Strona 1 z 1

Static, smoke & something like fate

: czw lip 17, 2025 4:47 pm
autor: Bowie Vance
Static, smoke & something like fate
It was one of those nights where the city whispered just try it.
outfit
   Nie był dzisiaj sobą, chociaż jak tu takim być, skoro oczy otwiera się dopiero po południu? Może gdyby nie grał z kumplem w Valorant do szóstej rano, to bardziej by kontaktował. Mlasnął cicho, wyciągając dłoń w bok, żeby na szafce przy łóżku zlokalizować palcami swój telefon. Sprawdził godzinę i zerknął na sporą liczbę powiadomień, ale nie chciało mu się tego wszystkiego sprawdzać, więc zamknął jeszcze na chwilę oczy, a potem przekręcił się i zsunął razem z pościelą na podłogę, bo z niej zdecydowanie bardziej wypada wstać.
   Być może nawet by mu się to udało, gdyby sobie nie przypomniał nagle o rozmowie z maniakiem elektroniki, co sprawiło, że znowu sięgnął po telefon i dalej leżąc na podłodze sprawdził Instagrama szybciej, niż pomyślał, że przydałaby mu się kawa. To znaczyło, że wyjątkowo szybko. Przesunął wzrokiem po wiadomościach i zmrużył lekko oczy, zastanawiając się nad czymś.
   一 Hey Siri, play Rebels under neon skies playlist 一 powiedział na głos, a po odpowiedzi Siri, z głośników rozwieszonych w całym apartamencie pod sufitem, rozległy się dźwięki pierwszego utworu ze wskazanej playlisty. Wygrzebał się z cienkiej, letniej kołdry i zawlókł tyłek pod prysznic, gdzie spędził dobre dwadzieścia minut i dopiero potem skoczył do kuchni po kawę. Wypił ją przy wyspie kuchennej, odsłuchując wiadomość od matki, która postanowiła opisać mu kolejną odkrywczą, oczyszczającą myśl, prowadzącą do miliona różnych wniosków, co podsumowała jako kosmiczną przygodę z ziemskim umysłem i zażądała od niego podzielenia się jego własną refleksją. Tak, na pewno to zrobi, kiedy tylko gałki oczne przestaną go boleć od wywracania nimi.
   Podrzucił telefon i złapał go zręcznie, znowu trochę zamyślony. W końcu ruszył do sypialni, gdzie o mało co znowu nie wylądował na ziemi, kiedy zaplątał się w nogawki spodni, próbując wciągnąć je na dupę. Wskoczył jeszcze w jakiś przypadkowy, czysty t-shirt i otworzył szafę, w które trzymał jakieś pudła po starych prezentach od ojca. Usiadł na ziemi po turecku i zaczął je przeglądać, odrzucając starocie, które na pewno się nie nadawały, nie mówiąc o starych albumach ze zdjęciami 一 tych na pewno nie chciał pokazywać chłopaczkowi od napraw. W końcu natknął się na aparat fotograficzny i po zastanowieniu wzruszył lekko ramionami, uznając, że ujdzie i podniósł się, a sprzęt wrzucił do plecaka.
   Okazało się, że sklep, do którego miał wpaść, był całkiem niedaleko, więc można powiedzieć, że mu się chciało i to nawet z buta. Nie był nawet pewien czy mają jeszcze otwarte, ale nic straconego, mógł się zakręcić dzisiaj i w innych miejscach. Kiedy już wypadł na zewnątrz, wetknął papierosa między wargi 一 drugiego za ucho, uprzednio zbierając część loków w niedbały kok na czubku głowy 一 i podpalił końcówkę zapalniczką w kotki. Lubił dziwne skróty, więc często można było spotkać go w wąskich, bocznych uliczkach, gdzie przeciskał się przez niedomknięte bramy albo przeskakiwał nad niskimi płotkami.
   Peta zgasił o podeszwę trampka, a potem otrzepał dłonie i rozejrzał się uważnie, wydmuchując dym niedbale w bok, bystre spojrzenie kierując na drogowskazy z nazwami ulic i lokali. Przeszedł po pasach, wpychając się na ulicę jeszcze na czerwonym świetle, chociaż tuż przed włączeniem się zielonego i zszedł do podziemi w odpowiednim miejscu, a przynajmniej miał taką nadzieję. Musiał odpalić jednak mapę na telefonie, bo inaczej pewnie by się w tym gąszczu alejek zgubił.
   Na miejscu pojawił się jakiś kwadrans przed zamknięcie, czyli w zasadzie jeszcze na czas. Stanął w progu i na widok Milo uśmiechnął się szeroko, szczerząc białe zęby, zadowolony z siebie, że udało mu się go znaleźć.
   一 Dead Pixel, hm? 一 powiedział głośno, dobijając dziarskim krokiem do lady. 一 Możesz mi mówić Vice 一 dodał zaraz, zsuwając plecak z ramienia i kładąc go na blacie, chociaż narazie całkowicie wyleciało mu z głowy, że miał ze sobą coś, teoretycznie, do naprawy. Kiedy już przyjrzał się dokładniej chłopakowi, jego spojrzenie zaczęło uciekać do porozstawianych wokół przedmiotów. Niespecjalnie się krępował, nie tylko wobec innych ludzi był dotykalski, co należało do pakietu jego osobowości i nie miało na celu nikomu robić na złość. Czasami był jak duże dziecko w sklepie ze słodyczami, nie potrafił się opanować.
   一 Ale super 一 mruknął, podchodząc do jednego z regałów, na którym porozstawiane były słuchawki studyjne, a obok leżał analogowy syntezator. 一 Mój stary taki ma, kiedyś nawet nauczył mnie go używać, chociaż teraz bardziej się kurzy, niż do czegokolwiek przydaje 一 wyznał, dotykając klawiszy opuszkami palców, a czarny lakier na płytkach jego paznokci zalśnił lekko w świetle lamp.

Milo Rivera

Static, smoke & something like fate

: czw lip 17, 2025 6:42 pm
autor: Milo Rivera
Siedem.
Milo bardzo lubił siódemki, choć nie tak, jak jedynki i zera. Z drugiej strony, wolałby mieć siedem awaryjnych zapasowych batoników z granoli niż tego żałosnego jedynaczka w kieszeni, a paskudnych migren najlepiej okrągłe nic. Rzeczywistość posiadała jakkolwiek tę przykrą naturę złośliwego ignorowania ludzkich zachciejstw, toteż Rivera w połowie swojego dnia pracy rozwijał już obrzydliwie pulsujący pod czaszką ból głowy i niecałe pół zbożowego wafla zawinięte na później.
Lubił również, kiedy ten algorytmiczny, liczbowy świat nie dziczał mu nagle w sposób nieprzewidziany. Dziś, na przykład, według obszernego, wiszącego na zapleczu grafika, Lian powinien zostać z nim do końca zmiany i przynajmniej udawać, że partycypuje w składaniu przerdzewiałego opiekacza do kanapek, który ktoś z jakiegoś powodu postanowił odratować i przynieść im do sklepu zeszłej niedzieli. Powinien – ale oświadczył, że wychodzi o dwie godziny wcześniej, bo ponoć ma randkę i jak to ujął: „Taką irl, w 3D i w ogóle.“
Pod sam koniec pracy przestała go wreszcie boleć głowa, a pomimo pogody (wyświetlanej na ekranie starego iMaca G3, gdzie pogodynka zapowiadała nieustające opady przynajmniej do następnego ranka) Milo odetchnął z ulgą. Przy sennym białym szumie podpiętych urządzeń diagnostycznych, wiatraków, mruczących przyjemnie silniczków i innej maszynerii Rivera poczuł, że wraz z oberwaniem się chmury nad miastem on również poczuł się tak, jakby częściowo zrzucił z ramion jakiś ciężar. Nie przeszkadzało mu nawet to, że pomimo odwilżaczy porozstawianych na terenie całego, wciśniętego między dwa inne lokale i mieszczącego się na ledwo kilkunastu metrach kwadratowych sklepu, zrobiło się trochę parno, duszno i musiał odpiąć sobie dwa guziki pod szyją.
Simply Fix It bardzo łatwo było przeoczyć; w niekończącym się labiryncie Path, pośród ciągnących się jednostajnym rzędem innych punktów usługowych i gastronomicznych, ich elektroniczny baner nie wyróżniał się szczególnie w sąsiedztwie drugiego, większego i o wiele lepiej widocznego. Od kilku miesięcy prowadzili batalię ze sklepem spożywczym, którego management uparł się aby Simply Fix It zniknęło z mapy Toronto, ponieważ liczyli, że dodatkowy metraż wystarczy im w sam raz na łazienkę dla personelu.

Czerwona olejna farba jaką maźnięto oparcie krzesła łuszczyła się miejscami i odpadała, ale widocznie to nie powstrzymało Rivery przed użyciem jej jako poręcznego wieszaka; przerzucona przez nie koszula w kratkę zamiatała rękawem podłogę, Milo zresztą przydeptywał ją wysłużonym trampkiem ilekroć kursował między ladą a zapleczem, a kiedy pod sam koniec przeniósł się z robotą z tyłów na front sklepu, jeszcze co raz wycierał w nią ręce gdy rozpuszczona kalafonia parzyła mu palce.
Dzwonek nad drzwiami (który obiecywał sobie wykręcić za każdym razem gdy go słyszał, ale zapominał już po paru minutach i cykl się domykał) zmącił jego mechaniczny, harmonijny ambient pracujących urządzeń, ale Rivera nie podniósł głowy - ani nawet wzroku - znad rozebranego jak do rosołu, sponiewieranego Atari z '83 roku, konkretnie modulatora wyjścia sygnału wideo nad jakim modlił się z lutownicą w ręku i umocowanym do krawędzi stołu, sporym okularem powiększającym.

Minutę 一 rzucił krótko, spodziewając się raczej przypadkowego przechodnia chcącego zapytać o drogę, ewentualnie spóźnialskiego odbiorcy jednej z elektronicznych zabawek, które miał do wydania po okazaniu paragonu.
Dopiero zwrot Dead Pixel skłonił go do zadarcia kącika ust w mocno asymetrycznym uśmiechu, Milo nie zmienił jednak pozycji ani nie oderwał spojrzenia od mocowanego na spoiwie miniaturowego układu scalonego. Nie miał ochoty robić tego po raz drugi, płyty też nie uśmiechało mu się potem czyścić z zacieków z cyny.

No to odwieś kartkę, na drzwiach wisi. W sensie, przekręć na zaraz wracam. To będzie kłamstwo, bo nie wrócę, ale o tym nikt nie musi wiedzieć.
Znad traktowanej z pietyzmem i niczym największą świętość płytki uleciała smużka dymu, aczkolwiek nie był to żaden niekontrolowany skok temperatury czy wypadek; Milo przegrzał nieco grot, na którym zaskwierczała resztka kalafonii.
Słyszał, jak nie-klient spaceruje po klaustrofobicznej przestrzeni niecałych czterech metrów kwadratowych i dopiero teraz ponad żywicznym zapachem topnika, goryczą rozpuszczalników oraz typowym dla tak małych miejsc zaduchu Rivera poczuł powiew czegoś, co mądrzejszy człowiek rozpoznałby jako petrichor, a on z braku lepszego określenia wziął to za świeżość, jakby Bowie wniósł tu ze sobą deszcz.
Pomimo co najmniej dwóch działających wiatraków na skroniach Milo perliło się kilka kropelek potu, co raz odchylał sobie koszulę od ciała jednym palcem i marzył o przeciągu. Cóż, przyczyna migreny zdawała się być oczywista.

Dobra, dzisiaj już tego nie ruszam. Cześć, możesz... hmm, po prostu Milo.
Dopiero teraz odkleił się od płyty i lutownicy, odsunął okular i spojrzał badawczo na bardzo niespodziewaną, ale mile widzianą internetową znajomość kręcącą się pod wystawką ze sprzętem muzycznym.
Niestety Milo zwykle umykało wszystko, co jego rówieśnikom wydawało się zupełnie normalne i na czasie, dlatego zupełnie nierozeznany w tym z kim w ogóle rozmawia, wytarł obie dłonie w koszulę (która po tym ostatnim wyczynie spadła z żałosnym pacnięciem i dokonała żywota) i wyszedł za ladę z oszałamiającym crescendo strzelających stawów.

Więc co? Twój ojciec to jakiś dźwiękowiec? 一 dopytał, przystając obok Vance'a i również wbijając wzrok w przykurzony, ale wciąż sprawny syntezator z lat 80-tych. 一 Albo fan starych gier? Och, ośmiobitowe kawałki są naprawdę zajebiste, mamy tu całą playlistę. Gdzieś. 一 Milo zakreślił szeroko i bardzo ogólnikowo łuk ręką, który miał tłumaczyć, że prawdopodobnie pendrive o jakim myślał znajdował się pośród wszystkiego.
Aż poderwał się w miejscu na dźwięk wyjątkowo drażniącego stukania końcem paznokcia w szybę; na widok dyszącej w okno kobiety o przerażająco długim szponie pogratulował sobie pomysłu z zamknięciem sklepu pod pretekstem przerwy. Nie miał ochoty na więcej interakcji.

Yh, me vale verga... oh no. No. Zamknięte. Sio. Wróć jutro. Jut- okay, bueno, que te jodan también 一 dodał marszcząc nos, gdy wściekła kobieta na odchodne pomachała mu przez szybę środkowym palcem zanim odeszła. 一 No. To co chcesz obejrzeć?


Bowie Vance