The Haunting of Castiglione della Pescaia
: sob gru 13, 2025 2:32 pm
Gdyby trzeba było zrobiłabym to znowu
To było jak ciężki, ostry policzek, który mu wymierzyła. Te słowa zatrzymały go w bezruchu, jedynie spojrzenie, wraz z głową, zwrócił powoli na nią. Milczał, jednak nie dlatego, że nie miał na to słów. Brakowało mu schematu z czymś takim; z taką deklaracją i takim wyznaniem. Z bezwzględnym oddaniem u kogoś, na kim tego oddania nigdy nie wymuszał.
— Nie możesz — powiedział w końcu, jednak głos wymknął mu się odrobinę niżej, mniej twardo niż planował. Natychmiast to wyłapał, dlatego ponowił: — Nie możesz. — Ze znaną mu, odpowiednią dla tej jej deklaracji twardością i chłodem. — To był błąd. — W systemie jego wartości i zrozumienia było to błędem. Bardzo głupim, niedopuszczalnym wręcz błędem. Tak absurdalnym, że aż sam się nad tym zachwiał.
Niczego w tym wszystkim nie potrafił ułożyć w logiczną całość, której przecież tak desperacko potrzebował, by funkcjonować. Im dłużej do tego wracał, tym bardziej miał wrażenie, że analizuje zdarzenie, które nie powinno w ogóle istnieć. Decyzja Navi nie mieściła się w żadnym znanym mu racjonalnym modelu zachowań. Nie była ani reakcją obronną, ani nie była paniką, nie była też próbą bohaterstwa, tego nie szukałby u niej. W tekj całej akcji nie było w znanej mu potrzeby kalkulacji zysków. A była świadoma i dobrowolna. A to z kolei czyniło ją bezużyteczną z punktu widzenia analizy. Z jego punktu widzenia.
Wciąż też wracał myślami do momentu, w którym poczuł jej dłoń na swojej, gdy próbował tamować jej krwawienie. Do tego nieznacznego nacisku z jej stronu, który w jego świecie przecież nie miał prawa znaczyć czegokolwiek. A jednak znaczenie było nieproporcjonalne, jakby jego organizm zareagował szybciej niż umysł, jakby na ułamek sekundy coś w nim się zatrzymało. I wiedział, że nie był to strach. Było to coś znacznie gorszego, czego nawet nie chciał próbować nazywać.
Bo kiedy mówimy o czymś, to znaczy, że uznajemy tego istnienie. A to przecież nie mogło istnieć.
Navi była problemem.
Navi była… problemem?
W jego obwodach pojawiłą się niepożądana myśl: że problemem może nie być ona. Że problemem może być to, że on reaguje. Zdusił ją natychmiast. Bo jeśli pozwoliłby tej myśli zostać dłużej, musiałby przyznać przed samym sobą, że coś w nim uległo przesunięciu. Przyznać, że ten drugi wilk, który zawitał w Tajlandii, wciąż w nim siedział i czekał na chwilę jego słabości, by zaburzyć doskonale znany mu i potrzebny porządek.
Obserwował ją uważnie; widział, jak krucha była. Kolejne jej słowa piłowały jego umysł z każdą kolejną sylabą. Tak bardzo nie chciał tego wszystkiego do siebie dopuścić. Tego, że wybrała jego ponad siebie, bo nie chciała by to on zginął. I to była jej decyzja, przy której na szali postawiła swoje własne życie.
Absurdalne.
Patrzył jak jej usta układają się w nikłym uśmiechu, kiedy ona go przepraszała za komplikacje. Komplikacje, których w ogóle nie powinno być. Gdyby był sprytniejszy. Gdyby lepiej wszystko kontrolował.
— To nie jest kwestia komplikacji — odpowiedział, znów nieco ciszej. Zatrzymał się więc na tym zdaniu, raz jeszcze w głowie układając sobie, co chciał powiedzieć. — Świat i tak jest skomplikowany — podjął, już zwyczajowo bez emocji. — Ty tylko znalazłaś się w miejscu, w którym nie powinno cię być.
Przymknął własne powieki i powoli wciągnął powietrze do płuc, kojąc własne nerwy i próbując przywrócić kontrolę. Ta sytuacja oddziaływała na niego znacznie mocniej, niż cokolwiek kiedykolwiek. Dlatego, że czegooś takiego nie znał, więc miotał się wśród własnych schematów i algorytmów, desperacko próbując znaleźć ten, który nadałby temu wszystkiemu sensu u porządku.
— Następnym razem — zaczął, jednak urwał. Otworzył oczy, wzrok wbijając w przestrzeń pomieszczenia, na nic konkretnego. — Nie będzie następnego razu. — Tak, jakby już postanowił. Twardy, charakterystyczny dla niego imperatyw. A może jak obietnica, którą właśnie jej złożył. Że nigdy nie pozwoli jej stanąć w podobnej sytuacji i narażać siebie z wyboru. — To jest moja odpowiedzialność, nie twoja.
Nie mówił tego wprost, może nawet dlatego, że nie był w stanie tego przyznać przed samym sobą, ale chodziło o jej bezpieczeństwo – o to, aby faktycznie nigdy nie musiała znowu dobrowolnie wybierać czegoś tak nielogicznego. Jego odpowiedzialnością miało być zadbanie o to, by do tego nie dopuścić; by nie miała takiej możliwości.
Navi Yun
To było jak ciężki, ostry policzek, który mu wymierzyła. Te słowa zatrzymały go w bezruchu, jedynie spojrzenie, wraz z głową, zwrócił powoli na nią. Milczał, jednak nie dlatego, że nie miał na to słów. Brakowało mu schematu z czymś takim; z taką deklaracją i takim wyznaniem. Z bezwzględnym oddaniem u kogoś, na kim tego oddania nigdy nie wymuszał.
— Nie możesz — powiedział w końcu, jednak głos wymknął mu się odrobinę niżej, mniej twardo niż planował. Natychmiast to wyłapał, dlatego ponowił: — Nie możesz. — Ze znaną mu, odpowiednią dla tej jej deklaracji twardością i chłodem. — To był błąd. — W systemie jego wartości i zrozumienia było to błędem. Bardzo głupim, niedopuszczalnym wręcz błędem. Tak absurdalnym, że aż sam się nad tym zachwiał.
Niczego w tym wszystkim nie potrafił ułożyć w logiczną całość, której przecież tak desperacko potrzebował, by funkcjonować. Im dłużej do tego wracał, tym bardziej miał wrażenie, że analizuje zdarzenie, które nie powinno w ogóle istnieć. Decyzja Navi nie mieściła się w żadnym znanym mu racjonalnym modelu zachowań. Nie była ani reakcją obronną, ani nie była paniką, nie była też próbą bohaterstwa, tego nie szukałby u niej. W tekj całej akcji nie było w znanej mu potrzeby kalkulacji zysków. A była świadoma i dobrowolna. A to z kolei czyniło ją bezużyteczną z punktu widzenia analizy. Z jego punktu widzenia.
Wciąż też wracał myślami do momentu, w którym poczuł jej dłoń na swojej, gdy próbował tamować jej krwawienie. Do tego nieznacznego nacisku z jej stronu, który w jego świecie przecież nie miał prawa znaczyć czegokolwiek. A jednak znaczenie było nieproporcjonalne, jakby jego organizm zareagował szybciej niż umysł, jakby na ułamek sekundy coś w nim się zatrzymało. I wiedział, że nie był to strach. Było to coś znacznie gorszego, czego nawet nie chciał próbować nazywać.
Bo kiedy mówimy o czymś, to znaczy, że uznajemy tego istnienie. A to przecież nie mogło istnieć.
Navi była problemem.
Navi była… problemem?
W jego obwodach pojawiłą się niepożądana myśl: że problemem może nie być ona. Że problemem może być to, że on reaguje. Zdusił ją natychmiast. Bo jeśli pozwoliłby tej myśli zostać dłużej, musiałby przyznać przed samym sobą, że coś w nim uległo przesunięciu. Przyznać, że ten drugi wilk, który zawitał w Tajlandii, wciąż w nim siedział i czekał na chwilę jego słabości, by zaburzyć doskonale znany mu i potrzebny porządek.
Obserwował ją uważnie; widział, jak krucha była. Kolejne jej słowa piłowały jego umysł z każdą kolejną sylabą. Tak bardzo nie chciał tego wszystkiego do siebie dopuścić. Tego, że wybrała jego ponad siebie, bo nie chciała by to on zginął. I to była jej decyzja, przy której na szali postawiła swoje własne życie.
Absurdalne.
Patrzył jak jej usta układają się w nikłym uśmiechu, kiedy ona go przepraszała za komplikacje. Komplikacje, których w ogóle nie powinno być. Gdyby był sprytniejszy. Gdyby lepiej wszystko kontrolował.
— To nie jest kwestia komplikacji — odpowiedział, znów nieco ciszej. Zatrzymał się więc na tym zdaniu, raz jeszcze w głowie układając sobie, co chciał powiedzieć. — Świat i tak jest skomplikowany — podjął, już zwyczajowo bez emocji. — Ty tylko znalazłaś się w miejscu, w którym nie powinno cię być.
Przymknął własne powieki i powoli wciągnął powietrze do płuc, kojąc własne nerwy i próbując przywrócić kontrolę. Ta sytuacja oddziaływała na niego znacznie mocniej, niż cokolwiek kiedykolwiek. Dlatego, że czegooś takiego nie znał, więc miotał się wśród własnych schematów i algorytmów, desperacko próbując znaleźć ten, który nadałby temu wszystkiemu sensu u porządku.
— Następnym razem — zaczął, jednak urwał. Otworzył oczy, wzrok wbijając w przestrzeń pomieszczenia, na nic konkretnego. — Nie będzie następnego razu. — Tak, jakby już postanowił. Twardy, charakterystyczny dla niego imperatyw. A może jak obietnica, którą właśnie jej złożył. Że nigdy nie pozwoli jej stanąć w podobnej sytuacji i narażać siebie z wyboru. — To jest moja odpowiedzialność, nie twoja.
Nie mówił tego wprost, może nawet dlatego, że nie był w stanie tego przyznać przed samym sobą, ale chodziło o jej bezpieczeństwo – o to, aby faktycznie nigdy nie musiała znowu dobrowolnie wybierać czegoś tak nielogicznego. Jego odpowiedzialnością miało być zadbanie o to, by do tego nie dopuścić; by nie miała takiej możliwości.
Navi Yun