my crash, your calling
: wt lip 15, 2025 9:50 pm
Przepraszała go w zasadzie za to, że… utrudniała mu to, co logiczne. Choć nie było miejsca na zażenowanie w takiej sytuacji, to jednak czuła podskórny dyskomfort. Może gdyby to był ktoś, z kim miałaby głębszą relację i czułaby to zaufanie, to nie miałaby z tym problemu. W tym wypadku było to krępujące, kiedy nie potrafiła kontrolować własnych reakcji. I to nie tak, że nie czuła w nim oparcia. Mało który człowiek rzuciłby wszystko, aby ruszyć za kimś na karkołomną misję do Krainy Lodu. I chyba przez to ta relacja była dla niej niezrozumiała.
Bo to tak jakby był przy niej, ale jednocześnie ją trzymał z daleka od siebie.
Ale zapytana – potwierdziła. Była pewna tego, że chciała spróbować w ten inny sposób. Bo wiedziała, że było jej to potrzebne. Nie bliskość sama w sobie, a ciepło drugiego ciała, jeśli nie chciała całkowicie się zapaść. Czy była na to gotowa? No, to akurat nieco inna kwestia. Wydawało się to jednak bardziej logiczne. Chodziło o kontrolę poznawczą, to że widziała go i potrafiłaby ocenić jego zamiary. A konkretniej to, co mógłby chcieć zaraz zrobić. No i o sam układ. Jak gdyby chodziło o pewną równość.
I kiedy zjawił się na nowo przed nią, jej serce znów się ścisnęło w klatce piersiowej. Przywarła do niego, nie bez wahania, czując jak zamyka ją w uścisku. I chociaż serce dalej jej zasuwało, a pewien dyskomfort istniał, wywołany bliskością, to nioe było strachu. Nie było tej paniki. A jej ciało, chociaż mocno zmieszane i chyba nierozumiejące, co się działo, nie walzcyło. Nie aż tak. Widziała go, gdzie był i jak się zachowywał i to zdawało się wystarczyć.
Wciąż drżała, ale chyba nie aż tak intensywnie jak wcześniej.
Oparła policzek o jego klatkę piersiową, a słyszalne w niej bicie serca działało uspokajająco. Wystarczyło, by mogła myśleć, że jest przy niej człowiek, a nie bestia. Chociaż bestia fizycznie też miała serce. W jej przypadku, może to absurdalne, to sam rytm był wystarczający, aby ją przekonać. Dyskomfort wciąż był, bo mimo wszystko, to była bliskość, której przez cały czas unikała, bo broniła swojej przestrzeni osobistej już na zaś.
Ale ten jeden raz, konieczny choćby do samego przetrwania, powoli rzeźbił rysę na jej zbroi i to taką, która miała stać się pęknięciem. Pierwszym i chyba dość ważnym. Chociaż teraz to raczej niezauważalnym. Bo nawet nie orientowała się, jak głęboko w psychice osiadał teraz ten moment.
Nie odpowiedziała mu. A konkretniej: nie złożyła słów. Zamiast tego wydała z siebie krótki, potakujący pomruk. Zaskakująco – było w porządku. O tyle o ile. Coś, co dało się zaakceptować. Przynajmniej się nie odklejała, jak jeszcze chwilę temu. Niby jeden szczegół, a jej robił ogromną różnicę.
Jej ciało chłonęło jego ciepło, ale rozgrzanie go (ciała, nie Danona), miało jeszcze chwilę potrwać.
Ale, jak to zwykle bywało w podobnych chwilach, kiedy w jednym miejscu zaczynało być dobrze, w drugim musiało się spierdolić. I tak też teraz, kiedy mieli swój własny Marsz Pingwinów, za ścianami magazynu zdało się usłyszeć najpierw chrzęst śniegu pod oponami i szum silnika. Dalej trzask zamykanych, wcześniej otwartych, drzwi. I głosy. Przytłumione przez ściany budynku, a także przez świst wiatru. Ale zwiastowały przybycie obcych. I nawet nie wiadomo czy to był swój czy wróg. Ale z pewnością wiadomo, co ich tu zwabiło. Albo można było przypuszczać. Albo światło, albo dym który ulatywał przez dziurę w dachu. A może to był zwykły przypadek. Niemniej – to była niewiadoma. A oni byli na nie swoim terenie. A to była Rosja, więc… Wszystkiego się chyba można było spodziewać.
Damon Tae
Bo to tak jakby był przy niej, ale jednocześnie ją trzymał z daleka od siebie.
Ale zapytana – potwierdziła. Była pewna tego, że chciała spróbować w ten inny sposób. Bo wiedziała, że było jej to potrzebne. Nie bliskość sama w sobie, a ciepło drugiego ciała, jeśli nie chciała całkowicie się zapaść. Czy była na to gotowa? No, to akurat nieco inna kwestia. Wydawało się to jednak bardziej logiczne. Chodziło o kontrolę poznawczą, to że widziała go i potrafiłaby ocenić jego zamiary. A konkretniej to, co mógłby chcieć zaraz zrobić. No i o sam układ. Jak gdyby chodziło o pewną równość.
I kiedy zjawił się na nowo przed nią, jej serce znów się ścisnęło w klatce piersiowej. Przywarła do niego, nie bez wahania, czując jak zamyka ją w uścisku. I chociaż serce dalej jej zasuwało, a pewien dyskomfort istniał, wywołany bliskością, to nioe było strachu. Nie było tej paniki. A jej ciało, chociaż mocno zmieszane i chyba nierozumiejące, co się działo, nie walzcyło. Nie aż tak. Widziała go, gdzie był i jak się zachowywał i to zdawało się wystarczyć.
Wciąż drżała, ale chyba nie aż tak intensywnie jak wcześniej.
Oparła policzek o jego klatkę piersiową, a słyszalne w niej bicie serca działało uspokajająco. Wystarczyło, by mogła myśleć, że jest przy niej człowiek, a nie bestia. Chociaż bestia fizycznie też miała serce. W jej przypadku, może to absurdalne, to sam rytm był wystarczający, aby ją przekonać. Dyskomfort wciąż był, bo mimo wszystko, to była bliskość, której przez cały czas unikała, bo broniła swojej przestrzeni osobistej już na zaś.
Ale ten jeden raz, konieczny choćby do samego przetrwania, powoli rzeźbił rysę na jej zbroi i to taką, która miała stać się pęknięciem. Pierwszym i chyba dość ważnym. Chociaż teraz to raczej niezauważalnym. Bo nawet nie orientowała się, jak głęboko w psychice osiadał teraz ten moment.
Nie odpowiedziała mu. A konkretniej: nie złożyła słów. Zamiast tego wydała z siebie krótki, potakujący pomruk. Zaskakująco – było w porządku. O tyle o ile. Coś, co dało się zaakceptować. Przynajmniej się nie odklejała, jak jeszcze chwilę temu. Niby jeden szczegół, a jej robił ogromną różnicę.
Jej ciało chłonęło jego ciepło, ale rozgrzanie go (ciała, nie Danona), miało jeszcze chwilę potrwać.
Ale, jak to zwykle bywało w podobnych chwilach, kiedy w jednym miejscu zaczynało być dobrze, w drugim musiało się spierdolić. I tak też teraz, kiedy mieli swój własny Marsz Pingwinów, za ścianami magazynu zdało się usłyszeć najpierw chrzęst śniegu pod oponami i szum silnika. Dalej trzask zamykanych, wcześniej otwartych, drzwi. I głosy. Przytłumione przez ściany budynku, a także przez świst wiatru. Ale zwiastowały przybycie obcych. I nawet nie wiadomo czy to był swój czy wróg. Ale z pewnością wiadomo, co ich tu zwabiło. Albo można było przypuszczać. Albo światło, albo dym który ulatywał przez dziurę w dachu. A może to był zwykły przypadek. Niemniej – to była niewiadoma. A oni byli na nie swoim terenie. A to była Rosja, więc… Wszystkiego się chyba można było spodziewać.
Damon Tae