Lanzarote
: ndz wrz 07, 2025 12:41 am
Galen L. Wyatt
— Jestem dla Ciebie wyzwaniem? — spytała, choć znała odpowiedź. Uniosła jeden z kącików ust. Coraz bardziej mężczyzna zaczynał ją fascynować. Trudno jej było znaleźć odpowiednie określenie. Wszystkie wydawały się być nieodpowiednie. Jednak nie był takim dupkiem, za jakiego go miała, a co gorsza... zaczynała coraz bardziej o nim myśleć.
— Czy ja wiem Galen — stwierdziła, jakby to była najzwyklejsza rzecz — nie da się być idealnie podobnym. Chmury i niebo są do siebie zbliżone, a jednak gdyby nieodpowiednia gra kolorów nie zwróciłbyś na nie uwagi — bardzo podobne słowa, ale te były autorska Cherry. Podobna sprawa była z niebem. Myślisz o gwiazdach, a jednak bez nocnego nieba nie byłbyś w stanie ich zobaczyć. Może z nimi było podobnie? Byli w stanie ze sobą rywalizować, oboje byli prezesami z mocnymi charakterami, a jednak różnymi. Charity nie pokazywała słabości na ogół, musiała zacząć czuć się przy kimś bardzo komfortowo, by pokazać grymas niezadowolenia. Galen poprzedniego dnia ją rozbroił, kiedy dał jej wybór. Szanował ją jako kobietę.
Spojrzała jeszcze raz na niego. Naprawdę mu to nie przeszkadzało? Albo nie brał jej na poważnie, albo jej narzeczonego. Tylko raczej nie spodziewała się tego, by mogła przekazać mu wieści na temat jej partnera, który pewnie właśnie zaliczał jakiegoś mężczyznę.
— Znam — odparła krótko — ale przestałam Cię uważać za wroga, bardziej za niezbyt przyjemną okoliczność — bo lubiła to napięcie między nimi, to delikatne wbijanie szpileczek. Chociaż teraz wydawało się ono zanikać. Ich firmy nawet nie musiały ze sobą konkurować. Zajmowały się dwoma bardzo różnymi działalnościami. Klienci mogli wybierać ich obu na raz. Spojrzała jeszcze raz w jego, przypominały jej toń oceanu.
Albo nieba.
Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy kierowała. Tylko tę wyspę traktowała jako własne miejsce na kuli ziemskiej. Mogłaby cały czas o niej opowiadać. Odwiedzać te specyficzne winiarnie, gdzie rośliny rosły w zagłębieniu wyglądającym jak po uderzeniu meteorytu. Tak jakby faktycznie znaleźli się na innej planecie.
— Trawił tę wyspę przez sześć lat erupcji. Nam wystarczył jeden wieczór — rzuciła dość luźno, ale powoli samą siebie musiała przekonywać, że go nie lubi. Mógł być wysoki, dobrze zbudowany, mieć gadane oraz te niebieskie oczy, w których naprawdę chciała zatonąć, ale to się nie liczyło. Musiała pamiętać o jednym. Zranił jej przyjaciółkę. Tylko czy naprawdę chciał to zrobić? Zbyt dużo myśli jak na jedno południe.
Sama się przed nim hamowała. Wolała, gdy mężczyzna zaczynał o nią zabiegać. Tylko czy Galen właśnie tego nie robił? Chodził za nią, tłukąc jej konkretne stwierdzenia, prowokując ją, a ona? Wydawała się nie być dłużna. Tylko diabeł wpadłby na to, by smarować go delikatnie po twarzy, a później by dać mu zrobić to samo. Drażnił ją, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Znała powoli odpowiedź na jego wcześniejsze pytanie.
Za to Cherry uwielbiała robić za turystkę. Lubiła te przedziwne historie romantyczne. Kiedyś z partnerem miała zamiar wrócić na Korfu, była to grecka wyspa. Właściwie dalej nią jest. Znajduje się tam kanion miłości. Jeśli wejdzie się i wyjdzie z partnerem, trzymając za rękę, miało to oznaczać wieczną miłość. Z Charity momentami wychodziła romantyczna dusza, ale... nigdy nie mogła sobie na to pozwolić. Miała zobowiązania. Ludzie na nią liczyli. Teraz życie wydawało się łatwiejsze, w końcu jednak przestanie. Wróci do Kanady i będzie musiała mierzyć się z własnymi demonami. Może dlatego teraz tak bardzo chciała zapomnieć.
— Wiem — wymruczała, kładąc głowę na jego ramieniu — ja po prostu nie lubię niespodziewanych, głośnych dźwięków — miała tak od dziecka, kiedy ojciec postanowił wziąć ją na polowanie. Głośniejsze odgłosy w filmach, a nawet głośne zamknięcie drzwi z hukiem zawsze powodowało to samo. Delikatne wzdrygnięcie, a w przypadku głośniejszych wybuchów, chociażby chwilowy paraliż. Z gejzerów lała się woda, a ona postanowiła trzymać się Galena mocniej. Czuła się przy nim bezpiecznie. W jej oczach mógł zobaczyć odrobinę przerażenia. To nie była kolacja biznesmenów, którą miała skrzętnie zaplanowaną, ani żaden kryzys w firmie.
— Daj spokój Galen — wymruczała takim tonem, jakby co najmniej właśnie ją obraził. Dała ponieść się kawałek dalej i przykucnęła na samym szczycie. Zwróciła swoją głowę w jego kierunku — chyba robi się niebezpiecznie, skoro przestaję Cię nie lubić — mruknęła pod nosem, licząc, że tym razem tego nie usłyszy. Chwilę tak stali, wpatrując się w krajobraz. Chociaż mimowolnie spojrzenie raz za razem lądowało na mężczyźnie.
Dopiero w drodze do auta puściła jego rękę. Wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo była wystawiona na jego troskę? Przed wejściem do auta odwróciła jeszcze raz głowę w stronę wulkanów. Za każdym razem jak tu wracała, błagała niebiosa, by mogła tu wrócić. Nigdy nie wiadomo, gdy żywioł ponownie pochłonie Lanzarotę.
— To gdzie teraz? — dopytała, unosząc oba kąciki ust do góry. Była jego osobistą nawigacją. W ciszy odjechała. Niby bardzo lubiła to miejsce, ale za każdym razem budziło w niej przedziwny rodzaj strachu, którego nie potrafiła zrozumieć.
— No to witamy w winnicy — rzuciła, wychodząc z auta — ale dzisiaj ty się upijasz, bo ja jestem kierowcą — zaraz uśmiechnęła się szeroko. Do hotelu mieli jeszcze dwadzieścia minut jazdy. Więc... tego dnia przynajmniej ona pozostanie trzeźwa.
— Jestem dla Ciebie wyzwaniem? — spytała, choć znała odpowiedź. Uniosła jeden z kącików ust. Coraz bardziej mężczyzna zaczynał ją fascynować. Trudno jej było znaleźć odpowiednie określenie. Wszystkie wydawały się być nieodpowiednie. Jednak nie był takim dupkiem, za jakiego go miała, a co gorsza... zaczynała coraz bardziej o nim myśleć.
— Czy ja wiem Galen — stwierdziła, jakby to była najzwyklejsza rzecz — nie da się być idealnie podobnym. Chmury i niebo są do siebie zbliżone, a jednak gdyby nieodpowiednia gra kolorów nie zwróciłbyś na nie uwagi — bardzo podobne słowa, ale te były autorska Cherry. Podobna sprawa była z niebem. Myślisz o gwiazdach, a jednak bez nocnego nieba nie byłbyś w stanie ich zobaczyć. Może z nimi było podobnie? Byli w stanie ze sobą rywalizować, oboje byli prezesami z mocnymi charakterami, a jednak różnymi. Charity nie pokazywała słabości na ogół, musiała zacząć czuć się przy kimś bardzo komfortowo, by pokazać grymas niezadowolenia. Galen poprzedniego dnia ją rozbroił, kiedy dał jej wybór. Szanował ją jako kobietę.
Spojrzała jeszcze raz na niego. Naprawdę mu to nie przeszkadzało? Albo nie brał jej na poważnie, albo jej narzeczonego. Tylko raczej nie spodziewała się tego, by mogła przekazać mu wieści na temat jej partnera, który pewnie właśnie zaliczał jakiegoś mężczyznę.
— Znam — odparła krótko — ale przestałam Cię uważać za wroga, bardziej za niezbyt przyjemną okoliczność — bo lubiła to napięcie między nimi, to delikatne wbijanie szpileczek. Chociaż teraz wydawało się ono zanikać. Ich firmy nawet nie musiały ze sobą konkurować. Zajmowały się dwoma bardzo różnymi działalnościami. Klienci mogli wybierać ich obu na raz. Spojrzała jeszcze raz w jego, przypominały jej toń oceanu.
Albo nieba.
Czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy kierowała. Tylko tę wyspę traktowała jako własne miejsce na kuli ziemskiej. Mogłaby cały czas o niej opowiadać. Odwiedzać te specyficzne winiarnie, gdzie rośliny rosły w zagłębieniu wyglądającym jak po uderzeniu meteorytu. Tak jakby faktycznie znaleźli się na innej planecie.
— Trawił tę wyspę przez sześć lat erupcji. Nam wystarczył jeden wieczór — rzuciła dość luźno, ale powoli samą siebie musiała przekonywać, że go nie lubi. Mógł być wysoki, dobrze zbudowany, mieć gadane oraz te niebieskie oczy, w których naprawdę chciała zatonąć, ale to się nie liczyło. Musiała pamiętać o jednym. Zranił jej przyjaciółkę. Tylko czy naprawdę chciał to zrobić? Zbyt dużo myśli jak na jedno południe.
Sama się przed nim hamowała. Wolała, gdy mężczyzna zaczynał o nią zabiegać. Tylko czy Galen właśnie tego nie robił? Chodził za nią, tłukąc jej konkretne stwierdzenia, prowokując ją, a ona? Wydawała się nie być dłużna. Tylko diabeł wpadłby na to, by smarować go delikatnie po twarzy, a później by dać mu zrobić to samo. Drażnił ją, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Znała powoli odpowiedź na jego wcześniejsze pytanie.
Za to Cherry uwielbiała robić za turystkę. Lubiła te przedziwne historie romantyczne. Kiedyś z partnerem miała zamiar wrócić na Korfu, była to grecka wyspa. Właściwie dalej nią jest. Znajduje się tam kanion miłości. Jeśli wejdzie się i wyjdzie z partnerem, trzymając za rękę, miało to oznaczać wieczną miłość. Z Charity momentami wychodziła romantyczna dusza, ale... nigdy nie mogła sobie na to pozwolić. Miała zobowiązania. Ludzie na nią liczyli. Teraz życie wydawało się łatwiejsze, w końcu jednak przestanie. Wróci do Kanady i będzie musiała mierzyć się z własnymi demonami. Może dlatego teraz tak bardzo chciała zapomnieć.
— Wiem — wymruczała, kładąc głowę na jego ramieniu — ja po prostu nie lubię niespodziewanych, głośnych dźwięków — miała tak od dziecka, kiedy ojciec postanowił wziąć ją na polowanie. Głośniejsze odgłosy w filmach, a nawet głośne zamknięcie drzwi z hukiem zawsze powodowało to samo. Delikatne wzdrygnięcie, a w przypadku głośniejszych wybuchów, chociażby chwilowy paraliż. Z gejzerów lała się woda, a ona postanowiła trzymać się Galena mocniej. Czuła się przy nim bezpiecznie. W jej oczach mógł zobaczyć odrobinę przerażenia. To nie była kolacja biznesmenów, którą miała skrzętnie zaplanowaną, ani żaden kryzys w firmie.
— Daj spokój Galen — wymruczała takim tonem, jakby co najmniej właśnie ją obraził. Dała ponieść się kawałek dalej i przykucnęła na samym szczycie. Zwróciła swoją głowę w jego kierunku — chyba robi się niebezpiecznie, skoro przestaję Cię nie lubić — mruknęła pod nosem, licząc, że tym razem tego nie usłyszy. Chwilę tak stali, wpatrując się w krajobraz. Chociaż mimowolnie spojrzenie raz za razem lądowało na mężczyźnie.
Dopiero w drodze do auta puściła jego rękę. Wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo była wystawiona na jego troskę? Przed wejściem do auta odwróciła jeszcze raz głowę w stronę wulkanów. Za każdym razem jak tu wracała, błagała niebiosa, by mogła tu wrócić. Nigdy nie wiadomo, gdy żywioł ponownie pochłonie Lanzarotę.
— To gdzie teraz? — dopytała, unosząc oba kąciki ust do góry. Była jego osobistą nawigacją. W ciszy odjechała. Niby bardzo lubiła to miejsce, ale za każdym razem budziło w niej przedziwny rodzaj strachu, którego nie potrafiła zrozumieć.
— No to witamy w winnicy — rzuciła, wychodząc z auta — ale dzisiaj ty się upijasz, bo ja jestem kierowcą — zaraz uśmiechnęła się szeroko. Do hotelu mieli jeszcze dwadzieścia minut jazdy. Więc... tego dnia przynajmniej ona pozostanie trzeźwa.