To, że jej nie zabił było błędem.
Logika wskazywała na to jasno, matematycznie, wręcz algorytmem. Bez żadnego cienia wątpliwości. Jego zasady były od początku takie same i od zawsze, aż do tej pory, były niezachwianym porządkiem jego dnia. Systemem, w którym się poruszał i wobec którego funkcjonował.
Zdrada była równa eliminacji. Od początku to było jasne i nigdy, aż do tej pory, tego nie zmieniał.
A jednak. Kiedy zobaczył, jak jej ciało słabnie pod jego chwytem, jak z oczu powoli znika życie, i jak oddech staje się przegraną walką, to się zatrzymał.
Co w tym wszystkim najgorsze – zrobił to świadomie. Wbrew temu, kim i jaki był. Wbrew temu, czego od siebie wymagał i jakie zasady miał. Wbrew temu, czego oczekiwała od niego organizacja. Wbrew wszystkiemu, co znał.
To było irracjonalne. A on nienawidził irracjonalności. Jego umysł tego nie tolerował i traktował jako największe zagrożenie spośród możliwych.
Ona była błędem.
Dlatego musiała zniknąć. Oddalenie jej było jedynym, racjonalnym wyborem. Zamknięcie problemu w bezpiecznym miejscu. Z dala od siebie, z dala od jej wpływu na wszelkie jego protokoły. Tak, aby mógł w pełni odzyskać swoją równowagę, a co ważniejsze – kontrolę.
A po jej wyjeździe miało to być proste. I, tak jak zaplanował, było.
Dni, tygodnie, zaczęły mijać tak, jak mijały zawsze wcześniej. A on, jak zawsze działał precyzyjnie i metodycznie. We własnym, kontrolowanym rytmie, który to on ustalał i który na niczym się nie chwiał. Zmiana porządku, w jego codzienności, przyszła prosto. Choć mówił o Navi, jako integralnej części jego własnego dnia, to szybko wrócił do tego układu, który był wcześniej. Bez niej.
Nie tęsknił.
Ale nie znaczyło, że nie odczuwał jej nieobecności. Czegoś, co faktycznie wypełniało fragment jego przestrzeni. Nie czuł emocji, nie odczuwał braku. Po prostu – nieobecność. Niedefiniowalny brak elementu w jego układzie. Który był, a przestał być.
Skontaktował się więc, pewnego wieczoru, ze swoim człowiekiem, który został posadzony w Toskanii, w tej samej nabrzeżnej mieścinie, by monitorować ruchy Navi. By mieć rękę na pulsie z tym, co robiła i czym się zajmowała. Tak w razie gdyby okazało się, że postanowiła, wszystko to, co zobaczyła, opowiedzieć komuś innemu. Choćby w zwykłej, nic nie znaczącej anegdotce. Pewnie była nieświadoma, że cały czas była na podsłuchu, a jej najmniejszy oddech był pod stałą kontrolą. Że poznano jej nawyki, przyzwyczajenia, że dosłownie wtopiono się w jej nowe życie. Tak samo z kontroli, jak i z ochrony.
Niedługo potem był już na pokładzie prywatnego samolotu do Włoch. Nie tyle co pod wpływem impulsu, bo u niego to nie działało. Poszedł za własną decyzją, podjętą na podstawie przekazanych mu informacji. Poszedł, bo nie ufał własnemu człowiekowi w pełni. Tylko w granicy rozsądku, a nawet jeszcze mniej.
Kierowca czekał na niego na pobliskim lotnisku, aby mniej rzucającym się w oczy, choć wciąż luksusowym SUV-em, zabrać go do nadbrzeżnej mieściny, przykrytej już białym, zimowym puchem, kontrastującym z kolorem morza. Jak raz tego dnia nie było słonecznie, bo późnym popołudniem zaczęła się szaruga i intensywniejsze opady śniegu.
Spotkał się ze swoim człowiekiem i przeanalizował samodzielnie zdobyte przez niego informacje. Giovanni lubił, a przede wszystkim musiał wiedzieć. Wszystko o wszystkich, bo to zapewniało mu kontrolę. I przewagę nad innymi. Informacja była przecież najcenniejszą monetą. I znacznie bardziej niebezpieczną, niż same pieniądze, kiedy trafiała w odpowiednie ręce.
Zapoznał się z rytmem dnia kobiety, ze skrupulatnie opracowanym, na podstawie obserwacji, planem. A kiedy był już pewien, że dowiedział się wszystkiego, co potrzebował, rozstał się ze swoim człowiekiem, opuszczając budynek, który aktualnie zajmował, a który zmieniał rotacyjnie, wychodząc jeszcze przed zmierzchem w objęcia zimowej anomalii.
Poprawił ciemny płaszcz, później skórzane rękawiczki, a następnie ruszył, blisko grupy turystów, którzy przemieszczali się wąskimi uliczkami po mieścinie. Zatrzymał się na końcu jednej z nich, swoje analizujące spojrzenie zatrzymując na sylwetce, którą mimo gęstej zawieruchy, rozpoznał bezbłędnie. Postać, która była zajęta tak banalną czynnością, jaką było wyrzucenie śmieci.
Obserwował ją, jak ten przedmiot badań, o którym wspominał chat. Do momentu, aż nie odwróciła się w jego kierunku. Przypadek lub przeczucie. Nie był więc pewien, czy go widziała. Niespiesznie i bez nagłości, kilka długich sekund później, ruszył dalej, znikając za pierwszym budynkiem. Jak ktoś, którego tu tak naprawdę nie było. Jak zwyczajna zjawa lub przywidzenie.
Navi Yun