nich uwagi.
Wygasił ogień. Rozgarnął żar kawałkiem drewna, odsunął płonące szczapy na bok. Świece przykrył materiałem z plecaka, tak żeby tylko minimalnie zostawić ciepło, ale bez światła. Potem przemknął ku przedniej ścianie magazynu, omijając stare bele drewna. Trzymał broń nisko, gotów do szybkiego podniesienia. Oddychał spokojnie, stabilnie, a każdy jego mięsień był gotowy do akcji. Nie był już tym, który tulił ją, żeby przeżyła.
Był tym, który zabiłby bez cienia wahania, żeby oboje żyli.
Wyjrzał zza wąskiej szpary w metalowych drzwiach. Trzech. Może czterech. Sylwetki ciężkie, opatulone w zimowe mundury, ewidentnie wojskowe. W rękach Kałasznikowy. U jednego z nich zauważył na piersi kamizelkę z naszywką. Z flagą rosyjską. Pojazd wojskowy, ciężarówka, która nie miała tu prawa być bez powodu. To nie byli przypadkowi myśliwi. Nie byli też ratownicy i sojusznicy. To była regularna jednostka. Może patrol, może coś więcej, tego jeszcze nie wiedział. Ale jedno wiedział na pewno: byli uzbrojeni, gotowi, i nie będą zbyt uprzejmi.
Spojrzał do góry. We wspornikach przy drzwiach znalazł miejsce, by się ukryć nad głowami. Nie miał zamiaru z nimi rozmawiać, bo wiedział, że nie miał luksusu tłumaczeń, a oni raczej nie uwierzą w gadkę o zgubionych turystach. Nie, kiedy kilometry dalej leżał rozwalony myśliwiec, a oni nie byli na Bali tylko pieprzonej Syberii.
Drzwi skrzypnęły.
Trzech weszło. Czwarty został przy pojeździe.
Pierwszy szedł z kałachem gotowym, oświetlając latarką pomieszczenie.
Ciepło, ktoś tu musiał być… – mruknął po rosyjsku do swoich kolegów, którzy zaczęli wchodzić głębiej. Dwóch kierowało się tam, gdzie była ona. I chociaż była ukryta, to Damon nie mógł ryzykować.
Zeskoczył za ich plecami. Bezdźwięcznie. I zanim ktokolwiek zareagował, wbił szpikulec w gardło pierwszego wojskowego. Charkot dławiącego się krwią kolegi zaalarmował drugiego, ale ten nie miał czasu na reakcję. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Damon skręcił mu kark, po cichu odkładając jego ciało na ziemię, tak aby nie narobić hałasu.
Trzeci jeszcze nie zauważył, że został sam.
W dalszym ciągu szedł w stronę sterty złomu, który ukrywał Sennę. W rękach miała latarkę, ale świecił nią pod złym kątem, przez co nie zauważył rozciągniętego drutu o który miał się potknąć. I to zrobił. Zamachnął się ramieniem, próbując złapać równowagę, ale to właśnie wtedy Tae zaatakował. Dźgnął go pod żebra, z lewej strony, tak aby ostrze poszło w górę, pod kątem. Pod płatem wątroby prosto do serca. Tak, by nie zdążył nawet wrzasnąć. Może Damon nie był geniuszem jak chodziło o medycynę oraz anatomię, ale przy sposobach na morderstwo, wiedział dokładnie gdzie uderzyć, aby zabić bez dźwięku.
Koreańczyk złapał mężczyznę za kołnierz i opuścił na ziemię cicho, aby nie narobić hałasu i nie zwabić czwartego Rosjanina, który pozostał na zewnątrz. Zabrał zapasową amunicję z jego kamizelki i zgasił latarkę. Podobnie zrobił z jego kolegami. Trzech zniknęło, został ostatni. Czekający na zewnątrz. Oparty był o bok pojazdu, a w rękach miał broń. Wydawał się być całkowicie rozluźniony, ale to pewnie dlatego, że nie wiedział, że reszta drużyny już nie żyje. Patrzył w bok, w głąb mgły i drzew, z cholernym papierosem w kąciku ust.
Damon był jednak cierpliwy. Wiedział, że to kwestia czasu, zanim kolega podejdzie. I tak też było. Gdy czwarty żołnierz w końcu zorientował się, że coś trwa zbyt długo, ruszył w stronę wejścia. Tam, gdzie czekał już na niego Damon. 
Wojskowy zbliżył się ostrożnie, z bronią w ręku.
Chłopaki? — rzucił niepewnie, podchodząc do drzwi. Otworzył je szerzej i wtedy zobaczył ciała. I krew. Przeklął po rosyjsku, ale było już za późno. Damon wysunął się z drugiej strony, w jednej z rąk trzymając swój nóż ze szpikulcem, który trafił prosto w gardło. Wróg nie miał szans krzyknąć. Zatoczył się i upadł na kolana, dławiąc się własną krwią. Wszystko trwało nie więcej niż osiem sekund.
Przeszukał ciało. Zabrał amunicję oraz radio komunikacyjne, które wyciszył. Z każdego z nich zabrał to, co mogło być przydatne i wrócił do dziewczyny. Ściągnął z niech złom, który miał ją ukryć i ostrożnie pomógł jej się podnieść z ziemi.
Wszystko w porządku? — spytał, lustrując ją badawczym spojrzeniem. Zostawił ją ocieploną, ale wolał się upewnić, że jej stan się nie pogorszył.

Candace Callahan

my crash, your calling

: czw lip 17, 2025 9:03 am
autor: Candace Callahan
  Usłyszała przyjezdnych, ale tylko dlatego, że to on zareagował jako pierwszy. Zaalarmowany i od razu w akcji. Choć oderwana, tak nagle, od źródła ciepła którym był i pewnego komfortu psychicznego, jaki – mimo wszystko – jej dawał, poczuła się słabiej. Fizycznie, nie psychicznie. Miała jednak wrażenie, że nie nadąża za tym, co się działo dalej i z ta tym, jak ją wyrzuca na śmietnik. No, na jakieś gruzowisko, celem ukrycia jej.
  Chciała mu powiedzieć, aby uważał na siebie. Nawet rozchyliła wargi, ale płuca z betonu jej to uniemożliwiały. Zresztą, nie wyglądał w tym momencie na takiego, który chciałby słuchać ckliwych przestróg. W zasadzie – nigdy na takiego nie wyglądał. A może taka była tylko jego niewątpliwa uroda, a rzeczywistość była inna?
  Obserwowała jak sprawnie wszystko zagarnia i robi porządek. Czuła napięcie w czaszce, które sugerowało, że powinna była coś zrobić – w końcu była wojskową, a nie zwykłą lalką do przekładania z kąta w kąt, ale właśnie teraz czuła się jak lalka. Bez sił na cokolwiek i bez możliwości do czegokolwiek, co mogłoby przydatne. Zdana kompletnie na niego i to od samego początku całej tej pogmatwanej rzeczywistości. Rodem z jakiegoś filmu akcji.
  Wszystko nabrało tempa, kiedy on faktycznie wszedł w rolę. Taką, która nie była sztuczna i nikt za nią nie płacił. I taką, w której nie zastąpi go dubler. A krew i rany były bardzo realistyczne. Bo prawdziwe.
  Widziała, co się działo, choć nieszczególnie wyraźnie. Miejsce, w którym ją wyrzucił ukrył nie dawało dobrego widoku na wszystko, co się działo. Nie mówiąc już o tym, że działo się szybko. Niby nagle, ale brakowało jednak w tym chaosu, i wyglądało tak, jakby każdy z jego ruchów był faktycznie precyzyjnie zaplanowany. Biedni, pokrzywdzeni cywile z Korei Północnej raczej tak nie robili. W zasadzie już od dawna miała teorię, że nie był takim zwykłym cywilem i po prostu zbierała materiały dowodowe. Dla siebie, bo nie chciała mu tego wyciągać. To był ten temat, który był za murem, który sam postawił. Ten, o którym nie chciał mówić. Bo podobno – im mniej wiedziała, tym lepiej spała.
  Szkoda tylko, że nie wiedział, ze działało to w odwrotną stronę i że jednak trochę wiedziała. Część była domysłami, a część ujrzaną prawdą. Jak to, jak teraz bezbłędnie dokonał eliminacji wszystkich wojskowych. W o j s k o w y c h. Nie byle oszołomów, a kogoś kto był szkolony w walce i na podobne okazje.
   Albo miał ją za głupią, albo miał ją za… głupią.
   Innej opcji nie było.
   Tym bardziej, że nie przeoczył niczego, włącznie z przeszukaniem zwłok i zebraniem przydatnych rzeczy. Szkoda tylko, że postanowiła sobie faktycznie nie wyciskać z niego prawdy. Szantaż przed samochodem mógłby być faktycznie ciekawym i nawet widowiskowym rozwiązaniem.
   Wygrzebana ze śmietnika kryjówki, zdała sobie sprawę, że nie monitorowała sama swojego stanu tylko to, co działo się na zewnątrz. Jej stan polepszał się, ale powoli. Z umiarkowanej hipotermii nie wychodziło się magicznie od przytulenia, ale pomagało. Na tyle, na ile to mogło. Jeszcze pewnie kilka następnych dni będzie czuła skrzypienie w zmrożonych stawach. Jedyną dobrą wiadomością było to, że jej umysł się rozjaśniał.
   Nie odpowiedziała, a raczej – nie użyła do tego słów. Skinęła tylko głową, zmęczony umysł tak naprawdę gnębiąc retrospekcją z tego, co przed chwilą widziała. Nie chodziło o to, że nagle zmieniło się jej podejście do niego. Czy o to, że nagle zaczęła się obawiać. Próbowała po prostu spoić to w logiczną całość i sama sobie odpowiedzieć na pytania, których jemu nie chciała zadawać.
   Bo głupio założyła wcześniej, że jak będzie chciał, to sam jej powie. A on przecież na statku dał jej do zrozumienia, że chuja wafla tak naprawdę jej powie, bo przecież im mniej wie, tym lepiej śpi. Jebany, wyczytał sobie jakiś cytat w gazecie czy usłyszał w innym filmie, który na pewno sama mu pokazała i teraz ją tym gnębił. Dostanie ban na filmy.
  Nie było raczej czasu na rozkliwianie się ponownie, bo tak szybko jak zamknął ramiona, by iść zająć się nieproszonym gośćmi, tak i ona skupiła się na działaniu. To było raczej logiczne, co zrobią dalej – dostali podwózkę pod nos. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać. I grzechem byłoby teraz głupio tu zostać, kiedy kontakt z patrolem będzie urwany i nie wróci on do bazy.
  Pomogła – na tyle na ile jego cierpliwość na to pozwalała – zebrać rzeczy. Samodzielnie, bo taka pomocna była, podniosła rozgrzebany wcześniej przez siebie survival kit i tempem leniwca – bo przecież „ja sama” – przeszła za nim do wyjścia z magazynu i wojskowego pojazdu. A potem wsiadła do środka, do nagrzanego już przez jej, sympatycznego i nie mającego problemów z jej tempem, kolegę samochodu.
  Kierunek – chuj wie.
  Sprawdziła schowek, by znaleźć mapę, ale mapy nie było. Jak się zorientowała, po tym jak zezowała mu między ręce, wachy też szczególnie dużo nie było. A znając ich szczęście, to skończy się pod jakimś nieciekawym domem, który okaże się być przydrożnym, prawie opuszczonym, motelem prowadzonym przez stare, zgarbione małżeństwo, na pozór sympatyczne, a tak naprawdę z jakimś skrzywieniem psychicznym.
  Kanibalizm już był, jak coś.
  Nie odzywała się zbytnio w trakcie podróży. Wciąż zziębnięta po prostu zamyśliła się. Gdy jednak przeniosła spojrzenie z drogi na niego, możliwie chcąc coś powiedzieć, zauważyła jego aukę. Zacięty łuk brwiowy, choć tak naprawdę nie potrafiła sobie przypomnieć momentu, w którym którykolwiek z oponentów zdołał się na niego zamachnąć. A jednak – całkiem świeża jucha spływała po jego skórze. Z kliknięciem otworzyła survival kit i wyciągnęła z niego niewielką, nienaruszoną apteczkę. Wyciągnęła gazik, środek dezynfekujący, i bez ostrzeżenia, ordynarnie też wykorzystując to, że skupiony był na walce z żywiołem i zaspami, aby przypadkiem nie skończyli w rowie i zaspie, a nie pod podejrzanym motelem, sięgnęła do jego dramatycznej auki, aby ją przeczyścić.
  Szczypi-szczypi.

Damon Tae

my crash, your calling

: czw lip 17, 2025 10:39 am
autor: Damon Tae
Po dzisiaj to się nawet nie spodziewał, że dalej będzie wierzyć w jego gadkę o byciu biednym cywilem. Wiedział już jakiś czas temu, że jego przykrywka była spalona, bo nie miał jej za głupią. Była bardzo sprytna, inteligentna i łatwo łączyła kropki, więc na pewno nie wierzyła, że był byle kim. Może miała swoje przypuszczenia, podejrzenia, ale nie mówiła o nich głośno. Na pewno teraz nie był na to dobry moment, bo chociaż spodziewał się, że będzie chciała to prędzej czy później poruszyć, to nie było sensu, aby mówić o tym teraz, kiedy mieli rzeczy do zrobienia - wydostanie się z Syberii. A na pewno z tego magazynu.
Może powinien wymyślić nową wymówkę? A może po prostu się zamknie.
A może w końcu powie jej prawdę, chociażby częściową, bo i tak swoje na pewno wiedziała, tylko nie miała jego potwierdzenia. Dalej jednak był zdania, że im mniej wiedziała, tym lepiej spała. W razie jakby mieli się jej pytać, jakby złapano ją na świadka. Mogła mówić prawdę, że nic nie wie. Bo jak wcześniej nie chciał jej opowiadać kim jest i co robi, bo była nikim ważnym i nie było jej to potrzebne, tak teraz… teraz wydawała się być ważniejsza. I dlatego nie powinna wiedzieć więcej niż konieczne.
Ale ile można było ją jeszcze okłamywać? Pewnie jakby zapytał Gio, powiedziałby mu, że długo.
Był teraz jednak w trybie zadaniowym. Jego celem było wydostanie się stąd i zadbanie o dziewczynę, o to, aby się nie wychłodziła do końca i przeżyła. Dlatego nie rozckliwiał się, nie rozmawiał, tylko działał. Zabierał wszystko to, co było mu potrzebne i nawet jej nie poganiał. W milczeniu obserwował jak się poruszała, jak próbowała działać razem z nim. I to było dobre. Bo się ruszała, bo miała wolę, bo miała chęci i siły. To był o wiele lepszy stan od tego, jak ją znalazł. Wyziębnięta, bez życia i energii. To znaczyło, że szli w dobrym kierunku, nawet jeśli poruszała się w zwolnionym tempie.
Wszedł z nią do auta, a gdy sprawdził wszystko co powinien, w tym też poziom paliwa, ruszył, upewniając się, że nikt nie nadciąga z tyłu. I jechał. Jechał długo, rozglądając się dokładnie na boki, jakby w poszukiwaniu kolejnego znaku czy śladu rosyjskich wojsk. Prowadził w milczeniu, kątem oka wciąż jednak mając ją na uwadze. I nawet jeśli widział, że po coś sięga, to drgnął dopiero w momencie jak poczuł na sobie gazik z piekącym środkiem dezynfekującym.
Co robisz? — spytał w pierwszym odruchu, spoglądając na nią z boku, skupiając się jednak przede wszystkim na pustej drodze do nikąd. Nie spodziewał się po niej tego drobnego, ale znaczącego ruchu. W końcu nic mu nie było, to tylko drobna rana w przeciwieństwie do tego, co było jej.
Nie zatrzymywał jej jednak. Nie mówił też nic więcej.
Jechali jakiś czas. Nie było tu znaków, nie było kierunkowskazów, które mogłyby mu podpowiedzieć gdzie powinni się kierować. Nawet nie wiedzieli do końca czego szukać. Miasta? Wioski? Stref wojskowych, gdzie zaraz ktoś ich odstrzeli, nawet jeśli poruszali się wojskowym, rosyjskim pojazdem? Może. Ale nic takiego nie było, a oni w pewnym momencie wjechali do dziwnego, przerzedzonego lasu iglastego, gdzie śniegu nie było aż tak dużo.
Droga kończyła się równie nagle, jak się zaczęła. O ile można to było nazwać drogą.
Jechał przed siebie, aż w końcu w głębi, między przysypanymi świerkami, wyłonił się stary, drewniany znak. MOTЭЛЬ. Rosyjski znak, częściowo zamazany i zniszczony, który znikał w momencie, gdy światła ich pojazdu dobijały do starego parkingu, na którym nie było ani jednego auta.
O, idealnie. Podejrzany motel. Brakuje tylko dziecięcej lalki na schodach — mruknął, gasząc światła i silnik niemal jednocześnie. Nie żeby oglądał dużo horrorów, ale kilka widział, ok? I wiedział mniej więcej czego się spodziewać. — Chodź. Jak tu zostaniemy to zamarzniemy. — Chociaż może to byłoby lepszą opcją, niż przejście… tam.
Wysiadł, a śnieg sięgał mu powyżej kostek. Było cicho. Bardzo cicho. Nawet wiatru nie było. Nie miał pojęcia jak ktokolwiek mógłby się tu zatrzymać. Kto w ogóle wybierałby motel na pieprzonej Syberii? Tu byli turyści? Może byli, ale na pewno nie w tych miesiącach, kiedy pogoda była chujowa, temperatura była ciągle na granicy przeżywalności, a noc trwała dłużej niż sam dzień.
Dobry wieczór! — powiedziała na wejściu starsza kobieta. Miała na sobie gruby sweter, prawdopodobnie sama go zrobiła. Na twarzy za to widniał jej przesympatyczny, ciepły wyraz. — Pokój dla dwojga? Ogrzewany! I mamy łazienkę z ciepłą wodą — powiedziała, jakby to miał być luksus w tych rejonach. I pewnie tak było. — To pokój numer cztery! — Pokój, którego klucz już leżał na ladzie.
Zupełnie nie podejrzane. I nie creepy.


Candace Callahan

my crash, your calling

: pt lip 18, 2025 12:20 am
autor: Candace Callahan
  — Jak na kogoś, kto umie przeprowadzić bezbłędną egzekucję czwórki wojskowych to jednak nie jesteś zbyt bystry. — Ten przytyk kosztował ją więcej energii, niż powinien. Beton w płucach, kaszel który ją dławił i ogólne zmęczenie nie ułatwiały mówienia. I wcześniej, rozsądnie, ograniczała się do ledwie kilku słów, gdy te już musiały paść. A teraz nie mogła sobie odmówić zaczepki. Bo to była zaczepka, nie złośliwość. Choć ledwie słyszalne w zmęczeniu i rzężących płucach, to jednak podszyte łagodnością. I troską. Pytał o oczywiste, wiedział co robiła. Nie robiła mu tego pierwszy raz – nie pierwszy raz zajmowała się jego ranami.
  Pewnie chciał zapytać po co, ale się przejęzyczył.
  Na pewno o to chodziło.
Ogrzewany samochód był miłą i bardzo ważną dla jej organizmu odmianą, choć musiało to być rozgrywane z sensem. Nie mogli od razu odpalić czterdziestostopniowego upału i liczyć, że zziębnięte ciało odtaje jak mrożonka wrzucona do mikrofalówki z ustawionym programem defrost (wciąż dobrze, że nie do pralki z programem do miękkich tkanin, ale to chyba czas przestać składać tak głupie reference, bo zaraz zacznę wisieć na edenie jako przykład chatu GPT).
  Chodziło o powolne, stopniowe podnoszenie temperatury ciała. Aby uniknąć afterdropu, bo jeśli teraz jej organizm zrobi metaforycznego fikołka, to będzie zdana tylko na Damona. I o ile bezbłędnie poradził sobie z pierwszą pomocą w przypadku jej skrajnego wychłodzenia, o tyle mogła mieć obawy, kiedy przejdzie do udzielania bardziej zaawansowanej pomocy medycznej.
   Poza tym i tak cały czas patrzyła mu na ręce, kiedy zajmował się nią w magazynie. Nie dlatego, że uważała go za nierozgarniętego, ale przez to, że nierzadko ludzie popełniali błędy, a robili coś, co wydawało im się logiczne. Jak przykładowo podawanie alkoholu na rozgrzanie.
   Dobrze, że jej wiśniówki nie wlał do gardła.
   Nie przeszkadzała mu przez resztę drogi. Jego ranę oczyściła dość sprawnie i pewnie przykleiłaby mu też jakiś plasterek z wesołym tyranozaurem, gdyby tylko jakieś zapakowali do tej apteczki. Ale mogła mu co najwyżej przykleić niewycięty kawałek gazy przy pomocy tego brzydkiego plastra, który zrywało się dosłownie ze skorą i kawałkiem mięsa.
   Tego mu oszczędziła, chociaż przez to upierdliwie przez kilka minut musiała potrzymać ów gazik przy jego skroni, aby rana sama się zasklepiła.
   Jednocześnie temperaturę jej ciała podnosił szybciej stres, niż ogrzewanie, bo wskazówka poziomu paliwa dość szybko przechylała się na tę stronę, która mówiła o pustym baku. Chociaż i tak fakt, że mieli czym jechać, to byłby luksus. Dla niej i dla niego. W głównej mierze dlatego, że z jej tempem urzędnika miejskiego w godzinach tuż przed piętnastą w piątek przed urlopem, to on bardzo szybko straciłby cierpliwość. I zacząłby ją nieść.
   A to by było uwłaczające.
   Nie komentowała podejmowanych przez niego decyzji. Odznaczał się logiką i jasnym umysłem. I sprawiał wrażenie, że wiedział co robi – więc kiedy zdecydował się zatrzymać pod motelem, który do złudzenia przypominał jej taki, który widziała już w jakimś horrorze (nie mogła sobie tylko przypomnieć tytułu), to nie oponowała. Zanim jeszcze wysiadł, zatrzymała go za ramię i poprawiła jego ubranie i włosy, bo rozchełstany i rozwichrzony ściągnąłby tylko podejrzenia.
   Bo przecież przyjazd dwójki osób różnej narodowości pojazdem wojskowym był absolutnie niepodejrzany. Ale tam mogli liczyć na to, że obsługa – jeśli jakaś w ogóle była (i żyła) – nie spojrzy na zewnątrz. Zanim pojazd nie zasypie się drobną warstwą puchu.
   Sama zasunęła jego kurtkę, którą miała na sobie, pod szyję. Pod spodem miała wyświechtany G-Suit, a ten już na pewno ściągał uwagę.
   Pozwoliła, a raczej nie miała wyboru, aby Damon załatwił sprawę z pokojem. Nieszczególnie przejmowała się tym, że nie mają jak zapłacić. Domyślała się, że przy bezwzględności Tae, to szybciej kobieta za recepcyjną ladą padnie trupem, niż wyegzekwuje płatność. Co za głupota, że do centrum handlowego bo tak zabrać nie może…
   Przeszła do pokoju. Do czwórki. Dla niej – żadne skojarzenie (no, chyba że z tym przystojniakiem z Niezgodnej), ale w kulturze azjatyckiej to przecież najbardziej pechowy numer z możliwych. I czy nie chodziło o to, że wypowiedziana na głos liczba cztery i „śmierć” brzmiały bardzo podobnie? I stąd unikano nawet takich pięter przy oznaczaniu? (Gra na azjatyckich forach jednak też uczy, nie tylko bawi);
   Nie miała nawet siły by komentować łóżko małżeńskie. Mogła w zasadzie wejść na dół i poprosić o osobny pokój – bo to nie tak, że mieli wielkie obłożenie – ale wtedy świadomie zrezygnowałaby z poczucia bezpieczeństwa. Bo jednak zabijakę lepiej mieć pod ręką i w pokoju w motelu, który budził dziwne przeczucia.
  Powinna spróbować się ogrzać pod prysznicem. Albo chociaż zdjąć G-Suit. Tyle, że to przypomniało jej, że na dobrą sprawę nie ma go na co zamienić.
  — Przypuszczam — zaczęła, głosem zachrypniętym od milczenia — że nie spakowałeś dziwnym cudem moich rzeczy. — W tym, przede wszystkim ubrań. Szczoteczki do zębów raczej też nie łapał w biegu. Ani laptopa. Chociaż o tym może i pomyślał, aby nie pozostawiać jej danych na wyciągnięcie ręki.

Damon Tae

my crash, your calling

: pt lip 18, 2025 10:11 am
autor: Damon Tae
Wiedział co robiła, ale było to dla niego pewnym zaskoczeniem. W tym momencie jego rana na łuku brwiowym była… w zasadzie niczym. Była zziębnięta, słaba i powinna przede wszystkim myśleć o sobie, a ona zajmowała się jego głupim zadrapaniem. Dlaczego? Nie miał pojęcia, bo dla niego było to nielogiczne. Może dlatego, że przemawiało za tym coś więcej niż logika. Troska? Na to by wyglądało, ale dlaczego?
A dlaczego ty, Damon, pognałeś za nią na jebaną Syberię?
Nie odpowiedział jej. Skupił się ponownie na drodze, pozwalając jej robić rzeczy. Nie wiedział co prawda ile jechali, ale miał nadzieję, że ta droga chociaż w pewnym stopniu też poprawi jej kondycję oraz podniesie stopniowo temperaturę ciała. Może nie znał się dokładnie na medycynie, ale działał na czuja. Na logikę. Wiedział, że nie można jej było ogrzać gwałtownie i natychmiastowo, ale też nie wiedział dokładnie co powinien był robić. Musiał więc też częściowo zdać się na nią, że jako ratownik sama ogarnie czego potrzebowała.
On mógł odpowiadać za całą resztę.
Szkoda tylko, że nie mieli więcej wajchy. Jedyne co im zostało, to właśnie motel. Wyglądał podejrzanie, strasznie, ale może to dlatego, że był zaniedbany, a na Syberii raczej będzie ciężko o standard takiego Hiltona. Mogli się spodziewać, że po tej stronie granicy raczej wszystko będzie odrapane i stare. Dodatkowo patrząc na panujące tu warunki, ekipa budowlana pewnie też starała się coś odbębnić jak najszybciej i spierdolić. To, że ten budynek stał i był ocieplony, to było wystarczające, przynajmniej na jego standardy.
A te nie były zbyt wysokie.
Przeszedł więc do pokoju, który wskazała im babcia. Jak ona tu żyła? Skąd miała jedzenie? Czy dowoził tu jakiś dziwny dostawczak, który był ciągnięty przez renifery? Cholera wiedziała, ale nie zamierzał się teraz nad tym rozwodzić. Chciał jedynie usiąść i odpocząć, przynajmniej w takim stopniu jak mógł - czyli na wiecznej czujce, dopiero po tym, jak rozezna się z pomieszczeniem i zabezpieczy wszystkie wejścia. Tak na wszelki wypadek.
Walnął wielką, dość ciężką torbę na skrzypiące łóżko, ale nawet nie odetchnął. Zerknął na nią dość kontrolnie, a kiedy wydawała się być w dobrym stanie psychicznym i fizycznym, albo raczej - stabilnym, to zaczął oczyszczać teren. Omiótł całe wnętrze spojrzeniem, ale nie patrzył czy coś jest nie tak. On sprawdzał czy coś było nie tak.
Sprawdzał rogi pokoju, czy nie ma kamer, czujników ruchu. Nawet jeśli miejsce wydawało się ledwo trzymać na fundamentach, to doświadczenie mu przypominało, że nawet rudera mogła być monitorowana. Pukał w lustro i świecił w nie latarką, aby zobaczyć czy nie mają do czynienia z lustrem weneckim. Obczaił z każdej strony nawet lampki nocne oraz inne oświetlenia czy nie miały w sobie ukrytych mikrofonów. Zajrzał pod łóżko i za meble, czy coś nie zostało celowo zastawione - druga para butów czy ślady przetarcia kurzu. Może tajemne wejścia czy przejścia. Spojrzał nawet do kratek wentylacyjnych czy coś w nich nie siedziało, bo wiedział, że mało kto tam zaglądał, a mogły przechowywać ciekawe rzeczy. Sprawdził wszystko co mógł. Może był przewrażliwiony, ale on by powiedział, że to po prostu doświadczenie. I brak zaufania do nowego otoczenia.
Zależy jakich, bo jak myślisz o podpaskach, to nie — odpowiedział jej, nawet na nią nie patrząc. W tym momencie jego wzrok skierował się za okno. Na zimowy krajobraz, starając się ustalić ewentualne punkty ucieczki. — Ale coś tam wziąłem — dodał, zasłaniając dokładnie okna ciężkimi kurtynami.
Sięgnął do swojej broni i zabezpieczył ją, podobnie sprawdził swój nóż oraz multitool, które wciąż miał przy sobie. Podszedł do szafki gdzie stały dwie stare szklanki i wziął jedną, aby ostrożnie ułożyć ją na klamce. To było coś, co da mu w razie potrzeby sekundę przewagi lub informację, że ktoś próbuje wejść.
Spodziewałem się, że raczej po tym jak po ciebie polecę, to zbyt szybko nie wrócimy. — O ile w ogóle. Bo nawet nie chcieli jej szukać. Po prostu ją skreślili, a jeśli on ukradł im śmigłowiec… to pewnie nie przywitają go z powrotem z otwartymi ramionami. Dlatego jak już się szykował do lotu, to wziął wszystko, co ze sobą przynieśli. A przynajmniej większość, bo to co wpadło mu w ręce. Więc jak zostawiła coś w łazience, to chuj. — I będziesz musiała się przebrać w coś suchego, bo będziesz zziębnięta. — Bo wiedział, że nie miała wypadku w Afryce, a na jebanej, pokrytej śniegiem Syberii. Potrzebowała więc suchych ubrań, swoich ubrań. — Więc może nie jestem całkiem bystry, ale mam przebłyski — dodał, zerkając na nią zza ramienia, gdy upewnił się, że wszystko było już gotowe.
Może miał trust issues, ale jeśli to miało uratować im życie, to nie zamierzał się ich pozbywać. Zwłaszcza w takim miejscu, w obcym kraju, gdzie byli poszukiwani.


Candace Callahan

my crash, your calling

: sob lip 19, 2025 1:10 am
autor: Candace Callahan
   Zależy jakich, bo jak myślisz o podpaskach, to nie
  Strzeliła spojrzeniem, karabinierka jedna. Ale w sufit i bez dziur, kiedy usłyszała jego odpowiedź dotycząca podpasek. Akurat to był dla niej najmniejszy problem, bo taki kryzys dało się zażegnać papierem, ale papierem to sobie nie owinie ciała w ramach przebrania.
  Nie odezwała się jednak, czekając aż rozwinie dalej swoją myśl, obserwując go przez cały czas. I to, jak precyzyjnie zabezpieczał pokój. Albo za dużo Tik-Toka albo jej biedny cywil, który uciekł z Korei Północnej, bo było mu tam źle i strasznie, się po prostu zapomniał. Albo po prostu przestał się już kryć.
  Nie to, żeby w sytuacjach wymagających działania, robił to jakoś szczególnie.
  — Bardzo bystry jesteś w swojej codzienności. Jak przychodzi coś, co nie do końca jest dla ciebie codziennością, to odbiera ci kilka komórek mózgowych. — Bo należało mu przyznać, że był piekielnie inteligentny i zorganizowany. Intelekt miał jaki miał, był rozgarnięty. Do czasu, kiedy nie przychodziło mu stanąć oko w oko z czymś, co dla innych było normalnością. Choćby ze zwyczajną troską.
  Nie wiadomo, czy to był bardziej komplement czy jednak przytyk. I to pozbawiony delikatności. Chociaż może nie, może nie przytyk. Jeśli już to wypowiedziana na głos obserwacja, która nieszczególnie musiała mu się spodobać.
  Podeszła do zapakowanej torby, aby rozpiąć ją i znaleźć coś, co było jej ubraniem. Przynajmniej o tyle dobrze, że nie musiała chodzić w jego ciuchach (wielka szkoda, Damon, kiepskie zagranie, fani są zrozpaczeni). I przeszła do łazienki, aby… Nie wziąć prysznica. Ostatnim, czego potrzebowała, było zasłabnięcie w pełnym negliżu i osunięcie się na ziemię z takim łoskotem, na którego brzmienie Damon wparowałby do łazienki i to jeszcze z drzwiami.
  Ściągnęła z siebie g-suit, nie bez trudu, wciąż jednak trochę zziębnięta w mięśniach. Rzuciła ubranie na stary zlew i powoli wciągnęła na siebie spodnie dresowe i koszulkę. Czuła chłód na swojej skórze i czuła, że jej ciało dalej drży. To było jednak zrozumiałe – wciąż była wyziębiona, a jej organizm walczył. Próbował wygenerować ciepło. Akurat to, że wciąż dygotała, choć nie tak intensywnie, to był dobry znak.
  Wyszła do pokoju, namierzając od razu spojrzeniem swojego biednego cywila.
  Dopiero teraz, gdy było w miarę spokojnie, ale przede wszystkim: ciepło, zaczęła czuć ciężar ostatnich kilku godzin. I to nie w kwestii zdrowotnej, bo w kwestii hipotermii była pełna zrozumienia – dlaczego, co teraz? Ale jeśli chodziło o sam proces walki z nią, to ten – cóż – pozostawiał sporo do życzenia.
  Dla niego może to nic, dla niej jazda, którą miała, która być może była naturalną koleją rzeczy przy osobie z tak pogłębioną traumą, była po prostu… nie tyle, co żenująca, ale pozostawiała ten sporych rozmiarów dyskomfort pod czaszką. Tak jakby to, że znał jej historię, którą ukrywała przed światem nie było wystarczające. To jeszcze dołożyła sobie to. Wiedząc jak… mało bystry, był w kwestii zwyczajnej troski czy empatii. Nic więc dziwnego, że przykleiło się to jej do sumienia i nie dawało jej spokoju.
  I tak jak to bywało u nich – jak się zdarza krok, może nawet półtorej w przód, to musiał zdarzyć się ten w tył. Z jej strony był to nawet wykrok. Wynikły ze skrępowania, które z kolei wynikło z tego, co uwierało ją już wcześniej. Nierówności w kwestii noszonego wzajemnie bagażu.
  I teraz, gdy pył i kurz opadł, a oni byli względnie bezpieczni – również przez system zabezpieczeń zainstalowany przez jej kolegę-cywila, to było jakoś bardziej odczuwalne. Na tyle dla niej, że po prostu na niego nie patrzyła.
  Wsunęła się za to pod kołdrę z jednej strony odchudzonego na szerokość materaca, szczelnie się owijając pościelą. Nie kładła się, a usiadła. Sięgnęła po swojego laptopa, chyba wcześniej wyciągniętego przez niego z torby, aby w ciszy przewertować pobrane i zapisane w pamięci filmy.
  Wiedziała, że powinna była mu podziękować, bo pewnie, gdyby nie on, byłaby już martwa. Znowu. Nawet nie pamiętała czy poprzednim razem mu dziękowała, ale pamiętała na pewno, że on jej nigdy. Nie próbowała nawet tego egzekwować, bo miała wrażenie, że usłyszy „wcale nie musiałaś tego robić”, a przez to walnęłaby fikoła i świadomie skręciła sobie kark. Po tym, jak się rzucał i pyszczył na nią za to, że okazywała mu ludzką troskę, nie spodziewała się po nim wiele. Ale mimo że się rzucał, gryzł i szczerzył zęby, dalej go akceptowała. Inaczej by go ze sobą nie zabrała do Kanady.
  — Co ci włączyć? — Złamała ciszę dość banalnym pytaniem.
  Lepszego pomysłu nie miała, zresztą nie chodziło o small-talk, tylko o praktyczną decyzję. I żeby cokolwiek grało, nie pozwalając tej uwierającej ciszy wisieć w powietrzu.
  I jaka szkoda, że nie dowozili tu pizzy. I to nie dlatego, że czuła się głodna, bo nie czuła.

Damon Tae

my crash, your calling

: sob lip 19, 2025 10:57 am
autor: Damon Tae
Ale staram się szybko adaptować — odpowiedział, zerkając na nią. Musiał się z nią jednak zgodzić, bo to była bardzo trafna obserwacja. Gdy chodziło o to, do czego przywykł, czyli życie w zdradliwym środowisku, uważanie na siebie, bycie ostrożnym, walkę z przeciwnikiem i radzenie sobie z przeciwnościami, to był bardzo profesjonalny. Kiedy jednak chodziło o coś przyziemnego, jak normalne relacje z ludźmi, pocieszanie, okazywanie troski czy cokolwiek, co wymagało głębszych emocji, to… no wychodziło różnie, bo nie pokazywał tego w taki sposób jak większość normalnego społeczeństwa. U niego należało czytać między wierszami, bo zwykle nie mówił, że był za coś wdzięczny, ale to później pokazywał. W swoich działaniach, podejmowanych decyzjach.
I to właśnie na tej podstawie mogła stwierdzić, że była dla niego raczej ważna. Inaczej by go tu nie było, a jej zniknięcie potraktowałby jak reszta - olał temat.
Odprowadził ją spojrzeniem do łazienki, a gdy zniknęła za drzwiami, wrócił do robienia swoich rzeczy. Nie ufał temu motelowi, ale co się dziwić, skoro wyglądał jak wyglądał, a oni byli na ziemi, która raczej nie była im przyjazna. Nie mówiąc o tym, że jak będzie jechał drugi patrol i znajdzie magazyn, do którego postanowią z jakiegoś powodu wejść… no to zaczną się poszukiwania. Ich poszukiwania. Na ten moment zapewne jeszcze nikt nie wiedział, że czwórka wojskowych leżała martwa. Starał się zakryć wszelkie ślady, a padający śnieg zapewne też przykryje wszelkie odciski opon oraz butów, które zrobili. Ale skoro tamci postanowili przeszukać budynek, to na pewno nie będą jedynymi.
To była tylko kwestia czasu, ale wolałby już nie być w pobliżu, jak ktoś się zorientuje.
Gdy wyszła, raz jeszcze zlustrował ją spojrzeniem. Dla zasady, aby się upewnić, że wszystko w porządku, a ona powoli nabiera normalnych kolorów. Nie zamierzał dzielić z nią łóżka. Jakkolwiek jej nie lubił, to wiedział przecież z czym się mierzyła, a to co wydarzyło się w magazynie, kiedy była umierająca, było jedynie potwierdzeniem, że nie powinien był przekraczać tej delikatnej granicy, którą nakreślała. Przynajmniej dopóki nie będzie odbywać się to z jej woli i na jej zasadach. Była jedną z niewielu osób, które szanował. Dlatego też jak była jeszcze w łazience, przygotował sobie leżankę przy łóżku. Na ziemi. Położył tam jedną z poduszek i rozłożył sobie koc, który był przygotowany w nogach wątpliwej jakości łóżka.
Kucał właśnie przy torbie, gdy usłyszał pytanie. Podniósł na nią wzrok na ułamek sekundy.
Obojętnie —powiedział. Nigdy nie miał zdania, jak chodziło o oglądanie filmów, bo nie znał się na gatunkach i nie miał swoich faworytów. Cokolwiek leciało w tle, było dla niego dobre, nawet jeśli nie oglądał. Jako człowiek, który nie zwracał większej uwagi na tego typu rozrywki, to nie był wybredny. Mogła puścić Kardashianki, a mogła puścić jakiegoś slashera - dla niego prawie to samo.
Walnął się na ziemi, na swojej przygotowanej leżance i skrzyżował ręce pod głową, na moment dając odpocząć oczom. Dzisiaj zapewne też nie zaśnie, bo z jego trybem czuwania, to w nowym, podejrzanym miejscu, na obcej ziemi, na pewno nie pozwoli sobie na stracenie czujności.
Myślisz, że babcia gotuje normalne jedzenie, czy jak ugotuje gulasz to ze swoich poprzednich gości? — rzucił luźno. Musieli coś zjeść. Był świadomy tego, że długo nie pociągną na zapasach, które mieli w plecaku. Kilka ostatnich cukierków glukozowych i jakieś puszki. Nie wiedzieli ile tu jeszcze będą zanim się wydostaną, więc należało oszczędzać to co mieli przy sobie. W motelu powinna być jakaś stołówka czy możliwość zjedzenia czegokolwiek, zwłaszcza jeśli byli tak bardzo oddaleni od sklepów… patrząc jednak na to miejsce, mógł mieć wątpliwości co do jakości jedzenia.
Chociaż kto jak kto, on akurat narzekać nie powinien.

Candace Callahan

my crash, your calling

: sob lip 19, 2025 10:59 pm
autor: Candace Callahan
  Obojętnie.
  Damon, jak zwykle pomocny, jeśli chodziło o sprawy przyziemne.
  Można było na gościa liczyć, jeśli chodziło o znalezienie cię i wyrwanie z objęć śmierci, ale jak już chodziło o pomoc przy wyborze filmu lub chociaż nakreślenie kierunku, to wszystko leżało.
  Nie to, żeby miała mu to mieć za złe.
  Początkowo chyba nawet nie zauważyła tego… legowiska. Bo jak inaczej to nazwać? Dopiero w momencie, w którym sam się układał na podłodze, zwróciła na niego większa uwagę.
  — Co ty robisz? — spytała, choć w tym momencie to ona niezbyt popisała się bystrością, tak jak on jakiś czas temu pytając o coś, co było oczywiste. Zanim jednak zdążył się jej odpłacić pięknym za nadobne i złośliwością za jej złośliwość, dodała: — Naprawdę myślisz, że po tym, co się działo nie spojrzę na ciebie krzywo za to, że kładziesz się na dechach? — Nie chodziło o to, co się działo na poziomie emocjonalnym – choć u niej to był spory rollercoaster. Bardziej o kwestię fizyczną. — Daj ciału jak raz odpocząć. — Nie to, żeby to łóżko miało jakiś materac rehabilitacyjny, ale na pewno jego mięśnie, choć pewnie przyzwyczajone do polowych warunków, to też również trochę zziębnięte, podziękują mu za to, że spoczną na czymś choć trochę wygodniejszym niż panele.
  Nie mówiąc już o jego kręgosłupie.
  Rozumiała, a raczej – snuła domysły, dlaczego to robił. I doceniała to, nawet jeśli jej domysły mogły nie iść właściwym torem. To było jednak logiczne, że po tym, co mu powiedziała i po jeździe, jaką miała ledwie kilka godzin temu, zostawiał jej przestrzeń. I pewnie, gdyby nie wszystko to, co przeszła z nim do tej pory i nie to, jak on się zachowywał wobec niej, to pewnie nawet w tym samym pokoju nie chciałaby z nim siedzieć.
  Ale wiązało się z tym pewne zaufanie. I – znów – troska.
  Nawet jeśli coś w niej podskórnie wibrowało i nie było to wywołane chłodem.
  W pewnych przypadkach musiała zacząć próbować nie być więźniem własnego ciała. Zresztą – nie zapraszała go do żadnego kontaktu fizycznego, ani żeby zdarł z siebie ciuchy i na waleta wskoczył pod kołdrę. Udostępniała mu kawałek materaca, który i tak był wolny.
Przynajmniej tak uważał jej umysł, który zachowywał się logicznie. Tyle tylko, że zachowywał się też logicznie w momencie, w którym ją pochłaniało wychłodzenie. Ale to jej ciało przejęło całkowicie kontrolę. Chociaż wtedy chodziło o naruszenie granic, poruszenie pewnego schematu, który został zapamiętany skrajnie źle.
  Leżenie obok siebie, w ubraniach, to prawie jak siedzenie obok siebie na kanapie, prawda? Jak wtedy, kiedy oglądali na przykład film w domu. Zresztą – włączy film, to jeszcze bardziej będzie to przypominało pewną codzienność, z którą już się oswoiła w jakimś stopniu.
  Miała nadzieję.
  — No, zbieraj się. — Poklepała ręką pustą część materaca. Raczej nie zamierzała słuchać sprzeciwu, bo ten był po prostu nielogiczny. Wątpliwości były zrozumiałe, ale za ich rozwianie była odpowiedzialna ona sama. Poza tym – to nie tak, że przecież nie będzie mogła zmienić zdania. Jedynie głupio wyjdzie, skoro będzie go ścigała z ziemi na łóżko i z powrotem na ziemię, ale to chyba najmniejszy problem. — Bo jeszcze uznam, że się mnie boisz. Albo wstydzisz. Albo oba na raz. — Pozwoliła sobie na lekką zaczepkę, żeby rozproszyć własne myśli. I jednocześnie upewnić siebie samą, swój własny umysł, że nic takiego złego się nie działo.
  No, i jeszcze go nastrasz, że się będziesz przytulała to na pewno przyleci. Straumatyzowany poprzednim razem, jak to on próbował ci pomóc nie umrzeć z wyziębienia.
  — Albo nie, nie przychodź. — No, to szybko jej się zmieniło. — Jeśli nie powiesz mi, co mam włączyć. „Obojętnie”, „nie wiem” i „ty wybierz” jest zarezerwowane dla stereotypowej baby, więc – o ile nie chcesz, żebym cię za taką miała – to musisz coś wybrać. Horror? Dokumentalny? Mam ci włączyć Chirurgów? Mam tylko kilka odcinków. — No jednak pamięć w laptopie miała ograniczoną. I nie ściągnęła wszystkiego, co tylko istniało w sieci. — Pizzy ci nie zaproponuję — wielka szkoda — ale w survival kicie z SU są spakowane racje. — Wolała nie ryzykować tym, co mogli dostać od babci, bo faktycznie jego wariant o tym, że podawała poprzednich gości nie brzmiał tak głupio. Martwić się będą potem, a on jednak musiał odzyskać trochę energii. Opędzluje sobie takiego suchara wojskowego czy dwa i będzie zadowolony.

Damon Tae

my crash, your calling

: ndz lip 20, 2025 12:48 am
autor: Damon Tae
Co ty robisz?
Otworzył oczy i zerknął na nią z dołu, nie zmieniając swojej pozycji. Z początku nawet nie rozumiał o co jej chodziło, bo… raczej było widać co takiego robił. Kładł się, aby chwilę odpocząć, zanim przyjdzie im się zmierzyć z kolejnymi przeciwnościami losu. I wojskiem. Lub psychopatami, którymi mogli zamieszkiwać ściany motelu. Szybko jednak doszło do niego do czego piła.
Podłoga nie jest zła, lubię spać na twardym — powiedział bez większych emocji. Jak można się było spodziewać, przywykł do beznadziejnych warunków. Na Północy nigdy nie było wygodnych łóżek, a przynajmniej nie tak miękkich i wygodnych jak po drugiej stronie granicy. Często też musiał nocować na ziemi, nieprzyjemnych pryczach z wbijającymi się w ciało sprężynami czy prowizorycznych hamakach rozwieszonych pomiędzy drzewami. Dla niego nie było żadnej różnicy czy spał na materacu czy bez niego. Miał wrażenie, że jego stwardniałe mięśnie były już tak odrętwiałe, że nawet najlepszy fizjoterapeuta by ich nie rozpracował.
Przynajmniej nie w przeciągu kilku lat.
Poza tym, wolał dać jej przestrzeń, której potrzebowała i nie naruszać jej granic, nawet przypadkiem. I tak wystarczyło mu to, co zobaczył. Jak normalnie się tym nie przejmował, tak ona była już odgrywała na tyle ważną rolę w jego życiu, że zamierzał szanować jej zdanie. A także traumy, które nosiła. A jako, że nie był napastliwym dupkiem, tylko po prostu dupkiem, to nawet nie myślał o tym, aby coś na niej wymuszać.
Po prostu uznał, że podłoga jest jego. Jakby to było oczywiste.
Nie spodziewał się jednak, że ona będzie mu proponować położenie się do spania obok niej. Na jednym, raczej niespecjalnie szerokim łóżku. Może i dobrze by mu zrobiło przespanie się na czymś wygodniejszym, ale w tego typu sytuacji kompletnie nie robiło mu to różnicy, bo i tak jego sen nie będzie zwyczajnym odpoczynkiem. Tylko czuwaniem. Wiedział, że musiał chociaż częściowo zregenerować siły, ale nie umiał tak po prostu wyłączyć swoich systemów obronnych, które były wręcz w niego wbudowane.
No, zbieraj się.
Senna — zaczął z cięższym westchnięciem, jakby chcąc ją odwieźć od tego pomysłu, ale słysząc jej argumentację, nie umiał nawet powstrzymać brwi, która uniosła się wyżej w niemym pytaniu, czy serio by to podejrzewała.
Rozumiał aluzję oraz jej zaczepkę, dlatego też na nią nie odpowiedział. Zamiast tego, odetchnął i podniósł się ze swojej jakże wygodnej leżanki przy boku łóżka. Wyprostował się i przeciągnął, chociaż w minimalnym stopniu próbując rozluźnić obolałe mięśnie i kości, ale zanim wykonał krok w kierunku zajętego przez nią materaca, usłyszał, że jednak ma tego nie robić.
Co jej nie pomógł z wyborem filmu.
Może być coś dokumentalnego — rzucił trochę od niechcenia, bo naprawdę było mu wszystko jedno co będzie grało w tle. I tak nie będzie zwracał na to większej uwagi, woląc się skupić na otoczeniu oraz wszelkich, nieporządanych dźwiękach, które mogły wskazywać na czyjąś niechcianą obecność.
Zanim jednak się położył, przeszedł jeszcze do jednego z survival kitów i wyciągnął dwie racje żywnościowe, które nie wyglądały zbyt przekonująco, ale one przede wszystkim miały robić robotę, a nie smakować. Miały dawać energię i wypełnić żołądek. Ale Damon akurat był ostatnim do narzekania na jedzenie. Patrząc na jego życie, to tego typu posiłki pewnie stanowiły sporą część jego życia.
Masz, smacznego kartonu — powiedział, podając jej coś, co było już bardziej pożywne niż te cukierki, które mogła jeść wcześniej. Teraz czuła się o wiele lepiej i była bardziej żywotna, więc zapewne przełykanie także pójdzie jej lepiej.
Gdy przejęła rację, położył się bliżej skraju łóżka, zupełnie jakby miała go oparzyć. To był drobny, ale zaplanowany gest. Musiał jednak przyznać, że ten materac był o wiele wygodniejszy niż te nierówne deski na których się rozłożył. Nie był to standard łóżka w jej domu, ale jak na niego, było zajebiście. Plecy chociaż mu aż tak nie odpadną.
O czym to? — spytał, zerkając w ekran. Wydawałoby się, że się naprawdę zainteresował, ale tak naprawdę czuwał. Jak pies obronny, który tylko czekał na szmer, który nie pasował do otoczenia.

Candace Callahan