36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

004
The Haunting of Castiglione della Pescaia

  To, że jej nie zabił było błędem.
  Logika wskazywała na to jasno, matematycznie, wręcz algorytmem. Bez żadnego cienia wątpliwości. Jego zasady były od początku takie same i od zawsze, aż do tej pory, były niezachwianym porządkiem jego dnia. Systemem, w którym się poruszał i wobec którego funkcjonował.
  Zdrada była równa eliminacji. Od początku to było jasne i nigdy, aż do tej pory, tego nie zmieniał.
  A jednak. Kiedy zobaczył, jak jej ciało słabnie pod jego chwytem, jak z oczu powoli znika życie, i jak oddech staje się przegraną walką, to się zatrzymał.
  Co w tym wszystkim najgorsze – zrobił to świadomie. Wbrew temu, kim i jaki był. Wbrew temu, czego od siebie wymagał i jakie zasady miał. Wbrew temu, czego oczekiwała od niego organizacja. Wbrew wszystkiemu, co znał.
  To było irracjonalne. A on nienawidził irracjonalności. Jego umysł tego nie tolerował i traktował jako największe zagrożenie spośród możliwych.
  Ona była błędem.
  Dlatego musiała zniknąć. Oddalenie jej było jedynym, racjonalnym wyborem. Zamknięcie problemu w bezpiecznym miejscu. Z dala od siebie, z dala od jej wpływu na wszelkie jego protokoły. Tak, aby mógł w pełni odzyskać swoją równowagę, a co ważniejsze – kontrolę.
  A po jej wyjeździe miało to być proste. I, tak jak zaplanował, było.
  Dni, tygodnie, zaczęły mijać tak, jak mijały zawsze wcześniej. A on, jak zawsze działał precyzyjnie i metodycznie. We własnym, kontrolowanym rytmie, który to on ustalał i który na niczym się nie chwiał. Zmiana porządku, w jego codzienności, przyszła prosto. Choć mówił o Navi, jako integralnej części jego własnego dnia, to szybko wrócił do tego układu, który był wcześniej. Bez niej.
  Nie tęsknił.
  Ale nie znaczyło, że nie odczuwał jej nieobecności. Czegoś, co faktycznie wypełniało fragment jego przestrzeni. Nie czuł emocji, nie odczuwał braku. Po prostu – nieobecność. Niedefiniowalny brak elementu w jego układzie. Który był, a przestał być.
  Skontaktował się więc, pewnego wieczoru, ze swoim człowiekiem, który został posadzony w Toskanii, w tej samej nabrzeżnej mieścinie, by monitorować ruchy Navi. By mieć rękę na pulsie z tym, co robiła i czym się zajmowała. Tak w razie gdyby okazało się, że postanowiła, wszystko to, co zobaczyła, opowiedzieć komuś innemu. Choćby w zwykłej, nic nie znaczącej anegdotce. Pewnie była nieświadoma, że cały czas była na podsłuchu, a jej najmniejszy oddech był pod stałą kontrolą. Że poznano jej nawyki, przyzwyczajenia, że dosłownie wtopiono się w jej nowe życie. Tak samo z kontroli, jak i z ochrony.
  Niedługo potem był już na pokładzie prywatnego samolotu do Włoch. Nie tyle co pod wpływem impulsu, bo u niego to nie działało. Poszedł za własną decyzją, podjętą na podstawie przekazanych mu informacji. Poszedł, bo nie ufał własnemu człowiekowi w pełni. Tylko w granicy rozsądku, a nawet jeszcze mniej.
  Kierowca czekał na niego na pobliskim lotnisku, aby mniej rzucającym się w oczy, choć wciąż luksusowym SUV-em, zabrać go do nadbrzeżnej mieściny, przykrytej już białym, zimowym puchem, kontrastującym z kolorem morza. Jak raz tego dnia nie było słonecznie, bo późnym popołudniem zaczęła się szaruga i intensywniejsze opady śniegu.
  Spotkał się ze swoim człowiekiem i przeanalizował samodzielnie zdobyte przez niego informacje. Giovanni lubił, a przede wszystkim musiał wiedzieć. Wszystko o wszystkich, bo to zapewniało mu kontrolę. I przewagę nad innymi. Informacja była przecież najcenniejszą monetą. I znacznie bardziej niebezpieczną, niż same pieniądze, kiedy trafiała w odpowiednie ręce.
  Zapoznał się z rytmem dnia kobiety, ze skrupulatnie opracowanym, na podstawie obserwacji, planem. A kiedy był już pewien, że dowiedział się wszystkiego, co potrzebował, rozstał się ze swoim człowiekiem, opuszczając budynek, który aktualnie zajmował, a który zmieniał rotacyjnie, wychodząc jeszcze przed zmierzchem w objęcia zimowej anomalii.
  Poprawił ciemny płaszcz, później skórzane rękawiczki, a następnie ruszył, blisko grupy turystów, którzy przemieszczali się wąskimi uliczkami po mieścinie. Zatrzymał się na końcu jednej z nich, swoje analizujące spojrzenie zatrzymując na sylwetce, którą mimo gęstej zawieruchy, rozpoznał bezbłędnie. Postać, która była zajęta tak banalną czynnością, jaką było wyrzucenie śmieci.
  Obserwował ją, jak ten przedmiot badań, o którym wspominał chat. Do momentu, aż nie odwróciła się w jego kierunku. Przypadek lub przeczucie. Nie był więc pewien, czy go widziała. Niespiesznie i bez nagłości, kilka długich sekund później, ruszył dalej, znikając za pierwszym budynkiem. Jak ktoś, którego tu tak naprawdę nie było. Jak zwyczajna zjawa lub przywidzenie.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wolność. Chciała wolności.
A jednak smakowała ona inaczej niż przypuszczała.
Była roztrzęsiona tym, co wydarzyło się w posiadłości. Całą sytuacją, a także tym jak blisko śmierci była z rąk człowieka przy którym niegdyś czuła się w pełni bezpiecznie. I dopiero jak zamknęła się za drzwiami nowego mieszkania, z tą jedną torbą własnych rzeczy, w pełni się rozpadła. Wypuściła całe te siedzące w niej emocje, którym pozwoliła się pochłonąć.
Tylko ten jeden raz. Tą jedną noc.
Następnego dnia już wstała, gotowa do zaadaptowania się w swoim nowym życiu.
Nie bała się pracy. Nigdy nie miała problemu, aby zajmować się czymś, co według niektórych było poniżej pewnego poziomu. Fakt, że żyła i w dodatku zamiast pod mostem, mieszkała w normalnym mieszkaniu, które jej zapewniono było wystarczające. Mogła przecież nie mieć nic, a mimo to, z jakiegoś powodu, do samego końca o nią zadbano.
Z jednej strony była wdzięczna, z drugiej… nie wiedziała jak się z tym czuć.
Pracowała, uczyła się języka i starała się budować własne życie, od nowa. Całkiem od nowa. Nie było to łatwe zadanie, ale nauczona była radzić sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu. Jej świat walił się wiele razy i wiele razy budziła się następnego dnia, aby stawiać temu czoła. Jak gdyby nigdy nic, jakby właśnie do tego została stworzona.
Może jednak powinna podziękować rodzicom za surowe wychowanie.
Chociaż praca na zmywaku nie była szczytem jej marzeń, to zawsze była na czas i wykazywała się odpowiednim zaangażowaniem. To też w niej poznała trzy koleżanki, które robiły na kuchni, a z którymi udało jej się nawiązać nić porozumienia. Z biegiem czasu spokojnie mogła je nazwać swoimi koleżankami. Osobami z którymi mogła spędzić wolny czas, porozmawiać i które wspierały ją w nauce języka włoskiego. Często przy winie u którejś w domu.
Dzięki nim nowe życie nie było tak dziwnie… puste.
Nie spodziewała się jednak, że sporo czasu zajmie jej powrót do odpowiedniego stanu psychicznego po tamtym zajściu, bo chociaż przeżyła wiele, to tamten dzień mocno się na niej odbił. I chociaż wiele razy budziła się wystraszona w środku nocy, to po jakimś czasie się ustabilizowała, a dni stały się… normalne. Przynajmniej wydawały się takie być.
Nie wiedziała też jak się miała czuć z brakiem jego obecności. Z jednej strony czuła, że czegoś brakuje, ale z drugiej… z drugiej się go bała. Po tamtej sytuacji jej zaufanie zostało strzaskane. I chociaż odczuwała sentyment, a głowa mimowolnie wracała do tych przyjemnych chwil, które zbudowały cały ten miraż, to w ich trakcie często dochodziło do przebłysków jej ostatnich, łapczywych oddechów. Zupełnie jakby rozsądek chciał jej przypomnieć dlaczego powinna przestać myśleć o jego postaci w dobry sposób.
Jej dni mijały zwyczajnie. Na pracy, nauce języka, spotkaniach i wyjściach z koleżankami. Starała się odbudować, poznać samą siebie, gdy jak raz nie było przy jej boku żadnego mężczyzny.
Nawet nie wiedziała kiedy w jej życiu pojawił się kolejny Włoch. Znajomy jednej z koleżanek. Navi nie chciała się w nic angażować. Nie chciała znowu się w coś pakować, kiedy dalej nie do końca wiedziała co czuje, a jej psychika oraz serce wciąż się rehabilitowały po poprzedniej, burzliwej znajomości, którą powinna odrzucić już dawno temu.
Zgodziła się w końcu na randkę. Potem kolejną.
To nie było nic poważnego. Zwykłe spotkania, rozmowa, kolacja. Na kolejną dostała zaproszenie następnego wieczora, po pracy.
To była końcówka jej zmiany. Właśnie poszła wyrzucić śmieci do kubła ustawionego w bocznej alejce od restauracji w której pracowała. Wrzuciła ciężki worek do środka i odetchnęła. Już miała skierować się do środka, kiedy charakterystyczny, elektryzujący impuls przebiegł jej po kręgosłupie, paraliżując jej nerwy. Zatrzymała się i odwróciła wzrok w kierunku zaśnieżonego chodnika, nie tak daleko położonego od wejścia na zaplecze.
Śnieg padał na tyle gęsto, że ledwo było co widać.
Miała wrażenie, że go czuje. Podświadomie. Podskórnie.
Przez tyle miesięcy nie czuła jego obecności, a teraz miała wrażenie, że cieniste macki owijają się wokół jej umysłu. Nagle. Zupełnie nieproszone, a jednak na tyle namacalne, że serce jej mocniej zabiło - niewiadomo czy ze strachu czy czegoś innego.
Patrzyła się jak zahipnotyzowana w wyrwę między budynkami, gdzie przechodzili ludzie.
Wszystko ok? — Znajomy głos koleżanki wyrwał ją z zamyślenia, gdy wychodziła zapalić.
Tak, coś mi się przywidziało — odpowiedziała, a para z jej oddechu owiała okolice. Oderwała wzrok i uśmiechnęła się przyjaźnie. — Miałaś rzucić.
Ta, ale znowu się pokłóciłam z Roberto… — Sofia wypuściła dym z ust, opierając się plecami o chłodną ścianę.
Koleżanka zaczęła opowiadać, a Navi instynktownie odwróciła się raz jeszcze, aby zobaczyć czy nikt nie stoi w przejściu. Nikogo jednak nie dostrzegła. Miała wrażenie, że te cienie na jej umyśle także zelżały, a elektryczny impuls w jej nerwach zniknął.
Przynajmniej na chwilę.

Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Jego potrzeba kontroli pchnęła go do nadmorskiego miasteczka w Toskanii, ukrytej pod śnieżnym puchem. Jego potrzeba kontroli kazała mu wszystko sprawdzić samodzielnie. Intuicja podpowiadała mu, że coś jest nie tak, a on jej posłuchał. Na pozór wszystko wydawało się być na miejscu – wciąż mieszkała tam, gdzie ją posadził i wciąż pracowała w miejscu, które to on dla niej zorganizował. Ale pojawiło się kilka zmiennych, które mu nie odpowiadały. Bo były poza jego kontrolą, poza jego selekcją. I te zamierzał zmienić, jedna po drugiej.
  Jak zniknął za budynkiem, tak już więcej tego dnia się nie pojawił. Jak zwyczajne przywidzenie, którym Navi go określiła. Resztę dnia poświęcił na coś zupełnie innego. Na dociekanie, szukanie informacji i analizę tego, co już miał.
  Za to, gdy Navi wróciła na kuchnię, mogła zrozumieć część wymiany zdań między pracującymi tam Włochami. Szefem kuchni i jednym z kucharzy. Ten pierwszy wszedł do pomieszczenia, trzymając w dłoni niepozornie wyglądającą butelkę oliwy.
  — Z której to hurtowni?
  — Z Crotone. Szef powiedział że-
  — Z Crotone? Nie no, ja pierdolę. — Chef z hukiem odstawił przedmiot na blat. — Tam wszystko idzie prez ‘Ndranghetę.
  — Tak, ale szef powiedział, że ma dobrą ofertę i taniej. No i to dobra oliwa.
  — Wiem, wiem. Ale z Kalabrią zawsze trzeba uważać.
  — Spokojnie, chef. To jemu zrobią problemy w razie czego, nie nam.
  — Jak puszczą z dymem całą knajpę, to jednak problem zrobią też nam. Lepszej robot w Castiglione przecież nie znajdziemy.
  — Fakt.
  A potem szef kuchni przeszedł do swoich zadań, jak gdyby nigdy nic. Nie było już więcej tematu, bo cóż innego mogli zrobić, skoro kontrakt pewnie podpisany. Szybko zajęli się czymś zupełnie innym, co należało do ich standardowych obowiązków w pracy.
   Później nie wydarzyło się nic.
  Śnieg przestał sypać jeszcze zanim Navi opuściła miejsce swojej pracy, a rano następnego dnia przywitało ją charakterystyczne dla tego regionu słońce, rozświetlające miasteczko pod białą pierzyną.
  Wszystko wydawało się być w normie.
  Zmiana w pracy rozpoczęła się bez żadnych ekscesów. Był jeszcze spokój, więc było miejsce na poranną kawę, ale ta, z jakiegoś powodu nie smakowała tak jak wcześniej. Zupełnie inaczej. Roast był w smaku zatrważająco podobny do tego, jaki piła będąc jeszcze w Kanadzie. Stojące obok opakowanie do złudzenia przypominało to, które odbierała kobieta od kuriera, to samo które nauczyła się zamawiać dla swojego szefa. Nikt jednak nie widział w tym nic dziwnego. Ba, jeden z pracowników kuchni powiedział, że to on ją dostał od znajomych i przyniósł, bo miał dość picia lury, którą mieli tu od zawsze. Spytał jedynie, czy kobiecie smakuje, bo jemu bardzo. I że to miła odmiana, nic więcej. Wszystko było absolutnie normalne i nikt nie był poruszony.
  Reszta zmiany upłynęła spokojnie.
  W tym samym czasie Giovanni przeszedł do domu kobiety. Miał swój własny klucz, który załatwił od osoby, która owe lokum udostępniła. Wszedł więc bezproblemowo, nie zostawiając żadnych śladów włamania. I zamierzał wyjść, nie zostawiając ich za sobą także.
  Sprawdził jej mieszkanie, porównując wszystko co widział, z jej przyzwyczajeniami, które już znał i które zaobserwował, gdy mieszkała jeszcze z nim. Niczego nie dotykał, nigdzie nie szperał. Nie węszył, bo nie po to tu przyszedł. Zjawił się tutaj, aby sprawdzić, czy wszędzie był porządek taki, jaki znał i taki, którego chciał. Jedyne, co zrobił, to poprawił o parę milimetrów książkę przy starym telefonie, tak aby była idealnie równo ułożona.
  A potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
  Po powrocie Navi mogła wyczuć znajomy, choć nieintensywny zapach. Echo perfum, nikły ślad, który zostawił za sobą. Z pełną premedytacją. Niczym nie psikał, po prostu był. A że zawsze pachniał intensywnie, to teraz pogłos jego woni został w przedpokoju i salonie.
  A on w tym czasie już zmierzał w jednym kierunku, który wytyczył zebrawszy informacje.
  Matteo, który zdawał się pojawić znikąd, a był ponoć znajomym jednej z koleżanek Navi, zajmował stary apartament na parterze, do którego dało się wejść przez drzwi w kamienicy, stojącej w bocznej uliczce mieściny. Navi miała do niego przyjść po pracy, skąd miał ją zabrać na kolejną randkę.
  Coś jednak wydawało się być nie tak tego wieczora i mogła to poczuć, jeszcze zanim dotarła do jego drzwi. A te, gdy się przy nich znalazła, były uchylone. Na framudze z kolei był odcisk krwi, jak gdyby ktoś oparł się o nią, a może chwycił za nią, zakrwawioną dłonią.
  Matteo leżał na środku niewielkiego salonu, do którego szło się przez kuchnię, połączoną z hallem wejściowym. Parkiet i jego biała koszula pokryta była szkarłatną posoką. Ale on wydawał się żyć. Spojrzał w kierunku Navi ciężko dysząc i jak gdyby zaczął się czołgać w jej stronę.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Przywidzenie.
Tym właśnie miała być mara, którą widziała. Tak samo jak to ukłucie elektryczności, które pojawiło się i zniknęło. Tak po prostu. Jakby nigdy nic. I naprawdę starała się o tym nie myśleć. Nie mogła przecież myśleć. Nie miał powodu, aby być. Aby się pojawiać w jej nowym życiu, po tym jak sam wyrzucił ją ze swojego. Nigdy nie wracała w rozmowach do jego osoby. Nigdy o nim nie wspominała. Zupełnie jakby nigdy nie istniał, a ten epizod w jej życiu w którym brał udział… jakby nie brał w nim udziału. To było najbezpieczniejsze wyjście.
Bo skoro Giovanniego nie było oficjalnie, to nikt nie mógł drążyć tematu.
Wystarczało, że sama się przyłapywała na tym, że myśli. Czasem za dużo i niepotrzebnie.
Wróciła do swoich zajęć, ale to właśnie wtedy usłyszała coś, co momentalnie zwróciło jej uwagę. Podniosła głowę, aby zerknąć w kierunku kucharzy. Ndrangheta. Z jakiegoś powodu przełknęła niespokojnie ślinę. Przypadek. To był tylko przypadek.
Skupiła się na pracy, niemniej to dziwne uczucie, które ścisnęło jej żołądek, a także charakterystyczna nazwa, która wryła jej się w umysł, sprawiły ze do końca dnia o tym myślała. Nawet po powrocie do mieszkania, gdzie wszystko było takie, jak zawsze. Wiedziała jednak, że mimo wszystko to nie jej mieszkanie. Zawdzięczała je jemu.
Tego wieczora nie mogła spokojnie zasnąć.
Obudziła się jeszcze przed budzikiem. W pracy także pojawiła się mocno przed czasem. Miała dzięki temu czas na przygotowanie się, zjedzenie śniadania przygotowanego przez kucharzy i zaparzenie sobie kawy. Zrobiła ją sobie w ekspresie i posmakowała. Kolejny raz dziwne uczucie targnęło jej żołądkiem. Znała ten smak. Doskonale znała ten smak. I od miesięcy go nie czuła.
Zapytała na kuchni, ale ich odpowiedzi wcale jej nie uspokajały. A może jednak tak było. To był przypadek. Kolejny. Zwykły prezent jednego z pracowników. To było logiczne, a jednak jak spojrzała w kubek z ciemnym, gorącym napojem, miała wrażenie, że znowu wraca pamięcią do czasów, o których miała zapomnieć.
Odstawiła kubek kawy, nie potrafiąc jej dokończyć.
Pracowała dzisiaj nieco roztrzęsiona. Na jej szczęście nie musiała się niewiadomo jak skupiać, kiedy nawet nie miało się kontaktu z klientem. Robiło co do niej należało, a gdy jej zmiana nadeszła końca, odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą, bo nic się nie stało. Nic o co powinna była się martwić, nawet jeśli to dziwne uczucie w żołądku podpowiadało jej, że coś jest nie tak.
A może po prostu dorabiała sobie teorie spiskowe.
Wróciła do domu. Otworzyła drzwi od mieszkania i już od wejścia stanęła jak wryta. Znała ten zapach. Lekko wywietrzały, a jednak w dalszym ciągu tak dobrze wyczuwalny w powietrzu. Rozpoznałaby go absolutnie wszędzie.
Rozejrzała się, ale nikogo tu nie było. Nie było nawet niczyjej obecności. Wszystko było na swoim miejscu, dokładnie tak, ja kto zostawiła. Jej rzeczy na stoliku, w szufladach czy szafie. Wszystko sprawdziła, ale nic też nie zniknęło.
Był tu. Musiał tu być.
To jedyne, logiczne wytłumaczenie na to, że jego zapach unosił się w powietrzu. Tylko czego miałby szukać w jej mieszkaniu? Tyle czasu po tym jak się rozeszli? A może jej się wydawało? Nie. Na pewno jej się nie wydawało. Zaciągnęła się i mogła przysiąc, że ten zapach osiada ciężko na jej gardle i żołądku. Na pewno się tu pojawił.
Ale teraz go nie było.
Alarm w telefonie wyrwał ją z rozmyślań. Drgnęła wystraszona na dźwięk, dopiero po chwili oddychając ciężej w uldze. Wyciszyła dźwięk i poszła się przebrać. Była przecież umówiona. Z jakiegokolwiek powodu Slavatore miał być w mieszkaniu, miało teraz nie być ważne. Wyjście na miasto dobrze jej zrobi. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Ubrała się ładnie. W czarną sukienkę za kolano, elegancką, ale odpowiednio wyeksponowaną - zupełnie w jej stylu. Umalowała się, a włosy rozpuściła. Randka. Zwykła randka. Miała się spotkać z mężczyzną, z którym widywała się już jakiś czas, a nie mogła przestać myśleć o tym, który prawie ją zabił kilka miesięcy temu.
Co z nią było nie tak?
Pod kamienicą znalazła się stosownie szybko. Wysiadła z taksówki, a gdy zamknęła za sobą drzwi, owiało ją dziwne uczucie niepewności. Z jakiegoś powodu jej intuicja podpowiadała, że coś mogło być nie tak. A mimo to, skierowała swoje kroki w stronę dobrze znanych jej drzwi do apartamentu. Drzwi, które z jakiegoś powodu były uchylone.
Kolejny, nieprzyjemny skurcz żołądka. Jakby wszystko krzyczało, aby nie wchodziła.
Matteo? — rzuciła od wejścia, informując przy tym, że przyszła. I wchodzi do środka.
Krew. Dużo krwi.
Jej serce skurczyło się w przestrachu. Siła woli kazała jej pokonać kolejne metry, dopóki nie dostrzegła mężczyzny, dławiącego się własną krwią. Żył, ale wkrótce mogło się to zmienić. Jedynym odruchem teraz nie była ucieczka, ale chęć pomocy. Na obcasach spróbowała podbiec, aby jak najszybciej zareagować i może chociaż częściowo zatamować upływającą z niego posokę.

Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Wszystko zaczęło składać mu się w całość. W ciągu jednej doby dostrzegł to, czego jego człowiek nie skojarzył w ciągu całego tego czasu. Nie było jednak czemu się dziwić, on jedynie wykonywał wytyczne swojej pracy, a Giovanni czymś takim żył. Żył podporządkowywaniem sobie wszystkiego i rozprzestrzenianiem swojej własnej kontroli. Żył po to, aby wszystko miało ład, który on znał i rozpoznawał, bo tylko wtedy mógł funkcjonować.
  I wszystko sprowadzało się do tej jednej, spokojnej rozmowy, w apartamencie mężczyzny, który na imię miał mieć Matteo. Kiedy Giovanni wszedł do środka i powitał go zupełnie innym imieniem i nazwiskiem, wszystko nabrało tempa i intensywności, ale do mieszkania wchodził ze świadomością, że tak to będzie wyglądało.
  I wszystko sprowadziło się do momentu, w którym pojawiła się Navi.
  Usłyszał jej głos i odnotował go z niezadowoleniem. Przyszła zbyt szybko. Nie tak, jak zaplanował. Miało go tutaj nie być, kiedy się pojawi. Szybko jednak pojawiła się myśl, która pomogłaby mu to przekuć we własną przewagę.
  — Nie podchodź. — Spokojny, acz bardzo stanowczy ton głosu wybrzmiał z wnętrza pomieszczenia. Zanim świadomość tego, do kogo należał, zdołała przyjść, z półmroku apartamentu wyłonił się on sam.
  Salvatore nie spojrzał w kierunku Navi, bo jego myśli szły teraz torowo. W pełni był skupiony na postaci rannego mężczyzny, który – jak się okazało – nie czołgał się tak naprawdę w stronę kobiety. Jego ręka wyciągnęła się w kierunku czegoś, co dopiero stało się widoczne. Do wytrąconej mu wcześniej z dłoni broni, która znalazła się pod ścianą, przy łączeniu kuchni z salonem. Giovanni przydepnął go na śródręczu. Nie za mocno, ale odpowiednio stanowczo, wciskając podeszwę buta, w ukryte pod skórą kości.
  Mężczyzna na ziemi skrzywił się w boleści i splunął krwią, która zbierała się w jego ustach. Wystękał coś po włosku w kierunku Salvatore, by znów splunąć krwią, tym razem w czymś, co nosiło znamiona pogardy. Dopiero potem swoje spojrzenie zwrócił na Navi.
  — Cara mia — wydyszał ciężko i stęknął boleśnie, kiedy but Giovanniego wdepnął jego dłoń jeszcze mocniej w ziemię. Słyszalne było charakterystyczny chrzęst miażdżonych kości. Chyba nie był świadom, jak bardzo rozsierdza swojego oprawcę zwracając się do Nav w ten sposób. Z tych dwóch słów to jedno, ten zaimek dzierżawczy, działał na niego najmocniej. — Pomóż mi. To szaleniec.
  Ale w działaniu Salvatore nigdy nie było niczego szalonego. Nigdy. Zawsze tylko chłodna kalkulacja i chirurgiczna wręcz precyzja. Zawsze był powód. I zawsze był cel.
  Giovanni złapał go za włosy i dźwignął na kolana, ustępując z pogruchotanej dłoni, drugą rękę łapiąc i wyginając pod boleśnie wyglądającym kątem. Odkrył tym samym mocno pokiereszowaną twarz Matteo i jego elegancką koszulę, intensywnie zabarwioną krwią.
  — Nie jest twoja, kundlu — powiedział chłodno, w natywnym języku, wykręcając mocniej staw mężczyzny. — Nazwiesz ją „swoją” jeszcze raz, a upewnię się, żebyś udławił się na tych słowach. — W tonie jego głosu nie było burzliwych emocji, wszystko było wypowiadane twardo i stanowczo, jak zawsze. Ale w jego spojrzeniu było widoczne poirytowanie. Zdawało się, że skrzy się tak intensywnie, że jest doskonale widoczne pomimo panującego półmroku w pomieszczeniu.
  Szarpnął nim mocniej, gdy mężczyzna próbował się wyrwać. Ale zaczynało mu brakować siły, a Salvatore znalazł sposób, by jeszcze więcej mu jej odebrać.
  — Przedstaw się jej — odezwał się, płynnie przechodząc na angielski. — Powiedz jej kim jesteś i czemu przy niej jesteś. — Coś chrupnęło nieprzyjemnie, kiedy Giovanni przykładał jeszcze więcej siły do odstawionego i wykręconego pod nienaturalnym kątem ramienia. Matteo stęknął boleśnie i zaklął, spluwając na bok krwią.
  — Dzwoń na policję — wycharczał w stronę kobiety, a potem znów jęknął przeraźliwie w bólu. — Dzwoń na policję, szybko. On mnie zaraz zabije. — Autentyczny strach przemawiał teraz w tonie drugiego Włocha.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wszystko wydawało się dziać jak w zwolnionym tempie. Krew rozlana po korytarzu, a także charczące ciało mężczyzny z którym widywała się od jakiegoś czasu. Zawsze miłego, szarmanckiego i nadzwyczaj delikatnego. Teraz walczył o każdy oddech z krwią, która napływała mu do ust, wyciągając się coraz bardziej w jej kierunku, jakby jej obecność miała cokolwiek zmienić.
Nie podchodź.
Doskonale znany jej głos zatrzymał ją w miejscu w ułamku sekundy.
Wbiła obcas w drewnianą podłogę i podniosła spojrzenie z rannego mężczyzny na postać, która wydobyła się z cienia apartamentu. Na człowieka, którego znała, a jednocześnie się obawiała. Jej serce skurczyło się nie tylko w przestrachu, ale też w innym impulsie, którego do siebie nie dopuszczała.
Co on tu robił? Dlaczego tu był? I dlaczego napadł na Matteo?
Ulokowała swoje ciemne spojrzenie w rosłej sylwetce Włocha, przeskakując nim na mężczyznę z którym miała spędzić dzisiejszy wieczór, gdy wyciągał rękę po coś, co znajdowało się w rogu. Broń. Mimowolnie jej serce się skurczyło nieprzyjemnie i zrobiło to jeszcze mocniej, jak usłyszała jęki bólu Matteo, gdy Giovanni przydepnął na jego śródręcze.
Głos mężczyzny przykuł jej uwagę, ale jego tembr szybko został przykryty cierpieniem przez który jeżył się jej włos na karku. Zrobiła pół kroku w ich stronę, ale zatrzymała się szybciej, niż pomyślała, aby zbliżyć się raz jeszcze.
Pomóż mi. To szaleniec.
Przestań! — wyrzuciła z siebie, nie mogąc patrzeć jak Salvatore znęca się nad jej… znajomym. Słyszała nie tylko rzężący oddech, ale też odgłos łamanych kostek, gdy pękały pod ciężarem napastnika.
Wątpiła, że cokolwiek powie, jakkolwiek wpłynie na Giovanniego, a jednak nie umiała tak po prostu stać i się przyglądać, gdy Matteo bezpośrednio prosił o jej pomoc w ten bolesny dla oczu i ucha sposób. Cierpiał, a Salvatore zamiast odpuszczać, jedynie mocniej wyginał jego rękę. W tej chwili była również tak zestresowana tym, co się działo, że nie skupiała się na włoskich słowach, które padały.
Zostaw go! — Widok cierpienia mężczyzny przyprawiał ją o ból brzucha. W końcu to był ten sam człowiek, który od kilku randek poprawiał jej humor, był opiekuńczy i miły. A teraz cierpiał z powodu Giovanniego, a ona nic nie mogła na to poradzić.
Zwłaszcza, że nie zrobił nic złe-
Powiedz jej kim jesteś i czemu przy niej jesteś.
Co? — wyrwało jej się, gdy znaczenie tych słów do niej dotarło. Jakie kim jesteś i czemu jesteś? Co to miało znaczyć? Czy on właśnie zasugerował, że Matteo nie był tym, kim się podawał? Przecież pojawił się przy niej przypadkiem, a przynajmniej tak się jej wydawało. Poznała go przez koleżankę, a potem ich kontakt stał się regularny i…
Przeniosła zdezorientowane spojrzenie na obolałego, zakrwawionego mężczyznę, z którego ust w dalszym ciągu wydobywały się pojedyncze jęki cierpienia.
O czym on mówi? — spytała. Nagle w środku poczuła dziwny ciężar, który opadł na jej żołądek. Przeczucie, może intuicja, a może po prostu coś zaczęło jej nie pasować. Bo dlaczego Giovanni miałby się tu pojawić osobiście?
Dzwoń na policję, szybko. On mnie zaraz zabije.
Prawdopodobnie tak będzie, a mimo to, nawet nie wyciągnęła telefonu.
O czym on mówi — spytała drugi raz, a jej głos był dosadniejszy, gdy dyktowała każdą sylabę osobno. Nie spuszczała wzroku z Matteo, a raczej człowieka, którym miał być, wyczekując odpowiedzi. Nie mogła dać się nabrać drugi raz.

Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  Nie reagował na jej komendy. Z oczywistego powodu – nie działały na niego polecenia, nie działały na niego próby kontroli. Nie teraz, kiedy postanowił obrócić to niefortunne spotkanie z kobietą na swoją korzyść. W tym momencie był jak pitbull – zaprogramowany, aby nie puszczać. Nic nie robił sobie z krzyków i wycia drugiego mężczyzny, ponieważ wszystko to było tym, czego oczekiwał po nim. Cały ten ból i całe to cierpienie. Był przecież powód, dla którego tak bezwzględnie go chwytał i traktował.
  Matteo jednak nie chciał mówić. Ale to była przecież tylko kwestia czasu. I kwestia metody.
  Jednym ruchem przesunął mężczyznę bliżej siebie, jak mebel. Ujął go za ramię, tuż pod barkiem. Dokładniew miejscu, w którym kość łączyła się z mięśniami. A potem powoli i metodycznie zaczął obracać je do tyłu. Ani nie szarpnął, ani nie pociągnął. Wykonywał idealnie kontrolowaną, powoloną rotację. Tak precyzyjną, że każdy stopień skręcenia był osobnym bodźcem bólowym.
  Pojmany mężczyzna skulił się, jak gdyby ktoś werżnął mu coś w kręgosłup, a z jego ust wyrwał się bezgłośny oddech, który poprzedził kolejny krzyk bólu, jaki próbował stłamsić. Musiało boleć go tak, że nawet nie był w stanie przekląć Salvatore, choć słyszalnie próbował.
  Ale nie powiedział nic. Nic z tego, czego oczekiwał od niego Giovanni.
  Wsunął kciuk tuż pod linię jego szczęki. Precyzyjnie trafiając w miejsce, gdzie nerw przechodzi w dół pod żuchwą. A potem wcisnął. Znów – ani nie mocno, ani nie brutalnie. Stanowczo i z celem.
  Mężczyzna zachłysnął się powietrzem i jego oczy na moment zbielały, kiedy spojrzenie wystrzeliło w górę. Salvatore pochylił się nad nim minimalnie.
  — Mów. Zaboli to jeszcze bardziej, jeśli ja będę musiał zrobić to za ciebie.
  Matteo splunął z przekleństwem na ustach. Szarpnął ramieniem, kiedy jego ciało próbowało uciec od bólu, ale Giovanni miał go unieruchomionego w dwóch punktach i to było jak klin, który nie pozwalał mu się ruszyć choć by milimetr.
  — Kończy mi się cierpliwość — wypowiedział to jednak spokojnie, z głosem niezachwianym nerwami, ale stwierdzał fakt. Chociaż nie pozwalał targnąć sobą emocjom, to odczuwał jednak poirytowanie całą sytuacją.
  — Amore — zaczął drugi z Włochów, chcąc jeszcze raz zagrać na emocjach Navi i poprosić o pomoc.
  Więcej umysł Salvatore nie odebrał. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że temperatura pomieszczenia spadła, jeszcze niżej od tej, która była na zewnątrz. Jego źrenice zwęziły się niebezpiecznie na sam dźwięk tego określenia. Nie chodziło o czystą zazdrość, ale o fakt, że była jego. I to on ją tak nazwał. Fakt, że mężczyzna próbował mu teraz odebrać to, co należało do niego. Od początku, niezmiennie.
  Jego kciuk w kontrolowanym odruchu wcisnął się jeszcze mocniej w punkt, który wymierzył. Nie potrzebował wielkiej siły, by zabolało. Potrzebował wiedzy gdzie uderzyć, by zadać ból, a nie musieć się przy tym zbytnio szarpać. Matteo pobladł jeszcze bardziej, kiedy kolejna fala bólu rozlała się po jego czaszce. Tak rozrywająca, że nie mógł pohamować reakcji ciała i aż zwymiotował.
  Salvatore trzymał teraz w chwycie wrak człowieka.
  Ponaglił go po włosku, ale odpowiedź nie przychodziła.
  Stracił cierpliwość i wypuścił jego ramię oraz żuchwę, znów chwytając za jego włosy i nasady. A potem jednym, stanowczym ruchem pchnął go na ziemię, rozbijając mu twarz o pokrytą w krwi i wymiotach podłogę. Jeden raz, drugi, potem trzeci, aż Matteo przestał wołać, krzyczeć czy jęczeć, a po prostu zgasł.
  Wtedy Giovanni wypuścił go i w końcu spojrzał na Navi. Na jej roztrzęsioną całym zajściem sylwetkę, ale próżno było szukać w nim empatii. Pocieszenia. Rozumiał, co się z nią działo, ale to był dla niego dalszy plan. Teraz wciąż odczuwał złość. Nie na mężczyznę.
  Na nią.
  — Pozwoliłaś mu wejść do swojego życia jakby nic nie znaczyło — zaczął, o wiele chłodniej niż kiedykolwiek. O wiele chłodniej, niż to, jak mówił do niej w dniu, gdy odsunął ją od siebie. — Bez weryfikacji, bez niczego. Bo był miły? — Nie pytał o to tak naprawdę. Wiedział, że o to chodziło. Że w jej schemacie to tego najbardziej potrzebował po tych tygodniach od strachu.
  Obszedł ciało mężczyzny, zatrzymując się w pewnym dystansie od niej, dając jej tę skorupę bezpieczeństwa. Pole, które zwiększało poczucie, że gdyby chciała, mogłaby się wycofać do drzwi i uciec.
  — I właśnie to cię prawie zabiło — dokończył. — Prawie skazało na to, co przed chwilą widziałaś. — Tylko, że nie w roli obserwatora. — I zabiło. — Był rozczarowany. Sobą. najbardziej. Tym, że pozwolił, aby to tak daleko zaszło i tak bardzo wymknęło mu się spod kontroli. — Ten tutaj, Matteo, to Cosa Nostra – sycylijska organizacja. A on nie nazywał się Matteo. Luca Scalvani. — Ma dom z basenem i konia. Albo miał sądząc po jego ciele, które leżało w bezruchu w kałuży krwi i wymiocin. — A twoja koleżanka? Jego kochanka. — Wiedział wszystko. Bo był człowiekiem, który musiał wiedzieć wszystko. Wiedział wszystko o niej, choć przecież ją odsunął. A jednak – sprawdzał, pilnował. Pilnował i kontrolował zmienną. W ten sposób chronił. Tak samo ją, jak i siebie.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Nie mogła na to patrzeć. To był brutalny widok. To, jak krew tryskała na boki, jak jęki pełne bólu rozchodziły się po całym apartamencie, jak ludzkie ciało zwijało się od cierpienia, jakie zadawał mu napastnik. Może widziała wiele i zniosła wiele, ale taki widok robił na niej spore, nieprzyjemne wrażenie. Zwłaszcza, że wiedziała, że nie może nic zrobić, aby mu pomóc, bo cokolwiek nie powiedziała, praktycznie odbijało się od Giovanniego.
Była tylko jedna opcja - Matteo mógł odpowiedzieć na pytanie.
Ale tego nie robił. Z jakiegoś powodu milczał, co stawało się coraz bardziej wymowne. Kimkolwiek był - chciał to ukryć. I żadne brutalne chwyty ze strony jego napastnika wydawały się do niego zupełnie nie przemawiać.
Po prostu odpowiedz… — rzuciła cicho, jakby sama chciała go przekonać do wyznania.
Przez ten czas co z nim była, wydawał się być całkiem przyjazny, nonszalancki. Potrafił wzbudzić sympatię i mogła powiedzieć, że całkiem zdołała go polubić przez te kilka spotkań, które mieli za sobą. Nie przepadła, bo była ostrożna i zdystansowana po ostatnich przejściach, niemniej musiała przyznać, że umiał zrobić dobre wrażenie.
Serce jej się skurczyło, gdy obserwowała jak Giovanni dociska swoje palce do szczęki mężczyzny, a ten aż pobladł w oczach. Stał się niemalże przezroczysty, a wkrótce ziemię przed nim pokryły wymiociny. Sama zadrżała w przestrachu i instynktownie cofnęła się o pół kroku, obserwując całe zdarzenie. Już nawet nie mówiła, aby przestał, bo wiedziała, że to nic nie da.
Salvatore był bezwzględny.
Potem było jeszcze gorzej. Gdy Włoch zaczął uderzać twarzą swej ofiary o ziemię, zamknęła oczy i odwróciła głowę, nie chcąc na to patrzeć. Słyszała za to wszystko. Nieprzyjemny stukot czaszki o drewno, dławienie się krwią, okrzyki bólu… aż w końcu ciszę. Wymowną i ciężką.
Otworzyła powieki i powoli skierowała swoje spojrzenie na leżącego na ziemi Matteo. Czuła jak nieprzyjemna gula urosła jej w gardle. Jak strach osiada na jej sercu. Krew rozlewała się się dookoła głowy martwego mężczyzny. Podniosła wzrok na Giovanniego.
Zabił go.
I nawet mu przy tym powieka nie drgnęła.
Pozwoliłaś mu wejść do swojego życia jakby nic nie znaczyło.
Słucham? — wyrzuciła z siebie, chyba nie do końca rozumiejąc do czego w tym momencie pije. — W normalnym życiu ludzie nie weryfikują każdego na swojej drodze — odpowiedziała. Nie była z tych ludzi, którzy sprawdzają każdą nowo napotkaną osobę. Nie podejrzewała ich o to co najgorsze, bo… przecież nie każdy musiał być zły. Odkąd zamieszkała sama, otaczała ją masa normalnych, różnych ludzi i nie przyszło jej do głowy, aby każdego z nich zweryfikować.
Nie była nim, aby to robić.
Gdy zaczął się zbliżać, instynktownie postąpiła krok do tyłu, a potem kolejny. Tak, aby zachować od niego odpowiednią odległość. W końcu nie tylko pamiętała do czego był zdolny, ale też w tym momencie widziała to na własne oczy. Nie wierzyła, że teraz nie przyjdzie po nią, aby dokończyć to, co zaczął kilka miesięcy temu.
Wysłuchała go, a z kolejnymi słowami, coś mocniej ścisnęło jej serducho. W niezrozumieniu, w zagubieniu. Ten człowiek, który był dla niej miły i pomocny, miał być jakimś… mafiozem? Kolejnym w jej życiu?
Ale- — zaczęła, przerzucając spojrzenie na ciało mężczyzny, starając się zrozumieć całą sytuację i dodać dwa do dwóch.
Znowu została oszukana. Znowu ją okłamano. A to, co jej pokazano, było jedynie pięknym teatrzykiem w który miała uwierzyć, aby pozwolić się do siebie zbliżyć. Nawet nie znała prawdziwego imienia tego… Luci.
Nie tylko była wystraszona, ale też zła. Na siebie, na sytuację i pieprzony wszechświat, który najwyraźniej nie pozwalał jej zacząć życia od nowa, bo znowu krzyżował jej drogę z nim.
Wszystko sprowadza się do ciebie. — Przeniosła wzrok na Włocha. — Chciał przeze mnie, zdobyć informacje o tobie? — Nie musiał jej odpowiadać. Znała już odpowiedź. Po co innego miałby się pojawiać? Okłamywać ją? Zbliżać się do niej?
Prychnęła w niedowierzaniu pod nosem.
Nic mu nie powiedziałam. Ani jemu, ani nikomu innemu — powiedziała twardo, chociaż znając jego, był tego świadom. Inaczej zapewne by już nie żyła. Chyba, że i tak przyszedł dokończyć to, co zaczął kilka miesięcy temu. Może nie mógł już ryzykować, że komukolwiek się wygada.
Z drugiej jednak strony, co tu robił osobiście, skoro od brudnej roboty miał swoje psy. Jednego już poznała.

Giovanni Salvatore
36 y/o
OPIEKUN FORUM
189 cm
Dyrektor strategii w AG Industries
Awatar użytkownika
✎ consigliere kalabryjskiej organizacji przestępczej
✎ oficjalnie dyrektor strategii w korporacji
✎ mężczyzna, z którym zawiera się "układ", w którym on daje, a później "odbiera przysługę
✎ osobowość psychopatyczna
✎ mistrz manipulacji i pasjonat pogłębionej psychologii
✎ aktor w spektaklu życia; kameleon
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
typ narracjitrzecioosobowa, ograniczona
czas narracjiprzeszły
postać
autor

  — Normalne życie miałaś przy mnie, Navi. A i tak mnie sprawdzałaś. Od samego początku coś nie pozwalało ci w pełni mi zaufać. — Jak choćby w momencie, w którym chciał jej dać po prostu restaurację, a ona doszukiwała się haczyków. — Naruszyłaś moją prywatność, aby mnie zweryfikować. Co się stało teraz? Intuicja cię zawiodła czy po prostu byłaś smutna, a on ładnie się uśmiechał? — Chłodno i z precyzją odciął się na jej odpowiedź, wyciągając na wierzch same fakty i to na nich operując. Nie bazował na emocjach, a na analizie, wręcz analitycznych równaniach. Końcowo nie zapytał też z uszczypliwości, nie tak wybrzmiewał jego głos. Było to zwyczajne pytanie, ani nie retoryczne, ani nie kpiące.
  Bo coś poszło nie tak i Navi się odsłoniła. A w jego algorytmie było to niedopuszczalne, aby jego własność – nigdy nie wykluczał, że przestała być jego – tak prosto pozwoliła sobie wyjść z jego orbity i porządku.
  Milczał, gdy dochodziła do konkluzji. Stety niestety w tym miała rację – sprowadzało się to, najprawdopodobniej, do niego. Najprawdopodobniej ktoś uznał ją za jego słaby punkt lub dobre źródło informacji. Jakże bardzo się mylili, zakładając to pierwsze. Przecież już dawno przestała nią być.
  Odkąd byli osobno podejmował same, bezbłędne decyzje. Jego umysł był niezachwiany, precyzyjny i taki, jak być powinien.
  Nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Domyślał się, że w jej głowie już układa się prawda, a lepszą była, kiedy przychodziła sama, na bazie własnej dedukcji. Przez cały ten czas po prostu obserwował ją uważnie. Każdą, najdrobniejszą reakcję, która odbijała się przez jej ciało, przez jej twarz. Czytał ją, próbując dopasować to wszystko, co sobą reprezentowała, do emocji, które przez nią sunęły.
  Zmieszanie? Frustracja? Zagubienie? Strach? Rozczarowanie? Nie potrafił stwierdzić, co w niej było najsilniejsze.
  Przechylił nieznacznie głowę, zadzierając lekko brodę, gdy usłyszał jej twardy ton.
  — Wiem — odpowiedział, nim jeszcze dokończyła zdanie. — Gdyby tak nie było, to nie byłoby go już tutaj. — Szczerze wątpił, choć może niesłusznie, że mężczyznę miałoby łączyć coś innego z Navi, niż zwykła chęć wyciągnięcia od niej informacji. Po co, w innym wypadku, miałby kłamać, co do swojej tożsamości? Miałoby pojawić się w mieścinie tak nagle – co też zauważył. Na rachunkach, na wywiadzie. Bardzo szybko łączył fakty i bardzo szybko wyciągał wnioski. Bardzo często też – bardzo trafne.
  Nie umiał jednak przyznać się, przed samym sobą, do błędu. Wysłanie jej tutaj było błędem. Niedociągnięciem z jego strony. Nieprzewidzeniem pewnych konsekwencji. Niewzięciem pod uwagę tego, że przeciwnik zauważył więcej, niż miał. Jego natura nie przyjmowała własnej winy; na pewno nie od razu. Tak jak i nie przyjmowała emocji – w danej chwili, na miejscu. Pojawiały się znacznie później i nie takie, jakimi można je sobie wyobrażać.
  Kiedy wygnał Navi, to dopiero wieczorem coś poczuł. Ani żal, ani smutek. Dyskomfort.
  — Błędem było — choć nie powiedział, że jego — zostawienie cię w Italii. Naprawię to.
  Błędem było, by pomyśleć, że najciemniej było pod latarnią. Choć to zmyślne rozwiązanie, to zbyt prostackie. I powinien był to zauważyć już dawno temu. Nie grał z patałachami.
   — Spakujesz się i zabiorę cię do Kanady. — Słowa te wypowiedział tak, jak gdyby już postanowił – i w istocie, tak było. Chodziło o doprowadzenie wszystkiego do porządku, takiego który będzie mu łatwiej kontrolować. A jednocześnie zamykając to w dystansie, który będzie dla niego bezpieczny. Takim, który nie będzie dławił jego umysłu.
  Zdawał się nie zauważać tego, jak cała ta sytuacja odbijała się na niej. A może właśnie wiedział i świadomie to ignorował, bo przecież i tak nie wiedziałby, co z tym zrobić? Potrafił przyjąć rolę pocieszyciela i wsparcia, gdy tego chciał, zakładając bardzo sztuczną i wiarygodną maskę empaty, którym nie był i nie potrafiłby być. Ale teraz to nie było potrzebne.
  I wróci kontrola, wróci porządek. Wszystko będzie na pasującej orbicie.

Navi Yun
28 y/o
Welkom in Canada
162 cm
właścicielka tworzącej się restauracji koreańskiej
Awatar użytkownika
I broke into a million pieces, and I can't go back
But now I'm seeing all the beauty in the broken glass
The scars are part of me, darkness and harmony
My voice without the lies, this is what it sounds like
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

On oczekiwał od niej logiki. Logiki. Gdy serce miała w gardle.
Intuicja cię zawiodła czy po prostu byłaś smutna, a on ładnie się uśmiechał?
Ouch. Zabolało.
Wal się — rzuciła, zaciskając mocniej dłonie w pięści, czując jak złość się w nich kumuluje. — Ufałam ci. Ufałam ci tak samo gdy uciekałam z tobą z Korei, jak i w dniu, gdy kazałeś mi opuścić auto. To ty nie umiałeś mi zaufać. Zaufanie jest obustronnym paktem. — A najwyraźniej tu to nie działało, bo ona zawsze podejrzewała, że coś się kryje głębiej, a on nie umiał jej powiedzieć o trupach w swojej szafie. Nawet jednym, prawdziwym. I wątpiła, że to dla jej bezpieczeństwa.
To miało być dla jego bezpieczeństwa. Jego danych, jego wiedzy i informacji.
W końcu nie czuł ani sentymentu, ani niczego innego. Była tego w pełni świadoma. To wiedza i kontrola były u niego najważniejsze. Emocje czy relacje z kimkolwiek były nieważne.
Odetchnęła ciężej, próbując uspokoić własne, rozgalopowane serce.
Przepraszam, że przekroczyłam wtedy granicę. I przepraszam, że tam poszłam — wyrzuciła z siebie w końcu, chociaż oddech wciąż jej drżał. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna była tego robić i chociaż dawało jej dziwną ulgę, a z drugiej strony dyskomfort, to wciąż była mu winna przeprosiny. Nawet jeśli miałby ich nie uznać. — Nie musiałeś się jednak obawiać, że mu powiem coś za kilka komplementów.— dodała, a jej głos był wciąż spokojny. Nie krzyczała, ale czuła, że w niej wrzało. Bo to po to tu przyszedł osobiście, nie? Aby się upewnić, że trzyma gębę na kłódkę.
Nie zdradziłaby jego sekretów. Wiedziała, że jeśli nie zabiją jej w trakcie ewentualnego, brutalnego przesłuchania, które miałoby wyglądać podobnie jak tu, to zabije ją Giovanni lub ktoś z jego ludzi za to, że się złamała. Tak czy siak czekałby ją rychły koniec, niezależnie od rozwoju sytuacji. Wjebała się na własne życzenie w gówno, więc musiała być gotowa na konsekwencje.
Przez cały ten czas mieszało się w niej tyle różnych emocji, że nie wiedziała, które przeważają. Czy była to złość? Czy zawód? Czy irytacja? Na pewno też smutek, a przez to wszystko się przetaczał strach. Bała się, ale też była zła, nie tylko na niego, ale też na siebie.
Nie skomentowała jego odpowiedzi. Nie wątpiła w skuteczność działać Giovanniego. Dlatego też był taki niebezpieczny. Nie wiedziała jak reszta jego ekipy, ale skoro on stał prawie na szczycie i wszystkim kierował, to zgadywał, że byli równie dobrzy. Eliminowali każdego, kto mógłby być problemem. Bez zbędnych ceregieli czy litości.
Brew jej drgnęła natomiast na kolejne słowa.
Błędem? — powtórzyła za nim, bo nie uważała, że był to błąd. Włochy były inne, wolniejsze. Żyło tu się spokojniej, nawet jeśli kilka metrów od niej leżał jej martwy kolega z którego w dalszym ciągu wylatywała krew.
Spakujesz się i zabiorę cię do Kanady.
Słucham? — Miała dosyć. Dosyć tego, że nią pomiatano i przestawiano jak się komuś podobało. Że za nią decydowano i nawet nie pytano o zdanie. Jakby była cholernym wazonem, którego położenie należało zmienić, bo tutaj nie pasował.
A niby powinna była do tego przywyknąć. Jeszcze kilka miesięcy temu, by bez słowa przytaknęła.
Nie — powiedziała, nie spuszczając z niego spojrzenia, czując jak adrenalina ponownie wypełnia jej żyły. — Przestań mną dyrygować jak marionetką bez własnego zdania. — odpowiedziała twardo, chociaż coś w jej serduchu się mocniej skurczyło, kiedy wypowiedziała te słowa. Zupełnie jakby przeczuwała, że może zostać skonfrontowana za tą postawę. Że się nie zgodziła, że otwarcie powiedziała coś innego, niż „oczywiście”. Zupełnie jak przy Subinie. Tylko tam jeszcze nie umiała powiedzieć „nie”. Przez te ostatnie kilka miesięcy jednak nabrała odrobiny charakteru. Niewiadomo tylko czy wyszło jej to na dobre. — Przestań mnie przesuwać z miejsca na miejsce, bo tak ci wygodnie. Nie jestem twoją dekoracją. — Brakowało jeszcze tylko, aby powiedziała, że nie była jego.
W końcu przez ostatni okres czasu wiele się zmieniło. I wiele wydarzyło.

Giovanni Salvatore
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Świecie”