damsel in distress
: sob lip 26, 2025 12:25 pm
Powiedzieć, że zrobiło się niezręcznie to tak jakby nic nie powiedzieć. Bradley od dawna nie był w takiej sytuacji, nie wspominając już o tym, że dawno nie czuł tak przyjemnego kobiecego ciepła przy dotyku. Jednak próbował nie dawać po sobie poznać, że w jakiś sposób to na niego wpłynęło. Sloane przecież miała zniknąć. Znowu.
Pytanie brzmiało: kiedy?
Przez chwilę stał przy kuchence udając, że miesza sos jak i wodę z makaronem. W międzyczasie też znalazł jakieś resztki mięsa mielonego. Doprawił i wrzucił do garnka, a po mieszkaniu rozszedł się przyjemny zapach. Pies zaczął chodzić i merdać ogonem wierząc, że coś spadnie mu z blatu. Bradley pogłaskał czworonoga za uszami, a gdy tylko usłyszał głos kobiety wychodzącej z łazienki podskoczył nieco wystraszony. Był tak skupiony na własnych myślach, że kompletnie zapomniał o tym, że wyszła.
- Czy życie to nie wiem, ale na pewno ratują przed przeziębieniem. - Uśmiechnął się delikatnie wzruszając jednocześnie ramionami. Pokręcił tylko głową na wzmiankę o ewentualnej pomocy. Odprowadził ją wzrokiem, gdy siadała na krzesełku. On w tym czasie przygotował dwa talerze, podstawki pod ciepłe garnki, kubki i napój.
Nie wiedział czy ma podtrzymywać rozmowę, pytać o przeszłość czy przyszłość. Nie powinno go to w żaden sposób interesować, spotkali się przypadkiem i jutro oboje nie będą o nim chcieli pamiętać. Tak już bywało z przypadkowymi znajomościami.
- Gdzieś w dolnej szafce, ale naprawdę nie trzeba. Zrobiłaś wystarczająco dużo. - Postawił przed nią kubek herbaty wraz z ciepłym obiadem, zachęcił do nakładania, a sam czekał na swoją kolej. Przez jeden krótki moment ją obserwował, dosłownie kilka sekund, by zapamiętać jej twarz.
Była zmęczona, on również. Mimo to żaden z nich nie powiedziało tego głośno, ale Ayers widział, że się męczy. Zawsze pomagała, nie znał człowieka, któremu mogłaby odmówić. Bradley traktował ją jak ostatnią deskę ratunku i był przekonany, że trafiał do Sloane rzadziej niż inni.
Ile lat minęło? Dziesięć? Osiem? Sześć? Zbyt dużo, by pamiętać szczegóły każdej rany, która była szyta przez kobietę siedzącą na przeciwko. Nie był dobry w podtrzymywaniu rozmów, krępował się wtedy i nie wyglądał na dorosłego faceta, a dzieciaka. Wstał bez słowa, rozłożył kanapę w salonie i spojrzał zakłopotany na kobietę.
- Ja się przekimam tutaj, ty możesz w sypialni. Ostrzegam tylko, że mały i włochaty stwór na czterech łapach przyjdzie nad ranem i położy się w nogach. - Nie mógł jej puścić w ten deszcz do domu, mógł zrobić chociaż tyle i wierzył, że przyjmie jego propozycję. Nie chciał jej wprowadzać w stan większego zakłopotania, ale też nie miał zamiaru narażać na niebezpieczeństwo. Już dzisiejsza noc była wystarczająco ekscytująca. - Zjedz, ja pójdę się wykąpać i założyć coś na siebie. - Spojrzał w dół na swoją gołą klatkę piersiową. Gdy znikał za drzwiami łazienki poczuł dziwne uczucie. Nie była to ulga, a chęć wrócenia do kuchni i spędzenia więcej czasu w jej towarzystwie.
Sloane Marlowe
Pytanie brzmiało: kiedy?
Przez chwilę stał przy kuchence udając, że miesza sos jak i wodę z makaronem. W międzyczasie też znalazł jakieś resztki mięsa mielonego. Doprawił i wrzucił do garnka, a po mieszkaniu rozszedł się przyjemny zapach. Pies zaczął chodzić i merdać ogonem wierząc, że coś spadnie mu z blatu. Bradley pogłaskał czworonoga za uszami, a gdy tylko usłyszał głos kobiety wychodzącej z łazienki podskoczył nieco wystraszony. Był tak skupiony na własnych myślach, że kompletnie zapomniał o tym, że wyszła.
- Czy życie to nie wiem, ale na pewno ratują przed przeziębieniem. - Uśmiechnął się delikatnie wzruszając jednocześnie ramionami. Pokręcił tylko głową na wzmiankę o ewentualnej pomocy. Odprowadził ją wzrokiem, gdy siadała na krzesełku. On w tym czasie przygotował dwa talerze, podstawki pod ciepłe garnki, kubki i napój.
Nie wiedział czy ma podtrzymywać rozmowę, pytać o przeszłość czy przyszłość. Nie powinno go to w żaden sposób interesować, spotkali się przypadkiem i jutro oboje nie będą o nim chcieli pamiętać. Tak już bywało z przypadkowymi znajomościami.
- Gdzieś w dolnej szafce, ale naprawdę nie trzeba. Zrobiłaś wystarczająco dużo. - Postawił przed nią kubek herbaty wraz z ciepłym obiadem, zachęcił do nakładania, a sam czekał na swoją kolej. Przez jeden krótki moment ją obserwował, dosłownie kilka sekund, by zapamiętać jej twarz.
Była zmęczona, on również. Mimo to żaden z nich nie powiedziało tego głośno, ale Ayers widział, że się męczy. Zawsze pomagała, nie znał człowieka, któremu mogłaby odmówić. Bradley traktował ją jak ostatnią deskę ratunku i był przekonany, że trafiał do Sloane rzadziej niż inni.
Ile lat minęło? Dziesięć? Osiem? Sześć? Zbyt dużo, by pamiętać szczegóły każdej rany, która była szyta przez kobietę siedzącą na przeciwko. Nie był dobry w podtrzymywaniu rozmów, krępował się wtedy i nie wyglądał na dorosłego faceta, a dzieciaka. Wstał bez słowa, rozłożył kanapę w salonie i spojrzał zakłopotany na kobietę.
- Ja się przekimam tutaj, ty możesz w sypialni. Ostrzegam tylko, że mały i włochaty stwór na czterech łapach przyjdzie nad ranem i położy się w nogach. - Nie mógł jej puścić w ten deszcz do domu, mógł zrobić chociaż tyle i wierzył, że przyjmie jego propozycję. Nie chciał jej wprowadzać w stan większego zakłopotania, ale też nie miał zamiaru narażać na niebezpieczeństwo. Już dzisiejsza noc była wystarczająco ekscytująca. - Zjedz, ja pójdę się wykąpać i założyć coś na siebie. - Spojrzał w dół na swoją gołą klatkę piersiową. Gdy znikał za drzwiami łazienki poczuł dziwne uczucie. Nie była to ulga, a chęć wrócenia do kuchni i spędzenia więcej czasu w jej towarzystwie.
Sloane Marlowe