A place with your name on it
: pn wrz 08, 2025 8:03 am
Pewnie miał rację.
Zdecydowanie, w tym wypadku, miał rację.
Nie uważał się, oczywiście, nigdy za kogoś, kto pozjadał wszystkie rozumy i zawsze wiedział najlepiej, zwłaszcza w tematach, w których, tak naprawdę, miał niewielką wiedzę. Jeśli chodzi o teoretyczne dywagacje, to go fascynowały, ale nie zabierał głosu, jeśli temat go nie dotyczył. Mógł wtrącić się z jakąś statystyką czy rachunkiem prawdopodobieństwa, ale to było wszystko. Teoria była dla niego grząskim tematem, a jednocześnie polem do nauki. Jeśli jednak miał podjąć decyzję i nie sprowadzać się do samego teoretyzowania, to zwykle wykorzystywał wiele innych czynników, które mogłyby mu pomóc podjąć tę właściwą. A przez właściwą rozumiejąc: najbardziej korzystną dla niego samego.
W poruszonym przypadku – miał statystyczną pewność. Opartą o znajomość jej samej, o znajomość jej dbałości o szczegóły, ale przede wszystkim w oparciu o to, jak samo mówienie o tym ją angażowało. Nie można było więc założyć, że przez to wszystko, gdy przyjdzie co do czego – a konkretniej o prowadzenie przygotowań lokalu – ona nie wsiąknie całkowicie w temat.
Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, słysząc jej słowa, wyczekując też wcześniej całości jej wypowiedzi.
— Tamtejszej kuchni możesz spokojnie posmakować w Archeo. Prowadzi ją, jakby nie patrzeć, Włoch. I szefem kuchni, jednej czy drugiej zmiany, jest też Włoch. — No to był przecież powód, dla którego stamtąd zamawiał. Bo kuchnia była bliższa temu, co nie było co prawda sentymentem, ani może ciężką preferencję, ale przyzwyczajeniem. — Jeśli zależy ci na czymś bardziej domowym, zawsze możemy o to poprosić Ernesta. — Co prawda w swojej karcie nie robił on jedynie fikołków kulinarnych, podając pianę z sera czy jakieś nitki niczym z karmelu a jednak z sera, bo miał też pozycje iście zwyczajnie, ale prywatnie, jak brat dla brata, mógłby coś prostego podać.
O ile byłby akurat w nastroju i nie spędzałby dwudziestej piątej godziny w dobie w restauracji.
— Akurat z kim jak z kim, ale z nim mogłabyś też porozmawiać nieco na temat restauracji. — W końcu sam był właścicielem i szefem kuchni, a więc co nieco mógłby jej opowiedzieć, choćby z kwestii technicznej. Oczywiście nie chciałby, aby Ernest wpływał na jej decyzje, choćby w najmniejszy sposób, ale kobiety też przecież nie mógł wiecznie pilnować.
A wpływy nie zawsze były takie złe.
Chociaż, wiadomo, jak ktoś miał jobla na punkcie kontroli, to dla niego każdy inny wpływ, nie własny, był po prostu zły i zakrzywiał jego wizję na kogoś. W tym wypadku: na Navi.
— Niemniej — pociągnął dalej, sięgając po kieliszek z winem — jak mówiłem, nadarzy się okazja, to cię zabiorę ze sobą. — Teraz niekoniecznie mógł, bo wyjeżdżał w interesach, a przy okazji musiał zaprowadzić porządek w starej posiadłości i winnicy rodziców, którą teraz prowadził zarządca, ale to nie musiała być jego jedyna podróż w tamtym kierunku w tym roku. Akurat już pokazał, że co Navi chciała i do czego nie wzdychała, to przecież prędzej czy później je to dawał.
I można było stwierdzić, że owinęła sobie go wokół palca. Całkowicie nieświadomie nawet. Realia były raczej zgoła inne.
— A wracając do samego dania, o które wcześniej pytałaś — zawiesił głos, zastanawiając się przez krótką chwilę nad tym, co powinien wybrać. — Chyba będzie to lagane e cicciari. To znaczy, ni mniej i ni więcej, lasagne z ciecierzycą. Jest dość proste, ale przy okazji czymś, co po prostu przejadłem już tyle razy w dzieciństwie, że nie sposób tego nie zapamiętać, a już na pewno nie wspomnieć. To dość charakterystyczne danie dla samej Kalabrii, więc sama rozumiesz. — Nie „sentyment” a obezanie,
Navi Yun
Zdecydowanie, w tym wypadku, miał rację.
Nie uważał się, oczywiście, nigdy za kogoś, kto pozjadał wszystkie rozumy i zawsze wiedział najlepiej, zwłaszcza w tematach, w których, tak naprawdę, miał niewielką wiedzę. Jeśli chodzi o teoretyczne dywagacje, to go fascynowały, ale nie zabierał głosu, jeśli temat go nie dotyczył. Mógł wtrącić się z jakąś statystyką czy rachunkiem prawdopodobieństwa, ale to było wszystko. Teoria była dla niego grząskim tematem, a jednocześnie polem do nauki. Jeśli jednak miał podjąć decyzję i nie sprowadzać się do samego teoretyzowania, to zwykle wykorzystywał wiele innych czynników, które mogłyby mu pomóc podjąć tę właściwą. A przez właściwą rozumiejąc: najbardziej korzystną dla niego samego.
W poruszonym przypadku – miał statystyczną pewność. Opartą o znajomość jej samej, o znajomość jej dbałości o szczegóły, ale przede wszystkim w oparciu o to, jak samo mówienie o tym ją angażowało. Nie można było więc założyć, że przez to wszystko, gdy przyjdzie co do czego – a konkretniej o prowadzenie przygotowań lokalu – ona nie wsiąknie całkowicie w temat.
Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, słysząc jej słowa, wyczekując też wcześniej całości jej wypowiedzi.
— Tamtejszej kuchni możesz spokojnie posmakować w Archeo. Prowadzi ją, jakby nie patrzeć, Włoch. I szefem kuchni, jednej czy drugiej zmiany, jest też Włoch. — No to był przecież powód, dla którego stamtąd zamawiał. Bo kuchnia była bliższa temu, co nie było co prawda sentymentem, ani może ciężką preferencję, ale przyzwyczajeniem. — Jeśli zależy ci na czymś bardziej domowym, zawsze możemy o to poprosić Ernesta. — Co prawda w swojej karcie nie robił on jedynie fikołków kulinarnych, podając pianę z sera czy jakieś nitki niczym z karmelu a jednak z sera, bo miał też pozycje iście zwyczajnie, ale prywatnie, jak brat dla brata, mógłby coś prostego podać.
O ile byłby akurat w nastroju i nie spędzałby dwudziestej piątej godziny w dobie w restauracji.
— Akurat z kim jak z kim, ale z nim mogłabyś też porozmawiać nieco na temat restauracji. — W końcu sam był właścicielem i szefem kuchni, a więc co nieco mógłby jej opowiedzieć, choćby z kwestii technicznej. Oczywiście nie chciałby, aby Ernest wpływał na jej decyzje, choćby w najmniejszy sposób, ale kobiety też przecież nie mógł wiecznie pilnować.
A wpływy nie zawsze były takie złe.
Chociaż, wiadomo, jak ktoś miał jobla na punkcie kontroli, to dla niego każdy inny wpływ, nie własny, był po prostu zły i zakrzywiał jego wizję na kogoś. W tym wypadku: na Navi.
— Niemniej — pociągnął dalej, sięgając po kieliszek z winem — jak mówiłem, nadarzy się okazja, to cię zabiorę ze sobą. — Teraz niekoniecznie mógł, bo wyjeżdżał w interesach, a przy okazji musiał zaprowadzić porządek w starej posiadłości i winnicy rodziców, którą teraz prowadził zarządca, ale to nie musiała być jego jedyna podróż w tamtym kierunku w tym roku. Akurat już pokazał, że co Navi chciała i do czego nie wzdychała, to przecież prędzej czy później je to dawał.
I można było stwierdzić, że owinęła sobie go wokół palca. Całkowicie nieświadomie nawet. Realia były raczej zgoła inne.
— A wracając do samego dania, o które wcześniej pytałaś — zawiesił głos, zastanawiając się przez krótką chwilę nad tym, co powinien wybrać. — Chyba będzie to lagane e cicciari. To znaczy, ni mniej i ni więcej, lasagne z ciecierzycą. Jest dość proste, ale przy okazji czymś, co po prostu przejadłem już tyle razy w dzieciństwie, że nie sposób tego nie zapamiętać, a już na pewno nie wspomnieć. To dość charakterystyczne danie dla samej Kalabrii, więc sama rozumiesz. — Nie „sentyment” a obezanie,
Navi Yun