weren't we the stars in heaven? weren't we the salt in the sea?
: ndz wrz 21, 2025 8:23 pm
				
				W skrajnych emocjach Indie z trudem rejestrowała to, co działo się dookoła, czując się trochę tak, jakby rzeczywistość przemieszczała się na zupełnie innej osi czasu niż ona, zostawiając ją przynajmniej dobre pięć sekund w tyle. Nie była w stanie stwierdzić, czy winny był jej umysł i adrenalina, czy może po prostu szum szalejącej ulewy, ale ledwo usłyszała słowa Lucasa, przetwarzając je stanowczo zbyt wolno, aby pełnoprawnie zareagować. Doszczętny brak słów w jej przypadku Caldwell był zjawiskiem ekstremalnie rzadkim i niesamowitym — chronicznie miała do powiedzenia więcej niż powinna, a zagięcie ją w tym obszarze graniczyło z cudem. Nawet porządnie zbita z tropu miała niefortunny nawyk zapełniania ciszy dosłownie czymkolwiek i jakkolwiek, ale tym razem naprawdę nie miała bladego pojęcia, jak odpowiedzieć na pytania Millera, zwłaszcza te ostatnie.
W zasadzie to nawet nie tak, że nie miała żadnej odpowiedzi; ta jedyna, prawdziwa, była po prostu... niewłaściwa, ale cisnęła się na usta tak mocno, że Indie nawet nie była w stanie ukrócić własnego milczenia jakimś mało potrzebnym wywodem o byle pierdole, tak, jak zrobiłaby to normalnie. Jedyną bezpośrednią reakcją z jej strony było niemrawe wzruszenie ramion, oczywiście całkowicie zbędne, bo nie trzeba było doktoratu z psychologii aby móc jednoznacznie stwierdzić, że po tej głowie ewidentnie nie chodziło jej tak zupełnie nic. Sytuacja była skomplikowana z jednego, bardzo prostego powodu: wymagała od Indie zdecydowania, czego chciała w tym momencie najbardziej. Sęk w tym, że sam ten wybór nie był nawet w połowie tak prosty, na jaki brzmiał. Nie chodziło przecież tylko o nią i jej własne, prywatne pragnienia i potrzeby, ale o nich — o wieloletnią znajomość, zbyt wyjątkową i ważną, aby niepotrzebnie narażać ją na ryzyko nieodwracalnych zmian. O to, że szczerość była jednoznaczna ze zburzeniem całego ich wybudowanego wspólnymi siłami bezpiecznego świata, bo bez względu na to, jak miałaby zostać odebrana, fundamentalnie zmieniłaby absolutnie wszystko. Postawiłaby znak zapytania nie tylko nad przyszłością, ale również — albo może właśnie przede wszystkim? — nad tym, co mieli do tej pory, poważnie kwestionując całą ich relację i jej czysto przyjacielski charakter. W tę dziwną panikę wprowadzała ją więc w zasadzie nie sama prawda, a raczej myśl o tym, co ze sobą niosła, oraz to, że świadomość potencjalnych konsekwencji powoli przestawała być wystarczającym powodem, aby zachować tę prawdę dla siebie.
Sam ten moralny dylemat i jego ciężar były wystarczająco trudne do udźwignięcia (zwłaszcza w stanie nietrzeźwości), aby skutecznie stopniowo odbierać Indie rozum, ale doszczętnie zgłupieć przyszło jej z chwilą, w której zarządzona przez przyjaciela zamiana miejsc sprawiła, że z plecami przypartymi do pnia znów znalazła się nadzwyczajnie blisko Lucasa. Jeszcze bliżej niż przedtem. Dotąd zawzięcie broniła się przed podniesieniem wzroku na dłużej, ale coś podkusiło ją, aby dać sobie ku temu okazję i był to błąd krytyczny — wszystkie, dosłownie wszystkie racjonalne wnioski i zamiary przepadły w zapomnienie wraz z sekundą, w której znów przecięły się ich spojrzenia.
— Nic — wypaliła wreszcie, ale zupełnie niepotrzebnie, bo nie dość, że było to raczej oczywiste kłamstwo (jak często zdarzało się, że chodziło jej po głowie nic? no właśnie), to jeszcze mocno nieudane. Lepiej wyszłaby na tym nie odzywając się już wcale, serio — zamiast pomóc, to jedno, krótkie słowo tylko podkopało ją bardziej, bo wypowiedziała je z zerowym przekonaniem, tak, jakby sama nie była w stanie sobie uwierzyć, w ten sposób jawnie i wyraźnie potwierdzając, jak bardzo ta odpowiedź mijała się z prawdą. Brawo, kurwa, świetnie. Klęska była tak sromotna, że zmusiła Indie do zadania sobie pytania o to, ile w tym wszystkim — w kiepskich półprawdach, niewypowiedzianych słowach i nieudolnych podchodach — było sensu? Nie potrzebowała czasu na namysł, bo konkluzja była prosta: nie było.
Nie było żadnego sensu.
Już nie. Bo swoje karty pokazała tak naprawdę już dawno temu, bo dyskrecję zgubiła na długo zanim znaleźli się pod klonem, bo z każdą minutą kryła się tylko gorzej i mniej skutecznie. Bo Lucas nie był głupi i jakaś jego część musiała wiedzieć. Bo nie była w stanie dłużej zachowywać się tak, jakby odpowiedź na jego pytanie nie była boleśnie oczywista, bo kończyła jej się cierpliwość do udawania, że nie miał o tym wszystkim najmniejszego pojęcia.
Okej. Znów podniosła wzrok, ale tym razem nie pozwoliła sobie odwrócić go po sekundzie czy dwóch, za wszelką cenę starając się ignorować fakt, że serce zdawało się rozwijać rekordowe prędkości, bijąc tak szybko, że gdyby nie miała teraz większych, ważniejszych zmartwień, nieironicznie zaczęłaby zastanawiać się, czy nie był to czasem pierwszy objaw zawału. No, ewentualnie może arytmii serca, bo mogłaby przysiąc, że to zatrzymało się na moment, gdy złapała krótki, nerwowy oddech przygotowując się do tego, aby odezwać się raz jeszcze.
— Wiesz co, Lu. — Wyduszone z wyraźnym trudem słowa były tak ciche, że omal nie zagłuszył ich deszcz, a chociaż głowa z obawy przed jego reakcją znów podpowiadała Indie ucieczkę, nie ruszyła się nawet o milimetr, zamierając w miejscu z mimowolnie wstrzymanym oddechem.
Lucas Miller
			W zasadzie to nawet nie tak, że nie miała żadnej odpowiedzi; ta jedyna, prawdziwa, była po prostu... niewłaściwa, ale cisnęła się na usta tak mocno, że Indie nawet nie była w stanie ukrócić własnego milczenia jakimś mało potrzebnym wywodem o byle pierdole, tak, jak zrobiłaby to normalnie. Jedyną bezpośrednią reakcją z jej strony było niemrawe wzruszenie ramion, oczywiście całkowicie zbędne, bo nie trzeba było doktoratu z psychologii aby móc jednoznacznie stwierdzić, że po tej głowie ewidentnie nie chodziło jej tak zupełnie nic. Sytuacja była skomplikowana z jednego, bardzo prostego powodu: wymagała od Indie zdecydowania, czego chciała w tym momencie najbardziej. Sęk w tym, że sam ten wybór nie był nawet w połowie tak prosty, na jaki brzmiał. Nie chodziło przecież tylko o nią i jej własne, prywatne pragnienia i potrzeby, ale o nich — o wieloletnią znajomość, zbyt wyjątkową i ważną, aby niepotrzebnie narażać ją na ryzyko nieodwracalnych zmian. O to, że szczerość była jednoznaczna ze zburzeniem całego ich wybudowanego wspólnymi siłami bezpiecznego świata, bo bez względu na to, jak miałaby zostać odebrana, fundamentalnie zmieniłaby absolutnie wszystko. Postawiłaby znak zapytania nie tylko nad przyszłością, ale również — albo może właśnie przede wszystkim? — nad tym, co mieli do tej pory, poważnie kwestionując całą ich relację i jej czysto przyjacielski charakter. W tę dziwną panikę wprowadzała ją więc w zasadzie nie sama prawda, a raczej myśl o tym, co ze sobą niosła, oraz to, że świadomość potencjalnych konsekwencji powoli przestawała być wystarczającym powodem, aby zachować tę prawdę dla siebie.
Sam ten moralny dylemat i jego ciężar były wystarczająco trudne do udźwignięcia (zwłaszcza w stanie nietrzeźwości), aby skutecznie stopniowo odbierać Indie rozum, ale doszczętnie zgłupieć przyszło jej z chwilą, w której zarządzona przez przyjaciela zamiana miejsc sprawiła, że z plecami przypartymi do pnia znów znalazła się nadzwyczajnie blisko Lucasa. Jeszcze bliżej niż przedtem. Dotąd zawzięcie broniła się przed podniesieniem wzroku na dłużej, ale coś podkusiło ją, aby dać sobie ku temu okazję i był to błąd krytyczny — wszystkie, dosłownie wszystkie racjonalne wnioski i zamiary przepadły w zapomnienie wraz z sekundą, w której znów przecięły się ich spojrzenia.
— Nic — wypaliła wreszcie, ale zupełnie niepotrzebnie, bo nie dość, że było to raczej oczywiste kłamstwo (jak często zdarzało się, że chodziło jej po głowie nic? no właśnie), to jeszcze mocno nieudane. Lepiej wyszłaby na tym nie odzywając się już wcale, serio — zamiast pomóc, to jedno, krótkie słowo tylko podkopało ją bardziej, bo wypowiedziała je z zerowym przekonaniem, tak, jakby sama nie była w stanie sobie uwierzyć, w ten sposób jawnie i wyraźnie potwierdzając, jak bardzo ta odpowiedź mijała się z prawdą. Brawo, kurwa, świetnie. Klęska była tak sromotna, że zmusiła Indie do zadania sobie pytania o to, ile w tym wszystkim — w kiepskich półprawdach, niewypowiedzianych słowach i nieudolnych podchodach — było sensu? Nie potrzebowała czasu na namysł, bo konkluzja była prosta: nie było.
Nie było żadnego sensu.
Już nie. Bo swoje karty pokazała tak naprawdę już dawno temu, bo dyskrecję zgubiła na długo zanim znaleźli się pod klonem, bo z każdą minutą kryła się tylko gorzej i mniej skutecznie. Bo Lucas nie był głupi i jakaś jego część musiała wiedzieć. Bo nie była w stanie dłużej zachowywać się tak, jakby odpowiedź na jego pytanie nie była boleśnie oczywista, bo kończyła jej się cierpliwość do udawania, że nie miał o tym wszystkim najmniejszego pojęcia.
Okej. Znów podniosła wzrok, ale tym razem nie pozwoliła sobie odwrócić go po sekundzie czy dwóch, za wszelką cenę starając się ignorować fakt, że serce zdawało się rozwijać rekordowe prędkości, bijąc tak szybko, że gdyby nie miała teraz większych, ważniejszych zmartwień, nieironicznie zaczęłaby zastanawiać się, czy nie był to czasem pierwszy objaw zawału. No, ewentualnie może arytmii serca, bo mogłaby przysiąc, że to zatrzymało się na moment, gdy złapała krótki, nerwowy oddech przygotowując się do tego, aby odezwać się raz jeszcze.
— Wiesz co, Lu. — Wyduszone z wyraźnym trudem słowa były tak ciche, że omal nie zagłuszył ich deszcz, a chociaż głowa z obawy przed jego reakcją znów podpowiadała Indie ucieczkę, nie ruszyła się nawet o milimetr, zamierając w miejscu z mimowolnie wstrzymanym oddechem.
Lucas Miller