ODPOWIEDZ
23 y/o, 183 cm
You make me money I'll make you laugh
Awatar użytkownika
Too cool to hustle, too wild to give a damn.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

Static, smoke & something like fate
It was one of those nights where the city whispered just try it.
outfit
   Nie był dzisiaj sobą, chociaż jak tu takim być, skoro oczy otwiera się dopiero po południu? Może gdyby nie grał z kumplem w Valorant do szóstej rano, to bardziej by kontaktował. Mlasnął cicho, wyciągając dłoń w bok, żeby na szafce przy łóżku zlokalizować palcami swój telefon. Sprawdził godzinę i zerknął na sporą liczbę powiadomień, ale nie chciało mu się tego wszystkiego sprawdzać, więc zamknął jeszcze na chwilę oczy, a potem przekręcił się i zsunął razem z pościelą na podłogę, bo z niej zdecydowanie bardziej wypada wstać.
   Być może nawet by mu się to udało, gdyby sobie nie przypomniał nagle o rozmowie z maniakiem elektroniki, co sprawiło, że znowu sięgnął po telefon i dalej leżąc na podłodze sprawdził Instagrama szybciej, niż pomyślał, że przydałaby mu się kawa. To znaczyło, że wyjątkowo szybko. Przesunął wzrokiem po wiadomościach i zmrużył lekko oczy, zastanawiając się nad czymś.
   一 Hey Siri, play Rebels under neon skies playlist 一 powiedział na głos, a po odpowiedzi Siri, z głośników rozwieszonych w całym apartamencie pod sufitem, rozległy się dźwięki pierwszego utworu ze wskazanej playlisty. Wygrzebał się z cienkiej, letniej kołdry i zawlókł tyłek pod prysznic, gdzie spędził dobre dwadzieścia minut i dopiero potem skoczył do kuchni po kawę. Wypił ją przy wyspie kuchennej, odsłuchując wiadomość od matki, która postanowiła opisać mu kolejną odkrywczą, oczyszczającą myśl, prowadzącą do miliona różnych wniosków, co podsumowała jako kosmiczną przygodę z ziemskim umysłem i zażądała od niego podzielenia się jego własną refleksją. Tak, na pewno to zrobi, kiedy tylko gałki oczne przestaną go boleć od wywracania nimi.
   Podrzucił telefon i złapał go zręcznie, znowu trochę zamyślony. W końcu ruszył do sypialni, gdzie o mało co znowu nie wylądował na ziemi, kiedy zaplątał się w nogawki spodni, próbując wciągnąć je na dupę. Wskoczył jeszcze w jakiś przypadkowy, czysty t-shirt i otworzył szafę, w które trzymał jakieś pudła po starych prezentach od ojca. Usiadł na ziemi po turecku i zaczął je przeglądać, odrzucając starocie, które na pewno się nie nadawały, nie mówiąc o starych albumach ze zdjęciami 一 tych na pewno nie chciał pokazywać chłopaczkowi od napraw. W końcu natknął się na aparat fotograficzny i po zastanowieniu wzruszył lekko ramionami, uznając, że ujdzie i podniósł się, a sprzęt wrzucił do plecaka.
   Okazało się, że sklep, do którego miał wpaść, był całkiem niedaleko, więc można powiedzieć, że mu się chciało i to nawet z buta. Nie był nawet pewien czy mają jeszcze otwarte, ale nic straconego, mógł się zakręcić dzisiaj i w innych miejscach. Kiedy już wypadł na zewnątrz, wetknął papierosa między wargi 一 drugiego za ucho, uprzednio zbierając część loków w niedbały kok na czubku głowy 一 i podpalił końcówkę zapalniczką w kotki. Lubił dziwne skróty, więc często można było spotkać go w wąskich, bocznych uliczkach, gdzie przeciskał się przez niedomknięte bramy albo przeskakiwał nad niskimi płotkami.
   Peta zgasił o podeszwę trampka, a potem otrzepał dłonie i rozejrzał się uważnie, wydmuchując dym niedbale w bok, bystre spojrzenie kierując na drogowskazy z nazwami ulic i lokali. Przeszedł po pasach, wpychając się na ulicę jeszcze na czerwonym świetle, chociaż tuż przed włączeniem się zielonego i zszedł do podziemi w odpowiednim miejscu, a przynajmniej miał taką nadzieję. Musiał odpalić jednak mapę na telefonie, bo inaczej pewnie by się w tym gąszczu alejek zgubił.
   Na miejscu pojawił się jakiś kwadrans przed zamknięcie, czyli w zasadzie jeszcze na czas. Stanął w progu i na widok Milo uśmiechnął się szeroko, szczerząc białe zęby, zadowolony z siebie, że udało mu się go znaleźć.
   一 Dead Pixel, hm? 一 powiedział głośno, dobijając dziarskim krokiem do lady. 一 Możesz mi mówić Vice 一 dodał zaraz, zsuwając plecak z ramienia i kładąc go na blacie, chociaż narazie całkowicie wyleciało mu z głowy, że miał ze sobą coś, teoretycznie, do naprawy. Kiedy już przyjrzał się dokładniej chłopakowi, jego spojrzenie zaczęło uciekać do porozstawianych wokół przedmiotów. Niespecjalnie się krępował, nie tylko wobec innych ludzi był dotykalski, co należało do pakietu jego osobowości i nie miało na celu nikomu robić na złość. Czasami był jak duże dziecko w sklepie ze słodyczami, nie potrafił się opanować.
   一 Ale super 一 mruknął, podchodząc do jednego z regałów, na którym porozstawiane były słuchawki studyjne, a obok leżał analogowy syntezator. 一 Mój stary taki ma, kiedyś nawet nauczył mnie go używać, chociaż teraz bardziej się kurzy, niż do czegokolwiek przydaje 一 wyznał, dotykając klawiszy opuszkami palców, a czarny lakier na płytkach jego paznokci zalśnił lekko w świetle lamp.

Milo Rivera
Myre
w rozgrywkach nie lubię ai, braku interpunkcji i inicjatywy
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Siedem.
Milo bardzo lubił siódemki, choć nie tak, jak jedynki i zera. Z drugiej strony, wolałby mieć siedem awaryjnych zapasowych batoników z granoli niż tego żałosnego jedynaczka w kieszeni, a paskudnych migren najlepiej okrągłe nic. Rzeczywistość posiadała jakkolwiek tę przykrą naturę złośliwego ignorowania ludzkich zachciejstw, toteż Rivera w połowie swojego dnia pracy rozwijał już obrzydliwie pulsujący pod czaszką ból głowy i niecałe pół zbożowego wafla zawinięte na później.
Lubił również, kiedy ten algorytmiczny, liczbowy świat nie dziczał mu nagle w sposób nieprzewidziany. Dziś, na przykład, według obszernego, wiszącego na zapleczu grafika, Lian powinien zostać z nim do końca zmiany i przynajmniej udawać, że partycypuje w składaniu przerdzewiałego opiekacza do kanapek, który ktoś z jakiegoś powodu postanowił odratować i przynieść im do sklepu zeszłej niedzieli. Powinien – ale oświadczył, że wychodzi o dwie godziny wcześniej, bo ponoć ma randkę i jak to ujął: „Taką irl, w 3D i w ogóle.“
Pod sam koniec pracy przestała go wreszcie boleć głowa, a pomimo pogody (wyświetlanej na ekranie starego iMaca G3, gdzie pogodynka zapowiadała nieustające opady przynajmniej do następnego ranka) Milo odetchnął z ulgą. Przy sennym białym szumie podpiętych urządzeń diagnostycznych, wiatraków, mruczących przyjemnie silniczków i innej maszynerii Rivera poczuł, że wraz z oberwaniem się chmury nad miastem on również poczuł się tak, jakby częściowo zrzucił z ramion jakiś ciężar. Nie przeszkadzało mu nawet to, że pomimo odwilżaczy porozstawianych na terenie całego, wciśniętego między dwa inne lokale i mieszczącego się na ledwo kilkunastu metrach kwadratowych sklepu, zrobiło się trochę parno, duszno i musiał odpiąć sobie dwa guziki pod szyją.
Simply Fix It bardzo łatwo było przeoczyć; w niekończącym się labiryncie Path, pośród ciągnących się jednostajnym rzędem innych punktów usługowych i gastronomicznych, ich elektroniczny baner nie wyróżniał się szczególnie w sąsiedztwie drugiego, większego i o wiele lepiej widocznego. Od kilku miesięcy prowadzili batalię ze sklepem spożywczym, którego management uparł się aby Simply Fix It zniknęło z mapy Toronto, ponieważ liczyli, że dodatkowy metraż wystarczy im w sam raz na łazienkę dla personelu.

Czerwona olejna farba jaką maźnięto oparcie krzesła łuszczyła się miejscami i odpadała, ale widocznie to nie powstrzymało Rivery przed użyciem jej jako poręcznego wieszaka; przerzucona przez nie koszula w kratkę zamiatała rękawem podłogę, Milo zresztą przydeptywał ją wysłużonym trampkiem ilekroć kursował między ladą a zapleczem, a kiedy pod sam koniec przeniósł się z robotą z tyłów na front sklepu, jeszcze co raz wycierał w nią ręce gdy rozpuszczona kalafonia parzyła mu palce.
Dzwonek nad drzwiami (który obiecywał sobie wykręcić za każdym razem gdy go słyszał, ale zapominał już po paru minutach i cykl się domykał) zmącił jego mechaniczny, harmonijny ambient pracujących urządzeń, ale Rivera nie podniósł głowy - ani nawet wzroku - znad rozebranego jak do rosołu, sponiewieranego Atari z '83 roku, konkretnie modulatora wyjścia sygnału wideo nad jakim modlił się z lutownicą w ręku i umocowanym do krawędzi stołu, sporym okularem powiększającym.

Minutę 一 rzucił krótko, spodziewając się raczej przypadkowego przechodnia chcącego zapytać o drogę, ewentualnie spóźnialskiego odbiorcy jednej z elektronicznych zabawek, które miał do wydania po okazaniu paragonu.
Dopiero zwrot Dead Pixel skłonił go do zadarcia kącika ust w mocno asymetrycznym uśmiechu, Milo nie zmienił jednak pozycji ani nie oderwał spojrzenia od mocowanego na spoiwie miniaturowego układu scalonego. Nie miał ochoty robić tego po raz drugi, płyty też nie uśmiechało mu się potem czyścić z zacieków z cyny.

No to odwieś kartkę, na drzwiach wisi. W sensie, przekręć na zaraz wracam. To będzie kłamstwo, bo nie wrócę, ale o tym nikt nie musi wiedzieć.
Znad traktowanej z pietyzmem i niczym największą świętość płytki uleciała smużka dymu, aczkolwiek nie był to żaden niekontrolowany skok temperatury czy wypadek; Milo przegrzał nieco grot, na którym zaskwierczała resztka kalafonii.
Słyszał, jak nie-klient spaceruje po klaustrofobicznej przestrzeni niecałych czterech metrów kwadratowych i dopiero teraz ponad żywicznym zapachem topnika, goryczą rozpuszczalników oraz typowym dla tak małych miejsc zaduchu Rivera poczuł powiew czegoś, co mądrzejszy człowiek rozpoznałby jako petrichor, a on z braku lepszego określenia wziął to za świeżość, jakby Bowie wniósł tu ze sobą deszcz.
Pomimo co najmniej dwóch działających wiatraków na skroniach Milo perliło się kilka kropelek potu, co raz odchylał sobie koszulę od ciała jednym palcem i marzył o przeciągu. Cóż, przyczyna migreny zdawała się być oczywista.

Dobra, dzisiaj już tego nie ruszam. Cześć, możesz... hmm, po prostu Milo.
Dopiero teraz odkleił się od płyty i lutownicy, odsunął okular i spojrzał badawczo na bardzo niespodziewaną, ale mile widzianą internetową znajomość kręcącą się pod wystawką ze sprzętem muzycznym.
Niestety Milo zwykle umykało wszystko, co jego rówieśnikom wydawało się zupełnie normalne i na czasie, dlatego zupełnie nierozeznany w tym z kim w ogóle rozmawia, wytarł obie dłonie w koszulę (która po tym ostatnim wyczynie spadła z żałosnym pacnięciem i dokonała żywota) i wyszedł za ladę z oszałamiającym crescendo strzelających stawów.

Więc co? Twój ojciec to jakiś dźwiękowiec? 一 dopytał, przystając obok Vance'a i również wbijając wzrok w przykurzony, ale wciąż sprawny syntezator z lat 80-tych. 一 Albo fan starych gier? Och, ośmiobitowe kawałki są naprawdę zajebiste, mamy tu całą playlistę. Gdzieś. 一 Milo zakreślił szeroko i bardzo ogólnikowo łuk ręką, który miał tłumaczyć, że prawdopodobnie pendrive o jakim myślał znajdował się pośród wszystkiego.
Aż poderwał się w miejscu na dźwięk wyjątkowo drażniącego stukania końcem paznokcia w szybę; na widok dyszącej w okno kobiety o przerażająco długim szponie pogratulował sobie pomysłu z zamknięciem sklepu pod pretekstem przerwy. Nie miał ochoty na więcej interakcji.

Yh, me vale verga... oh no. No. Zamknięte. Sio. Wróć jutro. Jut- okay, bueno, que te jodan también 一 dodał marszcząc nos, gdy wściekła kobieta na odchodne pomachała mu przez szybę środkowym palcem zanim odeszła. 一 No. To co chcesz obejrzeć?


Bowie Vance
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
23 y/o, 183 cm
You make me money I'll make you laugh
Awatar użytkownika
Too cool to hustle, too wild to give a damn.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

   Bowie miał to do siebie, że mógł pozwolić sobie na całkowity luz i bycie nieodpowiedzialnym i uroczo zainteresowanym wszystkim po trochu, albo niczym w ogóle, w zależności od nastroju. Jego fascynacja zapalała się szybko i płonęła jasno, ale gasła również spektakularnie i zazwyczaj nic po sobie nie zostawiała. O dziwo, mimo to, utrzymał kilka relacji międzyludzkich, nawet jeżeli pozostawiały wiele do życzenia, ale z zainteresowaniami konkretnymi dziedzinami nauki, sztuki, czy innymi hobby było naprawdę krucho. Muzyka 一 oczywiście, że tak 一 była jedyną stałą w jego życiu, towarzysząc mu w zasadzie jeszcze przed narodzinami i nigdy nie odpuszczała, nawet jeżeli czasami działała mu na nerwy.
   Chociaż ostatnio nie tylko ona.
   Od niedawna miał jednak, według spontanicznego planu, zacząć od nowa cieszyć się życiem, czyli w zasadzie dalej robić to, co chciał, tylko nie czyniąc sobie jakichś durnych wyrzutów, kiedy tylko spadał mu trochę nastrój. Być może od tygodnia zaczął sobie ten nastrój dosyć często sztucznie podnosić, ale dzisiaj jeszcze nie zdarzyło mu się to ani razu i odrobinę zawdzięczał to Milo, który był tego absolutnie nieświadomy. No i prawdopodobnie się tego nie dowie, bo Bowie nie dojrzał jeszcze do tak głębokich i szczerych rozmów, szczególnie z osobami, które dopiero co poznał.
   Nawet matce trudno było wyciągnąć z niego ostatnio coś więcej, poza krótkimi pomrukami, a ta kobieta nie tylko wytrzymała z nim dwadzieścia trzy lata, ale jeszcze miała dar plotkarski i potrafiła ludźmi tak zakręcić, że podczas przypadkowego spotkania w galerii handlowej poznawała rodzinne historie z wielu pokoleń.
   Bowie potrzebował rozrywki, potrzebował czegoś nowego, nieważne czy miało to być zainteresowanie jakąś osobą, rzeczą, wydarzeniem czy nowym hobby. Chciał być w ruchu, zająć swoje myśli maksymalnie i skierować je na coś, czym nie były jego niezałatwione sprawy. Generalnie potrzebował poczuć się lepiej, więc wszystko, co podniosłoby mu samopoczucie było na wagę złota. Kiedy tylko zobaczył profil Milo na Instagramie i obejrzał kilka jego ostatnich wpisów, już wiedział, że właśnie to mogłoby zająć go nawet na kilka dni, może nawet tygodni, to by dopiero było szalone.
   Nie chodziło tylko o sprzęt, bo małych lokali podobnych do Simply Fix It pewnie było na pęczki 一 chodziło o to, że Milo budził w nich duszę, poprzez swoje opowieści i to, jak o nie dbał. Jego sprzęt był dużo atrakcyjniejszy od sprzętu po drugiej stronie ulicy i mogły to być rzeczy w dokładnie takim samym stanie, a i tak ciągnęłoby go do tego, czym opiekował się dopiero co poznany młody sprzedawca. Jego zapał dawał temu wszystkiego jakiegoś rodzaju przyciągające światło.
   Kiedy wpadł do środka, nawet nie zwracając większej uwagi na dzwonek, który obwieścił ochoczo jego przybycie, utkwił wzrok w pogrążonym w pracy chłopaku, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Obejrzał się na drzwi, kiedy padły słowa o kartce i zawrócił na pięcie, aby spełnić prośbę, nawet tym rozbawiony. Przekręcił wywieszkę i zerknął jeszcze na zewnątrz, czy nikt nie zmierza tu przypadkiem na sam koniec, ale nikogo takiego nie zauważył.
   一 Świetnie, a więc jestem akurat na czas, aby nigdy zaraz nie wrócić razem z tobą 一 zauważył, zanim nie rozgościł się w warsztacie, kręcąc się, jakby dopiero co naładował baterię. W zasadzie było w tym sporo prawdy, skoro przespał prawie cały dzień. Zapach był charakterystyczny, ale nie przeszkadzał mu. W zasadzie uważał go za całkiem ciekawy, może dlatego, że bardzo rzadko bywał w takich miejscach i uznał to za ciekawą odmianę. Zazwyczaj obracał się wśród ciężkich perfum i dymu papierosowego. Było też gorąco, ale to w sumie nic nowego. U siebie miał klimatyzację, ale jeszcze za tym nie zatęsknił, bo wolał nie tkwić zbyt długo sam i chociaż w nocy przynajmniej pochłonęła go gra, to póki co nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. Pewnie szybko by mu się znudziło. Co za długo, to niezdrowo.
   Na pytanie o ojca, przekręcił powoli głowę i uśmiechnął się lekko, mierząc Milo jeszcze bardziej zainteresowanym spojrzeniem. Przyglądał mu się tak przez chwilę, po czym skinął głową, prostując się.
   一 Można tak powiedzieć. Jest muzykiem 一 odparł, nie wdając się w szczegóły, bo nie przywykł do tego, aby się tym chwalić. Jeżeli ktoś wiedział, to po prostu wiedział. A jeżeli nie, to pewnie i tak by go to aż tak bardzo nie interesowało. Zdecydowanie wolałby mówić o swojej twórczości, ale to może kiedyś, w odpowiedniej chwili, o ile taka się im przytrafi. 一 Fan starych gier też 一 dodał i zaśmiał się krótko, ale szczerze, przenosząc zaraz wzrok na drzwi, za którymi zamajaczyła wścibska postać starej baby. Uśmiechał się szeroko, ukazując białe zęby, słuchając do tego reakcji Milo. Zerkał to na niego, to na kobietę przed lokalem. Znowu się zaśmiał, ostatecznie wbijając spojrzenie błyszczących z rozbawienia oczu w twarz chłopaka.
   一 Co jej powiedziałeś? 一 zapytał wyraźnie ciekawy co tak rozwścieczyło chyba-klientkę, że aż kazała mu się pieprzyć. Przesunął językiem po dalej uśmiechniętych wargach i gdy padło pytanie, nagle przypomniał sobie o tym, co mu przyniósł.
   一 Właśnie! Mam dla ciebie coś. Znaczy… Wziąłem go, żeby mieć jakiś pretekst, ale nie jestem zbyt dobry w udawaniu, więc… Po prostu sam zobacz 一 mówił, podrywając się i szybkim krokiem zmierzając do swojego plecaka. Sięgnął po czarny materiał, rozsunął go i wyjął ze środka aparat fotograficzny Leica M10. Obrócił go w dłoniach i wyciągnął w stronę Rivery. 一 Chyba jest w całkiem dobrym stanie. Możesz go nawet zatrzymać, mi się raczej nie przyda 一 mówił, wzruszając lekko ramionami, ale za to z pogodną miną, zachęcając tym samym, aby chłopak wziął do niego sprzęt i sobie obejrzał. Może nie było to nic super imponującego, ale znawca od razu dostrzegłby, że to aparat z limitowanej edycji.

Milo Rivera
Ostatnio zmieniony pn lip 28, 2025 10:59 am przez Bowie Vance, łącznie zmieniany 1 raz.
Myre
w rozgrywkach nie lubię ai, braku interpunkcji i inicjatywy
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Wysoce prawdopodobne, że gdyby Rivera posiadał kawałek czegoś na własność, najmniejsze choćby i najlichsze mieszkanie, pewnie wyglądałoby ono podobnie do tego, co Bowie miał okazję zaobserwować w Simply Fix It. Już na tym etapie zajmowana przez niego sypialnia w małym apartamencie na przedmieściach służyła bardziej za warsztat niż za miejsce, w którym normalny człowiek zasnąłby bez bólu głowy, aczkolwiek odkąd wprowadził się Gauthier, Milo nie mógł już tak bezkarnie gromadzić kubków czy pomijać cotygodniowego prania. Prawdę mówiąc, do niedawna nie przeszkadzało mu nawet, że do włosów, twarzy i... reszty ciała (a czasami w chwilach większej desperacji i do mycia naczyń) używał tego samego, taniego pomarańczowego żelu pod prysznic. Skoro na ulotce nie było wyraźnych wytycznych – ani tym bardziej przeciwwskazań – należało przyjąć, że nadawał się do wszystkiego.
W tym momencie natomiast Milo z pewnością nie pachniał chemiczną pomarańczą. Prędzej żywicą, terpentyną i czymś, co jak nic się spaliło, samo lub z jego pomocą.
Aha 一 podsumował elokwentnie, marszcząc cierpko nos na widok jakiejś bladej plamki na jednym z klawiszy. 一 Fan muzyki i starych gier.
Ton jakim powtórzył tę informację za Vancem świadczył o tym, że Milo ewidentnie nie miał bladego pojęcia kim tak naprawdę jest jego ojciec, a co za tym idzie, Bowie też był dla niego kompletnie anonimowym człowiekiem poznanym przypadkowo w internecie. Ot, niczym więcej jak zbiorem podstawowych układów połączonych ze sobą arteriami, z siecią stale rozwijających się ośrodków i o niezbadanej (jeszcze) mocy obliczeniowej. I gdzieś w tym wszystkim zakodowane były tajemnicze wysepki wspomnień, predylekcji i upodobań, antypatii oraz wszystkiego, co w całości świadczyło o niepowtarzalności jego kodu osobowości.
Sęk w tym, że o ile Milo z radością i głodem poznania rzucał się na każdą linijkę świeżo odkrytego kodu, tak z o wiele większą rezerwą podchodził do ich biologicznych odpowiedników, nieprzewidywalnych, często mało praktycznych i pisanych kompletnie obcym językiem.
Doskonałym przykładem była kobieta, która choć zniknęła już z ich pola widzenia i przykurzonej szyby nad drzwiami, wciąż pozostawała kapryśnym, niezrozumiałym dla Rivery potknięciem algorytmicznym, jakiego ani nie potrafił wyjaśnić ani w żaden sposób naprawić.

Życzyłem jej tego samego, czego ona nie życzyła mi na głos. 一 Milo wzruszył bezradnie ramionami, nie wiedząc czy w ogóle powinien zaprzątać sobie głowę jej istnieniem; jeżeli planowała wrócić następnego dnia, jutrzejszą zmianę w całości miał przejąć Lian, a więc utrapienie przeszłoby na niego. 一 Wierzę, że istnieje osobny krąg piekła dla takich, co przychodzą na kwadrans przed zamknięciem. Bez urazy, oczywiście nie chodzi mi o ciebie.
Ten sam krąg w jego wyobrażeniu przeznaczony był również dla osób przyklejających przeżutą gumę do fotela w metrze i prezenterów programów śniadaniowych.
Zachęcony samym zwrotem "mam coś dla ciebie" Rivera obrócił głowę aż coś nieprzyjemnie chrupnęło mu w karku. Doświadczenie podpowiadało mu, że ilekroć ktoś wyskakiwał z czymś podobnym słowem wstępu, na ogół lada moment wyskakiwał z czymś, co w późniejszym czasie lądowało na jego instagramowym profilu.
Nie pomylił się; na widok logo na przesłonie obiektywu oczy zaokrągliły mu się zauważalnie i nie trzeba było długo czekać, aż wyciągnął chciwie obie ręce po aparat.

Żartujesz? 一 Milo spojrzał na mężczyznę z ukosa, jednocześnie zupełnie odrębnym torem puszczając wstępny proces obmyślenia planu przywrócenia urządzenia do czasów świetności. W kilku miejscach na obudowie po bliższych oględzinach można było zauważyć parę płytkich rys, jednak nie było to coś, co nie wynikałoby ze zwyczajnego użytkowania. 一 Nie wiem nawet, czy on w ogóle wymaga jakiejkolwiek naprawy, mógłbym co najwyżej sprawdzić, czy się nie zacina i czy nie trzeba by było... och?
Zamilkł czując opór pod palcem, tam, gdzie testował mechanizm zmiany ekspozycji. A potem coś mu zaświtało i obrócił aparat w rękach, szukając przez chwilę w kompletnej ciszy jednej rzeczy, jaka wydała mu się warta weryfikacji.

Pstryk.
Milo ostrożnie wysunął ramkę z kartą SD i przechylił głowę na bok, spod rzęs oceniając jej stan.
A ty wiesz, że na tym może coś być? 一 wymruczał z wolna, po cichu, tak, jakby się bał, że domysły snute głośniej niż półszeptem miały mniejszą szansę na powodzenie. Podniósł pytające spojrzenie na Vance'a, w niemym i przesyconym presją oczekiwaniu. Nie mógł przecież od tak samowolnie zdecydować o przeszperaniu czyichś wrażliwych danych, możliwe nawet, że wyjątkowo osobistych, jako że chyba sam Bowie nie wiedział co może znajdować się na karcie.
To znaczy mógł i sporadycznie to robił, ale nigdy oficjalnie i nigdy w obecności właściciela.

Mogę ci to odtworzyć, mam gdzieś chyba z tuzin adapterów. Pytanie czy chcesz i czy aby na pewno nie ma tam jakichś nudesów, które wolałbyś przejrzeć prywatnie, co? 一 dodał mimochodem, pół żartem pół serio, bo różnych rzeczy się w swojej karierze naoglądał, sporej ich części życzyłby sobie nigdy nie widzieć.
Delikatnie odstawił aparat na biurko i w czasie, który wygospodarował Vance'owi na podjęcie decyzji, poszedł rozeznać się czy faktycznie na zapleczu znajdzie się jakiś zapomniany adapter dla karty SD. W trakcie krótkich poszukiwań zdołał, sądząc po charakterystycznym odgłosie, strącić jakąś stertę pudeł z wysoka, bo raban słychać było aż przy ladzie.

Nic mi nie jest! 一 zawołał zaraz, dziwnie przytłumionym głosem. Nie było wątpliwości, Rivera musiał się w tym ferworze gonitwy za przejściówką zagrzebać w kartonach, czyli nic, czego nie robiłby tu na porządku dziennym.


Bowie Vance
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
23 y/o, 183 cm
You make me money I'll make you laugh
Awatar użytkownika
Too cool to hustle, too wild to give a damn.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

   Zapach, roznoszący się po sklepie i wokół samego Milo, który zdecydowanie nim przesiąknął, był dużo bardziej interesujący od gryzącej woni pomarańczy. Bowie nawet nie był pewien czy lubił ten owoc, ale kojarzyłby mu się pewnie ze świętami w pustym domu rodzinnym. Nieważne który to był dom: czy w śródmieściu, na obrzeżach, w innym mieście lub nawet na innym kontynencie, zawsze cechowały go wielkie przestrzenie, eleganckie, ale i w pewien sposób puste i chłodne, a w nocy czasami dosyć przerażające. W święta wszędzie porozstawiane były świecie i półmiski z owocami, a te pieprzone pomarańcze grały główną rolę, bo matka miała fioła na punkcie cytrusów. Mogłaby się kąpać w świeżo wyciskanym soku, gdyby nie zachowywała wtedy jeszcze resztek rozumu. Od dawna omijał dom rodzinny, już na jakiś czas przed wyprowadzką. Nadal odbierał telefony od rodziców i dawał się, chociaż niechętnie, namawiać na branie udziału w przeróżnych galach i innych imprezach dla celebrytów, ale unikał wizyt domowych. Zazwyczaj robił dobrą minę do złej gry, przynajmniej na początku, bo jak trochę sobie wypił i poczęstował się amfą, to nagle wszystko stawało się jakieś znośniejsze.
   一 Coś w tym stylu 一 potwierdził, wyraźnie rozbawiony faktem, że Milo nie ma pojęcia kim był Bowie oraz jego rodzice. Nie to, że był zaskoczony, bo nie był aż takim ignorantem, aby uznawać, że dosłownie każdy musi go rozpoznawać. Była cała masa ludzi, która go nie kojarzyła i właściwie bardzo mu to odpowiadało. Nawet nie byłby zadowolony, gdyby musiał się bujać po mieście z ochroniarzami. Nie mógłby robić wtedy wielu rzeczy, do których był przyzwyczajony, jak na przykład odwiedzanie świeżo poznanych ludzi w ich miejscu pracy. Nie każdy go interesował, chociaż nigdy nie analizował co tak naprawdę go przyciągało. Czasami po prostu coś działo się w odpowiednim miejscu i czasie w jego życiu, a wtedy szedł za impulsem i pozwalał, żeby znowu o jego życiu decydowała spontaniczność.
   Nie miał pojęcia gdzie zaprowadzi go ta wizyta i poznanie Milo, ale też wcale się nad tym jakoś bardziej nie zastanawiał. Co będzie, to będzie. A może to nawet nie jego historia? Może to tylko przystanek i krótki epizod, który będzie odgrywał jakąś większą rolę w życiu innych osób? Tak czy siak każda akcja dawała reakcję. Taką czy inną.
   Zerknął jeszcze raz na przeszklone drzwi od sklepu, ale po starszej kobiecie nie było już śladu. Uśmiechnął się lekko pod nosem, trochę kpiąco, bo jednak miał przeświadczenie, że jest lepszy. Łapało go to zdecydowanie za często, ale w jego położeniu trudno było o inne reakcje, kiedy widział ludzi, którzy zachowywali się jak baba przed sklepem.
   Zdecydowanie rzadziej widywał takie reakcje, jaką zaprezentował mu Rivera. Była zadziorna i to na tyle, żeby poczuł się w jego towarzystwie z jakiegoś powodu całkiem swobodnie. Głównie dlatego, że chłopak mógł mu umilić czas, czymś go zająć. Gdyby okazał się nieśmiałym mrukiem, to Bowie na pewno szybko straciłby zainteresowanie i się ulotnił.
   一 Pieprz się, przeklinam twoją rodzinę do piątego pokolenia? 一 zasugerował i parsknął cichym śmiechem, który zamienił się po chwili w głośny, kiedy sprzedawca i pasjonat sprzętu retro i lutownicy nawiązał do spóźnialskich klientów. 一 Oczywiście. Chociaż chętnie zwiedzę każdy krąg 一 mruknął i zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem pokiwał jeszcze głową, żeby podkreślić swoje zaangażowanie w pośmiertną wycieczkę do piekła.
   Kiedy znalazł się przy swoim plecaku z aparatem w dłoniach, spojrzał badawczo na Riverę, przyglądając się z fascynacją jak zmienia się wyraz jego twarzy. W przypływie impulsu chciał cofnąć dłonie i chwilę się z nim podroczyć, ale ostatecznie uznał, wyjątkowo, że nie będzie wydziwiał i po chwili wahania pozwolił mu wziąć sprzęt, a sam oparł się dłońmi o ladę za sobą i podciągnął się, przysiadając na jej brzegu i rozglądając się jeszcze dookoła, będąc ciekawym czy w pobliżu jest coś do pobawienia się. Podczas, gdy Milo wyciągał kartę z aparatu, Bowie złapał przedmiot, którego nie potrafił nazwać i zaczął go obracać w dłoniach, a potem uniósł na wysokość oczu i przyjrzał mu się wnikliwiej. Nawet nie był pewien do czego to narzędzie służyło.
   一 Hm? 一 rzucił i dopiero, kiedy chłopak się odezwał, znowu na niego spojrzał. Zamrugał, procesując jego słowa i zerknął przelotnie na kartę pamięci. Dopiero po chwili dotarło do niego, że faktycznie mogły tam być zdjęcia rodzinne, które nigdy nie ujrzały światła dziennego i nagle poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Czy była szansa na to, że na karcie siedziały fotografie, których nie powinno się nikomu pokazywać? Bez wątpienia. Czy powinien się tym przejmować? Pewnie nie, ale doskonale pamiętał jak wyciekły erotyczne foty jego rodziców i jako mały dzieciak musiał o tym słuchać, a atmosfera była wtedy bardzo napięta.
   一 Chyba lepiej, jeżeli… 一 zaczął, chcąc powiedzieć, że weźmie kartę. W zasadzie nawet nie musiał oglądać co na niej było. Może wrzuci ją z powrotem do pudła w szafie albo na wszelki wypadek pozwoli, żeby strawiły ją płomienie lub odwali coś równie dziwnego. Był ciekawe czy ojciec wiedział, że w aparacie została karta i czy pamiętał co na niej w ogóle było. Nie podejrzewał go o takie rzewne gesty, ale w sumie kto go tam wiedział.
   Nie dokończył, bo usłyszał rumor, który automatycznie zwrócił jego głowę w stronę zaplecza. Odłożył tajemniczy przedmiot i zsunął się z lady, otrzepał spodnie na tyłku, a potem ruszył w stronę odgłosów, rozglądając się z zainteresowaniem po wnętrzu. Parsknął rozbawiony, widząc chłopaka przywalonego kartonami i nawet nie trzeba mu było nic mówić, od razu sam w nich zanurkował i objął nowego znajomego w pasie, stawiając go zaraz do pionu.
   一 Trzeba było od razu mówić, że lubisz być ratowany z opałów, wziąłbym ze sobą pelerynę super bohatera 一 zażartował, a białe zęby błysnęły, kiedy uśmiechnął się szerzej, dumnie. 一 Ale tu bałagan 一 dodał, niedbale otrzepując Milo z kurzu, nogą odsuwając na bok większy karton, aby zrobić im trochę miejsca, bo zrobiło się bardzo ciasno. Ostatecznie nie było to wcale takie złe, chyba że uduszą się od tego kurzu.

Milo Rivera
Myre
w rozgrywkach nie lubię ai, braku interpunkcji i inicjatywy
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Święta Milo można było sklasyfikować jako wydarzenie rodzinne, ale nie do końca w takim sensie w jakim by sobie tego życzył. Za dobrze pamiętał z czym zwykle związana była obecność ojca, a nieudolne i groteskowo wyglądające z boku próby matki utrzymania trzeźwości w okresie Bożego Narodzenia wywoływały w nim mdłości po dziś dzień. Pomiędzy choinką, od czasu do czasu, a buñuelos, jakie dostawali od sąsiadki mieszkającej obok (o które bili się do upadłego między sobą, w sam raz do akompaniamentu świątecznej muzyki) ważnym elementem każdego bożonarodzeniowego zgromadzenia była ocena najbardziej wartościowych, kradzionych łupów jakie udało im się zgromadzić w tamtym okresie. Milo rzecz jasna nigdy nie dorównał pod tym względem starszym braciom (wówczas wymawiał się niskim wzrostem, teraz wiedział, że zwykłe ściąganie przedmiotów z półek i dyskretne pakowanie ich po kieszeniach zwyczajnie go nie interesowało) ale zawody i dumne wystawianie złodziejskich skarbów na pokaz były jednym z przyjemniejszych aspektów wiążących się z wigilią.
Bycie młodszym miało też swoje przywileje, i to w nawet najbardziej dysfunkcyjnej rodzinie. Ojcowska figura zbudowana na autorytecie strachu w oczach kilkulatka jawiła się jako największy koszmar i wielka niewiadoma, ale między bogiem a prawdą, jako szczeniak na którego nikt nie zwracał szczególnej uwagi, Milo mógł we właściwym momencie wywinąć się z domu oknem i snuć po tłocznych, kolorowych i głośnych ulicach ogarniętej świątecznym szaleństwem Ensenady, podczas gdy to starsi bracia skupiali na sobie całą niechcianą uwagę. Stąd wiedział dokładnie jakie kolory zyskuje siniak na kolejnych etapach gojenia, lepiej niż reszta rodzeństwa nauczył się skakać po dachach i wspinać na to, co miało potencjał jakiejkolwiek przyczepności, nie wypracował sobie jednak poczucia przynależności ani lojalności wobec tych, z którymi łączyło go nazwisko.
Dopiero Estella pokazała mu prawdziwe Boże Narodzenie i odkąd święta spędzał przy prawdziwej choince, podkarmiano go zawiesistą, mocno warzywną potrawką i pojono prawdziwym champurrado (z tej okazji dawał się nawet zaciągnąć do kościoła i nie marudził, bo nie chciał oberwać szmatą przez łeb), Milo naprawdę polubił ten okres i chętnie partycypował przy wszystkich przewidzianych na ten czas atrakcjach, łącznie z takimi najbardziej wyświechtanymi i kiczowatymi.
Nie do końca, ale też dobre. Zapamiętam na przyszłość, może się przyda. 一 W rodzimej wersji językowej brzmiało to mniej serdecznie, a wciąż dość egzotycznie by nieobeznany z hiszpańskim słuchacz zachwycił się melodyjnością.
Kwestia znalezionej w aparacie karty zaaferowała go dość, by zignorować obecność Vance'a i zawierzyć, że nowo poznany człowiek nie opróżni mu kasy w tym czasie, w którym on sam miotał się po zapleczu w poszukiwaniu adaptera. Mniej interesowała go zawartość nośnika, znacznie bardziej chciał sprawdzić, czy byłby w stanie wyciągnąć z niego coś, co dałoby się odtworzyć.
Co bardziej ogarnięty i zmyślny człowiek zauważyłby w tym swoją szansę, a jeszcze ktoś, kto orientowałby się w arkanach rozpoznawalności Bowiego już zatarłby ręce i modlił się, by na karcie znaleźć coś potencjalnie wartościowego dla portalu plotkarskiego. Milo nie był ślepy; był najwyżej krótkowzroczny w każdym znaczeniu tego słowa i nie interesowała go ewentualna karta przetargowa, jaką z łatwością mógłby zyskać gdyby tylko zechciał. W swojej dotychczasowej karierze, zwłaszcza w czasach Sacramento, Milo przekopał się przez terabajty danych, jakich posiadanie mogłoby stać się źródłem dochodu gwarantującym samodzielność, nigdy jednak nie kusiło go, by je przeglądać. Odzyskanie materiałów, łamanie ich zabezpieczeń, czasami wielogodzinne dłubanie przy fizycznych nośnikach i posiłkowanie się rosyjskimi materiałami (z jakiegoś powodu ta część świata hakersko-crackerskiego najczęściej odpowiadała wyczerpująco i potrafiła wyskoczyć z rozwiązaniami, na których mu zależało) wyczerpywało jego ciekawość dostatecznie, by nie interesowało go już nic innego. Bowie i jego być może kompromitujące fotki z dzieciństwa miały się zatem bezpiecznie tak długo, jak miał je w rękach obsesyjny pasjonat z autystycznym sznytem z własnym, niemającym nic wspólnego z etyką czy jakąkolwiek moralnością, wewnętrznym kodeksem. Po prostu miał to w dupie.
Nieoczekiwanie ze zwaliska kartonów pełnych lżejszej elektroniki i niepasujących (w tym momencie) nigdzie elementów, jakich szkoda było wyrzucać, bo zwykle przydawały się przy jakiejś głupocie, wyciągnęły go czyjeś ręce i niespodziewający się odsieczy Rivera prawie udławił się językiem wydając przy tym dziwny, zduszony dźwięk.

Ta? 一 mruknął, nadal niezadowolony, bo jego ego zostało bardzo szorstko smagnięte tą uprzejmością i Milo nie wiedział jak ma się czuć z myślą, że potrzebował, aby go wyławiać z tektury jak zdziczałego kota. 一 Ja tam wiem gdzie co jest. I... yh, masz diodę Zenera we włosach, czekaj.
Wyplątywanie jednego półprzewodnika z tak specyficznie kręconych włosów jakie miał Bowie, z uwzględnieniem różnicy wzrostu i maleńkości urządzenia nie było aż tak proste jak mogłoby się wydawać. Milo miał palce obklejone topnikiem, szorstkawe od kalafonii i niewyćwiczone w takich pracach. Cóż, gdy z pietyzmem i nadludzką cierpliwością wyciągał jakiś komponent za pomocą pęsety nie zakładał, że płyta czy matryca zacznie mu się nagle ni z tego ni z owego ruszać, a Bowie, niestety, był mało statyczny.
Zniecierpliwiony Rivera westchnął wreszcie, cierpko zacisnął usta i nie do końca pogodzony z tym, że musi stawać na palcach, drugą ręką bez ogródek chwycił go za większe pasmo napuszonych loków i wreszcie, niestety mało delikatnie dla samego nosiciela, pozbawił go diody.

Sprawdzę tylko, czy to w ogóle nadaje się do odczytu, a adapter dam ci za Leicę. Jak dla mnie świetny deal, dla ciebie co najwyżej jakaś dziwna forma hazardu, ale nie oceniam.
Miał nikłe pojęcie o wartościach sentymentalnych względem przedmiotów, sam miał ich niewiele i prawdopodobnie zmieściłby takowe w jedną kieszeń.

Hmm, Bowie? 一 zagadnął ciszej, spojrzeniem smagnął Vance'a gdzieś na wysokości nosa, ust, po czym podrapał się nerwowym odruchem po karku. Dodał jeszcze znaczące, sugestywne kaszlnięcie, zassał się na swojej dolnej wardze i mimochodem przesunął kilka z rozsypanych, kolorowych jak dziecięca malowanka kabelków koniuszkiem trampka. 一 Jakbyś zechciał się ruszyć, to ja bym ci tego adaptera, no, poszukał?


Bowie Vance
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
23 y/o, 183 cm
You make me money I'll make you laugh
Awatar użytkownika
Too cool to hustle, too wild to give a damn.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

   Święta w rodzinie Vance miały dwa oblicza: puste i samotne oraz tłumne i samotne. Niezależnie od tego czy jego rodzice podczas świąt pracowali i w ogóle ich nie było, czy urządzali huczne imprezy świąteczne dla rodziny i licznych bogatych przyjaciół, on w okresie dziecięcym spędzał je w samotności lub z jedną z licznych gosposi, które zmieniały się co kilka lat. Niektóre okazywały mu namiastkę rodzinnego ciepła, będąc po prostu uprzejmymi. Czasami ktoś mu poczytał, podarował prezent pasujący do jego wieku i zrobił kakao. W okresie dorastania sam zaczął uczestniczyć w imprezach (albo tych hucznych przyjęciach rodziców albo własnych, jeżeli nie było ich w domu) i najczęściej upijał się, a namiastkę czułości i ciepła dostawał od obcych ludzi, którzy przewijali się przez jego łóżko odkąd skończył czternaście lat. Wtedy nikt nie pytał o wiek, nie po takich ilościach wlewanego w siebie alkoholu i narkotykach, których nigdy nie brakowało. Rodzice nigdy nie przejmowali się, że zaczął żyć w takim stylu w tak młodym wieku, w końcu u nich w rodzinach było podobnie, szczególnie że zarówno matka, jak i ojciec wcześnie rozpoczęli swoje kariery i również w młodym wieku zaczęli mieć dostęp do imprez i używek. Ponadto momenty, w których sami byli trzeźwy były rzadkością i ich luźne podejście do życia i brak wrodzonego instynktu rodzicielskiego odbijał się na ich przekonaniach. Przecież wszystko było w porządku, przecież Bowie się nie skarżył, przecież miał wszystko.
   Fakt, nigdy się nie skarżył.
   Bo nigdy nie widział jak destrukcyjny miało to na niego wpływ i jak ostatecznie go ukształtowało. Nie miał zielonego pojęcia jak zbudować zdrową relację z drugim człowiekiem, czego dobrym przykładem było burzliwe rozstanie z Jaydenem kilka dni temu, którego nawet nie do końca tak traktował, bo nie przyznałby się oficjalnie, że to w ogóle był związek. Przecież jego takie rzeczy nie dotyczyły, bo jak się nie przywiązujesz i czegoś nie nazywasz, kiedy nie angażujesz się emocjonalnie, nic nie może cię zranić, kiedy nagle się skończy. A w s z y s t k o się kończy.
   To też nie tak, że niczego nie czuł, po prostu odgradzał się od uczuć bardzo grubym murem i żył szybko, wygodnie i płytko. Raczej nie uczył się też na błędach, więc generalnie był beznadziejnym przypadkiem, ale nadrabiał talentem muzycznym, charyzmatycznością, poczuciem humoru i łatwością w nawiązywaniu kontaktów (chociaż te znajomości były relatywnie krótkie).
   Stojąc nad Milo, przy stercie kartonów, przyglądał mu się z lekkim rozbawieniem, wyłapując niezadowolenie, chociaż nie wziął tego personalnie, raczej połączył z małą niedogodnością, która jak widać wcale nie była planowana. Przynajmniej tak mu się wydawało. Trochę zapomniał o tej karcie pamięci, co mogło oznaczać, że albo sam był dzisiaj bardzo roztrzepany, albo tak naprawdę mało go to obchodziło. Może jego ojciec miałby na ten temat inne zdanie, ale nie miał zamiaru go pytać.
   一 Co mam? 一 zapytał zdezorientowany, zezując na kosmyki swoich włosów, które widział jakby kątem oka, ale loki rozmazywały się. Nie miał pojęcia czym była dioda Zenera i dla niego mogła to być równie dobrze jakaś część sprzętu, walającego się po zapleczu jak i gatunek jakiegoś wstrętnego robaka. Automatycznie pochylił się kiedy poczuł pociągnięcie i najpierw jeszcze próbował cokolwiek zobaczyć, ale potem utkwił spojrzenie w twarzy chłopaka, skoro miał ją teraz niebezpiecznie blisko i zamrugał, po prostu czekając, aż ten wyplącze mu z włosów tę całą diodę. Spojrzał na jego oczy, które okazały się bardzo skupione na czynności chłopaka, a spojrzenie było bystre i uniesione na jego włosy. Zerknął na usta, które wykrzywiły się lekko, jakby to wszystko sprawiało mu duży wysiłek. Uśmiechnął się lekko pod nosem i już chciał zaproponować, że sam to zrobi, ale wtedy poczuł mocniejsze szarpnięcie i zmarszczył brwi.
   一 Aua, to bolało 一 mruknął oskarżycielskim tonem i uniósł dłonie, żeby dotknąć lekko splątanych włosów i rozmasować palcami skórę głowy w miejscu, w którym go zabolało. Przekręcił się trochę i znowu na niego spojrzał, gdy ten zaczął mówić o adapterze, o którym Bowie zdążył zapomnieć. Wyprostował się i przez chwilę procesował o co właściwie chodzi, a potem padło coś o wymianie i już w ogóle się pogubił.
   一 Czekaj, za co? 一 zapytał, unosząc dłoń, żeby podrapać się po brodzie w zamyśleniu. Czy to jakiś seksualny układ? Lejce kojarzyły mu się z uprzężą, ale to chyba w odniesieniu do konia. Dodał, że to dziwna forma hazardu, więc może lubił jakieś zwierzęce roleplay w łóżku. Nie wyglądał na furasa, ale czy ktokolwiek wygląda, dopóki nie doczepi sobie ogona albo uszu? Lub nie poprosi o to kogoś innego.
   W zamyślenia 一 właśnie dochodził do wniosku, że zgodziłby na taką formę wymiany, bo nigdy nie bawił się uprzężą i był ciekawy jak to jest 一 wyrwał go Milo, który zwrócił się do niego po imieniu. Zamrugał i spojrzał na niego uważnie i im bardziej ten zdawał się zmieszany, tym bardziej znowu się do niego schylał. Zerknął na ruch trampkiem, a potem znowu na jego twarz i w końcu uśmiechnął się lekko, powoli unosząc kącik ust.
   一 A dużo muszę się odsunąć, bo jak wpadnę do kartonów, to wrócimy do punktu wyjścia 一 powiedział z rozbawionym błyskiem w oczach. Zamiast się więc odsunąć, przysunął się jeszcze bliżej, a wtedy znowu uderzył go ten całkiem przyjemny zapach, który osiadł na włosach i skórze chłopaka. Ułożył dłoń na jego biodrze i gdy przytulili się, splatając ze sobą własne oddechy, przekręcił się z nim, jak z tancerką na parkiecie, dzięki czemu ten mógł wydostać się swobodnie z zaplecza, o ile dalej chciał. 一 Droga wolna.

Milo Rivera
Myre
w rozgrywkach nie lubię ai, braku interpunkcji i inicjatywy
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Milo, który myślami i sercem był już przy aparacie (a konkretniej przy aparaturze lampy błyskowej, która to interesowała go najbardziej i którą planował wybebeszyć zaraz po tym, jak Bowie zniknie mu z pola widzenia) piąte przez dziesiąte rejestrował utyskiwania mężczyzny na mało delikatne szarpnięcia. Diodę wreszcie wyłowił, przyjrzał się jej z bliska z taką miną, jakby sprawdzał, czy Vance przypadkiem nie zrobił jej krzywdy i widać uznał, że posłuży mu jeszcze do czegoś, bo element wylądował w mniejszym pudełku na regale.
Miał w planach pobawić się trochę kondensatorem, i o ile cewka była cała i nieuszkodzona, usunąć regulator by tylko dlatego, że może, skonstruować małe urządzenie wielkości telefonu. W teorii miałoby posłużyć do wyzwolenia impulsu dostatecznie silnego, by wpłynąć na układ znajdujący się w odpowiedniej odległości. W praktyce oznaczałoby to, że Milo zyskałby zabawkę zdolną usmażyć telefon znienawidzonemu koledze z uczelnianej ławki.
No za tę twoją Leicę 一 powtórzył raz jeszcze, nieświadom w jak drastycznie odmiennych kategoriach rozwinęły się ich wyobrażenia. Mrugnął raz, drugi, z wyrazem absolutnego zaskoczenia i niezadanym pytaniem ciążącym z tyłu głowy. Nie wiedział, czy chce wiedzieć, a to zdarzało mu się niezwykle rzadko. 一 Halo, aparat? Ten, z którym przyszedłeś? Estás bien?
Rivera nawet pstryknął mu palcami przed twarzą, jakby chcąc w ten sposób zasygnalizować, że Bowie wciąż znajduje się na zagraconym zapleczu Simple Fix It a nie tam, gdzie jego umysł oddalił się by wypasać owce. Czy co tam jeszcze innego umyślał Vance, kiedy uczestniczył w konwersacji wyłącznie ciałem.
I nagle okazało się, że Bowie uczestniczy w niej aż nazbyt fizycznie, bo zamiast cofnąć się jak to było spodziewane, on na przekór wystąpił w przód, a Rivera poczuł, że brakuje mu powietrza w płucach.
Atak paniki?
Astma?
Ogólna duchota i słaba cyrkulacja powietrza?
Och nie, po prostu Bowie. Bowie wespół w zespół z bardzo opiłowaną zdolnością odnajdywania się w towarzyskich menuetach Rivery.
Zwyczajowy wielowątkowy bieg myśli Milo oscylujący głównie wokół elektroniki, języków programowania, zarówno tych użytecznych jak i czysto teoretycznych oraz innych dających się zbadać fenomenów, został brutalnie przerwany, tak, jakby ktoś obcesowo wyrwał mu wtyczkę zasilającą z kontaktu. Patrzył więc tylko z zastygłym na ustach uśmiechem, jakimś widocznie pokłosiem rozbawienia z poprzedniej rozmowy, z jawnym nieporozumieniem w oczach i sam zamarł w bezruchu, bo nie rozumiał kompletnie dlaczego nagle Vance przeinaczył prosty komunikat.
Przez parę sekund Milo zachodził w głowę (gapiąc się wciąż na mężczyznę jak sroka w gnat, bo w obecnym stanie mógł co najwyżej przecisnąć jeden wąski proces wnioskowania za jednym zamachem) czy problem wynikł z jego winy, czy wyraził się niejasno. Czuł zapach deszczu – petrichor – i perfumy o zupełnie różnych nutach od tych, jakie znał. Miał nos wyczulony na najdelikatniejszy swąd palonego plastiku, z kalafonią zrósł się już na stałe i wątpił, by jakikolwiek detergent był w stanie wytrawić terpeny tak z ubrań jak i z niego we własnej osobie, a charakterystyczny zapach smaru nie podlegał rozkładowi na części pierwsze. Przyjmował go jako przyjemną całość.

Bowie, a-ah, hej, HEJ, QUÉ CARAJO, ESTÁS LOCO?! A- ...och.
Dostał zadyszki niemal wyłącznie stojąc w miejscu, bo dwóch kroków na planie koła, do których pchnął go Vance nawet nie wypadało podliczać. I nadal, mimo, że ich dystans wydłużył się do akceptowalnego, Milo nadal stał jakby wrósł w kartony i kabelki i próbował odzyskać kontrolę nad wyjątkowo pustą i bezużyteczną głową.
Dlatego, aby nie generować więcej sprzecznych komunikatów (bo w jego wyobrażeniu to, co dla każdego normalnego człowieka było wyłącznie żartem urosło do rangi małej katastrofy) przykucnął i zajął się zbieraniem drobnicy rozsypanych po podłodze komponentów we wszystkich kolorach tęczy.

Pos... 一 głos uwiązł mu w gardle, musiał przełknąć nadmiar śliny i odchrząknąć. Układał właśnie w przegródkach plastikowego organizera rezystory. 一 Postaraj się proszę na nic już nie wpadać. Nigdzie nie wpadać.
Nadal analizował sytuację, ale powoli emocje zdawały się opadać. Widocznie grupowanie ulubionych podzespołów oddziaływało na niego terapeutycznie.
Myślał jednak, co przyszło z parominutowym opóźnieniem i wymagało od niego nadludzkiej elastyczności w przyzwyczajonej do sztywnych, technicznych ram wyobraźni, jak by to było, gdyby w ten sam sposób – ciało przy ciele, z oddechem liżącym skórę na karku i wrażeniem posiadania każdego nerwu na wierzchu – zbliżył się do niego Dylan.
Nie wiedział na pewno, jedynie spekulował, że o ile, czysto teoretycznie rzecz jasna, Gauthier w ogóle zechciałby powtórzyć z nim taki układ i wykazał dość cierpliwości, by w ciszy pozwolić mu na upierdliwie powolną aklimatyzację w nowym środowisku, mógłby to polubić. Nie musiałby nawet dotykać go wprost, ani nawet zmieniać pozycji; wystarczyłoby, że taką ewentualność Rivera mógł sobie uzmysłowić, za to niekoniecznie po nią sięgać.
Nagła konkluzja, w której Milo odkrył pewne novum, prawie zwaliła go z nóg: chciałbym takiego kontaktu. Była ona tak niespodziewana i obca, że aż pomylił przegródki i wrzucił dławik do potencjometrów.

Mógłbyś poszukać kartonowego pudełka o objętości... pięciu decymetrów sześciennych? Powinny w nim być adaptery.
Celowo zamiast doprecyzować, że ma na myśli kartonik wielkości przeciętnego opakowania ciastek, który jak sobie przypomniał, stał w widocznym miejscu na regale pod ścianą obok drzwi i straszył jaskrawoczerwonym kolorem, zadał mu kierunek na okrężnie. Zgadywał, że potrwa to nieco dłużej i dzięki temu sam będzie miał dość czasu, aby zebrać się w sobie i wrócić do stanu sprzed paru minut, gdzie jeszcze całym przytomnym umysłem obejmował rzeczywistość.



Bowie Vance
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
ODPOWIEDZ

Wróć do „Path”