Feelings are temporary, purpose is eternal
: wt wrz 23, 2025 2:08 pm
				
				Na jej słowa — piękne, ale kompletnie puste — odpowiedział wyłącznie uśmiechem, który wyraźnie wskazywał na jego całkowitą utratę chęci kontynuowania tego tematu. Santorini nie miała oczywiście pojęcia, jakie relacje łączą go z przybraną matką, było to jednak terytorium, na które nie zamierzał jej wpuszczać, jak na dwulicowego hipokrytę przystało.
Maska wróciła na swoje miejsce; Elena znów stała się tylko ładną buzią, którą widzieli w niej zapewne wszyscy mężczyźni, jakich spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy.
— Nieszczególnie — odpowiedział pomiędzy przystawką a daniem głównym, które pojawiło się przed nimi niemal w tej samej chwili, w której odłożyli sztućce. — Nie należę do ludzi przesadnie sentymentalnych i nie uważam, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Odpowiedź była równie mdła, jak zadane pytanie; reszta wieczoru minęła na wymianie zdań, z której Robert niewiele więcej dowiedział się na jej temat. Zbyt ułożonej, żeby mogła go fascynować, zbyt grzecznej, żeby starać się ją przełamać bezczelnością. Dopiero kiedy zebrali się od stolika — po butelce wina, daniu głównym i obowiązkowym deserze — zrobił kolejny, tym razem prawdziwie liczący się krok. Wreszcie wyszli na zewnątrz i zderzyli się z chłodnym, niemal jesiennym powietrzem. Zatrzymali się i Robert spojrzał na dziewczynę; a może raczej wbił w nią wzrok.
Zanim coś powiedział — albo ona — zrobił pół kroku i nachylił się w jej stronę, jakby chciał pocałować ją w policzek.
— Wybierz miejsce naszego następnego spotkania, panno Santorini — wymruczał, nie dosięgając ustami jej skóry, choć pozornie nachylił się w jej stronę, żeby to właśnie zrobić; jedynie oddech ją dosięgnął, omiótł policzek i odsłonięte ucho, zadrżał na kosmyku jej lśniących, kruczoczarnych włosów.
Wykorzystał tę bliskość, żeby do kieszeni jej płaszcza delikatnie wsunąć swoją prostą i elegancką wizytówkę, z numerem telefonu zapisanym na grubym papierze satynowym. Powstrzymał się przed chęcią dotknięcia jej — policzka, wierzchu dłoni, szyi, talii i wielu innych miejsc, do których uciekały jego myśli — właśnie dlatego, jak bardzo kusząca była wizja sprawdzenia faktury jej ciała; życie nauczyło go czekać i nie rzucać się na pierwszą lepszą okazję, żeby wykonać ruch dopiero wtedy, kiedy miał szansę odnieść największy sukces i przynieść największą korzyść. Ta taktyka sprawdzała się w biznesie równie dobrze, jak w uwodzeniu, zaskakując tym przede wszystkim samego Roberta, który zastosował ją pierwszy raz na kobiecie wiele lat temu, w innym świecie i czasie, kiedy wszystko jeszcze wydawało się proste i logiczne.
Wziął jeszcze jeden głęboki wdech powietrza przesyconego jej zapachem, po czym się wyprostował, choć nie cofnął się nawet o krok. Spojrzeniem odnalazł jej oczy i posłał jej enigmatyczny uśmiech, którego znaczenie można było interpretować na wiele sposobów; od podziwu, poprzez radość, aż do . o s t r z e ż e n i a .
— Uprzedzam, że jeśli ty znowu każesz na siebie czekać, ja znowu będę cię szukał w teatrze. — Choć mogło się wydawać, że już nic bardziej bezpośredniego nie da się powiedzieć na pożegnanie osobie poznanej kilka dni wcześniej, to przecież Robert nawykł do łamania określonych z góry norm. — Nie zależało mi jedynie na kolacji z tobą — uzupełnił enigmatycznie.
Po tych śmiałych słowach — nie pozwalając im osiąść na dobre ani nie dając czasu Elenie na reakcję — machnął nonszalancko dłonią i po raz kolejny tego wieczoru zaświeciły się dwa światła niczym oczy drapieżnika czyhającego w ciemności ulicy, przy krawężniku niedaleko od nich.
— Mój szofer odwiedzie cię pod każdy adres, jaki mu podasz — dodał wyjaśniająco, wciąż z tym samym, ciężkim do skatalogowania uśmiechem wyginającym wargi. Sam Robert miał swoje auto, zaparkowane na kolejnej przecznicy, chociaż nie zamierzał jeszcze jechać do domu; zamierzał pojeździć po nocnym mieście, jak zawsze, kiedy potrzebował ułożyć myśli i przemyśleć kolejne kroki. — Do zobaczenia.
Oddał jej tę nagrodę, bo chociaż ciężko powiedzieć, kto naprawdę wygrał w ich małej grze — głównie dlatego, że Robert wiedział o niej więcej, niż mógł ujawnić — to szczęśliwie jemu w najmniejszym nawet stopniu nie zależało na wygranej.
Zdecydowanie bardziej zależało mu . n a . n i e j .
Elena Santorini
			Maska wróciła na swoje miejsce; Elena znów stała się tylko ładną buzią, którą widzieli w niej zapewne wszyscy mężczyźni, jakich spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy.
— Nieszczególnie — odpowiedział pomiędzy przystawką a daniem głównym, które pojawiło się przed nimi niemal w tej samej chwili, w której odłożyli sztućce. — Nie należę do ludzi przesadnie sentymentalnych i nie uważam, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Odpowiedź była równie mdła, jak zadane pytanie; reszta wieczoru minęła na wymianie zdań, z której Robert niewiele więcej dowiedział się na jej temat. Zbyt ułożonej, żeby mogła go fascynować, zbyt grzecznej, żeby starać się ją przełamać bezczelnością. Dopiero kiedy zebrali się od stolika — po butelce wina, daniu głównym i obowiązkowym deserze — zrobił kolejny, tym razem prawdziwie liczący się krok. Wreszcie wyszli na zewnątrz i zderzyli się z chłodnym, niemal jesiennym powietrzem. Zatrzymali się i Robert spojrzał na dziewczynę; a może raczej wbił w nią wzrok.
Zanim coś powiedział — albo ona — zrobił pół kroku i nachylił się w jej stronę, jakby chciał pocałować ją w policzek.
— Wybierz miejsce naszego następnego spotkania, panno Santorini — wymruczał, nie dosięgając ustami jej skóry, choć pozornie nachylił się w jej stronę, żeby to właśnie zrobić; jedynie oddech ją dosięgnął, omiótł policzek i odsłonięte ucho, zadrżał na kosmyku jej lśniących, kruczoczarnych włosów.
Wykorzystał tę bliskość, żeby do kieszeni jej płaszcza delikatnie wsunąć swoją prostą i elegancką wizytówkę, z numerem telefonu zapisanym na grubym papierze satynowym. Powstrzymał się przed chęcią dotknięcia jej — policzka, wierzchu dłoni, szyi, talii i wielu innych miejsc, do których uciekały jego myśli — właśnie dlatego, jak bardzo kusząca była wizja sprawdzenia faktury jej ciała; życie nauczyło go czekać i nie rzucać się na pierwszą lepszą okazję, żeby wykonać ruch dopiero wtedy, kiedy miał szansę odnieść największy sukces i przynieść największą korzyść. Ta taktyka sprawdzała się w biznesie równie dobrze, jak w uwodzeniu, zaskakując tym przede wszystkim samego Roberta, który zastosował ją pierwszy raz na kobiecie wiele lat temu, w innym świecie i czasie, kiedy wszystko jeszcze wydawało się proste i logiczne.
Wziął jeszcze jeden głęboki wdech powietrza przesyconego jej zapachem, po czym się wyprostował, choć nie cofnął się nawet o krok. Spojrzeniem odnalazł jej oczy i posłał jej enigmatyczny uśmiech, którego znaczenie można było interpretować na wiele sposobów; od podziwu, poprzez radość, aż do . o s t r z e ż e n i a .
— Uprzedzam, że jeśli ty znowu każesz na siebie czekać, ja znowu będę cię szukał w teatrze. — Choć mogło się wydawać, że już nic bardziej bezpośredniego nie da się powiedzieć na pożegnanie osobie poznanej kilka dni wcześniej, to przecież Robert nawykł do łamania określonych z góry norm. — Nie zależało mi jedynie na kolacji z tobą — uzupełnił enigmatycznie.
Po tych śmiałych słowach — nie pozwalając im osiąść na dobre ani nie dając czasu Elenie na reakcję — machnął nonszalancko dłonią i po raz kolejny tego wieczoru zaświeciły się dwa światła niczym oczy drapieżnika czyhającego w ciemności ulicy, przy krawężniku niedaleko od nich.
— Mój szofer odwiedzie cię pod każdy adres, jaki mu podasz — dodał wyjaśniająco, wciąż z tym samym, ciężkim do skatalogowania uśmiechem wyginającym wargi. Sam Robert miał swoje auto, zaparkowane na kolejnej przecznicy, chociaż nie zamierzał jeszcze jechać do domu; zamierzał pojeździć po nocnym mieście, jak zawsze, kiedy potrzebował ułożyć myśli i przemyśleć kolejne kroki. — Do zobaczenia.
Oddał jej tę nagrodę, bo chociaż ciężko powiedzieć, kto naprawdę wygrał w ich małej grze — głównie dlatego, że Robert wiedział o niej więcej, niż mógł ujawnić — to szczęśliwie jemu w najmniejszym nawet stopniu nie zależało na wygranej.
Zdecydowanie bardziej zależało mu . n a . n i e j .
koniec