emotional motion sickness
: ndz gru 14, 2025 3:41 pm
Otto poruszył się na swoim krześle, sięgając po sztućce. Rzucił okiem na małżonkę i odchrząknął pod nosem, wyraźnie niezadowolony z takich informacji.
— Święta powinno spędzać się w gronie najbliższych — stwierdził sucho, na co Zaylee wywróciła ostentacyjnie oczami.
Otto Miller nigdy niczego nie ułatwiał. Zawsze musiał być najbardziej opryskliwy, a w takich chwilach, jak ta, Zaylee aż paliło w gardle, żeby zwrócić mu uwagę i powiedzieć wprost, że nie musi zachowywać się jak najgorszy gbur wobec całego świata. Wiedziała jednak, że skończyłoby się to kolejną jałową awanturą, po której zostałby tylko niesmak. Znała ten schemat aż za dobrze, bo ojciec ze swoją nieustępliwością i lodowatym dystansem, uruchamiał w niej poczucie bezsilności.
— Porozmawiamy o tym bliżej terminu — w tym miejscu z odsieczą przyszła matka. — Na pewno przyjadą, jak znajdą czas. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby któraś z nich musiała pracować — dodała, bo i ona znała sytuację, kiedy Zaylee była wzywana znienacka do stwierdzenia czasu zgonu w trakcie kolacji wigilijnej. — Ale my możemy umówić się na kawę w któryś dzień świąt — dodała pogodnie z myślą o Elaine i Davidzie. Właściwie to chyba mówiła o sobie, bo Otto nie wydawał się zbyt podekscytowany tym pomysłem.
Miller nie miała siły tłumaczyć rodzicom, że Sam pewnie byłby przebodźcowany dużą ilością wrażeń, więc po prostu przysunęła sobie bliżej talerz i wbiła sztućce w pieczeń. Soczyste mięso pachniało obłędnie i aż się rozpadało pod naciskiem noża.
— Ale żeby nie znaleźć czasu dla własnych rodziców? — kontynuowała nieustępliwie Otto. Chyba rozchorowałby się, gdyby uciął temat bez dodatkowego komentarza.
W odpowiedzi Zaylee nakuła ziemniaka na widelec.
— Przecież dzisiaj znalazłyśmy czas — przypomniała, nawet nie patrząc na ojca.
— Tutaj chodzi o święta, a nie o żaden zwykły dzień.
Oczywiście, że o święta. Co roku chodziło o święta, które dla ojca zawsze były testem lojalności, a nigdy zwyczajnym czasem bycia razem. Zawsze musiało być tak, jak trzeba, według zasad, których nikt nigdy nie spisał, ale które Otto egzekwował z nieomylną konsekwencją.
— Postaram się wpaść, okej? — spojrzała na niego spode łba. — Najwyżej przyjadę sama. Czy teraz możemy zjeść jak ludzie? Obiad ci stygnie — wskazała podbródkiem na talerz Otto.
Ojciec westchnął ciężko, jakby to on był stroną ustępującą, po czym w końcu łaskawie sięgnął po sztućce. Zaylee obserwowała go ukradkiem. Zawsze taki sam — wyprostowany, opanowany, z twarzą, która rzadko zdradzała prawdziwe emocje. Pamiętała, jak jako dziecko próbowała zgadnąć, czy jest z niej dumny, ale musiała zgadywać, czy faktycznie tak było po tonie głosu i po długości spojrzenia. Teraz wiedziała, że nigdy nie chodziło o brak uczuć. Raczej o to, że Otto nie umiał ich okazywać inaczej niż poprzez wymagania.
Obok ojcowskiej sztywności ciążyła nad nią jeszcze nieprzepracowana kłótnia z Eviną. Jej narzeczona siedziała po drugiej stronie stołu, skupiona na krojeniu jedzenia. I znowu irytacja Miller mieszała się z poczuciem winy. Z ojcem nauczyła się omijać niektóre tematy i wyłapywała momenty, kiedy lepiej było spuścić z tonu. Ze Swanson to nie działało, a jednak nie miała siły na kolejne tłumaczenia. Pragnęła tylko dotrwać do końca obiadu.
Evina J. Swanson
— Święta powinno spędzać się w gronie najbliższych — stwierdził sucho, na co Zaylee wywróciła ostentacyjnie oczami.
Otto Miller nigdy niczego nie ułatwiał. Zawsze musiał być najbardziej opryskliwy, a w takich chwilach, jak ta, Zaylee aż paliło w gardle, żeby zwrócić mu uwagę i powiedzieć wprost, że nie musi zachowywać się jak najgorszy gbur wobec całego świata. Wiedziała jednak, że skończyłoby się to kolejną jałową awanturą, po której zostałby tylko niesmak. Znała ten schemat aż za dobrze, bo ojciec ze swoją nieustępliwością i lodowatym dystansem, uruchamiał w niej poczucie bezsilności.
— Porozmawiamy o tym bliżej terminu — w tym miejscu z odsieczą przyszła matka. — Na pewno przyjadą, jak znajdą czas. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby któraś z nich musiała pracować — dodała, bo i ona znała sytuację, kiedy Zaylee była wzywana znienacka do stwierdzenia czasu zgonu w trakcie kolacji wigilijnej. — Ale my możemy umówić się na kawę w któryś dzień świąt — dodała pogodnie z myślą o Elaine i Davidzie. Właściwie to chyba mówiła o sobie, bo Otto nie wydawał się zbyt podekscytowany tym pomysłem.
Miller nie miała siły tłumaczyć rodzicom, że Sam pewnie byłby przebodźcowany dużą ilością wrażeń, więc po prostu przysunęła sobie bliżej talerz i wbiła sztućce w pieczeń. Soczyste mięso pachniało obłędnie i aż się rozpadało pod naciskiem noża.
— Ale żeby nie znaleźć czasu dla własnych rodziców? — kontynuowała nieustępliwie Otto. Chyba rozchorowałby się, gdyby uciął temat bez dodatkowego komentarza.
W odpowiedzi Zaylee nakuła ziemniaka na widelec.
— Przecież dzisiaj znalazłyśmy czas — przypomniała, nawet nie patrząc na ojca.
— Tutaj chodzi o święta, a nie o żaden zwykły dzień.
Oczywiście, że o święta. Co roku chodziło o święta, które dla ojca zawsze były testem lojalności, a nigdy zwyczajnym czasem bycia razem. Zawsze musiało być tak, jak trzeba, według zasad, których nikt nigdy nie spisał, ale które Otto egzekwował z nieomylną konsekwencją.
— Postaram się wpaść, okej? — spojrzała na niego spode łba. — Najwyżej przyjadę sama. Czy teraz możemy zjeść jak ludzie? Obiad ci stygnie — wskazała podbródkiem na talerz Otto.
Ojciec westchnął ciężko, jakby to on był stroną ustępującą, po czym w końcu łaskawie sięgnął po sztućce. Zaylee obserwowała go ukradkiem. Zawsze taki sam — wyprostowany, opanowany, z twarzą, która rzadko zdradzała prawdziwe emocje. Pamiętała, jak jako dziecko próbowała zgadnąć, czy jest z niej dumny, ale musiała zgadywać, czy faktycznie tak było po tonie głosu i po długości spojrzenia. Teraz wiedziała, że nigdy nie chodziło o brak uczuć. Raczej o to, że Otto nie umiał ich okazywać inaczej niż poprzez wymagania.
Obok ojcowskiej sztywności ciążyła nad nią jeszcze nieprzepracowana kłótnia z Eviną. Jej narzeczona siedziała po drugiej stronie stołu, skupiona na krojeniu jedzenia. I znowu irytacja Miller mieszała się z poczuciem winy. Z ojcem nauczyła się omijać niektóre tematy i wyłapywała momenty, kiedy lepiej było spuścić z tonu. Ze Swanson to nie działało, a jednak nie miała siły na kolejne tłumaczenia. Pragnęła tylko dotrwać do końca obiadu.
Evina J. Swanson