my crash, your calling
: ndz lip 27, 2025 6:16 pm
— Psujesz cały dowcip — westchnęła ciężko, choć z kiepsko ukrywanym rozbawieniem.
Czego się jednak spodziewać po dzikusie z północy? Prawdopodobnie nie najlepszego poczucia humoru i rozumienia żartów, ale można było też powiedzieć, że trochę się wyrabiał.
Powoli, bardzo powoli.
Dało się wyciągnąć człowieka z Korei Północnej, ale Korei Północnej z człowieka już nie. I teraz się nasłuchała o tym, że tacy potencjalni kanibale z Syberii to raczej nie wybrzydzają, bo i tak nie mają co jeść. Zupełnie jak na północy.
A ona powiedziała to tylko po to, aby dokuczyć mu. Nie w temacie głodzenia, a w tym, że on z jego charakterem to raczej raz że gorzki, dwa że salty. Trzy, że zepsuty. Ale to sam sobie dodał.
Patrząc teraz na możliwe zakażenie, to nawet zepsuty się zgadzało.
Zatrzymała się na moment, by przenieść spojrzenie z rany na jego wspomnianą gębę.
— Trudno powiedzieć, że nie ma — odparła. Dość dyplomatycznie. — Ale jeszcze trochę i zamiast tej gęby będziesz miał jednego, wielkiego strupa. Wtedy nie będzie. — Nie to, żeby ciągnęły ją egzotyczne urody, bo w zasadzie trudno było powiedzieć, żeby ciągnęło ją do czegokolwiek u facetów, ale w jego przypadku mogła stwierdzić, że było na co patrzeć.
Choć to pewnie szybciej kwestia tego, że była w jakiś sposób do niego przywiązana i przez to mógł wydawać się atrakcyjniejszy. Bardziej niż reszta męskiej populacji.
Wysłuchała tego, co miało dotyczyć jego przylotu tutaj. Śmigłowcem. Ukradzionym z lotniskowca. O tym, że jakiś tamtejszy wojskowy był na tyle uprzejmy i zrobił mu kurs pilotowania.
Wątpiła, że zrobił to z dobroci serca. Zwłaszcza, jak miał to być kradziony śmigłowiec.
I zwłaszcza, jak się już trochę znało Damona.
No ale chopper miał nie być opcją. To wydawało się logiczne już na samym początku, kiedy wsiedli w samochód i pojechali… gdzieś.
— Cóż, mogę powiedzieć, jako ktoś, kto trochę się zna, że to wina mniej twoja a bardziej pogody — rzuciła, pozwalając sobie na drobny, minimalistyczny półuśmiech. Jako osoba, która w szeregu posiadanych umiejętności miała przede wszystkim pilotaż maszyn latających, mogła z pewną stanowczością stwierdzić, że pilotowanie śmigłowców przy takiej pogodzie, jaką mieli ledwie kilkanaście godzin temu, nie należało do prostych zadań. Nie mówiąc już o faktycznym posadzeniu takiej maszyny przy zawierusze, jaka wtedy panowała.
Mogła tez powiedzieć, że dobrze, że mu się nic nie stało, ale wątpiła, by chciał tego słuchać. Wystarczyło, że dzielnie znosił to, jak go opatrywała i już nie syczał, że wcale mu nie jest to potrzebne. Głupio chyba byłoby go denerwować bardziej jeszcze troską ubraną w słowa.
Nie, żeby przed chwilą to zrobiła. Ale w ten ich upośledzony, znośny sposób. Pod przykrywką pseudokomplementu, ale i zaczepki, w tym wypadku.
W ciszy słuchała tego, co mówił dalej. Rzeczywiście brzmiało to jak coś, co powiedziałby smutny, biedny cywil z Korei Północnej, który rypał w polu dniami i nocami. Nawet nie mogła uwierzyć w to, że pracował w polu, bo mówił że jako dziecko o tym marzył, więc to się wykluczało.
Ale o tym, że jego tożsamość jest dla niej mało wiarygodna, wiedzieli raczej oboje.
— Ty tu rządzisz — odpowiedziała. Bez żadnego podszycia, bez uszczypliwości. Po prostu – akceptując ten układ. Widać było, że dla niego to nie pierwszyzna, że jest rozgarnięty i dobrze działa w takich sytuacjach. I nawet jeśli ona była tu oficjalnie wojskową, to wiadomo, jak reszta wojska patrzyła na siły powietrzne. Jak na rozpieszczone pieski, które zawsze się wysypiały i zawsze spały na miękkim.
Rzeczywistość była zgoła inna, ale szkoda było czasu i energii na próby sprostowywania czegoś, co już się tak głęboko utarło.
Zresztą – on był znacznie bardziej sprawny w tym momencie, w kwestii funkcjonowania umysłu. Wypoczął, o tyle o ile, w odróżnieniu do niej, która sama zgłosiła się na pierwszą wachtę i która teraz była po prostu zmęczona.
— Mają też raczej agregat prądotwórczy — stwierdziła, podnosząc się, ze wsparciem mebla. Już sama sobie potrzyma rękę w górze, żeby go nie spowalniać i dać możliwość działania. Zresztą – najbardziej jej to było potrzebne, kiedy opatrywała jego – aby przypadkiem, odruchowo, nie sięgnąć do niego rozwaloną ręką.
A skoro mieli agregat, to mieli też paliwo do niego. W razie gdyby miało się okazać, że samochodu nie ma, bo albo faktycznie poruszali się tylko saniami, albo pojazd wziął ktoś inny, pojechać po przyprawy na gulasz z człowieka.
— Ale ultralekki samolot w tej pogodzie to raczej kiepski pomysł. Śmigłowiec też. Zwłaszcza, że są raczej kiepskie szanse, że to ja będę pilotem. — Spojrzała na niego dość wymownie, tak jakby to miało przekazać, że jeśli już przyjdzie co do czego, to on będzie dźwigał dupsko maszyny, a potem ją sadzał. Jeśli to będzie samolot to pół biedy w trakcie lotu, bo to przejmie autopilot, ale chopper?
Damon Tae
Czego się jednak spodziewać po dzikusie z północy? Prawdopodobnie nie najlepszego poczucia humoru i rozumienia żartów, ale można było też powiedzieć, że trochę się wyrabiał.
Powoli, bardzo powoli.
Dało się wyciągnąć człowieka z Korei Północnej, ale Korei Północnej z człowieka już nie. I teraz się nasłuchała o tym, że tacy potencjalni kanibale z Syberii to raczej nie wybrzydzają, bo i tak nie mają co jeść. Zupełnie jak na północy.
A ona powiedziała to tylko po to, aby dokuczyć mu. Nie w temacie głodzenia, a w tym, że on z jego charakterem to raczej raz że gorzki, dwa że salty. Trzy, że zepsuty. Ale to sam sobie dodał.
Patrząc teraz na możliwe zakażenie, to nawet zepsuty się zgadzało.
Zatrzymała się na moment, by przenieść spojrzenie z rany na jego wspomnianą gębę.
— Trudno powiedzieć, że nie ma — odparła. Dość dyplomatycznie. — Ale jeszcze trochę i zamiast tej gęby będziesz miał jednego, wielkiego strupa. Wtedy nie będzie. — Nie to, żeby ciągnęły ją egzotyczne urody, bo w zasadzie trudno było powiedzieć, żeby ciągnęło ją do czegokolwiek u facetów, ale w jego przypadku mogła stwierdzić, że było na co patrzeć.
Choć to pewnie szybciej kwestia tego, że była w jakiś sposób do niego przywiązana i przez to mógł wydawać się atrakcyjniejszy. Bardziej niż reszta męskiej populacji.
Wysłuchała tego, co miało dotyczyć jego przylotu tutaj. Śmigłowcem. Ukradzionym z lotniskowca. O tym, że jakiś tamtejszy wojskowy był na tyle uprzejmy i zrobił mu kurs pilotowania.
Wątpiła, że zrobił to z dobroci serca. Zwłaszcza, jak miał to być kradziony śmigłowiec.
I zwłaszcza, jak się już trochę znało Damona.
No ale chopper miał nie być opcją. To wydawało się logiczne już na samym początku, kiedy wsiedli w samochód i pojechali… gdzieś.
— Cóż, mogę powiedzieć, jako ktoś, kto trochę się zna, że to wina mniej twoja a bardziej pogody — rzuciła, pozwalając sobie na drobny, minimalistyczny półuśmiech. Jako osoba, która w szeregu posiadanych umiejętności miała przede wszystkim pilotaż maszyn latających, mogła z pewną stanowczością stwierdzić, że pilotowanie śmigłowców przy takiej pogodzie, jaką mieli ledwie kilkanaście godzin temu, nie należało do prostych zadań. Nie mówiąc już o faktycznym posadzeniu takiej maszyny przy zawierusze, jaka wtedy panowała.
Mogła tez powiedzieć, że dobrze, że mu się nic nie stało, ale wątpiła, by chciał tego słuchać. Wystarczyło, że dzielnie znosił to, jak go opatrywała i już nie syczał, że wcale mu nie jest to potrzebne. Głupio chyba byłoby go denerwować bardziej jeszcze troską ubraną w słowa.
Nie, żeby przed chwilą to zrobiła. Ale w ten ich upośledzony, znośny sposób. Pod przykrywką pseudokomplementu, ale i zaczepki, w tym wypadku.
W ciszy słuchała tego, co mówił dalej. Rzeczywiście brzmiało to jak coś, co powiedziałby smutny, biedny cywil z Korei Północnej, który rypał w polu dniami i nocami. Nawet nie mogła uwierzyć w to, że pracował w polu, bo mówił że jako dziecko o tym marzył, więc to się wykluczało.
Ale o tym, że jego tożsamość jest dla niej mało wiarygodna, wiedzieli raczej oboje.
— Ty tu rządzisz — odpowiedziała. Bez żadnego podszycia, bez uszczypliwości. Po prostu – akceptując ten układ. Widać było, że dla niego to nie pierwszyzna, że jest rozgarnięty i dobrze działa w takich sytuacjach. I nawet jeśli ona była tu oficjalnie wojskową, to wiadomo, jak reszta wojska patrzyła na siły powietrzne. Jak na rozpieszczone pieski, które zawsze się wysypiały i zawsze spały na miękkim.
Rzeczywistość była zgoła inna, ale szkoda było czasu i energii na próby sprostowywania czegoś, co już się tak głęboko utarło.
Zresztą – on był znacznie bardziej sprawny w tym momencie, w kwestii funkcjonowania umysłu. Wypoczął, o tyle o ile, w odróżnieniu do niej, która sama zgłosiła się na pierwszą wachtę i która teraz była po prostu zmęczona.
— Mają też raczej agregat prądotwórczy — stwierdziła, podnosząc się, ze wsparciem mebla. Już sama sobie potrzyma rękę w górze, żeby go nie spowalniać i dać możliwość działania. Zresztą – najbardziej jej to było potrzebne, kiedy opatrywała jego – aby przypadkiem, odruchowo, nie sięgnąć do niego rozwaloną ręką.
A skoro mieli agregat, to mieli też paliwo do niego. W razie gdyby miało się okazać, że samochodu nie ma, bo albo faktycznie poruszali się tylko saniami, albo pojazd wziął ktoś inny, pojechać po przyprawy na gulasz z człowieka.
— Ale ultralekki samolot w tej pogodzie to raczej kiepski pomysł. Śmigłowiec też. Zwłaszcza, że są raczej kiepskie szanse, że to ja będę pilotem. — Spojrzała na niego dość wymownie, tak jakby to miało przekazać, że jeśli już przyjdzie co do czego, to on będzie dźwigał dupsko maszyny, a potem ją sadzał. Jeśli to będzie samolot to pół biedy w trakcie lotu, bo to przejmie autopilot, ale chopper?
Damon Tae