Lost in the woods, but I've got snacks.
: śr lis 19, 2025 7:13 pm
Marvin.
I tak nie zapamiętam.
— Nikt nikogo nie nęka. — Zbył temat. On przecież, jak rasowy dręczyciel, w życiu nie powiedziałby, że kogoś nęka. Jeśli już, to przecież to zwykłe, niewinne zaczepki. Dowcipy takie. Nikt mu przecież nie powiedział, że podobno żart to jest wtedy, kiedy bawi obie stront. Wielu komików by się z tym nie zgodziło, a poza tym – bawił dwie strony. Jego i jego znajomych przykładowo.
Najwyraźniej nie zamierzał zeznawać na ten temat. Albo po prostu nie widział w tym wszystkim problemu.
Nie odpowiedział, bo nie traktował jej groźby na poważnie. Wymownie milczał, spoglądając w jej stronę kątem oka, tak naprawdę jej nie widząc. Nawet zarys jej sylwetki zlewał się z mrokiem, bo światło księżyca nie świeciło intensywnie. I nierzadko znikało za chmurami.
Poza tym groziła, że przyłoży komuś, kto dosłownie na boisku co chwilę był taranowany przez wielkich zawodników, którzy nie byli w wadze piórkowej jak ona. Pewnie jakby się zamachnęła, to faktycznie niczego by nie poczuł. I zapytałby, czy to już.
Na rozmowie ponoć czas lepiej płynął, a mając do wyboru siedzieć w ciszy i nasłuchiwać mniej lub bardziej strasznych odgłosów z lasu, albo rozmawiać o, dosłownie, czymkolwiek, to nie musiał być geniuszem, żeby jednak wskazać drugą opcję.
Nawet jeśli jego rozmówczynią miała być Zoe Przemądrzała.
— Na nasze to nie wiem, bo na moje na pewno nie, ale Benson to Benson. On przecież niewiele ogarnia, skoro jest wiecznie zjarany. Raczej nie będzie miał z tym problemu. — Byli tacy, którym niewiele przeszkadzało. I również tacy, którzy nie zwracali zbytnio uwagi na to, kogo zapraszają. Zwykle Kross takich imprez unikał, bo przecież wolał się bawić w doborowym towarzystwie. Ale wspomniany Benson był jego dobrym kumplem. Niereformowalnym, ale całkiem lubianym przez Krossa.
Do niego Marvin nie miał wjazdu, dopóki go nie przeprosi porządnie za obrzyganie go. Głupie „Sorry, stary” to była gruba przesada. Zwłaszcza, że nie zgadzał się na to, żeby jakiś zarzygany okularnik mówił do niego „stary”, jakby się co najmniej znali, a co dopiero lubili.
Poprawił się na swoim miejscu, zakładając dłonie za głowę.
— Nie no, minę masz po prostu świetną. — Tak, to była ironia. Była taka mądra, że pewnie od razu to wyłapała. — Dosłownie masz napisy na twarzy, więc nawet nie musisz się odzywać, żeby ktoś wiedział, jak bardzo nim gardzisz. Zaoszczędza ci to pewnie sporo czasu na beznadziejne rozmowy i poznawanie nowych ludzi. — Wzruszył ramionami, spoglądając w ciemność przed nim. Musiał przecież być uszczypliwy. Inaczej wyszłoby, że jej odpuścił, a to znaczyłoby, że ją polubił. Do tego jednak nie miał podstaw. Cały czas w pamięci mając ich sympatyczną rozmowę w samochodzie i jej bezpłatną psychoanalizę. — I tak, mamy dress-code, ale niestety nie jak z twojego teenage wet dream. Po prostu nie ubieramy się jak ostatni lump. Wygodnie, ale modnie. Znasz coś takiego?
Nie, żeby sugerował, że nie znała. Bo patrząc po tym, jak ubierała się do szkoły, to ubierała się… zwyczajnie. Nie było to jakieś szałowe i nie było to jak, tak wspomniany, ostatni menel. Ale może wpadłaby na pomysł, że skoro nie jest to szkoła, to ona sobie przyjdzie w powyciąganym dresie.
Nie to, żeby to był zaraz jakiś obciach, ale to raczej nie były te imprezy. Chociaż z drugiej strony – on był raczej ostatni do szykanowania za outfit. Jeśli ją ostrzegał, to chyba przez świadomość, że Maldita nie zostawiłaby na niej żadnej suchej nitki, po tym, jakby wsiadła na nią i skrytykowała ubiór.
Znał swoją ukochaną. I wiedział, czego się może po niej spodziewać. Ostrzeżenie, w takim wypadku, wydawało się być przyjacielską przysługą. Na którą ona nie zasługiwała, a jednak.
Zoe Avery
I tak nie zapamiętam.
— Nikt nikogo nie nęka. — Zbył temat. On przecież, jak rasowy dręczyciel, w życiu nie powiedziałby, że kogoś nęka. Jeśli już, to przecież to zwykłe, niewinne zaczepki. Dowcipy takie. Nikt mu przecież nie powiedział, że podobno żart to jest wtedy, kiedy bawi obie stront. Wielu komików by się z tym nie zgodziło, a poza tym – bawił dwie strony. Jego i jego znajomych przykładowo.
Najwyraźniej nie zamierzał zeznawać na ten temat. Albo po prostu nie widział w tym wszystkim problemu.
Nie odpowiedział, bo nie traktował jej groźby na poważnie. Wymownie milczał, spoglądając w jej stronę kątem oka, tak naprawdę jej nie widząc. Nawet zarys jej sylwetki zlewał się z mrokiem, bo światło księżyca nie świeciło intensywnie. I nierzadko znikało za chmurami.
Poza tym groziła, że przyłoży komuś, kto dosłownie na boisku co chwilę był taranowany przez wielkich zawodników, którzy nie byli w wadze piórkowej jak ona. Pewnie jakby się zamachnęła, to faktycznie niczego by nie poczuł. I zapytałby, czy to już.
Na rozmowie ponoć czas lepiej płynął, a mając do wyboru siedzieć w ciszy i nasłuchiwać mniej lub bardziej strasznych odgłosów z lasu, albo rozmawiać o, dosłownie, czymkolwiek, to nie musiał być geniuszem, żeby jednak wskazać drugą opcję.
Nawet jeśli jego rozmówczynią miała być Zoe Przemądrzała.
— Na nasze to nie wiem, bo na moje na pewno nie, ale Benson to Benson. On przecież niewiele ogarnia, skoro jest wiecznie zjarany. Raczej nie będzie miał z tym problemu. — Byli tacy, którym niewiele przeszkadzało. I również tacy, którzy nie zwracali zbytnio uwagi na to, kogo zapraszają. Zwykle Kross takich imprez unikał, bo przecież wolał się bawić w doborowym towarzystwie. Ale wspomniany Benson był jego dobrym kumplem. Niereformowalnym, ale całkiem lubianym przez Krossa.
Do niego Marvin nie miał wjazdu, dopóki go nie przeprosi porządnie za obrzyganie go. Głupie „Sorry, stary” to była gruba przesada. Zwłaszcza, że nie zgadzał się na to, żeby jakiś zarzygany okularnik mówił do niego „stary”, jakby się co najmniej znali, a co dopiero lubili.
Poprawił się na swoim miejscu, zakładając dłonie za głowę.
— Nie no, minę masz po prostu świetną. — Tak, to była ironia. Była taka mądra, że pewnie od razu to wyłapała. — Dosłownie masz napisy na twarzy, więc nawet nie musisz się odzywać, żeby ktoś wiedział, jak bardzo nim gardzisz. Zaoszczędza ci to pewnie sporo czasu na beznadziejne rozmowy i poznawanie nowych ludzi. — Wzruszył ramionami, spoglądając w ciemność przed nim. Musiał przecież być uszczypliwy. Inaczej wyszłoby, że jej odpuścił, a to znaczyłoby, że ją polubił. Do tego jednak nie miał podstaw. Cały czas w pamięci mając ich sympatyczną rozmowę w samochodzie i jej bezpłatną psychoanalizę. — I tak, mamy dress-code, ale niestety nie jak z twojego teenage wet dream. Po prostu nie ubieramy się jak ostatni lump. Wygodnie, ale modnie. Znasz coś takiego?
Nie, żeby sugerował, że nie znała. Bo patrząc po tym, jak ubierała się do szkoły, to ubierała się… zwyczajnie. Nie było to jakieś szałowe i nie było to jak, tak wspomniany, ostatni menel. Ale może wpadłaby na pomysł, że skoro nie jest to szkoła, to ona sobie przyjdzie w powyciąganym dresie.
Nie to, żeby to był zaraz jakiś obciach, ale to raczej nie były te imprezy. Chociaż z drugiej strony – on był raczej ostatni do szykanowania za outfit. Jeśli ją ostrzegał, to chyba przez świadomość, że Maldita nie zostawiłaby na niej żadnej suchej nitki, po tym, jakby wsiadła na nią i skrytykowała ubiór.
Znał swoją ukochaną. I wiedział, czego się może po niej spodziewać. Ostrzeżenie, w takim wypadku, wydawało się być przyjacielską przysługą. Na którą ona nie zasługiwała, a jednak.
Zoe Avery