-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
Upragnione wakacje.
Nie nie do końca. Jedni je kończyli, a ona wyjechała, by zdobywać kolejnych inwestorów. Lanzarote było prawdziwym królestwem win. Przepiękne winnice, które wyglądały, jakby były z innej krainy. Odkąd skończyła pełnoletność, Cherry witała tu za każdym razem. Wszystkie w przepięknym pięciogwiazdkowym hotelu, gdzie najbogatsi ludzie z całego świata mogli degustować wina. Jej to odpowiadało, wśród pijanych mężczyzn łatwiej się jej obracało. Zwłaszcza gdy założyła tę przepiękną czerwoną sukienkę.
Wcześniej kilka dni spędziła już w hotelu, korzystała z uroków Lanzarote. Kawy, oceanu, a także parku narodowego. Wędrowała spokojnie po bezkresnej czarnej pustyni, ciesząc się jej widokiem i chłonąc tę przedziwną atmosferę. Wieczorami samotnie wychodziła na plaży. Oglądać gwiazdy. Potrzebowała odrobiny oddechu za pędem życia, które miała w Toronto. Na tydzień chciała u zostać, a przy okazji odhaczyć w kalendarzu festiwal win.
Problem jednak tkwił w gwiazdach. Gdy je widziała, przypominała sobie tamtą noc z Galenem. Kiedy razem w nie patrzyli, kiedy opowiadał o nich w ten dziwny romantyczny sposób. Choć nie pamiętała wszystkich szczegółów, to wracała myślami. Mógł ją wykorzystać, a zamiast tego odwiózł. Przedziwny facet, a on zaczęła o nim myśleć, tylko dlatego że się powstrzymał. Trudno było wytłumaczyć to przyjaciółce. Nie zamierzała zmieniać o nim zdania. Dalej był palantem.
I to wielkim, bo wkroczył do jej winnego świata. Doskonale pamiętała jego sylwetkę, sposób poruszania się i mówienia. Oko jej błysnęło, choć długo zastanawiała się, czy powinna do niego podejść. Poczekała aż skończy rozmowę, by podejść do niego.
— Wytłumaczysz mi, co ty tutaj właściwie robisz? — głupie pytanie Cherry. Każdy kto chciał zasmakować wina i znał się na tym, był tu zapraszany. Chociaż Evie i Richarda brakowało, obiecała przywieźć im coś ze sobą. Pewnie weźmie całą skrzynkę — ktoś Cię zaprosił na takie przyjęcie i czym przyleciałeś? — oczywista kpina, bo ona własnym samolotem i miała zamiar mu to za chwilę oznajmić.
Upragnione wakacje.
Nie nie do końca. Jedni je kończyli, a ona wyjechała, by zdobywać kolejnych inwestorów. Lanzarote było prawdziwym królestwem win. Przepiękne winnice, które wyglądały, jakby były z innej krainy. Odkąd skończyła pełnoletność, Cherry witała tu za każdym razem. Wszystkie w przepięknym pięciogwiazdkowym hotelu, gdzie najbogatsi ludzie z całego świata mogli degustować wina. Jej to odpowiadało, wśród pijanych mężczyzn łatwiej się jej obracało. Zwłaszcza gdy założyła tę przepiękną czerwoną sukienkę.
Wcześniej kilka dni spędziła już w hotelu, korzystała z uroków Lanzarote. Kawy, oceanu, a także parku narodowego. Wędrowała spokojnie po bezkresnej czarnej pustyni, ciesząc się jej widokiem i chłonąc tę przedziwną atmosferę. Wieczorami samotnie wychodziła na plaży. Oglądać gwiazdy. Potrzebowała odrobiny oddechu za pędem życia, które miała w Toronto. Na tydzień chciała u zostać, a przy okazji odhaczyć w kalendarzu festiwal win.
Problem jednak tkwił w gwiazdach. Gdy je widziała, przypominała sobie tamtą noc z Galenem. Kiedy razem w nie patrzyli, kiedy opowiadał o nich w ten dziwny romantyczny sposób. Choć nie pamiętała wszystkich szczegółów, to wracała myślami. Mógł ją wykorzystać, a zamiast tego odwiózł. Przedziwny facet, a on zaczęła o nim myśleć, tylko dlatego że się powstrzymał. Trudno było wytłumaczyć to przyjaciółce. Nie zamierzała zmieniać o nim zdania. Dalej był palantem.
I to wielkim, bo wkroczył do jej winnego świata. Doskonale pamiętała jego sylwetkę, sposób poruszania się i mówienia. Oko jej błysnęło, choć długo zastanawiała się, czy powinna do niego podejść. Poczekała aż skończy rozmowę, by podejść do niego.
— Wytłumaczysz mi, co ty tutaj właściwie robisz? — głupie pytanie Cherry. Każdy kto chciał zasmakować wina i znał się na tym, był tu zapraszany. Chociaż Evie i Richarda brakowało, obiecała przywieźć im coś ze sobą. Pewnie weźmie całą skrzynkę — ktoś Cię zaprosił na takie przyjęcie i czym przyleciałeś? — oczywista kpina, bo ona własnym samolotem i miała zamiar mu to za chwilę oznajmić.
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Galen potrzebował po prostu trochę samotności, jakiegoś takiego odcięcia się od wszystkiego z dala od domu. Tysiące kilometrów wydawało się odpowiednią odległością. Dlatego postanowił lecieć do Hiszpanii, ten kraj zawsze działał na niego wyjątkowo dobrze. Ciepłe powietrze, otwarci ludzie, gorące plaże i kobiety. Mógł tam zdjąć swój idealnie skrojony garnitur i buty z włoskiej skóry i przespacerować się boso po plaży, co było naprawdę miłą odskocznią od codzienności. Miał spędzić te kilka dni na jednej z Hiszpańskich plaż, ale wtedy dostał zaproszenie na degustację wina na Lanzarote. Zdecydował się od razu, miał słabość do tej wulkanicznej wyspy. A wino, które tutaj serwowali na długo zapadało w pamięć, zupełnie jak...
- Charity Marshall - powiedział jej imię i nazwisko, kiedy stanęła przed nim. Była chyba ostatnią osobą, której by się tu spodziewał, chociaż może powinien? Było tu więcej takich jak on, naiwniaków którzy mogliby ulec jej wdziękom. Chociaż przecież Galen nie uległ. Nie myślał o niej wcale. No może odrobinę, gdy patrzył w rozgwieżdżone niebo, w połączeniu z czarną plażą wyglądało zjawiskowo. Tak jak ona w tej sukience. Nie, wcale nie.
- Nikt mnie nie poinformował, że to jakaś twoja prywatna impreza -odpowiedział na to jej pytanie i wywrócił oczami. Dlaczego miał się jej niby tłumaczyć? I właściwie z czego?
Jedna jego brew momentalnie uniosła się ku górze.
- A Ty co Marshall robisz tutaj na bramce? Mam Ci pokazać zaproszenie? Zostawiłem je w pokoju - parsknął, a później przejechał dłonią po karku - przypłynąłem - bo Galen sobie zrobił rejs z Hiszpanii właśnie tutaj. Latanie odrobinę go już nudziło, zresztą chciał poczuć odrobinę spokoju, gdzieś po środku oceanu, kiedy z każdej strony otacza cię bezkres, cisza i woda, niebo z gwiazdami łączy się wtedy z czarną taflą oceanu i wygląda jeszcze bardziej magicznie.
- A ty? - zapytał trochę od niechcenia, ale może tylko po to, żeby podtrzymać z nią rozmowę?
Cherry Marshall
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
Wywróciła teatralnie oczyma, kiedy nazwał ją po imieniu. Mógłby darować sobie wywoływanie go przy każdej możliwej okazji. Zaczęło powoli ją to męczyć. Naprawdę nie lubiła, gdy ktoś nazwał ją po imieniu. Wolała nazwisko, lub zdrobnienie. Chociaż w jego przypadku mogłoby tak zostać. Nie wydawał się jej na tyle bliskim człowiekiem, by mógł wypowiadać jej imię. Finalnie westchnęła. Wzięła głęboki oddech, próbując uporządkować sobie własne myśli.
— Przestań brzmieć, jakbym wyskakiwała przed Tobą jak królik z kapelusza — prychnęła, kręcąc głową — przylatuję tu od dziesięciu lat jak nie dłużej. Kiedyś z rodzeństwem, a dzisiaj... chciałam być sama — a w tej samotności pojawił się przed nią jej najgorszy wróg. Nabrała powietrza w usta, zastanawiając się, co właściwie mogłaby mu jeszcze powiedzieć. Właściwie cały dzień wydawał się być robiony na całkiem wariackich papierach. Nawet dla niej samej było to niemałe zaskoczenie.
— Przepraszam, następnym razem mam dać tabliczkę zakaz wchodzenia dupków? — spytała, unosząc do góry jedną z brwi. Choć zaczęła się nad Galenem zastanawiać. Czy naprawdę był taką osobą jaką kreowały go inne kobiety? Nie pamiętała w stu procentach ich wspólnej nocy, ale do niczego nie doszło. Znała własne możliwości po alkoholu. Coś mogło się zadziać, a on albo nie był nią zainteresowany, albo jej nie wykorzystał. Nabrała powietrza w płuca. Irytowało ją to, że nie miała wszystkich informacji. Pamiętała jedynie o tych gwiazdach.
— Widocznie słabo Cię poinformowali. — westchnęła ciężko, jakby faktycznie była to jej impreza. Tak naprawdę nie była pewna, czy znała gospodarzy. Chociaż w tym hotelu czuła się jak u siebie. Może powinna go wykupić? Wydawał się całkiem sensownym miejscem. Czarne plaże, aktywny wulkan, a w górze przepiękne gwiazdy, bo Lanzarote wcale nie była na tyle okupowana przez turystów ze świata.
— Stoję, jakbyś nie zauważył — uniosła delikatnie głowę. Gdyby wiedziała o jego przybyciu, założyłaby wyższe buty — a ty co, planujesz mnie obejść, przeskoczyć... czy szukasz sobie towarzysza na wieczór? — spytała, wbijając w niego swoje spojrzenie. Dłonie oparła o swoje biodra. Wróciła do swojej formy, ale miała już problem z traktowaniem Galena. Nie wiedziała, w jaki sposób powinna postępować. — rejs, hm? — zagadnęła powoli — cały ocean, wszystkie posty, a ty lądujesz akurat tutaj — przerwała ciut na moment, odwracając się w stronę degustujących wino — ciekawe, czy to przypadek, czy masz aż tak kiepski kompas — w końcu zjawił się u jej boku. Miała go momentami dość, ale kolejne ich spotkania zaczynały coraz bardziej ją bawić. Wydawało się, jakby to było przeznaczenie. Spotkanie po drugiej stronie oceanu. Tylko Cherry w nie nie wierzyła.
— Przyleciałam prywatnym samolotem jak na poważnego człowieka przystało — stwierdziła od niechcenia, ale lustrowała jego reakcję. Wiedziała, że jego firma jeszcze takiego nie miała. Nic dziwnego, wyglądała na strasznie tanią — to... chcesz się ze mną napić?
Wywróciła teatralnie oczyma, kiedy nazwał ją po imieniu. Mógłby darować sobie wywoływanie go przy każdej możliwej okazji. Zaczęło powoli ją to męczyć. Naprawdę nie lubiła, gdy ktoś nazwał ją po imieniu. Wolała nazwisko, lub zdrobnienie. Chociaż w jego przypadku mogłoby tak zostać. Nie wydawał się jej na tyle bliskim człowiekiem, by mógł wypowiadać jej imię. Finalnie westchnęła. Wzięła głęboki oddech, próbując uporządkować sobie własne myśli.
— Przestań brzmieć, jakbym wyskakiwała przed Tobą jak królik z kapelusza — prychnęła, kręcąc głową — przylatuję tu od dziesięciu lat jak nie dłużej. Kiedyś z rodzeństwem, a dzisiaj... chciałam być sama — a w tej samotności pojawił się przed nią jej najgorszy wróg. Nabrała powietrza w usta, zastanawiając się, co właściwie mogłaby mu jeszcze powiedzieć. Właściwie cały dzień wydawał się być robiony na całkiem wariackich papierach. Nawet dla niej samej było to niemałe zaskoczenie.
— Przepraszam, następnym razem mam dać tabliczkę zakaz wchodzenia dupków? — spytała, unosząc do góry jedną z brwi. Choć zaczęła się nad Galenem zastanawiać. Czy naprawdę był taką osobą jaką kreowały go inne kobiety? Nie pamiętała w stu procentach ich wspólnej nocy, ale do niczego nie doszło. Znała własne możliwości po alkoholu. Coś mogło się zadziać, a on albo nie był nią zainteresowany, albo jej nie wykorzystał. Nabrała powietrza w płuca. Irytowało ją to, że nie miała wszystkich informacji. Pamiętała jedynie o tych gwiazdach.
— Widocznie słabo Cię poinformowali. — westchnęła ciężko, jakby faktycznie była to jej impreza. Tak naprawdę nie była pewna, czy znała gospodarzy. Chociaż w tym hotelu czuła się jak u siebie. Może powinna go wykupić? Wydawał się całkiem sensownym miejscem. Czarne plaże, aktywny wulkan, a w górze przepiękne gwiazdy, bo Lanzarote wcale nie była na tyle okupowana przez turystów ze świata.
— Stoję, jakbyś nie zauważył — uniosła delikatnie głowę. Gdyby wiedziała o jego przybyciu, założyłaby wyższe buty — a ty co, planujesz mnie obejść, przeskoczyć... czy szukasz sobie towarzysza na wieczór? — spytała, wbijając w niego swoje spojrzenie. Dłonie oparła o swoje biodra. Wróciła do swojej formy, ale miała już problem z traktowaniem Galena. Nie wiedziała, w jaki sposób powinna postępować. — rejs, hm? — zagadnęła powoli — cały ocean, wszystkie posty, a ty lądujesz akurat tutaj — przerwała ciut na moment, odwracając się w stronę degustujących wino — ciekawe, czy to przypadek, czy masz aż tak kiepski kompas — w końcu zjawił się u jej boku. Miała go momentami dość, ale kolejne ich spotkania zaczynały coraz bardziej ją bawić. Wydawało się, jakby to było przeznaczenie. Spotkanie po drugiej stronie oceanu. Tylko Cherry w nie nie wierzyła.
— Przyleciałam prywatnym samolotem jak na poważnego człowieka przystało — stwierdziła od niechcenia, ale lustrowała jego reakcję. Wiedziała, że jego firma jeszcze takiego nie miała. Nic dziwnego, wyglądała na strasznie tanią — to... chcesz się ze mną napić?
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Na jej słowa Galen uniósł jedną brew. Nie, wcale się jej tu nie spodziewał. Nawet pomyślał sobie, że gdyby gdzieś tutaj ją uświadczył, to by do niej nie podszedł, a ona jakoś nie mogła się oprzeć. Wyskakiwała przed nim jak królik z kapelusza. Zaraz... Jak królik?
- Bo to robisz? Człowiek chce w spokoju napić się wina, ale nie może, bo Ty od razu musisz się pojawić - westchnął, bo poczuł w kościach, że jednak ze spokojnego picia wina będą nici - no i co? Mam przyklasnąć temu, że Marshallowie rozpijają swoje nieletnie dzieci? - udał, że klaska, w zasadzie to pewnie wiedział ile miała lat, bo to sprawdził, ale skoro od dziesięciu, albo więcej, to mogła tu już trafić jako nastolatka. Galen zanim poszedł na studia to pewnie nigdy nawet nie dostał kieliszka wina przy kolacji, dobrze, że jego ojciec miał całą piwniczkę i nigdy nie liczył butelek.
On też chciał być sam. Chociaż może nie... Miał już na oku jedną śliczną blondynkę, a teraz to pewnie nawet nie będzie mógł zaprosić jej na drinka, bo Charity by mu później nie dała spokoju.
- Najlepiej neon, tabliczki mogę nie zauważyć - czyli właściwie nic się nie zmieniło, wciąż miała go za dupka, ale może to nawet dobrze? Nie była jedyna, bo to była dość powszechna opinia i Galen się już do niej przyzwyczaił. Chociaż przez myśl mu przeszło, że dupek może wtedy skorzystałby z okazji?
Ale przecież on nie skorzystał, bo nie był nią zainteresowany. Wcale. To nie była oznaka jakiegoś szacunku względem jej osoby - tak sobie wmawiał.
- Przysyłają mi tyle różnych broszurek, że nawet ich nie czytam, ale jakby było tam Twoje nazwisko, jako głównej atrakcji, to bym się zastanowił i pewnie nie skorzystał - ostatnie dwa słowa jakoś tak podkreślił. Czyżby coś sugerował? Może.
Zmierzył ją spojrzeniem, od dołu do góry, prześlizgując się wzrokiem od szpilek, które ubrała, po tę wyzywającą sukienkę, aż w końcu do jej twarzy.
- Nie da się ukryć - rzucił, a później sięgnął do swojej brody pokrytej kilkudniowym zarostem, żeby się po niej podrapać - właściwie próbowałem Cię wyminąć, ale się nie udało - jakby na potwierdzenie swoich słów westchnął ciężko i nawet zrobił krok w bok, ale nie odszedł. Wciąż jego niebieskie tęczówki były utkwione w jej twarzy.
- To chyba wina kompasu, ustawiłem go raczej na jakąś miłą blondynkę, musiał się rozregulować - pokręcił głową z udawanym smutkiem, chociaż właściwie... To trochę było mu przykro, bo kiedy się obejrzał w stronę baru, to jego blondynka, na którą rzeczywiście ustawił azymut zniknęła. Pech.
Parsknął na te jej słowa o prywatnym samolocie, a później nawet zacmokał i pokręcił głową. Śmiał się tak chwilę, bo naprawdę go rozbawiła.
- Proszę, proszę... Charity Marshall pije z mojej szklanki, bo szkoda jej marnować wody, a dzisiaj przyleciała tutaj prywatnym samolotem. Słoneczko... - to słowo jakoś tak podkreślił, słońce - energia odnawialna, ochrona środowiska - zdecyduj się, czy walczysz o naszą planetę, czy po prostu chciałaś poznać smak moich ust - teraz to on czekał na jej reakcję, wciąż jeszcze kręcąc delikatnie głową z niedowierzaniem, trochę udawanym. Skrzyżował ręce na piersi i zastanowił się czy może już sobie iść, po tej miłej wymianie zdań, ale wtedy ona zapytała czy się z nią napije.
Powinien odmówić od razu, ale znowu spojrzał na puste miejsce przy barze, w zasadzie nie miał w tej chwili lepszego towarzystwa. Wróć, żadnego towarzystwa.
- Jeden drink - rzucił ciut oschle, ale zaczekał, żeby pierwsza ruszyła do baru. Jeden drink przecież nic nie znaczy, prawda?
Cherry Marshall
- Bo to robisz? Człowiek chce w spokoju napić się wina, ale nie może, bo Ty od razu musisz się pojawić - westchnął, bo poczuł w kościach, że jednak ze spokojnego picia wina będą nici - no i co? Mam przyklasnąć temu, że Marshallowie rozpijają swoje nieletnie dzieci? - udał, że klaska, w zasadzie to pewnie wiedział ile miała lat, bo to sprawdził, ale skoro od dziesięciu, albo więcej, to mogła tu już trafić jako nastolatka. Galen zanim poszedł na studia to pewnie nigdy nawet nie dostał kieliszka wina przy kolacji, dobrze, że jego ojciec miał całą piwniczkę i nigdy nie liczył butelek.
On też chciał być sam. Chociaż może nie... Miał już na oku jedną śliczną blondynkę, a teraz to pewnie nawet nie będzie mógł zaprosić jej na drinka, bo Charity by mu później nie dała spokoju.
- Najlepiej neon, tabliczki mogę nie zauważyć - czyli właściwie nic się nie zmieniło, wciąż miała go za dupka, ale może to nawet dobrze? Nie była jedyna, bo to była dość powszechna opinia i Galen się już do niej przyzwyczaił. Chociaż przez myśl mu przeszło, że dupek może wtedy skorzystałby z okazji?
Ale przecież on nie skorzystał, bo nie był nią zainteresowany. Wcale. To nie była oznaka jakiegoś szacunku względem jej osoby - tak sobie wmawiał.
- Przysyłają mi tyle różnych broszurek, że nawet ich nie czytam, ale jakby było tam Twoje nazwisko, jako głównej atrakcji, to bym się zastanowił i pewnie nie skorzystał - ostatnie dwa słowa jakoś tak podkreślił. Czyżby coś sugerował? Może.
Zmierzył ją spojrzeniem, od dołu do góry, prześlizgując się wzrokiem od szpilek, które ubrała, po tę wyzywającą sukienkę, aż w końcu do jej twarzy.
- Nie da się ukryć - rzucił, a później sięgnął do swojej brody pokrytej kilkudniowym zarostem, żeby się po niej podrapać - właściwie próbowałem Cię wyminąć, ale się nie udało - jakby na potwierdzenie swoich słów westchnął ciężko i nawet zrobił krok w bok, ale nie odszedł. Wciąż jego niebieskie tęczówki były utkwione w jej twarzy.
- To chyba wina kompasu, ustawiłem go raczej na jakąś miłą blondynkę, musiał się rozregulować - pokręcił głową z udawanym smutkiem, chociaż właściwie... To trochę było mu przykro, bo kiedy się obejrzał w stronę baru, to jego blondynka, na którą rzeczywiście ustawił azymut zniknęła. Pech.
Parsknął na te jej słowa o prywatnym samolocie, a później nawet zacmokał i pokręcił głową. Śmiał się tak chwilę, bo naprawdę go rozbawiła.
- Proszę, proszę... Charity Marshall pije z mojej szklanki, bo szkoda jej marnować wody, a dzisiaj przyleciała tutaj prywatnym samolotem. Słoneczko... - to słowo jakoś tak podkreślił, słońce - energia odnawialna, ochrona środowiska - zdecyduj się, czy walczysz o naszą planetę, czy po prostu chciałaś poznać smak moich ust - teraz to on czekał na jej reakcję, wciąż jeszcze kręcąc delikatnie głową z niedowierzaniem, trochę udawanym. Skrzyżował ręce na piersi i zastanowił się czy może już sobie iść, po tej miłej wymianie zdań, ale wtedy ona zapytała czy się z nią napije.
Powinien odmówić od razu, ale znowu spojrzał na puste miejsce przy barze, w zasadzie nie miał w tej chwili lepszego towarzystwa. Wróć, żadnego towarzystwa.
- Jeden drink - rzucił ciut oschle, ale zaczekał, żeby pierwsza ruszyła do baru. Jeden drink przecież nic nie znaczy, prawda?
Cherry Marshall
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
— Oj Galen, Galen — pokręciła głową, wzdychając ciężko. Dla niej wino było niczym krew płynąca w jej żyłach. To jasne, że będzie tutaj spędzała noce. Dla niej było to tak oczywiste, jak fakt że niebo było niebieskie. Bardziej ciekawiło ją, co go tutaj sprowadziło. Czuła się tak, jakby zobaczyła go teraz we własnej firmie. Niezbyt przyjemne uczucie, delikatnie dreszcze przeszły po jej skórze — twoja asystentka mogłaby postarać się o lepszy research twoich współpracowników i zająć się czymś więcej niż robienie Ci loda — stwierdziła chłodnym tonem, zakładając rękę na rękę. To był jej ulubiony typ człowieka. Nieprzygotowany. Na jej twarzy pojawił się grymas. Jak miała poważnie traktować mężczyznę, skoro nie znał podstawowych informacji o niej? Ona wiedziała dużo. Skandalista, prezes, wymiar penisa, a nawet coś tak prozaicznego jak wiek. Była przygotowana, by móc go gnieść za każdym razem. Chociaż najbardziej bawiła ją ta asystentka. Widziała, że go to bolało, a ona cały czas próbowała wbijać w niego szpilki. Zdenerwować go. Denerwowała ją ta wizja. Oczywiście, chodziło o upodlenie kobiety, na pewno nie chciałaby być na jej miejscu. Prawda?
Nie skomentowała neonów.
— Wydaje mi się, że masz coś na czole? — rzuciła, ograniczając dzielący ich dystans — to chyba słowo dupek, pasuje do Ciebie, Wyatt — bo szczerze bała się, do czego doszło w tych fragmentach gwieździstej nocy, której nie pamiętała. Chyba nic. Skoro w żaden sposób nie zachowywał się, jakby miałoby coś na miejscu. Wzięła głęboki oddech, próbując zrozumieć działania mężczyzny. Czy na pewno nic się nie stało? Bała się spytać, a jednocześnie chciała wiedzieć.
— Spokojnie, twoja słowa robi taką reklamę, że gdyby to była moja impreza, dostałbyś od paru osób z liścia na samym wejściu — z irytacji przyznała się do powodu niechęci do Galena. Krzywo uniosła dwa kąciki ust do góry. Może w końcu zapamięta, że każdej kobiecie należało się odrobinę szacunku. Powinien zdawać sobie z tego sprawę. Finalnie westchnęła ciężko, masując sobie skronie. Głowa ją rozbolała. Przypomniała sobie tę lamentującą przyjaciółkę. Aż zaczęła się zastanawiać, czy sama sobie nie była winna.
Prychnęła głośno.
— Mógłbyś przestać mnie mierzyć? Doskonale wiem, że ubieram się jak szmata, ale to mój wybór — czuła na sobie jego wzrok. Normalnie nie przejmowała się posiadaniem stanika, czy prześwitywaniem bielizny. Teraz wolała skupić się na tym, by nie patrzył na nią przenikliwym spojrzeniem. Czy w taki sam sposób lustrował ją, gdy oglądali gwiazdy?
— Może mimowolnie chciałeś się spotkać ze mną, a tak naprawdę udajesz jak chłopiec w podstawówce. Tak Cię bawi ciągnięcie za warkoczyki? — parsknęła, kręcąc głową. W ten sposób zaczęła wizualizować się jej wizja Galena. Nic na co warto byłoby zwrócić uwagę. Udawał wielkiego bogola, a tak naprawdę był tylko małym chłopcem. Wzięła głęboki oddech. Czemu on zawsze powodował u niej to drżenie serca? Pewnie z obrzydzenia.
Zmieszała się. Nie własna hipokryzją, a wspomnieniem na temat ust. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, zamaskowany przez niewielką ilość makijażu. Dalej widoczny. Poza nim nic się nie zmieniło. Wręcz miała ochotę jeszcze mocniej zaatakować.
— Ty naprawdę myślisz, że cały świat kręci się wokół twoich ust i twojego penisa? — spytała kpiącym tonem. Oczywiście, świat tylko krążyłby przy fiutach facetów, nic innego się nie liczyło poza ich ego — samolot to inwestycja w czas, a czas to pieniądz. Myślałam, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Myślałam, że ty to doskonale rozumiesz — stwierdziła oschłym tonem. Brew zaczęła jej delikatnie drgać. Finalnie wypuściła powietrze trzymane głęboko w płucach.
— Cudownie — stwierdziła krótko, tylko akurat teraz nie chciała mieć z nim wspólnego. Zmierzyła go wzrokiem, a sama ruszyła w stronę baru. Przywitała się z barmanem po hiszpańsku, a do Galena odezwała się, dopiero gdy mężczyzna postawił przed nim whiskey bez lodu. Naprawdę dobrze go sprawdziła. Na tyle by przejrzeć jego social media i zauważyć, że nigdy w szklance nie miał lodu. Typowy samiec alfa.
— Mam nadzieję, że whiskey bez lodu Ci odpowiada, ja raczej wolę kolorowe — przerwała, odwracając wzrok do barmana. Jeszcze kilka słów po hiszpańsku padło, łącznie z komplementem z jego strony i spytaniem, kim jest Galen. Problem w tym, że nie była w stanie mu powiedzieć jasno. Rzuciła coś jedynie o pracy, skomplikowanej relacji. Odwróciła głowę w stronę prezesa z uśmiechem — sex on the beach — jawna prowokacja. Tę rozmowę akurat pamiętała.
— Oj Galen, Galen — pokręciła głową, wzdychając ciężko. Dla niej wino było niczym krew płynąca w jej żyłach. To jasne, że będzie tutaj spędzała noce. Dla niej było to tak oczywiste, jak fakt że niebo było niebieskie. Bardziej ciekawiło ją, co go tutaj sprowadziło. Czuła się tak, jakby zobaczyła go teraz we własnej firmie. Niezbyt przyjemne uczucie, delikatnie dreszcze przeszły po jej skórze — twoja asystentka mogłaby postarać się o lepszy research twoich współpracowników i zająć się czymś więcej niż robienie Ci loda — stwierdziła chłodnym tonem, zakładając rękę na rękę. To był jej ulubiony typ człowieka. Nieprzygotowany. Na jej twarzy pojawił się grymas. Jak miała poważnie traktować mężczyznę, skoro nie znał podstawowych informacji o niej? Ona wiedziała dużo. Skandalista, prezes, wymiar penisa, a nawet coś tak prozaicznego jak wiek. Była przygotowana, by móc go gnieść za każdym razem. Chociaż najbardziej bawiła ją ta asystentka. Widziała, że go to bolało, a ona cały czas próbowała wbijać w niego szpilki. Zdenerwować go. Denerwowała ją ta wizja. Oczywiście, chodziło o upodlenie kobiety, na pewno nie chciałaby być na jej miejscu. Prawda?
Nie skomentowała neonów.
— Wydaje mi się, że masz coś na czole? — rzuciła, ograniczając dzielący ich dystans — to chyba słowo dupek, pasuje do Ciebie, Wyatt — bo szczerze bała się, do czego doszło w tych fragmentach gwieździstej nocy, której nie pamiętała. Chyba nic. Skoro w żaden sposób nie zachowywał się, jakby miałoby coś na miejscu. Wzięła głęboki oddech, próbując zrozumieć działania mężczyzny. Czy na pewno nic się nie stało? Bała się spytać, a jednocześnie chciała wiedzieć.
— Spokojnie, twoja słowa robi taką reklamę, że gdyby to była moja impreza, dostałbyś od paru osób z liścia na samym wejściu — z irytacji przyznała się do powodu niechęci do Galena. Krzywo uniosła dwa kąciki ust do góry. Może w końcu zapamięta, że każdej kobiecie należało się odrobinę szacunku. Powinien zdawać sobie z tego sprawę. Finalnie westchnęła ciężko, masując sobie skronie. Głowa ją rozbolała. Przypomniała sobie tę lamentującą przyjaciółkę. Aż zaczęła się zastanawiać, czy sama sobie nie była winna.
Prychnęła głośno.
— Mógłbyś przestać mnie mierzyć? Doskonale wiem, że ubieram się jak szmata, ale to mój wybór — czuła na sobie jego wzrok. Normalnie nie przejmowała się posiadaniem stanika, czy prześwitywaniem bielizny. Teraz wolała skupić się na tym, by nie patrzył na nią przenikliwym spojrzeniem. Czy w taki sam sposób lustrował ją, gdy oglądali gwiazdy?
— Może mimowolnie chciałeś się spotkać ze mną, a tak naprawdę udajesz jak chłopiec w podstawówce. Tak Cię bawi ciągnięcie za warkoczyki? — parsknęła, kręcąc głową. W ten sposób zaczęła wizualizować się jej wizja Galena. Nic na co warto byłoby zwrócić uwagę. Udawał wielkiego bogola, a tak naprawdę był tylko małym chłopcem. Wzięła głęboki oddech. Czemu on zawsze powodował u niej to drżenie serca? Pewnie z obrzydzenia.
Zmieszała się. Nie własna hipokryzją, a wspomnieniem na temat ust. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, zamaskowany przez niewielką ilość makijażu. Dalej widoczny. Poza nim nic się nie zmieniło. Wręcz miała ochotę jeszcze mocniej zaatakować.
— Ty naprawdę myślisz, że cały świat kręci się wokół twoich ust i twojego penisa? — spytała kpiącym tonem. Oczywiście, świat tylko krążyłby przy fiutach facetów, nic innego się nie liczyło poza ich ego — samolot to inwestycja w czas, a czas to pieniądz. Myślałam, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Myślałam, że ty to doskonale rozumiesz — stwierdziła oschłym tonem. Brew zaczęła jej delikatnie drgać. Finalnie wypuściła powietrze trzymane głęboko w płucach.
— Cudownie — stwierdziła krótko, tylko akurat teraz nie chciała mieć z nim wspólnego. Zmierzyła go wzrokiem, a sama ruszyła w stronę baru. Przywitała się z barmanem po hiszpańsku, a do Galena odezwała się, dopiero gdy mężczyzna postawił przed nim whiskey bez lodu. Naprawdę dobrze go sprawdziła. Na tyle by przejrzeć jego social media i zauważyć, że nigdy w szklance nie miał lodu. Typowy samiec alfa.
— Mam nadzieję, że whiskey bez lodu Ci odpowiada, ja raczej wolę kolorowe — przerwała, odwracając wzrok do barmana. Jeszcze kilka słów po hiszpańsku padło, łącznie z komplementem z jego strony i spytaniem, kim jest Galen. Problem w tym, że nie była w stanie mu powiedzieć jasno. Rzuciła coś jedynie o pracy, skomplikowanej relacji. Odwróciła głowę w stronę prezesa z uśmiechem — sex on the beach — jawna prowokacja. Tę rozmowę akurat pamiętała.
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Powieka mu drgnęła na wspomnienie o asystentce, mógł się tego spodziewać, że Marshall tak łatwo nie odpuści tematu, skoro znalazła jego słaby punkt. Bardzo starał się, żeby nim nie był, ale to nie było takie proste. Wierzył, że może te wakacje coś w tym temacie zmienią, a jednak w tym momencie, kiedy stanęła przed nim to aż go zemdliło. Będzie do tego wracała, ciągle i na okrągło.
- Moja asystentka ma do roboty lepsze rzeczy niż sprawdzanie, gdzie moi wspólnicy się... bawią - trochę inne słowa cisnęły mu się na usta, ale to ona przecież zaczęła. Tego loda nie skomentował, chociaż odruchowo zerknął na jej usta, może gdyby wtedy nie zachował odrobiny przyzwoitości, to teraz takie tematy dotyczyłyby kogoś zupełnie innego, niż jego sekretarka.
Kiedy znowu nazwała go dupkiem, to wywrócił oczami, słyszał już to, od niej też kilka razy. Może był dupkiem, w zasadzie nie wiele go to w tej chwili obchodziło, nie miał zamiaru nad tym płakać.
- Płyta ci się zacięła Marshall? - mruknął tylko - teraz będziesz za mną chodzić po terenie hotelu i każdej kobiecie do której podejdę powtarzać, że jestem dupkiem? Nie masz lepszych rzeczy do roboty, naprawdę? - zapytał, bo może go to nie obchodziło, ale jednak zamierzał spędzić tu czas w trochę milszych okolicznościach, niż wysłuchiwanie wciąż jej zaciętej płyty. Podrapał się po policzku, gdy powiedziała o tym liściu, do czego piła?
- To by był jakiś zlot desperatek, czy coś? - rzucił patrząc na nią z ukosa. A ona jako ta najbardziej zdesperowana, w najseksowniejszej sukience. Właściwie nie przeszkadzała mu ta sukienka, nawet mu się podobała. Wróć, mogła mu się podobać, gdyby nie była na niej, znowu. Chociaż przez chwilę nawet ją sobie wyobraził na tej marmurowej podłodze w jego pokoju z widokiem na ocean, za który słono zapłacił.
- Skoro tak, to nic mi do tego - rzucił na temat jej wyboru. I rzeczywiście odwrócił od niej wzrok. Nie było na co patrzeć. Może by było, gdyby to nie była Marshall.
Zmarszczył brwi zatrzymując wzrok na jej twarzy.
- Uwielbiasz to prawda? - zapytał pozwalając na moment ciszy między nimi, zanim powiedział jej co - pochlebiać sobie? I wmawiać, że za Tobą latam? Ale muszę Cię wyprowadzić z błędu Marshall. Poza tym warkoczyki już mnie nie kręcą - wzruszył ramionami. Westchnął ciężko, tylko jedna kobieta wciąż potrafiła przy nim dotrzeć do tego chłopca, ale na pewno nie była nią Marshall, nawet jakby zaplotła warkocze do ziemi, cóż.
Ależ ona psuła mu ten wyjazd, miał o niczym nie myśleć, odpocząć, odciąć się. Ale może się nie dało? W tej jednej chwili naprawdę zamarzył o tym drinku. Nawet z nią.
Na początku nie zauważył tego jej rumieńca, bo odwróciła od niej jego myśli tym gadaniem. Dopiero jej kolejne słowa sprawiły, że uniósł jedną brew i zwrócił na nią wzrok. Rumieniła się?
- A co ja na to poradzę? - zapytał wzruszając ramionami. Niech teraz Charity Marshall skłamie, że nigdy o tym nie myślała, i tak by jej nigdy nie uwierzył.
- Na wakacjach nie noszę zegarka - stwierdził i rzeczywiście nie miał go na nadgarstku. Sam jej to ostatnio powiedział, że czas to pieniądz, czyli nauczył coś Charity Marshall - cudownie.
Zmarszczył brwi patrząc na nią, najpierw sama zaprasza go na drinka, z później się krzywi. Kobiety. Nie sposób było ich zrozumieć.
Stanął przy barze, ale kiedy zobaczył, jak Charity rozmawia z barmanem, to dał im chwile, chociaż hiszpański rozumiał. Może nie był to język, który znał tak doskonale jak francuski, ale umiał się dogadać, ich rozmowę też zrozumiał. Gdy stanęła przed nim szklanka z whisky to od razu zacisnął na niej palce.
- A ja mam nadzieję, że wiesz też jaką piję - bo Galen lubił tylko whisky z górnej półki, wyszukany smak, a nie te popularne, które serwowali wszędzie. Upił dwa łyki, ta mu nawet smakowała. Pozostawiała na języku ostry smak.
- Niczego innego się po tobie nie spodziewałem Marshall - rzucił w odpowiedzi na te słowa o kolorowych drinkach, nawet by się zdziwił gdyby zamówiła coś z większą klasą. Nie skomentował jej wyboru, już powiedziała mu co myśli na temat seksu na plaży. Chociaż przez jedną krótką chwilę chciał zapytać, czy na coś liczy.
Zainteresowało go jednak coś innego.
- Co to znaczy, że nasza relacja jest skomplikowana? - wychwycił to z jej rozmowy z barmanem. To akurat go zaciekawiło, bo dla niego ta relacja była dość prosta. Opierała się wyłącznie na interesach.
Oparł łokieć na barze i odwrócił się do niej bokiem, wzrok utkwił w jej twarzy. Ciekawiło go co zaraz mu powie, jaką bajeczkę sprzeda. Przecież doskonale pamiętał, jak jej ciało spinało się pod jego dotykiem tamtej gwieździstej nocy.
Cherry Marshall
- Moja asystentka ma do roboty lepsze rzeczy niż sprawdzanie, gdzie moi wspólnicy się... bawią - trochę inne słowa cisnęły mu się na usta, ale to ona przecież zaczęła. Tego loda nie skomentował, chociaż odruchowo zerknął na jej usta, może gdyby wtedy nie zachował odrobiny przyzwoitości, to teraz takie tematy dotyczyłyby kogoś zupełnie innego, niż jego sekretarka.
Kiedy znowu nazwała go dupkiem, to wywrócił oczami, słyszał już to, od niej też kilka razy. Może był dupkiem, w zasadzie nie wiele go to w tej chwili obchodziło, nie miał zamiaru nad tym płakać.
- Płyta ci się zacięła Marshall? - mruknął tylko - teraz będziesz za mną chodzić po terenie hotelu i każdej kobiecie do której podejdę powtarzać, że jestem dupkiem? Nie masz lepszych rzeczy do roboty, naprawdę? - zapytał, bo może go to nie obchodziło, ale jednak zamierzał spędzić tu czas w trochę milszych okolicznościach, niż wysłuchiwanie wciąż jej zaciętej płyty. Podrapał się po policzku, gdy powiedziała o tym liściu, do czego piła?
- To by był jakiś zlot desperatek, czy coś? - rzucił patrząc na nią z ukosa. A ona jako ta najbardziej zdesperowana, w najseksowniejszej sukience. Właściwie nie przeszkadzała mu ta sukienka, nawet mu się podobała. Wróć, mogła mu się podobać, gdyby nie była na niej, znowu. Chociaż przez chwilę nawet ją sobie wyobraził na tej marmurowej podłodze w jego pokoju z widokiem na ocean, za który słono zapłacił.
- Skoro tak, to nic mi do tego - rzucił na temat jej wyboru. I rzeczywiście odwrócił od niej wzrok. Nie było na co patrzeć. Może by było, gdyby to nie była Marshall.
Zmarszczył brwi zatrzymując wzrok na jej twarzy.
- Uwielbiasz to prawda? - zapytał pozwalając na moment ciszy między nimi, zanim powiedział jej co - pochlebiać sobie? I wmawiać, że za Tobą latam? Ale muszę Cię wyprowadzić z błędu Marshall. Poza tym warkoczyki już mnie nie kręcą - wzruszył ramionami. Westchnął ciężko, tylko jedna kobieta wciąż potrafiła przy nim dotrzeć do tego chłopca, ale na pewno nie była nią Marshall, nawet jakby zaplotła warkocze do ziemi, cóż.
Ależ ona psuła mu ten wyjazd, miał o niczym nie myśleć, odpocząć, odciąć się. Ale może się nie dało? W tej jednej chwili naprawdę zamarzył o tym drinku. Nawet z nią.
Na początku nie zauważył tego jej rumieńca, bo odwróciła od niej jego myśli tym gadaniem. Dopiero jej kolejne słowa sprawiły, że uniósł jedną brew i zwrócił na nią wzrok. Rumieniła się?
- A co ja na to poradzę? - zapytał wzruszając ramionami. Niech teraz Charity Marshall skłamie, że nigdy o tym nie myślała, i tak by jej nigdy nie uwierzył.
- Na wakacjach nie noszę zegarka - stwierdził i rzeczywiście nie miał go na nadgarstku. Sam jej to ostatnio powiedział, że czas to pieniądz, czyli nauczył coś Charity Marshall - cudownie.
Zmarszczył brwi patrząc na nią, najpierw sama zaprasza go na drinka, z później się krzywi. Kobiety. Nie sposób było ich zrozumieć.
Stanął przy barze, ale kiedy zobaczył, jak Charity rozmawia z barmanem, to dał im chwile, chociaż hiszpański rozumiał. Może nie był to język, który znał tak doskonale jak francuski, ale umiał się dogadać, ich rozmowę też zrozumiał. Gdy stanęła przed nim szklanka z whisky to od razu zacisnął na niej palce.
- A ja mam nadzieję, że wiesz też jaką piję - bo Galen lubił tylko whisky z górnej półki, wyszukany smak, a nie te popularne, które serwowali wszędzie. Upił dwa łyki, ta mu nawet smakowała. Pozostawiała na języku ostry smak.
- Niczego innego się po tobie nie spodziewałem Marshall - rzucił w odpowiedzi na te słowa o kolorowych drinkach, nawet by się zdziwił gdyby zamówiła coś z większą klasą. Nie skomentował jej wyboru, już powiedziała mu co myśli na temat seksu na plaży. Chociaż przez jedną krótką chwilę chciał zapytać, czy na coś liczy.
Zainteresowało go jednak coś innego.
- Co to znaczy, że nasza relacja jest skomplikowana? - wychwycił to z jej rozmowy z barmanem. To akurat go zaciekawiło, bo dla niego ta relacja była dość prosta. Opierała się wyłącznie na interesach.
Oparł łokieć na barze i odwrócił się do niej bokiem, wzrok utkwił w jej twarzy. Ciekawiło go co zaraz mu powie, jaką bajeczkę sprzeda. Przecież doskonale pamiętał, jak jej ciało spinało się pod jego dotykiem tamtej gwieździstej nocy.
Cherry Marshall
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
Widziała jego reakcję na asystentkę. Biedna dziewczyna. Jeszcze nie wiedziała, w czyje szpony trafiła. Bezwzględny facet, który za grosz miał ludzkie uczucia. Opowiadający te romantyczne historie o gwiazdach. Nie miał w sobie nic ludzkiego. Nie przypominał człowieka.
— Najpierw musiałaby mieć wolne usta, by móc Ci to powiedzieć — prychnęła Cherry — ja się nie bawię, zdobyłam już jednego, nowego inwestora — rzuciła mimochodem, jakby nie było w tym nic zaskakującego. Mało ludzi przybywało na ten festiwal Lanzatory. Głównie Ci, którym nie robiło różnicy, ile zapłacą za daną butelkę. Cherry należała do jednej z takich osób, a z Hiszpanami wyjątkowo łatwo była w stanie się dogadać. Mówili tym samym rytmem, a ona rozumiała ich styl życia. Podążała tym trybem, jakby nic na świecie się nie liczyło. Finalnie nabrała powietrza do płuc.
Nie rozumiała, dlaczego on tak na nią działał.
— Tak, bo trudniej spytać oto, jaką masz chorobę weneryczną — wycedziła przez zęby, finalnie wzruszając ramionami. Niby okrutny sztylet, ale tym bardziej utwierdzał ją samą, że się nim brzydziła. Mógł mieć ten kilkudniowy zarost, niebieskie oczy,w których chciałaby zatonąć, oraz pewność siebie. Jednak finalnie nie zmieniało to tego, że brzydziła się takimi mężczyznami. Brali panienkę, a później znikali. — nie muszę. Twój smród unosi się w każdym pomieszczeniu. Z jakiegoś powodu żadna z Tobą nie rozmawiała — a może to ona naopowiadała im o Kanadyjczyku, który tylko chodzi i łamie serca? Nie widzi żadnej kobiety na widoku? Nie potrafiła wyjść z wrażenie, że niezależnie, gdzie by na kuli ziemskiej się znalazła, zaraz wyjdzie typiara, przelecona przez Wyatta. Denerwowało ją to. Żyłka by jej eksplodowała na samą myśl. Ile serc musiał zranić jeden kutas?
— Jak ruszysz głową, to się dowiesz. Powiedźmy to sobie jasno Galen, nie jestem desperatką. Nie dotknęłabym Cię za 100 milionów i najbardziej lukratywny kontrakt — czuła, jakby coś ją ukuło. Nagle wspomnienie z poprzedniego wieczoru do niej wróciło. Chciała wtedy go. Nie rozumiała jedynie, co się działo, gdy wpatrywali się w te gwiazdy. Sam pobyt tam pamiętała, jak przez mgłę. Jedynie tamto klęczenie przed toaletą, w trakcie którego próbowała usunąć z organizmu resztki cholernie drogiego wina. Irytowała ją ta niewiedza. Czy on wiedział coś, czego jej nie powiedział? Nie uprawiali seksu, ale czy nie musnęli się wargami? Brak informacji powodował mimowolne skurcze żołądka.
Uniosła jedynie kąciki ust. Następnym razem, gdy postanowi zmierzyć ją wzrokiem, sklepie go na kwaśne jabłko.
— Skoro w to wierzysz, to gratuluję — parsknęła krótko — musi być Ci ciężko być wiecznie w centrum atencji. — pokręciła głową, taksując go wzrokiem. Wcale nie zdziwiło jej jego zgoda z tym stwierdzeniem. Palant miał większego ego niż kutasa, była tego pewna — na uspokojenie powiem, że świat kręci się też wokół słońca. Wydaje się ono ważniejsze od twoich ust — odgryzła się mężczyźnie, jakby totalnie cała ich pogawędka po niej spływała jak po kaczce. Faktycznie tak czuła. Galen nie miał dla niej zbyt wielkiego znaczenia. Musiała poradzić sobie z codziennym życiem. Spojrzała na jego nadgarstek.
— Brak zegarka nie zatrzyma czasu — odsunęła się od niego na krok. Tym razem to ona miała zamiar czegoś go nauczyć — ale w twoim przypadku to lepiej, nie patrzysz na to jak Ci ucieka — albo ona zaraz zacznie przed nim uciekać. Denerwowało ją, że nawet w jej spokojnym przybytku musiała trafić akurat na niego. Owszem, był przystojny, mógłby się jej spodobać, gdyby nie ten bucowaty ton, brak poszanowania dla kobiet sukcesu i te ciągłe aluzje, że ona niby mu się podoba. W żadnym razie. Nawet by go nie dotknęła patykiem.
— Pewnie tanią, jak te wszystkie twoje dziewczynki — skwitowała krótko, a na jej twarzy pojawił się grymas. Zastanawiała się, czy sama sobie go obrzydza. Pewnie był dalej całkiem młody, mądry i przystojny. Czego mogłaby chcieć więcej od mężczyzny? Braku niechcianych spojrzeń, gdy pojawiłaby się z nim w miejscu publicznym. Tych pełnych współczucia. Oj dziewczyno, co ty żeś najlepszego zrobiła.
— Wychodzi na to, że jestem oczywista — mruknęła pod nosem, upijając spory łyk drinka. Nie była w stanie siedzieć przy nim na trzeźwo. Serce zbyt szybko zaczynało jej bić, a wolałaby się od niego odsunąć i przestać myśleć o mniej ważnych sprawach.
Rozumiał hiszpański? Brew zdążyła jej lekko drgnąć, zanim zdążyła się opanować.
— Że nie jestem pewna, co się stało ostatniego wieczoru, gdy się widzieliśmy — odpowiedziała, jakby od niechcenia. Finalnie powiedziała mu to wprost. Nie chciałaby wiedzieć, jeśli doszło do pocałunku, ale jednocześnie też chciała wiedzieć. Wiedza była cennym narzędziem, a ona była jego pozbawiona.
Widziała jego reakcję na asystentkę. Biedna dziewczyna. Jeszcze nie wiedziała, w czyje szpony trafiła. Bezwzględny facet, który za grosz miał ludzkie uczucia. Opowiadający te romantyczne historie o gwiazdach. Nie miał w sobie nic ludzkiego. Nie przypominał człowieka.
— Najpierw musiałaby mieć wolne usta, by móc Ci to powiedzieć — prychnęła Cherry — ja się nie bawię, zdobyłam już jednego, nowego inwestora — rzuciła mimochodem, jakby nie było w tym nic zaskakującego. Mało ludzi przybywało na ten festiwal Lanzatory. Głównie Ci, którym nie robiło różnicy, ile zapłacą za daną butelkę. Cherry należała do jednej z takich osób, a z Hiszpanami wyjątkowo łatwo była w stanie się dogadać. Mówili tym samym rytmem, a ona rozumiała ich styl życia. Podążała tym trybem, jakby nic na świecie się nie liczyło. Finalnie nabrała powietrza do płuc.
Nie rozumiała, dlaczego on tak na nią działał.
— Tak, bo trudniej spytać oto, jaką masz chorobę weneryczną — wycedziła przez zęby, finalnie wzruszając ramionami. Niby okrutny sztylet, ale tym bardziej utwierdzał ją samą, że się nim brzydziła. Mógł mieć ten kilkudniowy zarost, niebieskie oczy,
— Jak ruszysz głową, to się dowiesz. Powiedźmy to sobie jasno Galen, nie jestem desperatką. Nie dotknęłabym Cię za 100 milionów i najbardziej lukratywny kontrakt — czuła, jakby coś ją ukuło. Nagle wspomnienie z poprzedniego wieczoru do niej wróciło. Chciała wtedy go. Nie rozumiała jedynie, co się działo, gdy wpatrywali się w te gwiazdy. Sam pobyt tam pamiętała, jak przez mgłę. Jedynie tamto klęczenie przed toaletą, w trakcie którego próbowała usunąć z organizmu resztki cholernie drogiego wina. Irytowała ją ta niewiedza. Czy on wiedział coś, czego jej nie powiedział? Nie uprawiali seksu, ale czy nie musnęli się wargami? Brak informacji powodował mimowolne skurcze żołądka.
Uniosła jedynie kąciki ust. Następnym razem, gdy postanowi zmierzyć ją wzrokiem, sklepie go na kwaśne jabłko.
— Skoro w to wierzysz, to gratuluję — parsknęła krótko — musi być Ci ciężko być wiecznie w centrum atencji. — pokręciła głową, taksując go wzrokiem. Wcale nie zdziwiło jej jego zgoda z tym stwierdzeniem. Palant miał większego ego niż kutasa, była tego pewna — na uspokojenie powiem, że świat kręci się też wokół słońca. Wydaje się ono ważniejsze od twoich ust — odgryzła się mężczyźnie, jakby totalnie cała ich pogawędka po niej spływała jak po kaczce. Faktycznie tak czuła. Galen nie miał dla niej zbyt wielkiego znaczenia. Musiała poradzić sobie z codziennym życiem. Spojrzała na jego nadgarstek.
— Brak zegarka nie zatrzyma czasu — odsunęła się od niego na krok. Tym razem to ona miała zamiar czegoś go nauczyć — ale w twoim przypadku to lepiej, nie patrzysz na to jak Ci ucieka — albo ona zaraz zacznie przed nim uciekać. Denerwowało ją, że nawet w jej spokojnym przybytku musiała trafić akurat na niego. Owszem, był przystojny, mógłby się jej spodobać, gdyby nie ten bucowaty ton, brak poszanowania dla kobiet sukcesu i te ciągłe aluzje, że ona niby mu się podoba. W żadnym razie. Nawet by go nie dotknęła patykiem.
— Pewnie tanią, jak te wszystkie twoje dziewczynki — skwitowała krótko, a na jej twarzy pojawił się grymas. Zastanawiała się, czy sama sobie go obrzydza. Pewnie był dalej całkiem młody, mądry i przystojny. Czego mogłaby chcieć więcej od mężczyzny? Braku niechcianych spojrzeń, gdy pojawiłaby się z nim w miejscu publicznym. Tych pełnych współczucia. Oj dziewczyno, co ty żeś najlepszego zrobiła.
— Wychodzi na to, że jestem oczywista — mruknęła pod nosem, upijając spory łyk drinka. Nie była w stanie siedzieć przy nim na trzeźwo. Serce zbyt szybko zaczynało jej bić, a wolałaby się od niego odsunąć i przestać myśleć o mniej ważnych sprawach.
Rozumiał hiszpański? Brew zdążyła jej lekko drgnąć, zanim zdążyła się opanować.
— Że nie jestem pewna, co się stało ostatniego wieczoru, gdy się widzieliśmy — odpowiedziała, jakby od niechcenia. Finalnie powiedziała mu to wprost. Nie chciałaby wiedzieć, jeśli doszło do pocałunku, ale jednocześnie też chciała wiedzieć. Wiedza była cennym narzędziem, a ona była jego pozbawiona.
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
- Już sam nie wiem Marshall, czy przemawia przez Ciebie zazdrość o moją asystentkę, czy jakieś niespełnione fantazje? Że od kilku minut rozmawiamy o robieniu mi loda - rzucił, niby mimochodem, ale tak naprawde to chciał jej podnieść ciśnienie. Bo ona jemu podnosiła. Na tego inwestora nie powiedział nic, nie wierzył, że mogłaby mieć z Richardem jakiś romans, ale nie dlatego, że nagle zwątpił w rospustną Charit Marshall. Po prostu Richard bardzo kochał swoją żonę, raczej nie zrobiłby jej czegoś takiego, nawet ze słodką Cherry.
Nie, chwila, przecież ona nie była wcale słodka.
- Jeśli to podryw, to najpierw powinnaś zapytać, czy w ogóle pójdę z tobą do łóżka, a później jak się zabezpieczamy... A nie tak od tyłu, chyba, że to lubisz, co Marshall? - odpowiedział na ten jej tekst z chorobą weneryczną unosząc jedną brew. Może i Galen miewał różne panienki, ale jednak uważał na takie rzeczy, chociaż tego to pewnie o nim nie napisali na pudelku, może nawet właśnie coś przeciwnego. Znowu strzelił oczami, ale zaraz się uśmiechnął, delikatnie jednym kącikiem ust.
- Mnie też podobają się Twoje perfumy Charity, tak to się mówi, a nie smród... - powiedział zerkając na nią z ukosa. W zasadzie to już nawet zagadał z jedną ładną blondynką, tylko, że teraz obawiał się, że już widziała go z Cherry i nic z tego nie będzie. Cóż, będzie mógł rzeczywiście odpocząć na tym wyjeździe, może nawet to lepiej. Ta blondynka była chyba ze Skandynawii, mogła być dość chłodna w łóżku, nie to co hiszpański temperament. Jednak Galen był zwolennikiem tego drugiego.
- Okej, zapamiętaj te słowa Marshall, nie dotknęłabym cię Galen, nawet za milion dolarów... - patrzył jej w twarz, jakby zastanawiał się kiedy je odwoła. Na pewno je odwoła, on już o to zadba.
Nie, no przecież to wciąż była Charity Marshall, nie powinien jeśli o nią chodzi dbać o cokolwiek. Nic nie musiał jej udowadniać. A może powinien?
Westchnął ciężko, bo jego myśli schodziły na trochę inne tory, na takie, na które raczej nigdy nie powinny w jej obecności.
- Nie jest lekko, ale powinnaś coś o tym wiedzieć, przecież podobno wkładasz tę cholernie seksowną kieckę z premedytacją. Ktoś tutaj też lubi być w centrum uwagi - tym razem to on parsknął. Bawiło go odrobinę to, co mu zarzucała, sama nie będąc od niego wcale lepszą. Może nawet oni, o zgrozo, byli do siebie całkiem podobni?
- Wydaje mi się, że dla Ciebie jednak nie... - odpowiedział na to stwierdzenie o słońcu i jego ustach, niby mimochodem zerknął na jej pełne wargi pokryte zapewne bajecznie drogą szminką. Kiedy się odsunęła to on zrobił krok w jej kierunku. Czy tym razem to Charity Marshall bała się jego?
- Nie mam z tym problemu Marshall, staram się wykorzystać każdą sekundę, a dzisiaj jestem na wakacjach... Mogę wygospodarować kilka minut nawet na pogawędki na takim poziomie - nawet go to bawiło, ten poziom ich rozmowy. Sprowadzający się do jednego. Ale to chyba Wyatt go właśnie tak sprowadzał, chociaż to ona zaczynała.
- Cały wieczór będziemy wracać do moich partnerek? Nie wiem, mam Ci je zacząć wymieniać z imienia i nazwiska? A najlepiej to jeszcze podawać ile miały na koncie, w momencie, kiedy je stukałem? - czyżby zaczynała go wyprowadzać z równowagi? Może, odrobinę. Sięgnął po szklankę i wypił z niej większą połowę. Dokończy drinka i może znajdzie lepsze towarzystwo?
Tylko czy w tym całym hotelu było lepsze niż ona?
- Jesteś, odrobinę - powiedział i trochę się do niej przysunął wciąż opierając o ten bar, niby to przypadkiem. Jej kolejne słowa sprawiły, że uniósł do góry jedną brew. Czyli to o to chodziło. Charity Marshall nie pamiętała co się między nimi wydarzyło.
Mógł wykorzystać tę sytuację, nagadać jej głupot.
- Nic się nie stało, byłaś pijana, więc odwiozłem cię do domu - powiedział jednak spokojnie wzrokiem zatrzymując się na jej twarzy, jakby szukał w niej jakiejś nutki zawodu. Podniósł szklankę i opróżnił ją, a potem po hiszpańska zamówił drugą.
- Dupek, okazał się nie być dupkiem, przepraszam, że cię zawiodłem, liczyłaś na coś więcej? - kiedy barman postawił przed nim szklankę, to przysunął ją do siebie, ale jeszcze nie podniósł, bo wciąż patrzył się na nią badawczo.
Cherry Marshall
Nie, chwila, przecież ona nie była wcale słodka.
- Jeśli to podryw, to najpierw powinnaś zapytać, czy w ogóle pójdę z tobą do łóżka, a później jak się zabezpieczamy... A nie tak od tyłu, chyba, że to lubisz, co Marshall? - odpowiedział na ten jej tekst z chorobą weneryczną unosząc jedną brew. Może i Galen miewał różne panienki, ale jednak uważał na takie rzeczy, chociaż tego to pewnie o nim nie napisali na pudelku, może nawet właśnie coś przeciwnego. Znowu strzelił oczami, ale zaraz się uśmiechnął, delikatnie jednym kącikiem ust.
- Mnie też podobają się Twoje perfumy Charity, tak to się mówi, a nie smród... - powiedział zerkając na nią z ukosa. W zasadzie to już nawet zagadał z jedną ładną blondynką, tylko, że teraz obawiał się, że już widziała go z Cherry i nic z tego nie będzie. Cóż, będzie mógł rzeczywiście odpocząć na tym wyjeździe, może nawet to lepiej. Ta blondynka była chyba ze Skandynawii, mogła być dość chłodna w łóżku, nie to co hiszpański temperament. Jednak Galen był zwolennikiem tego drugiego.
- Okej, zapamiętaj te słowa Marshall, nie dotknęłabym cię Galen, nawet za milion dolarów... - patrzył jej w twarz, jakby zastanawiał się kiedy je odwoła. Na pewno je odwoła, on już o to zadba.
Nie, no przecież to wciąż była Charity Marshall, nie powinien jeśli o nią chodzi dbać o cokolwiek. Nic nie musiał jej udowadniać. A może powinien?
Westchnął ciężko, bo jego myśli schodziły na trochę inne tory, na takie, na które raczej nigdy nie powinny w jej obecności.
- Nie jest lekko, ale powinnaś coś o tym wiedzieć, przecież podobno wkładasz tę cholernie seksowną kieckę z premedytacją. Ktoś tutaj też lubi być w centrum uwagi - tym razem to on parsknął. Bawiło go odrobinę to, co mu zarzucała, sama nie będąc od niego wcale lepszą. Może nawet oni, o zgrozo, byli do siebie całkiem podobni?
- Wydaje mi się, że dla Ciebie jednak nie... - odpowiedział na to stwierdzenie o słońcu i jego ustach, niby mimochodem zerknął na jej pełne wargi pokryte zapewne bajecznie drogą szminką. Kiedy się odsunęła to on zrobił krok w jej kierunku. Czy tym razem to Charity Marshall bała się jego?
- Nie mam z tym problemu Marshall, staram się wykorzystać każdą sekundę, a dzisiaj jestem na wakacjach... Mogę wygospodarować kilka minut nawet na pogawędki na takim poziomie - nawet go to bawiło, ten poziom ich rozmowy. Sprowadzający się do jednego. Ale to chyba Wyatt go właśnie tak sprowadzał, chociaż to ona zaczynała.
- Cały wieczór będziemy wracać do moich partnerek? Nie wiem, mam Ci je zacząć wymieniać z imienia i nazwiska? A najlepiej to jeszcze podawać ile miały na koncie, w momencie, kiedy je stukałem? - czyżby zaczynała go wyprowadzać z równowagi? Może, odrobinę. Sięgnął po szklankę i wypił z niej większą połowę. Dokończy drinka i może znajdzie lepsze towarzystwo?
Tylko czy w tym całym hotelu było lepsze niż ona?
- Jesteś, odrobinę - powiedział i trochę się do niej przysunął wciąż opierając o ten bar, niby to przypadkiem. Jej kolejne słowa sprawiły, że uniósł do góry jedną brew. Czyli to o to chodziło. Charity Marshall nie pamiętała co się między nimi wydarzyło.
Mógł wykorzystać tę sytuację, nagadać jej głupot.
- Nic się nie stało, byłaś pijana, więc odwiozłem cię do domu - powiedział jednak spokojnie wzrokiem zatrzymując się na jej twarzy, jakby szukał w niej jakiejś nutki zawodu. Podniósł szklankę i opróżnił ją, a potem po hiszpańska zamówił drugą.
- Dupek, okazał się nie być dupkiem, przepraszam, że cię zawiodłem, liczyłaś na coś więcej? - kiedy barman postawił przed nim szklankę, to przysunął ją do siebie, ale jeszcze nie podniósł, bo wciąż patrzył się na nią badawczo.
Cherry Marshall
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Galen L. Wyatt
— Uspokój się rumaku — prychnęła Cherry, wywracając oczyma — jeszcze ż a d e n nie sprawił, że przed nim klęknęłam. Ty na pewno tego nie sprawisz — wycedziła mu przez usta, wpatrując się w niego intensywnym wzrokiem. Nigdy nie lubiła być uległa w łóżku. Jak dotąd żaden nie dał rady jej złamać. Zachowywała się jak królowa zarówno w łóżku, jak i poza nim. Czasami chciała mieć w sobie chwilę słabości, a potem przypominała sobie o słabym seksie, o tym że żaden nie potrafił ją odpowiednio zaspokoić. Może Galen byłby w stanie? Na pewno nie. Lepiej by skupił się na tej swojej asystentce. Pewnie miała specjalną poduszkę pod jego biurkiem, by móc go niego uklęknąć.
Zbił ją z tropu. Zamrugała kilka razy oczami, unosząc z dumą swój głowę do góry. Lubiła od tyłu? Nigdy się nad tym nie zastanawiała. To ona królowała, gdy do czegokolwiek dochodziło z płcią przeciwną.
— Urocze — skwitowała krótko, uśmiechając się krzywo — naprawdę uważasz, że trafiłeś na moją listę potencjalnych łóżkowych partnerów? — dodała lodowatym tonem. Irytował ją. Miał czelność rzucać jej tak jawne prowokacje. Zaśmiała się pod nosem. Sama była wyszczekana i nie miała zamiaru zamknąć swoich ust przez niego — Spokojnie Galen, mam wyższe standardy niż "od tyłu" — poza tym miała narzeczonego geja. Tylko tego nie miała zamiaru wypowiadać głośno. Mogła się z nim przekomarzać, kto kogo chciał bardziej. Mógł jej mydlić oczy, ale widziała jego spojrzenie, jak na nią patrzył. Nie mogła być mu obojętna.On dla niej też nie był — poza tym nawet gdybyś dostał zaproszenie, to nie skorzystałbyś. Jesteś zbyt strachliwy, by zasmakować prawdziwej kobiety — rzucała mu wyzwanie. Nie była pewna, czy sama była na to przygotowana. Irytował ją, wkurzał ją, wręcz wkurwiał, a ona dalej stała przy nim. Mogłaby dawno odejść, ale jego słowa, niebieskie oczy działały na nią jak brzytwa.
— Chociaż jedno z nas potrafi sprawić sobie odpowiednie — kąciki ust zaczynały jej drgać w nerwach. Miała ochotę zabić go oczami, rękoma. Czymkolwiek byle się zamknąć. Wcześniej nie działał na nią tak bardzo jak płachta na byka. Pierwszy raz poczuła faktyczną iskrę złości, gdy na niego patrzyła. Odkąd wrócił mu język do gęby?
— Mam nadzieję, że masz dobrą pamięć — wycedziła bez głębszego zastanowienia, taksując go mocno wzrokiem. Cokolwiek miałoby się wydarzyć, nigdy nie pozwoli, by jej dotknął. Może i jego dotyk ją koił, może miała chwilę słabości, gdy bardziej go chciała. Jednak teraz nie miało to jakiegokolwiek sensu. Chciała go zgnieść, popsuć.
— To może twój świat kręci wokół moich sukienek? — zaśmiała się. Stanęła na palcach, by powiedzieć mu więcej — to pewnie też zauważyłeś brak bielizny przy tych sukienkach — prychnęła, jakby miała być to prawda. Stanika faktycznie niezbyt często nosiła, za to koronkowe majtki dalej tkwiły na jej pośladkach. Chciała go sprowokować, wiedziała, że sprawdzi to wzrokiem. Czy jest tam ta delikatna linia bielizny?
— A ty co? Próbujesz zasmakować prawdziwego luksusu? — widziała to spojrzenie na jej ustach. Jej wzrok mimowolnie spadł na jego. Mogłaby ich skosztować. Nic by się nie stało. Tylko ona była trzeźwa i by na to sobie nie pozwoliła. Miała coś takiego, co nazywało się godnością. Chociaż niedługo mogłaby ją stracić. Wywróciła oczyma. Finalnie doszli do tego baru.
— Będę zdziwiona, jakbyś pamiętał imiona, chociażby dziesięciu z nich — stwierdziła finalnie. Tak próbowała wyprowadzić go z równowagi. Widziała, że się napił. Sama chwyciła, upijając drinka. Potrzebowała alkoholu, by nie skoczyć na niego i go nie rozszarpać. Mógł uważać się za ważniaka, ale na niej nie robiło to wrażenia. No może delikatne. Chociaż sama kwestia imion bardzo ją zastanawiała. Czy chciała je znać? Nie.
Parsknęła. Tego jeszcze nie słyszała. Naprawdę była oczywista? Wzięła głęboki oddech, próbując sobie to wytłumaczyć.
Prawdziwą konsternację na jej twarzy zobaczył teraz. Cherry otworzyła buzię, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Nie wiedziała, czy to bardziej ulga, czy coś innego. Finalnie zwróciła się do barmana, proszę o shoty. Wypiła cztery kolorowe i westchnęła ciężko.
— Przepraszam, nie wiedziałam... — powiedziała finalnie, wypuszczając całe powietrze, które zebrało się w jej płucach — może nie jesteś tak zły, jak mówiłam... Pójdę już — finalnie wstała i zaczęła iść w stronę hotelowej plaży z drinkiem w ręku. Potrzebowała się przewietrzyć. Pierwszy raz od kogoś uciekła.
— Uspokój się rumaku — prychnęła Cherry, wywracając oczyma — jeszcze ż a d e n nie sprawił, że przed nim klęknęłam. Ty na pewno tego nie sprawisz — wycedziła mu przez usta, wpatrując się w niego intensywnym wzrokiem. Nigdy nie lubiła być uległa w łóżku. Jak dotąd żaden nie dał rady jej złamać. Zachowywała się jak królowa zarówno w łóżku, jak i poza nim. Czasami chciała mieć w sobie chwilę słabości, a potem przypominała sobie o słabym seksie, o tym że żaden nie potrafił ją odpowiednio zaspokoić. Może Galen byłby w stanie? Na pewno nie. Lepiej by skupił się na tej swojej asystentce. Pewnie miała specjalną poduszkę pod jego biurkiem, by móc go niego uklęknąć.
Zbił ją z tropu. Zamrugała kilka razy oczami, unosząc z dumą swój głowę do góry. Lubiła od tyłu? Nigdy się nad tym nie zastanawiała. To ona królowała, gdy do czegokolwiek dochodziło z płcią przeciwną.
— Urocze — skwitowała krótko, uśmiechając się krzywo — naprawdę uważasz, że trafiłeś na moją listę potencjalnych łóżkowych partnerów? — dodała lodowatym tonem. Irytował ją. Miał czelność rzucać jej tak jawne prowokacje. Zaśmiała się pod nosem. Sama była wyszczekana i nie miała zamiaru zamknąć swoich ust przez niego — Spokojnie Galen, mam wyższe standardy niż "od tyłu" — poza tym miała narzeczonego geja. Tylko tego nie miała zamiaru wypowiadać głośno. Mogła się z nim przekomarzać, kto kogo chciał bardziej. Mógł jej mydlić oczy, ale widziała jego spojrzenie, jak na nią patrzył. Nie mogła być mu obojętna.
— Chociaż jedno z nas potrafi sprawić sobie odpowiednie — kąciki ust zaczynały jej drgać w nerwach. Miała ochotę zabić go oczami, rękoma. Czymkolwiek byle się zamknąć. Wcześniej nie działał na nią tak bardzo jak płachta na byka. Pierwszy raz poczuła faktyczną iskrę złości, gdy na niego patrzyła. Odkąd wrócił mu język do gęby?
— Mam nadzieję, że masz dobrą pamięć — wycedziła bez głębszego zastanowienia, taksując go mocno wzrokiem. Cokolwiek miałoby się wydarzyć, nigdy nie pozwoli, by jej dotknął. Może i jego dotyk ją koił, może miała chwilę słabości, gdy bardziej go chciała. Jednak teraz nie miało to jakiegokolwiek sensu. Chciała go zgnieść, popsuć.
— To może twój świat kręci wokół moich sukienek? — zaśmiała się. Stanęła na palcach, by powiedzieć mu więcej — to pewnie też zauważyłeś brak bielizny przy tych sukienkach — prychnęła, jakby miała być to prawda. Stanika faktycznie niezbyt często nosiła, za to koronkowe majtki dalej tkwiły na jej pośladkach. Chciała go sprowokować, wiedziała, że sprawdzi to wzrokiem. Czy jest tam ta delikatna linia bielizny?
— A ty co? Próbujesz zasmakować prawdziwego luksusu? — widziała to spojrzenie na jej ustach. Jej wzrok mimowolnie spadł na jego. Mogłaby ich skosztować. Nic by się nie stało. Tylko ona była trzeźwa i by na to sobie nie pozwoliła. Miała coś takiego, co nazywało się godnością. Chociaż niedługo mogłaby ją stracić. Wywróciła oczyma. Finalnie doszli do tego baru.
— Będę zdziwiona, jakbyś pamiętał imiona, chociażby dziesięciu z nich — stwierdziła finalnie. Tak próbowała wyprowadzić go z równowagi. Widziała, że się napił. Sama chwyciła, upijając drinka. Potrzebowała alkoholu, by nie skoczyć na niego i go nie rozszarpać. Mógł uważać się za ważniaka, ale na niej nie robiło to wrażenia. No może delikatne. Chociaż sama kwestia imion bardzo ją zastanawiała. Czy chciała je znać? Nie.
Parsknęła. Tego jeszcze nie słyszała. Naprawdę była oczywista? Wzięła głęboki oddech, próbując sobie to wytłumaczyć.
Prawdziwą konsternację na jej twarzy zobaczył teraz. Cherry otworzyła buzię, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Nie wiedziała, czy to bardziej ulga, czy coś innego. Finalnie zwróciła się do barmana, proszę o shoty. Wypiła cztery kolorowe i westchnęła ciężko.
— Przepraszam, nie wiedziałam... — powiedziała finalnie, wypuszczając całe powietrze, które zebrało się w jej płucach — może nie jesteś tak zły, jak mówiłam... Pójdę już — finalnie wstała i zaczęła iść w stronę hotelowej plaży z drinkiem w ręku. Potrzebowała się przewietrzyć. Pierwszy raz od kogoś uciekła.
-
Oficjalnie prezes Northexu, nieoficjalnie: człowiek, który potrafi zamówić kawę w czterech językach, ale nie pamięta hasła do służbowej poczty.
Lubi dobre garnitury, gorsze decyzje i ludzi, którzy nie pytają o zbyt wiele.
Ma dyplom z Ivy League i doktorat z komplikowania sobie życia.
Prawdopodobnie jedyny człowiek w Toronto, który raz przespał się z profesorką, raz z modelką, i raz – z poczuciem winy (to ostatnie nie trwało długo).
Nie ogarnia Exceli, ale ma świetne wyczucie do ludzi.
Mówią, że wszystko mu się udaje. Ale nikt nie widzi, ile razy prawie nie spadł z własnego piedestału.nieobecnośćtakwątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Uniósł jedną brew, ta puszczalska Charity Marshall jeszcze przed nikim nie kleknęła? Nie chciało mu się w to wierzyć, inne rzeczy o niej słyszał, chociaż w zasadzie to sam już zaczynał w nie wątpić. Może jednak Cherry po prostu znała się na swojej pracy?
- Teraz rzucasz mi wyzwanie, czy udajesz niedostępną? Bo trochę się pogubiłem - chociaż przeczuwał, że jednak to pierwsze. Nawet mu się to podobało, że Charity Marshall nie była uległa. Chociaż może wcale nie powinno? Na pewno nie powinno.
Patrzył na jej minę z odrobiną satysfakcji, czyżby zabrakło jej języka w gębie? Pyskata Charity Marshall nie wiedziała co odpowiedzieć? Liczył na to, że wkońcu ją uciszy.
- Czyli oni są tylko potencjalni? A myślałem, że umiesz się bawić - wywrócił oczami, tego był pewny, że na tej potencjalnej liście się znajdował. Nawet jeśli ten jej ton mógłby zmrozić krew w żyłach, na Wyattcie jednak nie robił wrażenia.
- Czyli skoro od tyłu nie lubisz... - zaczął powoli przechylając głowę na bok - mam zgadywać dalej? Czy damy sobie z tym spokój? - chociaż przez myśl przeszło mu jeszcze kilka innych pozycji. Starał się za to skarcić w myślach, za to, że miał w ogóle takie myśli na jej temat, ale jakoś mu to nie wyszło. Bawiło go to prowokowanie jej, to jak się obruszała, jak nadymała usta zdenerwowana.
- Przekonaj się Marshall, kto dzisiaj jest strachliwy - znowu się do niej przesunął. Stali już praktycznie tak blisko siebie, że dzieliły ich jedynie centymetry, a Galen naprawdę poczuł odurzający zapach jej mocnych perfum. Naprawdę mu się podobały.
- Moje są nowe, w zasadzie jeszcze ich nie testowałem, ale skoro ci się nie podobają, to może rzeczywiście nie są warte uwagi - powiedział spokojnie, ale prawda jest taka, że Galen używał od lat jednych perfum, sprawdzonych i niezawodnych. Na jej kolejne słowa, tylko zerknął w dół, dzielące ich centymetry w tej chwili już nie istniały, stał tuż obok niej.
- Ja mam, a Ty Charity? - on nie obiecał, że nikogo nie dotknie, nie musiał się dzisiaj pilnować. Był w końcu na wakacjach.
- Skoro wybierasz je pod kolor moich oczów, to może coś w tym jest? - uniósł jedną brew, przecież pamiętał tę niebieską sukienkę, sama ją wybrała, więc kogo świat tutaj się kręci wokół czego? Bo może jej wokół jego niebieskich oczu?
- Zauważyłem - powiedział łagodnie i rzeczywiście spuścił wzrok na dół, ale właściwie chyba nie zauważył, że go oszukiwała. Na jej kolejne pytanie oblizał wargi, może w momencie, w którym patrzyła akurat na jego usta? Może z premedytacją?
- Poczekaj, jak to było? Wyatt wreszcie będziesz mógł zasmakować tej drogiej szminki? - coś w ten deseń. Dokładnie nie pamiętał, ale sens był jeden. Jej usta rzeczywiście mogły mieć smak luksusu.
Zwnowu wywrócił oczami. Nie pamiętał, bo imiona wtedy nie były ważne, nie były na tyle dobre, żeby mógł je powtarzać, wystarczyło, że one znały jego.
- Boję się, że je znajdziesz i zapiszesz do tego swojego klubu desperatek - parsknął i podniósł szklankę, żeby znowu z niej upić. Mogła próbować dalej, szukać czegoś, co znowu go ubodzie, nawet podobało mu się to jaka była w tym uparta.
Ale nagle wyraz twarzy Charity Marshall się zmienił, nie umknęło to jego uwadze, bo przecież nie spuszczał z niej wzroku. Kiedy zamówiła te szoty to on w tym czasie wypił swoją whisky i zamówił kolejną, podwójną.
Czekał na to, aż znowu zacznie mu pyskować, a ona zamiast tego...
Go przeprosiła?
I jeszcze chciała sobie pójść?
Naprawdę go to zaskoczyło, Charity Marshall potrafiła go przeprosić? A teraz przed nim uciekła?
Nie myślał długo, bo w jego głowie w jednej sekundzie pojawiło się zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, opróżnił szklankę za jednym zamachem i odstawił ją na blat.
Dogonił ją na schodach.
Sam nie wiedział dlaczego to robi. Czuł, że wcale nie powinien. Ale jakiś dziwny impuls kazał mu wykonać kolejny ruch, sięgnął do jej nadgarstka, żeby zacisnąć na nim palce, zatrzymać ją gdzieś w połowie tych bajecznych, marmurowcyh schodów.
- Cherry, zaczekaj... - powiedział tylko tyle, ale szarpnął ją, żeby się do niego odwróciła, żeby na niego spojrzała - nie uciekaj... Proszę - tego nie miał w planach. Galen Wyatt się nie prosił, nikogo, o nic, a już jej zwłaszcza nie powinien.
Cherry Marshall
- Teraz rzucasz mi wyzwanie, czy udajesz niedostępną? Bo trochę się pogubiłem - chociaż przeczuwał, że jednak to pierwsze. Nawet mu się to podobało, że Charity Marshall nie była uległa. Chociaż może wcale nie powinno? Na pewno nie powinno.
Patrzył na jej minę z odrobiną satysfakcji, czyżby zabrakło jej języka w gębie? Pyskata Charity Marshall nie wiedziała co odpowiedzieć? Liczył na to, że wkońcu ją uciszy.
- Czyli oni są tylko potencjalni? A myślałem, że umiesz się bawić - wywrócił oczami, tego był pewny, że na tej potencjalnej liście się znajdował. Nawet jeśli ten jej ton mógłby zmrozić krew w żyłach, na Wyattcie jednak nie robił wrażenia.
- Czyli skoro od tyłu nie lubisz... - zaczął powoli przechylając głowę na bok - mam zgadywać dalej? Czy damy sobie z tym spokój? - chociaż przez myśl przeszło mu jeszcze kilka innych pozycji. Starał się za to skarcić w myślach, za to, że miał w ogóle takie myśli na jej temat, ale jakoś mu to nie wyszło. Bawiło go to prowokowanie jej, to jak się obruszała, jak nadymała usta zdenerwowana.
- Przekonaj się Marshall, kto dzisiaj jest strachliwy - znowu się do niej przesunął. Stali już praktycznie tak blisko siebie, że dzieliły ich jedynie centymetry, a Galen naprawdę poczuł odurzający zapach jej mocnych perfum. Naprawdę mu się podobały.
- Moje są nowe, w zasadzie jeszcze ich nie testowałem, ale skoro ci się nie podobają, to może rzeczywiście nie są warte uwagi - powiedział spokojnie, ale prawda jest taka, że Galen używał od lat jednych perfum, sprawdzonych i niezawodnych. Na jej kolejne słowa, tylko zerknął w dół, dzielące ich centymetry w tej chwili już nie istniały, stał tuż obok niej.
- Ja mam, a Ty Charity? - on nie obiecał, że nikogo nie dotknie, nie musiał się dzisiaj pilnować. Był w końcu na wakacjach.
- Skoro wybierasz je pod kolor moich oczów, to może coś w tym jest? - uniósł jedną brew, przecież pamiętał tę niebieską sukienkę, sama ją wybrała, więc kogo świat tutaj się kręci wokół czego? Bo może jej wokół jego niebieskich oczu?
- Zauważyłem - powiedział łagodnie i rzeczywiście spuścił wzrok na dół, ale właściwie chyba nie zauważył, że go oszukiwała. Na jej kolejne pytanie oblizał wargi, może w momencie, w którym patrzyła akurat na jego usta? Może z premedytacją?
- Poczekaj, jak to było? Wyatt wreszcie będziesz mógł zasmakować tej drogiej szminki? - coś w ten deseń. Dokładnie nie pamiętał, ale sens był jeden. Jej usta rzeczywiście mogły mieć smak luksusu.
Zwnowu wywrócił oczami. Nie pamiętał, bo imiona wtedy nie były ważne, nie były na tyle dobre, żeby mógł je powtarzać, wystarczyło, że one znały jego.
- Boję się, że je znajdziesz i zapiszesz do tego swojego klubu desperatek - parsknął i podniósł szklankę, żeby znowu z niej upić. Mogła próbować dalej, szukać czegoś, co znowu go ubodzie, nawet podobało mu się to jaka była w tym uparta.
Ale nagle wyraz twarzy Charity Marshall się zmienił, nie umknęło to jego uwadze, bo przecież nie spuszczał z niej wzroku. Kiedy zamówiła te szoty to on w tym czasie wypił swoją whisky i zamówił kolejną, podwójną.
Czekał na to, aż znowu zacznie mu pyskować, a ona zamiast tego...
Go przeprosiła?
I jeszcze chciała sobie pójść?
Naprawdę go to zaskoczyło, Charity Marshall potrafiła go przeprosić? A teraz przed nim uciekła?
Nie myślał długo, bo w jego głowie w jednej sekundzie pojawiło się zbyt wiele pytań bez odpowiedzi, opróżnił szklankę za jednym zamachem i odstawił ją na blat.
Dogonił ją na schodach.
Sam nie wiedział dlaczego to robi. Czuł, że wcale nie powinien. Ale jakiś dziwny impuls kazał mu wykonać kolejny ruch, sięgnął do jej nadgarstka, żeby zacisnąć na nim palce, zatrzymać ją gdzieś w połowie tych bajecznych, marmurowcyh schodów.
- Cherry, zaczekaj... - powiedział tylko tyle, ale szarpnął ją, żeby się do niego odwróciła, żeby na niego spojrzała - nie uciekaj... Proszę - tego nie miał w planach. Galen Wyatt się nie prosił, nikogo, o nic, a już jej zwłaszcza nie powinien.
Cherry Marshall
zgrozo
lania wody i gry o niczym; kończenia posta w tym samym momencie co ja; stania w miejscu; nudnego, miłego życia