la ciudad nos separó. esta noche nos junta
: wt gru 09, 2025 11:18 pm
Zacisnął palce na tym jej medaliku z piórkiem koliberka w środku, i chociaż widział go już wcześniej, to teraz naprawdę poczuł, że chyba on musi dla niej coś znaczyć, ten medalik, bo on sam to na pewno dla niej znaczył. Wszystko.
Takie wszystko, jak ona dla niego. Widział to w jej oczach i ona musiała też widzieć w tych jego, ciemnych, błyszczących, ale tak intensywnie wpatrzonych w te jej brązowe tęczówki. Tak jak wtedy pod tym drzewem mango, jak wiele razy w tym dzikim, pięknym Medellin, gdzie to wszystko się zaczęło.
A dzisiaj mogło się nawet skończyć, gdyby nie ona. Bo co zrobiłaby Maddie? Przecież nie wezwała pogotowia, bo Madox jej kategorycznie zakazał. Może wezwała by tego weterynarza, po którego Noriega czasem dzwonił, ale co jeśli facet byłby zajęty? Przyjmował jakiś poród krowy? Chociaż... kto w Toronto miał krowę? No chyba nikt. Ale może zanim on by przyjechał, to Madox by się już przekręcił. A Stewart zadziałała szybko, z zimną krwią, która przecież nie była dla niej jakaś typowa. A przynajmniej Madoxowi się z nią nie kojarzyła. Bo Pilar była gorąca, pod każdym możliwym względem.
A kiedy jeszcze powiedziała, żeby Maddie jednak przyniosła mu ten rum, to Madox aż sięgnął do Stewart ręką, żeby ją pogłaskać po krągłym udzie.
- Tylko najpierw się ogarnij, żebyś nie straszyła gości - dodał jeszcze, a Maddie strzeliła oczami - coś jeszcze? - burknęła, bo chociaż blondynka była naprawdę pomocna, to też do tego przecież butna. Lubiła pomarudzić.
- Możesz też przynieść coś dla Pilar - dodał Noriega, chociaż jak później sobie pomyślał, że taka kiecka z Maddie to by pewnie w ogóle na nią nie pasowała, bo blondyna to jednak miała te swoje sztuczne piersi w jakimś kolosalnym rozmiarze, to aż westchnął - moją koszulę jakąś - i to już była lepsza opcja. Zwłaszcza, że Stewart w tych jego koszulach wyglądała przecież dobrze. Bardzo dobrze, zwłaszcza w tej czerwonej.
Czerwonej, jak ta szmata, którą Pilar przyciskała mu teraz do boku, gdy Maddie szła do wyjścia marudząc coś pod nosem. Ale też przy drzwiach rzuciła jakieś dzięki Bogu. Bo ona mogła Madoxowi dwa razy dziennie życzyć śmierci, ale jednak na swój pokręcony sposób, to oni się przecież przyjaźnili.
Kiedy spojrzeli na tę ranę, to Madox jakoś się skrzywił, bo od razu pomyślał sobie, że pewnie będzie trzeba to szyć, a przecież on tak bardzo nienawidził igieł. Ale z drugiej strony jak Pilar go będzie rozpraszać tak jak w Medellin, to mogła go szyć, mogła szyć dziesięć takich ran.
Nawet ta chwila by mu wystarczyła. I przez ten cały tydzień, kiedy się nie widzieli też, jedna taka chwila.
Chwila, na którą on tak bardzo czekał, że kiedy już wylądowała obok niego, to się do niej przytulił, całym ciałem, chociaż rzeczywiście była taka zimna, że aż go wzdrygnęła, bo on teraz znowu był gorący.
- Gdzie Twoja gorąca krew Stewart? - mruknął gdzieś w jej szyję, do której przez moment przytulał policzek, jeszcze zanim sięgnął do tych ust. Usta miała ciepła. Gorące.
I mógłby je całować tak bez końca, jakby nic się nie liczyło. Bo prawda jest taka, że dla niego liczyła się tylko ona, więc kiedy się od niej odsunął, żeby spojrzeć znowu w te jej piękne, duże oczy otoczone kurtyną ciemnych rzęs, a ona powiedziała to zdajesz sobie sprawę, że to co zrobiłeś, było kurwa szczytem bezmyślności, to aż zmarszczył brwi. Wypuścił mocno w płuc powietrze nosem, gdzieś na wysokości jej szyi i się skrzywił, bo oczywiście, że ten ruch klatki piersiowej zabolał.
- Zrobiłbym to sto razy, albo nawet... jakbym wiedział, że tego nie przeżyję, to też bym to zrobił - rzucił, ale z pełną pewnością siebie w głosie. Bo taka była prawda, że by to zrobił, ona też by to zrobiła, dla niego. Zrobiła to. I on też wtedy przez chwilę myślał, że ją stracił. I wtedy też poczuł to, że przecież jakby ją stracił, to sam też by tego nie przeżył, bo jakie by było życie bez niej? Jakieś beznadziejne. Już i tak było beznadziejne, kiedy w Toronto wcale nie mogli się spotkać, ale przynajmniej była świadomość, że ona tam gdzieś była, myślała może nawet o nim czasem. A jakby jej nie było?
- Bardzo chujowe uczucie - mruknął i znowu jej spojrzał w oczy, jakoś tak głęboko, bo on już je znał. Poznał je wtedy w Medellin kiedy myślał...
Nawet nie chciał o tym myśleć znowu.
I całe szczęście, że Pilar w tak przyjemny sposób zaraz te całe myśli wypleniła z jego głowy, wraz z kolejnymi pocałunkami. Wolnymi, zmysłowymi, jakby ten ich cały świat na moment się zatrzymał, ten bieg, to dzianie się, doświadczanie w każdej sekundzie. Bo oni teraz doświadczali siebie nawzajem. W chaosie, w pościeli wypapranej krwią, z tymi różnymi myślami w głowach. Przez jeden krótki moment, nie przejmując się niczym innym.
A jednak Madox w końcu zapytał, czy ona zamknie drzwi, bo to przecież było bardziej niż pewne, że zaraz ktoś im przerwie, Maddie na przykład. A z Mads był jeszcze taki problem, że jakby tutaj już wlazła, to by jej nie wyprosili, bo jej się nie dało. Nawet jak Madox czasami kazał jej spierdalać, to ona tylko wywracała niebieskimi ślepiami.
A teraz Noriega też strzelił tymi swoimi, już jakimiś takimi bardziej brązowymi nawet.
- Iść spać, tutaj na tej poduszce, żebyś mogła jeszcze trochę pomarudzić, że nie mogę - wytknął jej czubek języka. Za tego kalekę, ale przecież skłamałby, gdyby powiedział, że on nie lubił tych jej żartów. Uwielbiał je, to jak była dla niego złośliwa, zaczepna, i to jak później też się z nim zgadzała. Jak teraz, żeby zamknąć te drzwi. Przesunął palcami po jej boku, kiedy wysuwała się spod pościeli, a później te palce zacisnął na tej szmacie na ranie. Ale kiedy wróciła do łóżka, to od razu do niej sięgnął tą drugą ręką, tylko, że była troszeczkę za daleko, żeby mógł ją chwycić, a nie chciał wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Chociaż kiedy zaczęła to, że musi to zrobić, to odchylił do tyłu głowę.
- A jakbyś jeszcze na chwilę tutaj przyszła i dała jeszcze trochę więcej całusów, to może to by się jakoś magicznie zagoiło. Myślę, że warto spróbować - powiedział i znowu brązowe oczy wylądowały na jej twarzy, bo może dałaby się namówić? Ale to była Pilar, wcale się nie dała, tylko ściągnęła z niego kołdrę, aż się wzdrygnął. Chociaż gdy tak później znowu siedziała na nim, to jednak się uśmiechnął, oczywiście sięgnął do jej boku, żeby ułożyć na nim dłoń, chciał ją już znowu do siebie przyciągnąć, tylko, że ona wtedy sięgnęła po tę butelkę z płynem do odkażania.
- Nie, poczekaj... - zaczął i nawet tę dłoń z jej pasa przeniósł na ramię i ją lekko od siebie odepchnął. Może i Madox miał wysoki próg bólu, naprawdę, a jak dostał w gębę to się otrzepał i szedł dalej, ale dzisiaj to już chyba wystarczyło. Dopiero kiedy powiedziała o tej naklejce dzielnego pacjenta, no i żeby się zachowywał, to westchnął jakoś ciężko, znowu się przy tym krzywiąc.
- Lubię też... - zaczął, ale ona już odsuwała od tej rany tą szmatę i Madox znowu się skrzywił, bo już przed chwilą to było tylko takie pieczenie, a teraz to znowu ogień - bądź delikatna - mruknął, gdy powiedziała o tym szczypaniu, a później rzeczywiście zacisnął palce na tych jej kształtnych udach, wbił je w miękką skórę, tak, że pewnie jutro będzie miała siniaki, bo te stare to już poznikały. Aż odwrócił głowę, kiedy lała ten środek odkażający na ranę, szczypało i piekło i ciągnęło, ale nie było tak źle, jak wtedy kiedy siedziała tam ta pierdolona kula.
A kiedy Pilar oznajmiła, że to już, to znowu przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć, czuł jak mu te plasterki naklejała, kiedy przejechała po nich palcami.
- Było... - chciał jej powiedzieć, że chujowo i bolało, ale ona już znowu go pocałowała i to znowu uśmierzyło każdy ból, aż kąciki jego ust uniosły się do góry - byłaś delikatna - mruknął w jej ust, a potem oparł palce na jej karku, gdy tak opadła czołem na jego skroń. I on też na moment przymknął oczy, żeby odpocząć, ale wtedy Pilar powiedziała o tym szy-ciu.
A Madox aż przełknął głośno ślinę. I g ł a.
- Może zakleisz to tą szara taśmą? - zapytał, znowu próbował, a potem przesunął dłonią po jej udzie - albo zszyjesz zszywaczem? Przecież tak czasami robią - mogła też jeszcze nawalić tam super glue, albo kleja z klejpały, albo wkręcić jakieś ze dwie śruby? Wbić gwoździe?
Lepsze to niż ta malutka, okropna igła.
Przesunął ręką po jej udzie, na biodro, zacisnął na nim palce, tak, żeby ją szarpnąć, przerzucić, tak, żeby wylądowała na tym wygodnym materacu, tylko, że problem pojawił się kiedy on chciał się ułożyć nad nią, bo jak tak się podparł na ręce to ta rana szarpnęła, ściągnęła się jakoś i znowu zabolała tam gdzieś głęboko.
- Ał, ał, ał - syknął, i finalnie to tylko opadł głową na jej brzuch i objął ją w pasie ramieniem - nie da rady, jednak na ten sparing, to musimy poczekać jakieś trzy dni - stwierdził i znowu spojrzał jej w oczy. Ale przynajmniej udało mu się ją trochę uziemić, unieruchomić.
A tak to go przecież nie mogła szyć.
- Ale już nie będę czekał trzy dni zanim się do ciebie wybiorę - powiedział jakoś poważniej i znowu spojrzał jej w oczy - przyjdę jutro, żebyś zmieniła opatrunek - może sobie żartował? Ale może wcale nie, bo minę to miał dość poważną. Chociaż prawda jest taka, że badał grunt, sprawdzał ją.
- Jak chcę to umiem być dyskretny... - przesunął palcami po jej dekolcie, po tym złotym medaliku - chociaż... myślisz, że Laine mówił prawdę? Obserwują cię? - albo ich oboje. Klub na pewno, ale przecież Madox też czasem wracał do swojego mieszkania, ciekawe czy je też obserwowali. Kogo sobie tam Debbie sprowadza pod jego nieobecność na przykład.
loca chica
Takie wszystko, jak ona dla niego. Widział to w jej oczach i ona musiała też widzieć w tych jego, ciemnych, błyszczących, ale tak intensywnie wpatrzonych w te jej brązowe tęczówki. Tak jak wtedy pod tym drzewem mango, jak wiele razy w tym dzikim, pięknym Medellin, gdzie to wszystko się zaczęło.
A dzisiaj mogło się nawet skończyć, gdyby nie ona. Bo co zrobiłaby Maddie? Przecież nie wezwała pogotowia, bo Madox jej kategorycznie zakazał. Może wezwała by tego weterynarza, po którego Noriega czasem dzwonił, ale co jeśli facet byłby zajęty? Przyjmował jakiś poród krowy? Chociaż... kto w Toronto miał krowę? No chyba nikt. Ale może zanim on by przyjechał, to Madox by się już przekręcił. A Stewart zadziałała szybko, z zimną krwią, która przecież nie była dla niej jakaś typowa. A przynajmniej Madoxowi się z nią nie kojarzyła. Bo Pilar była gorąca, pod każdym możliwym względem.
A kiedy jeszcze powiedziała, żeby Maddie jednak przyniosła mu ten rum, to Madox aż sięgnął do Stewart ręką, żeby ją pogłaskać po krągłym udzie.
- Tylko najpierw się ogarnij, żebyś nie straszyła gości - dodał jeszcze, a Maddie strzeliła oczami - coś jeszcze? - burknęła, bo chociaż blondynka była naprawdę pomocna, to też do tego przecież butna. Lubiła pomarudzić.
- Możesz też przynieść coś dla Pilar - dodał Noriega, chociaż jak później sobie pomyślał, że taka kiecka z Maddie to by pewnie w ogóle na nią nie pasowała, bo blondyna to jednak miała te swoje sztuczne piersi w jakimś kolosalnym rozmiarze, to aż westchnął - moją koszulę jakąś - i to już była lepsza opcja. Zwłaszcza, że Stewart w tych jego koszulach wyglądała przecież dobrze. Bardzo dobrze, zwłaszcza w tej czerwonej.
Czerwonej, jak ta szmata, którą Pilar przyciskała mu teraz do boku, gdy Maddie szła do wyjścia marudząc coś pod nosem. Ale też przy drzwiach rzuciła jakieś dzięki Bogu. Bo ona mogła Madoxowi dwa razy dziennie życzyć śmierci, ale jednak na swój pokręcony sposób, to oni się przecież przyjaźnili.
Kiedy spojrzeli na tę ranę, to Madox jakoś się skrzywił, bo od razu pomyślał sobie, że pewnie będzie trzeba to szyć, a przecież on tak bardzo nienawidził igieł. Ale z drugiej strony jak Pilar go będzie rozpraszać tak jak w Medellin, to mogła go szyć, mogła szyć dziesięć takich ran.
Nawet ta chwila by mu wystarczyła. I przez ten cały tydzień, kiedy się nie widzieli też, jedna taka chwila.
Chwila, na którą on tak bardzo czekał, że kiedy już wylądowała obok niego, to się do niej przytulił, całym ciałem, chociaż rzeczywiście była taka zimna, że aż go wzdrygnęła, bo on teraz znowu był gorący.
- Gdzie Twoja gorąca krew Stewart? - mruknął gdzieś w jej szyję, do której przez moment przytulał policzek, jeszcze zanim sięgnął do tych ust. Usta miała ciepła. Gorące.
I mógłby je całować tak bez końca, jakby nic się nie liczyło. Bo prawda jest taka, że dla niego liczyła się tylko ona, więc kiedy się od niej odsunął, żeby spojrzeć znowu w te jej piękne, duże oczy otoczone kurtyną ciemnych rzęs, a ona powiedziała to zdajesz sobie sprawę, że to co zrobiłeś, było kurwa szczytem bezmyślności, to aż zmarszczył brwi. Wypuścił mocno w płuc powietrze nosem, gdzieś na wysokości jej szyi i się skrzywił, bo oczywiście, że ten ruch klatki piersiowej zabolał.
- Zrobiłbym to sto razy, albo nawet... jakbym wiedział, że tego nie przeżyję, to też bym to zrobił - rzucił, ale z pełną pewnością siebie w głosie. Bo taka była prawda, że by to zrobił, ona też by to zrobiła, dla niego. Zrobiła to. I on też wtedy przez chwilę myślał, że ją stracił. I wtedy też poczuł to, że przecież jakby ją stracił, to sam też by tego nie przeżył, bo jakie by było życie bez niej? Jakieś beznadziejne. Już i tak było beznadziejne, kiedy w Toronto wcale nie mogli się spotkać, ale przynajmniej była świadomość, że ona tam gdzieś była, myślała może nawet o nim czasem. A jakby jej nie było?
- Bardzo chujowe uczucie - mruknął i znowu jej spojrzał w oczy, jakoś tak głęboko, bo on już je znał. Poznał je wtedy w Medellin kiedy myślał...
Nawet nie chciał o tym myśleć znowu.
I całe szczęście, że Pilar w tak przyjemny sposób zaraz te całe myśli wypleniła z jego głowy, wraz z kolejnymi pocałunkami. Wolnymi, zmysłowymi, jakby ten ich cały świat na moment się zatrzymał, ten bieg, to dzianie się, doświadczanie w każdej sekundzie. Bo oni teraz doświadczali siebie nawzajem. W chaosie, w pościeli wypapranej krwią, z tymi różnymi myślami w głowach. Przez jeden krótki moment, nie przejmując się niczym innym.
A jednak Madox w końcu zapytał, czy ona zamknie drzwi, bo to przecież było bardziej niż pewne, że zaraz ktoś im przerwie, Maddie na przykład. A z Mads był jeszcze taki problem, że jakby tutaj już wlazła, to by jej nie wyprosili, bo jej się nie dało. Nawet jak Madox czasami kazał jej spierdalać, to ona tylko wywracała niebieskimi ślepiami.
A teraz Noriega też strzelił tymi swoimi, już jakimiś takimi bardziej brązowymi nawet.
- Iść spać, tutaj na tej poduszce, żebyś mogła jeszcze trochę pomarudzić, że nie mogę - wytknął jej czubek języka. Za tego kalekę, ale przecież skłamałby, gdyby powiedział, że on nie lubił tych jej żartów. Uwielbiał je, to jak była dla niego złośliwa, zaczepna, i to jak później też się z nim zgadzała. Jak teraz, żeby zamknąć te drzwi. Przesunął palcami po jej boku, kiedy wysuwała się spod pościeli, a później te palce zacisnął na tej szmacie na ranie. Ale kiedy wróciła do łóżka, to od razu do niej sięgnął tą drugą ręką, tylko, że była troszeczkę za daleko, żeby mógł ją chwycić, a nie chciał wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Chociaż kiedy zaczęła to, że musi to zrobić, to odchylił do tyłu głowę.
- A jakbyś jeszcze na chwilę tutaj przyszła i dała jeszcze trochę więcej całusów, to może to by się jakoś magicznie zagoiło. Myślę, że warto spróbować - powiedział i znowu brązowe oczy wylądowały na jej twarzy, bo może dałaby się namówić? Ale to była Pilar, wcale się nie dała, tylko ściągnęła z niego kołdrę, aż się wzdrygnął. Chociaż gdy tak później znowu siedziała na nim, to jednak się uśmiechnął, oczywiście sięgnął do jej boku, żeby ułożyć na nim dłoń, chciał ją już znowu do siebie przyciągnąć, tylko, że ona wtedy sięgnęła po tę butelkę z płynem do odkażania.
- Nie, poczekaj... - zaczął i nawet tę dłoń z jej pasa przeniósł na ramię i ją lekko od siebie odepchnął. Może i Madox miał wysoki próg bólu, naprawdę, a jak dostał w gębę to się otrzepał i szedł dalej, ale dzisiaj to już chyba wystarczyło. Dopiero kiedy powiedziała o tej naklejce dzielnego pacjenta, no i żeby się zachowywał, to westchnął jakoś ciężko, znowu się przy tym krzywiąc.
- Lubię też... - zaczął, ale ona już odsuwała od tej rany tą szmatę i Madox znowu się skrzywił, bo już przed chwilą to było tylko takie pieczenie, a teraz to znowu ogień - bądź delikatna - mruknął, gdy powiedziała o tym szczypaniu, a później rzeczywiście zacisnął palce na tych jej kształtnych udach, wbił je w miękką skórę, tak, że pewnie jutro będzie miała siniaki, bo te stare to już poznikały. Aż odwrócił głowę, kiedy lała ten środek odkażający na ranę, szczypało i piekło i ciągnęło, ale nie było tak źle, jak wtedy kiedy siedziała tam ta pierdolona kula.
A kiedy Pilar oznajmiła, że to już, to znowu przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć, czuł jak mu te plasterki naklejała, kiedy przejechała po nich palcami.
- Było... - chciał jej powiedzieć, że chujowo i bolało, ale ona już znowu go pocałowała i to znowu uśmierzyło każdy ból, aż kąciki jego ust uniosły się do góry - byłaś delikatna - mruknął w jej ust, a potem oparł palce na jej karku, gdy tak opadła czołem na jego skroń. I on też na moment przymknął oczy, żeby odpocząć, ale wtedy Pilar powiedziała o tym szy-ciu.
A Madox aż przełknął głośno ślinę. I g ł a.
- Może zakleisz to tą szara taśmą? - zapytał, znowu próbował, a potem przesunął dłonią po jej udzie - albo zszyjesz zszywaczem? Przecież tak czasami robią - mogła też jeszcze nawalić tam super glue, albo kleja z klejpały, albo wkręcić jakieś ze dwie śruby? Wbić gwoździe?
Lepsze to niż ta malutka, okropna igła.
Przesunął ręką po jej udzie, na biodro, zacisnął na nim palce, tak, żeby ją szarpnąć, przerzucić, tak, żeby wylądowała na tym wygodnym materacu, tylko, że problem pojawił się kiedy on chciał się ułożyć nad nią, bo jak tak się podparł na ręce to ta rana szarpnęła, ściągnęła się jakoś i znowu zabolała tam gdzieś głęboko.
- Ał, ał, ał - syknął, i finalnie to tylko opadł głową na jej brzuch i objął ją w pasie ramieniem - nie da rady, jednak na ten sparing, to musimy poczekać jakieś trzy dni - stwierdził i znowu spojrzał jej w oczy. Ale przynajmniej udało mu się ją trochę uziemić, unieruchomić.
A tak to go przecież nie mogła szyć.
- Ale już nie będę czekał trzy dni zanim się do ciebie wybiorę - powiedział jakoś poważniej i znowu spojrzał jej w oczy - przyjdę jutro, żebyś zmieniła opatrunek - może sobie żartował? Ale może wcale nie, bo minę to miał dość poważną. Chociaż prawda jest taka, że badał grunt, sprawdzał ją.
- Jak chcę to umiem być dyskretny... - przesunął palcami po jej dekolcie, po tym złotym medaliku - chociaż... myślisz, że Laine mówił prawdę? Obserwują cię? - albo ich oboje. Klub na pewno, ale przecież Madox też czasem wracał do swojego mieszkania, ciekawe czy je też obserwowali. Kogo sobie tam Debbie sprowadza pod jego nieobecność na przykład.
loca chica