-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Wychodząc z pracy nie wiedział czy to jeszcze noc czy już poranek. Nie sprawdzał godziny na zegarku, bo był to zbędny zabieg. Codziennie wychodził o innym czasie, bo przecież klub działał do ostatniego klienta. Bradley był zmęczony i z każdym krokiem, który zbliżał mężczyznę do mieszkania w jego głowie pojawiał się cudowny obraz łóżka i świeżej pościeli. Odkąd wyszedł z więzienia doceniał takie małe szczegóły. W celi nie miał takich udogodnień, a wręcz w niektóre ciepłe dni pachniało tam okropnie.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich włożył do ust. Rzadko palił, próbował pozbyć się wszystkich nałogów jakie posiadał tuż przed pójściem pod młotek sędziego. Ciężko mu to szło, nie miał silnej woli i sądził, że nigdy takowej mieć nie będzie. Wiatr leciutko powiewał powodując miłe orzeźwienie i chwilowe otrzeźwienie umysłu.
Ulice o tej porze były praktycznie puste, niekiedy można spotkać jakiegoś bezdomnego, który spał na ławce lub osoby wracające z pracy po nocce. Brad lubił tę chwilę ciszy, spokoju, bez szumu aut i głośnych klaksonów. Pragnął takiej rutyny, ale w Toronto ciężko o zatrzymanie czegoś na dłużej. Za kilka godzin dzielnica znów zaroi się od dzieciaków jeżdżących na deskorolce, kierowcach nie znających zasad ruchu drogowego i par, które wierzyły że kolacja zmieni coś w ich relacji.
Skręcił w jedną z ciemniejszych ulic, która prowadziła przez port. Lubił tędy przechodzić, bo woda na swój sposób go uspokajała, szedł pewnym krokiem przed siebie. Po drugiej stronie chodnika powoli przesuwała się postać w kapturze. Nieco pochylona, ręce trzymała w kieszeni. Bradley obserwował ją uważnie, aż nie dostrzegł sylwetki kobiety, która po tej samej stronie ulicy co dziwny typ szła w przyśpieszonym tempie. Nie wiedział czy to pozostałości po jego życiu w więzieniu, czy może wspomnienia z lat kiedy trzymał się z ciemnymi typami, ale coś w nim drgnęło. Jakby chwilowy niepokój, przeczucie byłego kryminalisty.
Nie krzywdził nigdy nikogo, jego przestępstwa to posiadanie lub handel. Może i wyrok miał za pobicie, ale w obronie własnej chociaż nikt mu nie wierzył. Był skazany na porażkę w momencie, gdy stanął przed sądem. Ale teraz, spoglądając na drugą stronę uliczki, nie był byłym więźniem. Był człowiekiem, który w razie kłopotów chciał zainterweniować.
Gdy kobieta przyspieszyła, a wraz z nią facet w kapturze, Brad nie zastanawiał się dłużej tylko przebiegł przez ścieżkę. Akurat w momencie kiedy tamten chciał wyrwać torebkę. Musiał działać instynktownie, ale też pamiętać, że siedział za pobicie. Co jeśli ktoś go zgłosi? Nie chciał iść znowu za kratki. Przystanął dosłownie na chwilę, trwało to zaledwie kilka sekund, a potem z impetem wpadł na faceta powalając go na ziemię. Poczuł ból w barku i w okolicach łuku brwiowego. Może nie był to najlepiej przemyślany sposób obezwładnienia przestępcy, ale jedyny słuszny na dany moment.
Sloane Marlowe
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego z nich włożył do ust. Rzadko palił, próbował pozbyć się wszystkich nałogów jakie posiadał tuż przed pójściem pod młotek sędziego. Ciężko mu to szło, nie miał silnej woli i sądził, że nigdy takowej mieć nie będzie. Wiatr leciutko powiewał powodując miłe orzeźwienie i chwilowe otrzeźwienie umysłu.
Ulice o tej porze były praktycznie puste, niekiedy można spotkać jakiegoś bezdomnego, który spał na ławce lub osoby wracające z pracy po nocce. Brad lubił tę chwilę ciszy, spokoju, bez szumu aut i głośnych klaksonów. Pragnął takiej rutyny, ale w Toronto ciężko o zatrzymanie czegoś na dłużej. Za kilka godzin dzielnica znów zaroi się od dzieciaków jeżdżących na deskorolce, kierowcach nie znających zasad ruchu drogowego i par, które wierzyły że kolacja zmieni coś w ich relacji.
Skręcił w jedną z ciemniejszych ulic, która prowadziła przez port. Lubił tędy przechodzić, bo woda na swój sposób go uspokajała, szedł pewnym krokiem przed siebie. Po drugiej stronie chodnika powoli przesuwała się postać w kapturze. Nieco pochylona, ręce trzymała w kieszeni. Bradley obserwował ją uważnie, aż nie dostrzegł sylwetki kobiety, która po tej samej stronie ulicy co dziwny typ szła w przyśpieszonym tempie. Nie wiedział czy to pozostałości po jego życiu w więzieniu, czy może wspomnienia z lat kiedy trzymał się z ciemnymi typami, ale coś w nim drgnęło. Jakby chwilowy niepokój, przeczucie byłego kryminalisty.
Nie krzywdził nigdy nikogo, jego przestępstwa to posiadanie lub handel. Może i wyrok miał za pobicie, ale w obronie własnej chociaż nikt mu nie wierzył. Był skazany na porażkę w momencie, gdy stanął przed sądem. Ale teraz, spoglądając na drugą stronę uliczki, nie był byłym więźniem. Był człowiekiem, który w razie kłopotów chciał zainterweniować.
Gdy kobieta przyspieszyła, a wraz z nią facet w kapturze, Brad nie zastanawiał się dłużej tylko przebiegł przez ścieżkę. Akurat w momencie kiedy tamten chciał wyrwać torebkę. Musiał działać instynktownie, ale też pamiętać, że siedział za pobicie. Co jeśli ktoś go zgłosi? Nie chciał iść znowu za kratki. Przystanął dosłownie na chwilę, trwało to zaledwie kilka sekund, a potem z impetem wpadł na faceta powalając go na ziemię. Poczuł ból w barku i w okolicach łuku brwiowego. Może nie był to najlepiej przemyślany sposób obezwładnienia przestępcy, ale jedyny słuszny na dany moment.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
#4
Szła szybko. Głowa spuszczona. Ramiona napięte. Torba z medycznym logiem obijała się o biodro przy każdym kroku. Miasto milczało o tej porze, ale Sloane słyszała wszystko - szum wody, brzęczenie transformatora, własne serce uderzające o żebra.
I kroki. Za sobą. Zbyt równe, zbyt długie. Zbyt świadome.
Nie oglądaj się.
Nie teraz.
Nie pokazuj strachu.
Ale strach już był. Rozlewał się po niej jak czarny tusz. Skóra ją paliła. Adrenalina za szybko wbiła się w krwiobieg. Zgięła palce na pasku torby i przeszła na drugą stronę ulicy - odruch. Instynkt. Nauczyła się ufać sobie w takich momentach.
Tyle że to nie wystarczyło.
Zanim zdążyła przyspieszyć, coś pociągnęło ją wstecz. Szarpnięcie tak brutalne, że wygięło jej bark. Ktoś złapał za torbę - z całej siły, z desperacją. Ciałem przeszło jej lodowate mrowienie.
Krzyknęła. Odruchowo. Krótko. Jak pies, który czuje ugryzienie zanim zobaczy zęby.
Nie puściła. Nigdy nie puszczała.
Ale nim zdołała zareagować, z drugiej strony pojawiła się siła - ciężka, szybka, jak zderzenie z betonem. Ktoś wpadł na napastnika. To był moment. Jeden rozdzierający sekundę moment, który wybił powietrze z płuc.
Złodziej runął na chodnik. Ale pociągnął ją ze sobą.
Sloane nie zdążyła się podeprzeć. Nie zdążyła nic. Upadła - z całą siłą, jaką miała, głową uderzając o krawędź płyty chodnikowej. Świat zamienił się w białą plamę. Nie ciemność - biel. Jak światło w karetce. Jak sufit sali operacyjnej.
Leżała.
Nie ruszała się.
Chciała wstać, ale nie mogła złapać kierunku. Głowa pulsowała. Krew dudniła jej w uszach tak głośno, jakby ktoś w niej uwięził silnik. Dłoń drżała. Czuła ją. To dobrze. Kolano bolało - otarcie. Też dobrze. Ale kark… Kark był sztywny.
Otworzyła oczy. Najpierw jedno, potem drugie.
Nad nią - twarz.
Nieznajoma?
Nie. Znajoma. Zbyt znajoma.
Brwi się ściągnęły. Serce znowu przyspieszyło - ale tym razem nie ze strachu. Z szoku. Z niedowierzania.
Z trudem usiadła. Oparła się na łokciach, przełknęła ślinę. Metaliczny smak. Krew? Może z ust. Może z wnętrza. Jeszcze nie wiedziała. Jeszcze nie analizowała.
Ale patrzyła.
Bradley Ayers.
To było jak zderzenie z przeszłością. Nie ostrzega. Po prostu wpada. Rujnuje wszystko, czego się trzymała. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Nie przez ból - przez niego.
- Co do kurwy... - wyszeptała przez zęby. Głos miała ochrypły, jakby przejechała po nim papierem ściernym.
Uniósł rękę? Może chciał pomóc. Nie wiedziała. Nie sięgnęła.
Wstała sama. Wolno. Nogi jej się ugięły, ale stała. Z zaciskającą się szczęką. Z brudem na kolanach. Z krwią gdzieś przy skroni. Wciąż oddychała zbyt szybko. Ale żyła.
Popatrzyła na niego jeszcze raz.
- Ty to ty? - rzuciła twardo. Bez czułości. Bez niedowierzania. Po prostu... sucho.
Jakby świat musiał się jej przyznać, że zrobił z niej kretynkę. Jednak robił, bo nie ogarniała co się dzieje i kompletnie nie ogarniała rzeczywistości i sytuacji.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Bradley leżał obok napastnika przez dłuższą chwile. Próbował zebrać myśli i dojść do siebie po upadku, czuł ból, to jak pulsuje mu skroń, ale najważniejsze było teraz to żeby wezwać policję. I że kobieta jest bezpieczna, ale raczej nie cała. Widział kątem oka jak runęła wraz z nimi, ale najpierw musiał zebrać się w sobie, a dopiero zacząć zastanawiać się nad tym kogo ratować pierwszego. Krople deszczu spadały mu na kark, ściekały za kołnierz, ale dalej był w tym samym miejscu co przed chwilą.. Z jego punktu widzenia wszystko wydarzyło się za szybko, a jednak nie dość szybko.
To miał być instynkt. Odruch. Zobaczył ją z oddali, nie przemyślał żadnego swojego ruchu, działał jak w transie. Coś go tknęło, coś nie dawało spokoju, a potem zobaczył tego gościa. Zanim pomyślał, już biegł.
A teraz?
Teraz patrzył jak kobieta podnosi się z chodnika, jak opiera się na łokciach, jak jej spojrzenie przebija się prawdopodobnie przez ból, szok, adrenalinę i trafia prosto w niego. Znał to spojrzenie. Nie zapomniał go, chociaż przez lata próbował. Przełknął ślinę, miał wrażenie, że całość tej sytuacji trwała godziny, a nie sekundy. Bradley nie zauważył kiedy poobijany napastnik zaczął się czołgać żeby uciec. Był wpatrzony w kobietę, którą znał, choć nie spodziewał się jej spotkać właśnie tutaj, właśnie teraz.
Serce mu łomotało. Nie tak jak kiedyś, kiedy patrzył na nią z drugiego końca ulicy, gdy potrzebował pomocy czy z motocyklowego siodła. To było inne łomotanie, bardziej bolesne, jakby coś w środku miało pęknąć. Może już pękło. Może dawno.
Nie był pewien czy jej szybkie, wyrwane słowa były pytaniem, przekleństwem czy oskarżeniem. Wszystkie trzy wersje były prawdziwe.
Uniósł rękę, nieco powoli, bez przekonania. Chciał jej pomóc, ale ona tego najwidoczniej nie chciała. Widać to było po tym jak spojrzała i jak się odsunęła. Jakby był kim o kim chciała zapomnieć, niewyraźnym wspomnieniem do którego nie miała zamiaru wracać, ale przez okropny los musiała.
Przełknął ponownie ślinę. Miał wrażenie, że usta mu zaschły, choć przecież cały był przemoczony. Zapomniał nawet o tym, że z łuku brwiowego ciekła mu krew, a w barku coś mu się poprzestawiało.
Nie wiedział jak odpowiedzieć. To pytanie było rzucone niczym granat pod nogi. Jakby miała nadzieję, że to nie Bradley przed nią leży, albo jakby chciała temu zaprzeczyć.
- Wygląda na to, że tak. - Odpowiedział cicho wzruszając ramionami i choć głos miał sztywny, nieprzyzwyczajony do mówienia do niej to poczuł się pewniejszy siebie. Przecież nic złego nie zrobił, chciał ją tylko uratować z opresji, nic więcej.
Wstał powoli, nigdzie się nie spieszył, nie chciał żeby mu się zakręciło w głowie. Zrobił delikatny krok do przodu, ale potem się zawahał. Nie wiedział, czy powinien. Nie wiedział już nic. Wygląda wrogo, wiedział, że nie dał jej wiele chwil do radości, gdy prosił ją o łatanie ran, ale nigdy nie wyrządził Sloane krzywdy.
- Jesteś cała? - Głupie pytanie, przecież widział, że miała rany na ciele. Przez niego. A myślał, że robi dobrze. Znowu się przeliczył. Spojrzał na jej skroń. Na zadrapanie. Na dłoń, która wciąż lekko drżała.
Czy postąpiłby tak samo wiedząc, że to właśnie ona? Zapewne tak. Tylko czemu teraz czuł się jakoś głupio? Jakby był zagubiony we własnej przeszłości, która właśnie uderzyła go zbyt mocno w pysk.
Sloane Marlowe
To miał być instynkt. Odruch. Zobaczył ją z oddali, nie przemyślał żadnego swojego ruchu, działał jak w transie. Coś go tknęło, coś nie dawało spokoju, a potem zobaczył tego gościa. Zanim pomyślał, już biegł.
A teraz?
Teraz patrzył jak kobieta podnosi się z chodnika, jak opiera się na łokciach, jak jej spojrzenie przebija się prawdopodobnie przez ból, szok, adrenalinę i trafia prosto w niego. Znał to spojrzenie. Nie zapomniał go, chociaż przez lata próbował. Przełknął ślinę, miał wrażenie, że całość tej sytuacji trwała godziny, a nie sekundy. Bradley nie zauważył kiedy poobijany napastnik zaczął się czołgać żeby uciec. Był wpatrzony w kobietę, którą znał, choć nie spodziewał się jej spotkać właśnie tutaj, właśnie teraz.
Serce mu łomotało. Nie tak jak kiedyś, kiedy patrzył na nią z drugiego końca ulicy, gdy potrzebował pomocy czy z motocyklowego siodła. To było inne łomotanie, bardziej bolesne, jakby coś w środku miało pęknąć. Może już pękło. Może dawno.
Nie był pewien czy jej szybkie, wyrwane słowa były pytaniem, przekleństwem czy oskarżeniem. Wszystkie trzy wersje były prawdziwe.
Uniósł rękę, nieco powoli, bez przekonania. Chciał jej pomóc, ale ona tego najwidoczniej nie chciała. Widać to było po tym jak spojrzała i jak się odsunęła. Jakby był kim o kim chciała zapomnieć, niewyraźnym wspomnieniem do którego nie miała zamiaru wracać, ale przez okropny los musiała.
Przełknął ponownie ślinę. Miał wrażenie, że usta mu zaschły, choć przecież cały był przemoczony. Zapomniał nawet o tym, że z łuku brwiowego ciekła mu krew, a w barku coś mu się poprzestawiało.
Nie wiedział jak odpowiedzieć. To pytanie było rzucone niczym granat pod nogi. Jakby miała nadzieję, że to nie Bradley przed nią leży, albo jakby chciała temu zaprzeczyć.
- Wygląda na to, że tak. - Odpowiedział cicho wzruszając ramionami i choć głos miał sztywny, nieprzyzwyczajony do mówienia do niej to poczuł się pewniejszy siebie. Przecież nic złego nie zrobił, chciał ją tylko uratować z opresji, nic więcej.
Wstał powoli, nigdzie się nie spieszył, nie chciał żeby mu się zakręciło w głowie. Zrobił delikatny krok do przodu, ale potem się zawahał. Nie wiedział, czy powinien. Nie wiedział już nic. Wygląda wrogo, wiedział, że nie dał jej wiele chwil do radości, gdy prosił ją o łatanie ran, ale nigdy nie wyrządził Sloane krzywdy.
- Jesteś cała? - Głupie pytanie, przecież widział, że miała rany na ciele. Przez niego. A myślał, że robi dobrze. Znowu się przeliczył. Spojrzał na jej skroń. Na zadrapanie. Na dłoń, która wciąż lekko drżała.
Czy postąpiłby tak samo wiedząc, że to właśnie ona? Zapewne tak. Tylko czemu teraz czuł się jakoś głupio? Jakby był zagubiony we własnej przeszłości, która właśnie uderzyła go zbyt mocno w pysk.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Wstała. Obolała, poobijana, z pulsującą skronią i brudem pod paznokciami. Ból rozlewał się falami od ramienia do potylicy. I chociaż wszystko w niej krzyczało: wróć do domu, prysznic, cisza, cisza, ona nadal tam była.
Bo on nadal tam był.
Kiedy usłyszała jego głos, nie poruszyła się od razu. Tylko zacisnęła zęby. To brzmiało jak tłumaczenie. Jak nieproszona obecność. A najbardziej irytowało ją to, że nadal pamiętała ten głos.
I że był prawie dokładnie taki sam.
Jesteś cała?
Zamrugała. Wolno.
Nie odpowiedziała od razu, tylko przetarła kciukiem ślad krwi na skroni. Wzrok miała zimny. Taki, który kiedyś mówił: daj mi pacjenta, nie opowieść. Teraz mówił: nie ogarniam co tu się właśnie odjebało.
- Prawie - rzuciła w końcu. Głos twardy, suchy. - Dzięki za... ratunek? - W jej głosie było słychać pytanie, a spojrzenie przeniosło się na napastnika.
Ruszyła kilka kroków. Zatrzymała się, bo kolano zaprotestowało. Wykrzywiła usta, zaciskając dłoń w pięść, jakby mogła się samą sobą wesprzeć.
Chciała się uspokoić i sprawdzić czy przypadkiem nie ma jakiegoś krwiaka podczaszkowego, bo jeżeli tak to wstanie było wielkim błędem, ale czuła się w porządku. Nie mdliło jej. Będzie miała tylko wielkiego guza.
- Lubisz dramatyczne wejścia. Taki chyba twój urok, bo do tej pory pamiętam, że jak cię zszywałam to krwawiłeś jak w jakimś tanim horrorze klasy B.
Zmrużyła oczy.
Nie było w niej wdzięczności. Nie takiej, którą można by pomylić z sympatią. Była rzeczowa. Zniecierpliwiona. I bardzo, bardzo obecna w tym, co się stało.
Zrobiła krok bliżej. Wystarczająco, żeby zobaczyć, że jemu też leci krew. Że coś ma z barkiem. Że wygląda na kogoś, kto właśnie był czołgiem, który wjechał w ścianę.
- Krwawisz - rzuciła sucho.
Wyjęła z torby mały pakiet pierwszej pomocy. Zawsze nosiła. Zawsze. Podała mu go bez ceremonii, jakby wręczała rachunek.
- Przykładaj i nie gadaj.
Z barkiem pomoże mu później, teraz spojrzała na gościa, który bardzo chciał dobrać się do zawartości jej służbowej torby w której jedyne co było to brudne ciuchy z ostatnich dyżurów, które zdecydowanie należało porządnie wyprać. Nic więcej.
- A z tym? Co robimy? - Przekręciła głowę i wygięła usta w teatralnym, szalonym uśmiechu. Miała zamiar odrobinę nastraszyć gagatka.
- W Europie w 1818 roku namiętnie obcinano złodziejom rękę za kradzież. Może to nie głupie, co myślisz? - Zerknęła na Bradleya, ale nie czekała na jego reakcję i kontynuowała:
- Powinnam mieć piłę do amputacji gdzieś w torbie - blefowała, ale wewnętrznie miała ubaw po pachy widząc przerażoną minę prostego kieszonkowca.
Bradley Ayers
Bo on nadal tam był.
Kiedy usłyszała jego głos, nie poruszyła się od razu. Tylko zacisnęła zęby. To brzmiało jak tłumaczenie. Jak nieproszona obecność. A najbardziej irytowało ją to, że nadal pamiętała ten głos.
I że był prawie dokładnie taki sam.
Jesteś cała?
Zamrugała. Wolno.
Nie odpowiedziała od razu, tylko przetarła kciukiem ślad krwi na skroni. Wzrok miała zimny. Taki, który kiedyś mówił: daj mi pacjenta, nie opowieść. Teraz mówił: nie ogarniam co tu się właśnie odjebało.
- Prawie - rzuciła w końcu. Głos twardy, suchy. - Dzięki za... ratunek? - W jej głosie było słychać pytanie, a spojrzenie przeniosło się na napastnika.
Ruszyła kilka kroków. Zatrzymała się, bo kolano zaprotestowało. Wykrzywiła usta, zaciskając dłoń w pięść, jakby mogła się samą sobą wesprzeć.
Chciała się uspokoić i sprawdzić czy przypadkiem nie ma jakiegoś krwiaka podczaszkowego, bo jeżeli tak to wstanie było wielkim błędem, ale czuła się w porządku. Nie mdliło jej. Będzie miała tylko wielkiego guza.
- Lubisz dramatyczne wejścia. Taki chyba twój urok, bo do tej pory pamiętam, że jak cię zszywałam to krwawiłeś jak w jakimś tanim horrorze klasy B.
Zmrużyła oczy.
Nie było w niej wdzięczności. Nie takiej, którą można by pomylić z sympatią. Była rzeczowa. Zniecierpliwiona. I bardzo, bardzo obecna w tym, co się stało.
Zrobiła krok bliżej. Wystarczająco, żeby zobaczyć, że jemu też leci krew. Że coś ma z barkiem. Że wygląda na kogoś, kto właśnie był czołgiem, który wjechał w ścianę.
- Krwawisz - rzuciła sucho.
Wyjęła z torby mały pakiet pierwszej pomocy. Zawsze nosiła. Zawsze. Podała mu go bez ceremonii, jakby wręczała rachunek.
- Przykładaj i nie gadaj.
Z barkiem pomoże mu później, teraz spojrzała na gościa, który bardzo chciał dobrać się do zawartości jej służbowej torby w której jedyne co było to brudne ciuchy z ostatnich dyżurów, które zdecydowanie należało porządnie wyprać. Nic więcej.
- A z tym? Co robimy? - Przekręciła głowę i wygięła usta w teatralnym, szalonym uśmiechu. Miała zamiar odrobinę nastraszyć gagatka.
- W Europie w 1818 roku namiętnie obcinano złodziejom rękę za kradzież. Może to nie głupie, co myślisz? - Zerknęła na Bradleya, ale nie czekała na jego reakcję i kontynuowała:
- Powinnam mieć piłę do amputacji gdzieś w torbie - blefowała, ale wewnętrznie miała ubaw po pachy widząc przerażoną minę prostego kieszonkowca.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Nie sądził, że przeszłość uderzy z taką siłą i to tak niespodziewanie. Prawie zdążył zapomnieć, wymazać z zakamarków pamięci tamte rzeczy, sprawy, ciemne interesy i podbite oczy. Pragnął normalności, po głowie zaczynały mu błądzić dziwne myśli. A co jeśli poszedłby inną drogą? Co jeśli tamten klient wyszedłby kilka minut wcześniej?
Czy wtedy ponownie spotkałby Sloane?
Pewnie nie. Wtedy napastnik wróciłby do domu z łupem, a ona poobijana i okradziona ze strachem w oczach, przez następne kilka tygodni z lękiem wychodziłaby na zewnątrz. Nie chciał tego, może właśnie wtedy podświadomość wysłała mu sygnał do ataku. Może. A może to był tylko sen i zaraz się obudzi, a przeszłość zostanie przeszłością.
- To czysta przyjemność. Przecież wiesz. - Rzucił krótko, a kątem oka spojrzał na napastnika, który leżał z boku obserwując całą sytuację. Machnął również dłonią, ale natychmiast poczuł potężny i paraliżujący ból. Musiał sobie coś złamać, ale nie chciał tego pokazać przed kobietą. Nie mógł brać wolnego w pracy, a ona zaciągnęła by go na pewno do szpitala na badania.
- Chyba będę cię musiał unikać. Za każdym razem, gdy się widujemy to krwawię. Los mi daje znaki. - Próbował się uśmiechnąć, ale był to raczej grymas. Mimo to nie miał do niej żadnych pretensji, jakoś trzymał w sobie sentyment do Sloane.
- Co? - Spytał zdziwiony, bo jeszcze był trochę w szoku, a ból w barku zabierał mu zdolność myślenia. Nie odpowiedział od razu, gdy podała mu pakiet medyczny. Wziął go z niemal bezrefleksyjnym skinieniem głowy, jakby znów był w akcji reagując na komendy zamiast słów. Rozkazy pasowały do niej, tak jak dawniej. Tylko ona potrafiła rzucić mu rozkaz i sprawić, że wykona go bez wahania. Nie z powodu autorytetu, ale dlatego, że ufał jej bardziej niż sobie. Nawet teraz.
Przycisnął opatrunek do rany, krzywiąc się nieco. Krew sączyła się leniwie, ale nie wyglądało to na nic z czym by sobie nie poradził. Ponownie spojrzał na napastnika podążając wzrokiem za kobietą. Chłystek nie wyglądał groźnie, był skulony, oczy miał wytrzeszczone jakby nie wiedział, czy bardziej bać się Bradleya, czy tej kobiety, która właśnie spokojnie mówiła o amputacji kończyn. A sam Ayers nie wiedział, czy bardziej go to bawi, czy przeraża.
- Zawsze uważałem, że trzeba się ciebie obawiać. - Mruknął pod nosem, ale nie było w jego głosie kpiny. Raczej coś w rodzaju podziwu. - Odpowiem ci pytaniem. - Powiedział cicho opierając się o murek. – Czy chcesz tłumaczyć się policji z tego, że przy tobie znaleziono nieprzytomnego typa, który próbował cię napaść, a potem został prawdopodobnie postraszony piłą chirurgiczną. - Spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem, a potem odwrócił się z powrotem do mężczyzny. - Nie warto go ruszać. - Dodał przypominając sobie samego siebie sprzed lat. Również zagubionego i nieco zlęknionego. Widział w tym młodym chłopcu małego Bradleya, który właśnie takim zachowaniem wołał o pomoc. – Wezwijmy patrol, niech go zabiorą. - A potem westchnął, odsunął się od murku i podszedł do Sloane dotykając jej jednego z krwawiących miejsc. Przez chwilę dosłownie spojrzał w jej oczy, ale speszył się szybciej niż zdążył pomyśleć, że jest kontuzjowany.
Sloane Marlowe
Czy wtedy ponownie spotkałby Sloane?
Pewnie nie. Wtedy napastnik wróciłby do domu z łupem, a ona poobijana i okradziona ze strachem w oczach, przez następne kilka tygodni z lękiem wychodziłaby na zewnątrz. Nie chciał tego, może właśnie wtedy podświadomość wysłała mu sygnał do ataku. Może. A może to był tylko sen i zaraz się obudzi, a przeszłość zostanie przeszłością.
- To czysta przyjemność. Przecież wiesz. - Rzucił krótko, a kątem oka spojrzał na napastnika, który leżał z boku obserwując całą sytuację. Machnął również dłonią, ale natychmiast poczuł potężny i paraliżujący ból. Musiał sobie coś złamać, ale nie chciał tego pokazać przed kobietą. Nie mógł brać wolnego w pracy, a ona zaciągnęła by go na pewno do szpitala na badania.
- Chyba będę cię musiał unikać. Za każdym razem, gdy się widujemy to krwawię. Los mi daje znaki. - Próbował się uśmiechnąć, ale był to raczej grymas. Mimo to nie miał do niej żadnych pretensji, jakoś trzymał w sobie sentyment do Sloane.
- Co? - Spytał zdziwiony, bo jeszcze był trochę w szoku, a ból w barku zabierał mu zdolność myślenia. Nie odpowiedział od razu, gdy podała mu pakiet medyczny. Wziął go z niemal bezrefleksyjnym skinieniem głowy, jakby znów był w akcji reagując na komendy zamiast słów. Rozkazy pasowały do niej, tak jak dawniej. Tylko ona potrafiła rzucić mu rozkaz i sprawić, że wykona go bez wahania. Nie z powodu autorytetu, ale dlatego, że ufał jej bardziej niż sobie. Nawet teraz.
Przycisnął opatrunek do rany, krzywiąc się nieco. Krew sączyła się leniwie, ale nie wyglądało to na nic z czym by sobie nie poradził. Ponownie spojrzał na napastnika podążając wzrokiem za kobietą. Chłystek nie wyglądał groźnie, był skulony, oczy miał wytrzeszczone jakby nie wiedział, czy bardziej bać się Bradleya, czy tej kobiety, która właśnie spokojnie mówiła o amputacji kończyn. A sam Ayers nie wiedział, czy bardziej go to bawi, czy przeraża.
- Zawsze uważałem, że trzeba się ciebie obawiać. - Mruknął pod nosem, ale nie było w jego głosie kpiny. Raczej coś w rodzaju podziwu. - Odpowiem ci pytaniem. - Powiedział cicho opierając się o murek. – Czy chcesz tłumaczyć się policji z tego, że przy tobie znaleziono nieprzytomnego typa, który próbował cię napaść, a potem został prawdopodobnie postraszony piłą chirurgiczną. - Spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem, a potem odwrócił się z powrotem do mężczyzny. - Nie warto go ruszać. - Dodał przypominając sobie samego siebie sprzed lat. Również zagubionego i nieco zlęknionego. Widział w tym młodym chłopcu małego Bradleya, który właśnie takim zachowaniem wołał o pomoc. – Wezwijmy patrol, niech go zabiorą. - A potem westchnął, odsunął się od murku i podszedł do Sloane dotykając jej jednego z krwawiących miejsc. Przez chwilę dosłownie spojrzał w jej oczy, ale speszył się szybciej niż zdążył pomyśleć, że jest kontuzjowany.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Stała bokiem, dłoń wciąż zaciskała na pasku torby. Jakby adrenalina nadal w niej buzowała i podświadomie była gotowa rzucić torbą w najbliższe zagrożenie. Kolano bolało, skroń pulsowała, a powietrze było cięższe niż powinno.
Cisza między nimi była specyficzna, ale nie niewygodna. Taka cisza była jej dziwnie bliska. Z dyżurów. Z wind. Z końców rozmów, których nikt nie chciał kontynuować, ale też nie miał odwagi zakończyć.
Nie patrzyła na niego, gdy mówił. Bo wiedziała, co znajdzie w jego oczach: pytania. A nie chciała być pytana. O nic. Ani o siebie, ani o tamto, ani o to, co to znaczy, że wpadł w jej życie dokładnie w momencie, kiedy myślała, że ma wszystko pod kontrolą. Tak jak wtedy.
- Skoro w tak dużym mieście nie jesteś w stanie mnie unikać to znaczy, że jesteś na mnie skazany. Nie zmienia to faktu, że unikanie mnie wyszłoby ci na dobre - nie miała się z nim zamiaru kłócić.
Ludzie przychodzili, krwawili, odchodzili. Niektórzy wracali. Ale nigdy nie zostawali. Przywykła do samotności. Takie było jej życie.
Spojrzała na chłopaka, który próbował ukryć się w swoim cieniu. Skulony, przyklejony do ziemi jak liść po ulewie. Sloane miała już dość takich typów. Tych, którzy są wystarczająco odważni, żeby zaatakować kobietę z torbą, ale zbyt przerażeni, by wytrzymać jej wzrok. Nie powinna tak myśleć, bo to w końcu dzieciak.
- Masz rację - mruknęła i poprawiła klejącą się do czoła grzywkę. - Jedyne, czego chcę w tej chwili, to prysznic i łóżko. Bez tłumaczenia czegokolwiek komukolwiek.
Sięgnęła po telefon, chcąc zadzwonić po policję. I wtedy go poczuła. Jego palce, muskające jej skroń. Ostrożnie. Jakby nie chciał dotknąć - tylko sprawdzić, czy może. Jej reakcja była natychmiastowa. Złapała go gwałtownie za nadgarstek jakby chciała się obronić przed uderzeniem
Zamknęła oczy na ułamek sekundy. Zadziałała instynktownie. Dopiero po chwili na niego spojrzała. Spokojnie.
- Przepraszam, ale nie przepadam za tym - powiedziała cicho. - To nic osobistego.
Naprawdę nie było. Po prostu od pewnych wydarzeń nie lubiła dotyku na twarzy. Żadnego. Różne znajomości bywały niebezpieczne. Do takiego świata weszła.
Opuściła jego dłoń i w przepraszającym geście pogłaskała go kciukiem po wierzchu dłoni.
Spojrzała na chłopaka, który chciał ją napaść. Nadal tam był, ale chyba za bardzo zszokowany, żeby uciec lub zbyt młody, żeby wiedzieć, że jeszcze można.
- Wezwę gliny - rzuciła wybierając numer alarmowy. Szybko porozmawiała z operatorem. Znała procedurę aż za dobrze. Tum razem jednak zgłosiła to anonimowo, bez podawania numerów swojej odznaki.
Poprawiła torbę na ramieniu i westchnęła, jakby właśnie przeorało ją życie. Co w sumie było prawdą. Chciała dzisiaj wycisnąć z siebie sto procent, a jedyne co dostała w zamian to po głowie i po kolanie.
- Nie wiem co cię tu przywiało Bradley - powiedziała, zerkając na niego przez deszcz. - Dziękuję jednak, że byłeś we właściwym miejscu i czasie. No i, że potraktowałeś młodego z bara. - Skinieniem głowy wskazała na siedzącego na chodniku chłopaka.
Spojrzała w stronę ulicy, można się było zbierać. Chciała już wrócić do względnej normalności. Chociaż jej życie nigdy nie będzie normalne.
- Chodźmy już - skinęła głową w stronę dalszej drogi. Ruszyli
Szli przez dłuższą chwilę, asfalt był śliski, a kurtka kleiła się jej do skóry. Czuła, że śmierdzi strachem, wilgocią i zmęczeniem. Naprawdę była zmęczona. Zagubiona w swoich myślach dopiero po chwili zauważyła, że coś w jego sylwetce jest nie tak. Bark, przez który poruszał się ewidentnie sztywniej. Trzymał go bliżej ciała, jakby próbował ukryć, że każde podniesienie ręki to osobny epizod bólu.
Zatrzymała się. Przekrzywiła lekko głowę.
- Masz coś z barkiem - stwierdziła. Nie czekając na potwierdzenie zsunęła z ramienia torbę i otworzyła ją na sekundę. Po chwilo jednak zamknęła z irytacją, jakby przypomniała sobie, że tu i teraz nic porządnie nie da się zrobić. Wszystko było wilgotne i nie miała też tego co by jej się przydało.
Otarła mokry rękaw o twarz, jakby miało to cokolwiek pomóc.
- Do mnie jest jakieś 15 minut piechotą - zrobiła krótką pauzę. – Chyba że do ciebie jest bliżej, ale możemy iść tam tylko jeżeli masz w miarę porządek, bo bez przyzwoitej sterylności cię nie tknę. - Nie brzmiało to zbyt sexy.
- A jeżeli nie ja to ktoś powinien to obejrzeć. Porządnie. Bez deszczu, błota i udawania, że nic się nie dzieje - końcówka brzmiała oskarżycielsko. Z drugiej strony był facetem, a ci zawsze grali twardszych niż byli.
Jej ton nie sugerował, że to zaproszenie.
To był rozkaz. Maskowany troską.
A może odwrotnie.
Bradley Ayers
Cisza między nimi była specyficzna, ale nie niewygodna. Taka cisza była jej dziwnie bliska. Z dyżurów. Z wind. Z końców rozmów, których nikt nie chciał kontynuować, ale też nie miał odwagi zakończyć.
Nie patrzyła na niego, gdy mówił. Bo wiedziała, co znajdzie w jego oczach: pytania. A nie chciała być pytana. O nic. Ani o siebie, ani o tamto, ani o to, co to znaczy, że wpadł w jej życie dokładnie w momencie, kiedy myślała, że ma wszystko pod kontrolą. Tak jak wtedy.
- Skoro w tak dużym mieście nie jesteś w stanie mnie unikać to znaczy, że jesteś na mnie skazany. Nie zmienia to faktu, że unikanie mnie wyszłoby ci na dobre - nie miała się z nim zamiaru kłócić.
Ludzie przychodzili, krwawili, odchodzili. Niektórzy wracali. Ale nigdy nie zostawali. Przywykła do samotności. Takie było jej życie.
Spojrzała na chłopaka, który próbował ukryć się w swoim cieniu. Skulony, przyklejony do ziemi jak liść po ulewie. Sloane miała już dość takich typów. Tych, którzy są wystarczająco odważni, żeby zaatakować kobietę z torbą, ale zbyt przerażeni, by wytrzymać jej wzrok. Nie powinna tak myśleć, bo to w końcu dzieciak.
- Masz rację - mruknęła i poprawiła klejącą się do czoła grzywkę. - Jedyne, czego chcę w tej chwili, to prysznic i łóżko. Bez tłumaczenia czegokolwiek komukolwiek.
Sięgnęła po telefon, chcąc zadzwonić po policję. I wtedy go poczuła. Jego palce, muskające jej skroń. Ostrożnie. Jakby nie chciał dotknąć - tylko sprawdzić, czy może. Jej reakcja była natychmiastowa. Złapała go gwałtownie za nadgarstek jakby chciała się obronić przed uderzeniem
Zamknęła oczy na ułamek sekundy. Zadziałała instynktownie. Dopiero po chwili na niego spojrzała. Spokojnie.
- Przepraszam, ale nie przepadam za tym - powiedziała cicho. - To nic osobistego.
Naprawdę nie było. Po prostu od pewnych wydarzeń nie lubiła dotyku na twarzy. Żadnego. Różne znajomości bywały niebezpieczne. Do takiego świata weszła.
Opuściła jego dłoń i w przepraszającym geście pogłaskała go kciukiem po wierzchu dłoni.
Spojrzała na chłopaka, który chciał ją napaść. Nadal tam był, ale chyba za bardzo zszokowany, żeby uciec lub zbyt młody, żeby wiedzieć, że jeszcze można.
- Wezwę gliny - rzuciła wybierając numer alarmowy. Szybko porozmawiała z operatorem. Znała procedurę aż za dobrze. Tum razem jednak zgłosiła to anonimowo, bez podawania numerów swojej odznaki.
Poprawiła torbę na ramieniu i westchnęła, jakby właśnie przeorało ją życie. Co w sumie było prawdą. Chciała dzisiaj wycisnąć z siebie sto procent, a jedyne co dostała w zamian to po głowie i po kolanie.
- Nie wiem co cię tu przywiało Bradley - powiedziała, zerkając na niego przez deszcz. - Dziękuję jednak, że byłeś we właściwym miejscu i czasie. No i, że potraktowałeś młodego z bara. - Skinieniem głowy wskazała na siedzącego na chodniku chłopaka.
Spojrzała w stronę ulicy, można się było zbierać. Chciała już wrócić do względnej normalności. Chociaż jej życie nigdy nie będzie normalne.
- Chodźmy już - skinęła głową w stronę dalszej drogi. Ruszyli
Szli przez dłuższą chwilę, asfalt był śliski, a kurtka kleiła się jej do skóry. Czuła, że śmierdzi strachem, wilgocią i zmęczeniem. Naprawdę była zmęczona. Zagubiona w swoich myślach dopiero po chwili zauważyła, że coś w jego sylwetce jest nie tak. Bark, przez który poruszał się ewidentnie sztywniej. Trzymał go bliżej ciała, jakby próbował ukryć, że każde podniesienie ręki to osobny epizod bólu.
Zatrzymała się. Przekrzywiła lekko głowę.
- Masz coś z barkiem - stwierdziła. Nie czekając na potwierdzenie zsunęła z ramienia torbę i otworzyła ją na sekundę. Po chwilo jednak zamknęła z irytacją, jakby przypomniała sobie, że tu i teraz nic porządnie nie da się zrobić. Wszystko było wilgotne i nie miała też tego co by jej się przydało.
Otarła mokry rękaw o twarz, jakby miało to cokolwiek pomóc.
- Do mnie jest jakieś 15 minut piechotą - zrobiła krótką pauzę. – Chyba że do ciebie jest bliżej, ale możemy iść tam tylko jeżeli masz w miarę porządek, bo bez przyzwoitej sterylności cię nie tknę. - Nie brzmiało to zbyt sexy.
- A jeżeli nie ja to ktoś powinien to obejrzeć. Porządnie. Bez deszczu, błota i udawania, że nic się nie dzieje - końcówka brzmiała oskarżycielsko. Z drugiej strony był facetem, a ci zawsze grali twardszych niż byli.
Jej ton nie sugerował, że to zaproszenie.
To był rozkaz. Maskowany troską.
A może odwrotnie.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Gdyby spytała musiałby skłamać. Nie myślał o niej przez te wszystkie lata ich rozłąki, o ile w ogóle można nazwać to rozłąką. Ot. Zwykła znajomość, Bradley miał wdzięczność w sobie, ale nie na tyle żeby przyjść z kwiatami. To nie ten etap, pewnie nigdy nawet do takowego nie dojdą, ale miło ją było teraz spotkać. Zacisnął pięści żeby stłumić ból i ciekawość jednocześnie. W innych okolicznościach, tych bardziej normalnych, zapewne któreś z nich wskazałoby palcem na otwartą kawiarnie, ale nie teraz. Nie tym razem i nigdy.
Bradley nie wiedział kto z nich bardziej żałuję tego, że nie poszedł inną drogą. Wspomnienia bywały ciężkie, a takie które przypominały o tej złej, niepewnej i nieco ciemnej przeszłości potrafiły człowieka zgubić. Znał konsekwencje tego spotkania mimo, że jeszcze nie dotarło ku końcowi. Będzie o niej myślał przez następne kilka dni, być może nawet wyciągnie telefon żeby napisać wiadomość na już nieistniejący numer. Ale tak właśnie było ze znajomościami, które urywają się nagle, niespodziewanie. W ich przypadku właśnie taki był koniec. Po prostu wyszedł i już nie wrócił.
- Zawsze sądziłem, że ulży ci kiedy mnie nie spotkasz na swej drodze. - Rzucił w pomruku uciekając gdzieś wzrokiem w ciemną uliczkę. W taką w której już nie raz i nie dwa obrywał od kogoś bądź też samemu dawał komuś po pysku. A potem zjawiał się u niej, niespodziewanie, nie będąc zaproszonym. A ona go wpuszczała, tak jak to robiła z innymi, jakby właśnie takie było przeznaczenie.
Nie słuchał tego co mówiła, wystarczyło, że dotknął, a wręcz jedynie musnął jej policzek, by wspomnienia odżyły. Potem jednak nastąpiło przebudzenie. Zimne i nagłe. Odszedł krok do tyłu bojąc się nagłego uderzenia mimo, że jego nadgarstek dalej był opleciony dłonią Sloane. Wzdrygnął się chyba bardziej niż ona wcześniej.
Widocznie i ona skrywała tajemnice, które musiały pozostać wyłącznie tajemnicami. Nie dopytywał, a jedynie dał jej przestrzeń kiwając delikatnie głową na znak zrozumienia.
Przytaknął na wzmiankę o policji. Bradley ich nie lubił, ale skoro tego wymagała sytuacja to był w stanie to jakoś przełknąć. Na jego szczęście stara znajoma chyba nie chciała na nich czekać, bo ruszyła wzdłuż chodnika zostawiając sytuację sprzed kilku minut za niebyłą.
- Nie musisz za nic dziękować. Instynkt samozachowawczy. - Wzruszył ramionami spoglądając ostatni raz na przestraszonego młodzieńca. Musiał zapamiętać jego twarz, by następnym razem móc zareagować mniej gwałtownie. Może nawet trochę bezpieczniej o ile w ogóle to możliwe.
Szedł za nią. Z początku w ciszy, jedyne co było słychać to ich nierównomierne oddechy. Nie współgrały, obce, nieznane. Ayers nie rozglądał się na boki, wpatrzony w przestrzeń przed sobą próbował się skulić w sobie i pragnął otulić ciało kołdrą i zasnąć. Widząc, że rzeczy Sloane są przemoczone chciał użyczyć jej swojej bluzy, ale nie był w stanie. Najwidoczniej to zauważyła, a Bradley zbył ją machnięciem dłoni. Nie potrzebował litości, nie tym razem.
- Poradzę sobie. Nie cofaj się wstecz, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. - Wyrzucił z siebie zaciskając zęby. Powinien dać jej odejść, już wystarczająco dużo dla niego zrobiła.
W jakiś sposób ogarniał go strach. Przez większość czasu radził sobie sam, nie potrzebował pomocy czy dobrych rad. Szedł własnymi ścieżkami i nie przejmował się konsekwencjami, ale teraz w obliczu tego co zaszło lęk przejął nad nim kontrolę. Lęk przed tym, że będzie musiał, że przyznać do tego, że potrzebuje pomocy.
- Czy w obecnej sytuacji mam odmówić? Czy może wolisz żebym przyjął propozycję? - Nie potrafił jej rozczytać. Była jak zamknięta książka, jak coś limitowanego co trudno dostać po wygaśnięciu terminu sprzedaży. Z jednej strony powinien być ostrożny, by znowu się za bardzo nie przyzwyczaić. Z drugiej chciał wejść ponownie w tej mrok.
Zdobył się na odwagę i przezwyciężył ból. Ściągnął bluzę, a potem zawahał się w momencie kiedy chciał okryć ramiona kobiety.
- Mogę? - Tym razem spytał nie chcąc ponownie poczuć palącego dotyku Sloane na swym nadgarstku.
Sloane Marlowe
Bradley nie wiedział kto z nich bardziej żałuję tego, że nie poszedł inną drogą. Wspomnienia bywały ciężkie, a takie które przypominały o tej złej, niepewnej i nieco ciemnej przeszłości potrafiły człowieka zgubić. Znał konsekwencje tego spotkania mimo, że jeszcze nie dotarło ku końcowi. Będzie o niej myślał przez następne kilka dni, być może nawet wyciągnie telefon żeby napisać wiadomość na już nieistniejący numer. Ale tak właśnie było ze znajomościami, które urywają się nagle, niespodziewanie. W ich przypadku właśnie taki był koniec. Po prostu wyszedł i już nie wrócił.
- Zawsze sądziłem, że ulży ci kiedy mnie nie spotkasz na swej drodze. - Rzucił w pomruku uciekając gdzieś wzrokiem w ciemną uliczkę. W taką w której już nie raz i nie dwa obrywał od kogoś bądź też samemu dawał komuś po pysku. A potem zjawiał się u niej, niespodziewanie, nie będąc zaproszonym. A ona go wpuszczała, tak jak to robiła z innymi, jakby właśnie takie było przeznaczenie.
Nie słuchał tego co mówiła, wystarczyło, że dotknął, a wręcz jedynie musnął jej policzek, by wspomnienia odżyły. Potem jednak nastąpiło przebudzenie. Zimne i nagłe. Odszedł krok do tyłu bojąc się nagłego uderzenia mimo, że jego nadgarstek dalej był opleciony dłonią Sloane. Wzdrygnął się chyba bardziej niż ona wcześniej.
Widocznie i ona skrywała tajemnice, które musiały pozostać wyłącznie tajemnicami. Nie dopytywał, a jedynie dał jej przestrzeń kiwając delikatnie głową na znak zrozumienia.
Przytaknął na wzmiankę o policji. Bradley ich nie lubił, ale skoro tego wymagała sytuacja to był w stanie to jakoś przełknąć. Na jego szczęście stara znajoma chyba nie chciała na nich czekać, bo ruszyła wzdłuż chodnika zostawiając sytuację sprzed kilku minut za niebyłą.
- Nie musisz za nic dziękować. Instynkt samozachowawczy. - Wzruszył ramionami spoglądając ostatni raz na przestraszonego młodzieńca. Musiał zapamiętać jego twarz, by następnym razem móc zareagować mniej gwałtownie. Może nawet trochę bezpieczniej o ile w ogóle to możliwe.
Szedł za nią. Z początku w ciszy, jedyne co było słychać to ich nierównomierne oddechy. Nie współgrały, obce, nieznane. Ayers nie rozglądał się na boki, wpatrzony w przestrzeń przed sobą próbował się skulić w sobie i pragnął otulić ciało kołdrą i zasnąć. Widząc, że rzeczy Sloane są przemoczone chciał użyczyć jej swojej bluzy, ale nie był w stanie. Najwidoczniej to zauważyła, a Bradley zbył ją machnięciem dłoni. Nie potrzebował litości, nie tym razem.
- Poradzę sobie. Nie cofaj się wstecz, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. - Wyrzucił z siebie zaciskając zęby. Powinien dać jej odejść, już wystarczająco dużo dla niego zrobiła.
W jakiś sposób ogarniał go strach. Przez większość czasu radził sobie sam, nie potrzebował pomocy czy dobrych rad. Szedł własnymi ścieżkami i nie przejmował się konsekwencjami, ale teraz w obliczu tego co zaszło lęk przejął nad nim kontrolę. Lęk przed tym, że będzie musiał, że przyznać do tego, że potrzebuje pomocy.
- Czy w obecnej sytuacji mam odmówić? Czy może wolisz żebym przyjął propozycję? - Nie potrafił jej rozczytać. Była jak zamknięta książka, jak coś limitowanego co trudno dostać po wygaśnięciu terminu sprzedaży. Z jednej strony powinien być ostrożny, by znowu się za bardzo nie przyzwyczaić. Z drugiej chciał wejść ponownie w tej mrok.
Zdobył się na odwagę i przezwyciężył ból. Ściągnął bluzę, a potem zawahał się w momencie kiedy chciał okryć ramiona kobiety.
- Mogę? - Tym razem spytał nie chcąc ponownie poczuć palącego dotyku Sloane na swym nadgarstku.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Szli przez kilka minut w milczeniu. Buty chlupały od wody, a odzież kleiła się do ramion. Sloane, skupiona na swoich myślach, pomyślała o tym, że stygnie niczym świeży trup. Opuszczała ją adrenalina po sytuacji i wracał ten dziwny mechanizm, któremu pozwalała się kontrolować.
- Chcę, żebyś się zgodził - rzuciła spokojnie. - Bo jestem tu, potrafię pomóc, a ty mnie znasz.
Brzmiała, jakby mówiła o zszywaniu kogoś w brudnej sali po bójce o trzeciej nad ranem. Tak jak zawsze.
Wpatrywała się w niego, jakby chciała, żeby był pewien tego, co do niego mówi. Pozwalała temu wybrzmieć.
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować o dumie, barku czy czymkolwiek. Pomogę ci, a później... - zmarszczyła brwi - wszystko wróci do normalności. - Czymkolwiek była ich normalność - ciszą? okazjonalną wiadomością?
Przyjęła jego bluzę tylko skinieniem głowy, jako znakiem zgody. Był to gentelmeński gest, który wywołał na jej ustach uśmiech. Nie poruszyła się, kiedy okrywał jej ramiona. Nie była nawet pewna, czy ma to sens, skoro oboje ociekali wodą. Dało jej to jednak ukojenie - nawet jeżeli nie fizyczne, to psychiczne. Takie dziwne poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo brakowało w jej życiu. Nie chciała się teraz do niego przyzwyczajać, bo wiedziała, że będzie się czuć źle, kiedy go zabraknie. Jednak nie mogła się oprzeć temu ciepłu.
W jego mieszkaniu panowała cisza. Przynajmniej nie padało im już na głowy. Człowiek nagle doceniał te proste rzeczy, które wydawały mu się czymś normalnym w życiu.
Nie pamiętała, czy kiedykolwiek tu była - może była, ale to było inne miejsce. Ich wspólna przeszłość była tak odległa, że ledwie odróżniała fakty od wyobrażeń.
- Zajmijmy się twoim barkiem najpierw, bo będziesz mógł względnie normalnie funkcjonować - skinieniem głowy wskazała jego ramię w momencie, kiedy ściągała ze stóp przemoczone buty. O dziwo, jej skarpetki były całkiem suche.
- Pomogę ci z koszulką. I przepraszam, ale moje palce mogą być zimne - przysunęła dłonie w jego stronę i zaczęła ściągać z niego mokrą koszulkę, ostrożnie, jakby to był opatrunek. Jej palce musnęły jego skórę - zimne, ale pewne. Koszulkę powiesiła na oparciu innego krzesła.
Badała bark, a jej chłodne palce dotykały jego skóry - delikatnie, ale bez zawahania.
Spojrzała mu w oczy:
- Wypadło. Nie będzie miło - jej spojrzenie było przepraszające.
Nie zapytała, czy jest gotowy. Zrobiła tylko jeden krótki ruch, ciągle patrząc mu w oczy, jakby tym spojrzeniem chciała odwrócić jego uwagę.
Strzeliło, a ona krzepiąco pogłaskała go po tym barku, jakby chciała go przeprosić. W końcu gdyby nie ona, to teraz nie musiałaby mu tego barku nastawiać:
- Powinno być lepiej, ale jak się wysuszysz, to ogarnę ci jakiś kompres, bo pewnie spuchnie.
Bradley Ayers
- Chcę, żebyś się zgodził - rzuciła spokojnie. - Bo jestem tu, potrafię pomóc, a ty mnie znasz.
Brzmiała, jakby mówiła o zszywaniu kogoś w brudnej sali po bójce o trzeciej nad ranem. Tak jak zawsze.
Wpatrywała się w niego, jakby chciała, żeby był pewien tego, co do niego mówi. Pozwalała temu wybrzmieć.
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować o dumie, barku czy czymkolwiek. Pomogę ci, a później... - zmarszczyła brwi - wszystko wróci do normalności. - Czymkolwiek była ich normalność - ciszą? okazjonalną wiadomością?
Przyjęła jego bluzę tylko skinieniem głowy, jako znakiem zgody. Był to gentelmeński gest, który wywołał na jej ustach uśmiech. Nie poruszyła się, kiedy okrywał jej ramiona. Nie była nawet pewna, czy ma to sens, skoro oboje ociekali wodą. Dało jej to jednak ukojenie - nawet jeżeli nie fizyczne, to psychiczne. Takie dziwne poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo brakowało w jej życiu. Nie chciała się teraz do niego przyzwyczajać, bo wiedziała, że będzie się czuć źle, kiedy go zabraknie. Jednak nie mogła się oprzeć temu ciepłu.
W jego mieszkaniu panowała cisza. Przynajmniej nie padało im już na głowy. Człowiek nagle doceniał te proste rzeczy, które wydawały mu się czymś normalnym w życiu.
Nie pamiętała, czy kiedykolwiek tu była - może była, ale to było inne miejsce. Ich wspólna przeszłość była tak odległa, że ledwie odróżniała fakty od wyobrażeń.
- Zajmijmy się twoim barkiem najpierw, bo będziesz mógł względnie normalnie funkcjonować - skinieniem głowy wskazała jego ramię w momencie, kiedy ściągała ze stóp przemoczone buty. O dziwo, jej skarpetki były całkiem suche.
- Pomogę ci z koszulką. I przepraszam, ale moje palce mogą być zimne - przysunęła dłonie w jego stronę i zaczęła ściągać z niego mokrą koszulkę, ostrożnie, jakby to był opatrunek. Jej palce musnęły jego skórę - zimne, ale pewne. Koszulkę powiesiła na oparciu innego krzesła.
Badała bark, a jej chłodne palce dotykały jego skóry - delikatnie, ale bez zawahania.
Spojrzała mu w oczy:
- Wypadło. Nie będzie miło - jej spojrzenie było przepraszające.
Nie zapytała, czy jest gotowy. Zrobiła tylko jeden krótki ruch, ciągle patrząc mu w oczy, jakby tym spojrzeniem chciała odwrócić jego uwagę.
Strzeliło, a ona krzepiąco pogłaskała go po tym barku, jakby chciała go przeprosić. W końcu gdyby nie ona, to teraz nie musiałaby mu tego barku nastawiać:
- Powinno być lepiej, ale jak się wysuszysz, to ogarnę ci jakiś kompres, bo pewnie spuchnie.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Znał ją, aż za dobrze. I może właśnie dlatego miał pewne opory, by przyjąć jej propozycje. Wiedział też, że ona sama w sobie nie odpuści i wręcz zmusi Bradleya do tego żeby za nią poszedł. Dziwne, ale nawet nie miał już siły protestować. Nachodziły go myśli, które kazały mu zrezygnować i po prostu się zgodzić, bo każde kolejne wypowiedziane słowo mogłoby obudzić w Sloane inną, bardziej mroczną stronę, której na ten moment nie chciał poznawać.
- Pójdę. Niech ci będzie, bo wiem, że nie odpuścisz. - Burknął kręcąc głową raz na prawo raz na lewo, chcąc trochę rozruszać nie tylko szyję, ale może i wadliwy bark. Chciał żeby samo mu przeszło, ale znał ten ból. Nie przejdzie, będzie go nawiedzał o poranku przez kilka kolejnych dni, aż sam zgłosi się do lekarza i będzie musiał tłumaczyć mu dlaczego nie przyszedł wcześniej, szybciej.
- Normalności? Sama siebie oszukujesz. Dobrze wiesz, że nigdy to nie nastąpi. - Bradley wiedział to nazbyt dobrze. Ciągle pragnął normalnego i zwyczajnego życia, ale ono nie nadchodziło. Wręcz przeciwnie. Ciągle z nim igrało, bawiło się z nim w kotka i myszkę. Najpierw coś dawało, a potem zabierało żeby móc śmiać się z niego w ciemnej alejce.
Z ulgą przyjął fakt, że wzięła jego bluzę i nie marudziła. Będzie musiał dać jej jakieś świeże i suche ciuchy, gdy tylko dojdą do jego mieszkania. Sam nie wiedział czemu akurat skierował się w tamtym kierunku. A może to ona go tam pokierowała? To głupie, ale miał takie wrażenie. Nie chciała zapraszać go do siebie lub ten moment pragnęła odwlec. Wpuszczanie starego znajomego w nowe życie również bywało ryzykowne.
Nie pamiętał czy przed wyjściem z pracy posprzątał w mieszkaniu. Nie potrafił sobie przypomnieć czy naczynia były w zmywarce czy na środku stołu. Teraz to nie było ważne, bo gdy przekręcał klucz w zamku stres jakby się ulotnił. Pozostała tylko niepewność przed tym co miało nastąpić. Po wejściu zaatakował ich pies, ale tylko się przywitał, a potem grzecznie położył na miejscu.
Nie pozwoliła mu przejść do sypialni, od razu chciała zająć się jego barkiem, a on ponów nie protestował. Tak jak dawniej pozwolił Sloane przejąć kontrolę nad jego ciałem i nad nim samym. Gdy poczuł zimny dotyk palców na swej gołej skórze lekko zadrżał, zamknął oczy i wrócił dosłownie na sekundę do przeszłości. A gdy je otworzył jego wzrok spotkał jej i nawet delikatnie się uśmiechnął.
Przytaknął głową, niech robi to co musi, nie będzie jej przeszkadzać. Zabolało, owszem, ale przy niej jakoś mniej niż zazwyczaj, gdy obrywał. Zacisnął zęby, nie chcąc dawać po sobie znać, że jednak w jakiś sposób to przeżył.
- Ze spokojem. Teraz moja kolej żeby się odwdzięczyć. - Powiedział, a potem z gołym torsem ruszył do sypialni skąd wyciągnął świeżą i suchą koszulkę, bluzę, a nawet jakieś spodnie dresowe, lekko za duże, ale to wszystko co miał.
- Proszę. Przebierz się, a ja zrobię herbaty, może coś do jedzenia nawet znajdę. - Sam nie był pewny czy zaopatrzył lodówkę. Po jej otwarciu dostrzegł jakiś sos, zapewne pomidorowy, miał też makaron, więc szybko wstawił wodę do garnka. Jeśli dobrze pójdzie, za dwadzieścia minut zjedzą coś ciepłego, a Sloane będzie mogła chwilę odpocząć. Nadal czuł na skórze jej dotyk, nadal również nie założył koszulki. Odwrócił się do niej spoglądając znad kuchennego blatu, a potem go obszedł i podszedł do kobiety. - W środku kanapy jest też koc, czuj się jak u siebie. - Rzucił krótko, drapiąc się niepewnie po przedramieniu gdzie jeszcze gdzieniegdzie można było dostrzec blizny po wkłuciach.
Sloane Marlowe
- Pójdę. Niech ci będzie, bo wiem, że nie odpuścisz. - Burknął kręcąc głową raz na prawo raz na lewo, chcąc trochę rozruszać nie tylko szyję, ale może i wadliwy bark. Chciał żeby samo mu przeszło, ale znał ten ból. Nie przejdzie, będzie go nawiedzał o poranku przez kilka kolejnych dni, aż sam zgłosi się do lekarza i będzie musiał tłumaczyć mu dlaczego nie przyszedł wcześniej, szybciej.
- Normalności? Sama siebie oszukujesz. Dobrze wiesz, że nigdy to nie nastąpi. - Bradley wiedział to nazbyt dobrze. Ciągle pragnął normalnego i zwyczajnego życia, ale ono nie nadchodziło. Wręcz przeciwnie. Ciągle z nim igrało, bawiło się z nim w kotka i myszkę. Najpierw coś dawało, a potem zabierało żeby móc śmiać się z niego w ciemnej alejce.
Z ulgą przyjął fakt, że wzięła jego bluzę i nie marudziła. Będzie musiał dać jej jakieś świeże i suche ciuchy, gdy tylko dojdą do jego mieszkania. Sam nie wiedział czemu akurat skierował się w tamtym kierunku. A może to ona go tam pokierowała? To głupie, ale miał takie wrażenie. Nie chciała zapraszać go do siebie lub ten moment pragnęła odwlec. Wpuszczanie starego znajomego w nowe życie również bywało ryzykowne.
Nie pamiętał czy przed wyjściem z pracy posprzątał w mieszkaniu. Nie potrafił sobie przypomnieć czy naczynia były w zmywarce czy na środku stołu. Teraz to nie było ważne, bo gdy przekręcał klucz w zamku stres jakby się ulotnił. Pozostała tylko niepewność przed tym co miało nastąpić. Po wejściu zaatakował ich pies, ale tylko się przywitał, a potem grzecznie położył na miejscu.
Nie pozwoliła mu przejść do sypialni, od razu chciała zająć się jego barkiem, a on ponów nie protestował. Tak jak dawniej pozwolił Sloane przejąć kontrolę nad jego ciałem i nad nim samym. Gdy poczuł zimny dotyk palców na swej gołej skórze lekko zadrżał, zamknął oczy i wrócił dosłownie na sekundę do przeszłości. A gdy je otworzył jego wzrok spotkał jej i nawet delikatnie się uśmiechnął.
Przytaknął głową, niech robi to co musi, nie będzie jej przeszkadzać. Zabolało, owszem, ale przy niej jakoś mniej niż zazwyczaj, gdy obrywał. Zacisnął zęby, nie chcąc dawać po sobie znać, że jednak w jakiś sposób to przeżył.
- Ze spokojem. Teraz moja kolej żeby się odwdzięczyć. - Powiedział, a potem z gołym torsem ruszył do sypialni skąd wyciągnął świeżą i suchą koszulkę, bluzę, a nawet jakieś spodnie dresowe, lekko za duże, ale to wszystko co miał.
- Proszę. Przebierz się, a ja zrobię herbaty, może coś do jedzenia nawet znajdę. - Sam nie był pewny czy zaopatrzył lodówkę. Po jej otwarciu dostrzegł jakiś sos, zapewne pomidorowy, miał też makaron, więc szybko wstawił wodę do garnka. Jeśli dobrze pójdzie, za dwadzieścia minut zjedzą coś ciepłego, a Sloane będzie mogła chwilę odpocząć. Nadal czuł na skórze jej dotyk, nadal również nie założył koszulki. Odwrócił się do niej spoglądając znad kuchennego blatu, a potem go obszedł i podszedł do kobiety. - W środku kanapy jest też koc, czuj się jak u siebie. - Rzucił krótko, drapiąc się niepewnie po przedramieniu gdzie jeszcze gdzieniegdzie można było dostrzec blizny po wkłuciach.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Bradley ani nie krzyknął, ani się nie skrzywił. Tylko mocniej zacisnął zęby.
Sloane milczała, pozwalając, by to napięcie się rozeszło. Wpatrywała się w niego, jakby chciała coś odczytać z jego twarzy.
Oboje byli tego nauczeni - zaciskania zębów, kiedy życie daje w dupe. Przez chwilę poczuła, że chce coś powiedzieć, coś, co złamałoby tę ciszę, ale to on był pierwszy.
Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała, że chce się odwdzięczyć, i odprowadziła go wzrokiem. Pozwoliła mu na ten gest, jak pozwala się dziecku na własny upór - wiedząc, że i tak zrobi po swojemu. Prawda była taka, że po tym wszystkim nie miała siły się sprzeczać.
Skinęła głową, gdy podał jej ubrania. Miękkie i suche.
- Dzięki - rzuciła krótko, z lekkim, zmęczonym śmiechem.
Nie oglądając się, wstała i skierowała się do łazienki. Po drodze zdjęła z siebie jego bluzę, którą wcześniej miała na ramionach, a potem resztę przemoczonych ubrań. Spojrzała na prysznic, wiedząc, że ciepła woda dobrze by jej zrobiła, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Zabrałaby jej resztki energii, a skończyłoby się to spaniem na jego kanapie, a nie była pewna, czy zostanie tutaj byłoby odpowiedzialnym ruchem. Chociaż naprawdę jedyne, o czym marzyła, to rozgrzać się i wtulić głowę w poduszkę, by wreszcie zakończyć ten dzień.
Kiedy wyszła, otulona jego za dużą bluzą i miękkimi spodniami, wyglądała inaczej - nie jak ratownik po dyżurze, nie jak kobieta po walce, ale jak ktoś, kto na chwilę zrzucił zbroję.
- Twoje ciuchy ratują życie - rzuciła półżartem, pojawiając się obok niego w kuchni. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, jakby chciała sprawdzić, jak się trzyma po nastawianiu barku. - Pomóc ci z czymś? - zapytała, szukając sobie zajęcia, by nie czuć się niepotrzebnie, ale finalnie usiadła tylko niedaleko i obserwowała jego ruchy.
Ziewnęła i zamrugała oczami, które zaszkliły się ze zmęczenia. Starała się czuwać, a później przypomniało jej się coś jeszcze:
- Masz apteczkę? Bo jeszcze została twoja rana - wskazała na rozcięcie, które właściwie już nie potrzebowało opieki. To tylko ona chciała czuć się potrzebna.
Po chwili wylądował przed nią kubek z parującym napojem. Wpatrywała się w niego wyczekująco, jakby to miało sprawić, że w końcu nada się do picia. Ze zmęczenia myśli zaczynały jej już odpływać.
Bradley Ayers
Sloane milczała, pozwalając, by to napięcie się rozeszło. Wpatrywała się w niego, jakby chciała coś odczytać z jego twarzy.
Oboje byli tego nauczeni - zaciskania zębów, kiedy życie daje w dupe. Przez chwilę poczuła, że chce coś powiedzieć, coś, co złamałoby tę ciszę, ale to on był pierwszy.
Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała, że chce się odwdzięczyć, i odprowadziła go wzrokiem. Pozwoliła mu na ten gest, jak pozwala się dziecku na własny upór - wiedząc, że i tak zrobi po swojemu. Prawda była taka, że po tym wszystkim nie miała siły się sprzeczać.
Skinęła głową, gdy podał jej ubrania. Miękkie i suche.
- Dzięki - rzuciła krótko, z lekkim, zmęczonym śmiechem.
Nie oglądając się, wstała i skierowała się do łazienki. Po drodze zdjęła z siebie jego bluzę, którą wcześniej miała na ramionach, a potem resztę przemoczonych ubrań. Spojrzała na prysznic, wiedząc, że ciepła woda dobrze by jej zrobiła, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Zabrałaby jej resztki energii, a skończyłoby się to spaniem na jego kanapie, a nie była pewna, czy zostanie tutaj byłoby odpowiedzialnym ruchem. Chociaż naprawdę jedyne, o czym marzyła, to rozgrzać się i wtulić głowę w poduszkę, by wreszcie zakończyć ten dzień.
Kiedy wyszła, otulona jego za dużą bluzą i miękkimi spodniami, wyglądała inaczej - nie jak ratownik po dyżurze, nie jak kobieta po walce, ale jak ktoś, kto na chwilę zrzucił zbroję.
- Twoje ciuchy ratują życie - rzuciła półżartem, pojawiając się obok niego w kuchni. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, jakby chciała sprawdzić, jak się trzyma po nastawianiu barku. - Pomóc ci z czymś? - zapytała, szukając sobie zajęcia, by nie czuć się niepotrzebnie, ale finalnie usiadła tylko niedaleko i obserwowała jego ruchy.
Ziewnęła i zamrugała oczami, które zaszkliły się ze zmęczenia. Starała się czuwać, a później przypomniało jej się coś jeszcze:
- Masz apteczkę? Bo jeszcze została twoja rana - wskazała na rozcięcie, które właściwie już nie potrzebowało opieki. To tylko ona chciała czuć się potrzebna.
Po chwili wylądował przed nią kubek z parującym napojem. Wpatrywała się w niego wyczekująco, jakby to miało sprawić, że w końcu nada się do picia. Ze zmęczenia myśli zaczynały jej już odpływać.
Bradley Ayers