Na komisariacie mijały się w wąskim korytarzu jak obce sobie osoby. Czasem patrzyły na siebie dłużej, jakby chciała coś powiedzieć, ale Miller zawsze znajdowała sposób, żeby być już krok dalej. Najbardziej dotkliwa była wieczorna cisza. Telewizor grał zbyt głośno, bo wtedy nie trzeba było rozmawiać. Jedna siedziała na kanapie, druga w fotelu. Dwa oddzielne światy pd jednym dachem, oddzielone przestrzenią, która robiła się coraz bardziej nieznośna od niewypowiedzianych pretensji.
Im bliżej było dnia spotkania rodzin, tym bardziej Zaylee potęgowała swoje uniki. Wychodziła bez słowa, wracała późno, zupełnie jakby próbowała udowodnić samej sobie, że potrafi funkcjonować obok narzeczonej, pozostając wierna swoimi przekonaniom i własnym racjom. A jednak ten dzień nadchodził nieubłaganie. Dzień, w którym Millerowie i Swansonowie mieli usiąść przy jednym stole, uśmiechać się do siebie i udawać wzajemną sympatię. A one przecież nie mogły mijać się w nieskończoność.
— Może powinnyśmy to przełożyć? — zasugerowała w niedzielny poranek, stojąc przy ekspresie do kawy. Rodzice mieli przyjechać po południu, a samo spotkanie było zaplanowane od dawna, dopięte w kalendarzu i omówione w najdrobniejszych szczegółach jeszcze wtedy, gdy wszystko między nimi było prostsze. Teraz każda myśl o tym dzisiejszym popołudniu powodowała w Zaylee nieprzyjemny skurcz żołądka. — O tydzień. Albo o dwa — dodała, ignorując kolejną wiadomość od matki, w której przypomniała, że będą w porze obiadowej. Jej oczy mimowolnie powędrowały na telefon, ale szybko odwróciła wzrok.— Powiedzmy im cokolwiek — kontynuowała swoją próbę wymigania się od zapoznawczego spotkania. — Że coś nam wypadło w pracy. Albo, że jestem chora — wzruszyła ramionami i wcisnęła przycisk w ekspresie.
I nagle poczuła absurdalność tych słów, jakby wymyślając kłamstwo, kopała po schodach swoje własne sumienie. Czy to, że nie chciała ich teraz widzieć, było wystarczającym usprawiedliwieniem? Czy niechęć przed napięciem przy stole była ważniejszy niż uczciwość wobec nich albo wobec siebie samej? Z drugiej strony może przez kilka dni prawie się nie odzywały, więc pewnie przesunięcie przyjazdu niczego nie zmieni. A może jednak zmieni? Może te dwa tygodnie wystarczą, żeby w końcu przestały z Eviną na siebie tak warczeć.
Ekspres zamigotał, a czarna kawa zaczęła sączyć się wprost do kubka. Zaylee obserwowała ciemny płyn, ciągle analizując w głowie każde słowo, każde milczenie i każde spojrzenie. Przypominała sobie też te poranki sprzed miesiąca, kiedy kłótnie były krótkie, a potem znikały gdzieś w codziennym zgiełku.
Evina J. Swanson