Another Order, Another Fight
: sob lip 19, 2025 8:37 pm
				
				John przetarł oczy, czując jak głowa pulsuje mu po wczorajszej nocy. Mógł się spodziewać, że większe dawki alkoholu w tym wieku to nienajlepszy pomysł. Zapach kawy z ekspresu nie pomagał, choć bardzo na tą kawę czekał – raczej przypominał mu, że wciąż jest człowiekiem, który powinien leżeć dalej w łóżku. Nie miał jednak wyboru i musiał przywlec swój tyłek do restauracji o tej niepojętej godzinie. Gdy ekspres pracował, a John czekał aż będzie mógł poczuć świeżą, gorącą kawę na języku, zatrzymał wzrok na zegarku zawieszonym na ścianie naprzeciwko.
6:50, a jego czekała cholerna dostawa. Musiał dopilnować wszystkiego sam. Odkąd Joe uciekł, a oni zostali z długami, brakowało pracowników i parę dodatkowych obowiązków spadło na niego. John bał się, że ktoś będzie robił błędy, a to mogło kosztować jego i Stevie resztę oszczędności. Utargi w większości szły jeszcze na spłaty długów. Płynności finansowej nie mieli żadnej i zaczynał tracić nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej wrócą.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dobiegający z ekspresu, który oznajmiał o możliwość zabrania kawy. Na jego szczęście, zabierając w pośpiechu kawę, złapał kubek w tak niefortunny sposób, że parujący napój rozlał się prosto na jego świeżo uprany i właśnie założony strój kucharski. Zaklął cicho, a gorąca ciecz wsiąkała szybko w materiał, zostawiając po sobie nie tylko mokrą plamę, ale i przypomnienie, że ten dzień wcale nie zamierzał być dla niego łaskawszy.
Stroju już i tak nie zamierzał zmieniać. Wiedział, że po otwarciu restauracji lepiej nie będzie. Wypił szybko to co zostało w kubku, zostawił go na przy barze na widoku i ruszył na zaplecze, aby przejrzeć dostawę, która przyszła dwadzieścia minut wcześniej. Na kawę już pewnie nie będzie miał czasu.
Miał nadzieję, że tym razem wszystko się zgadza. Że nie będzie znów szukał grzybów albo innych porów po całym mieście, gdy kuchnia działa na pełnych obrotach. Powinien być wtedy na miejscu. Jego wzrok padł na stos kartonów przy drzwiach dostawczych. Nie te, które powinny tu dziś być. Znał rozmiary, nadruki, nawet taśmy — te były z innej hurtowni. Podszedł bliżej i otworzył pierwszy karton — warzywa, głównie pomidory i papryka, wszystko średnio świeże. W tym właśnie momencie poczuł, jak ściska mu żołądek. Zaczął pojedynczo wyciągać i brać do ręki jedno warzywo po drugim, aby sprawdzić w jakim konkretnie są stanie. Pomidory były miękkie, jakby przeleżały już zbyt wiele czasu w ciężarówce bez chłodni. Zielenina lekko przywiędła, marchew jakby przeszła piwnicą. Niektóre produkty miały na sobie mikroskopijne czarne plamki, które nie wróżyły niczego dobrego. Papryka też była już miękka i lekko pomarszczona.
– Kurwa mać – mruknął pod nosem, chwytając za jeden z kartonów i niemal nim rzucając na stół. Przecież jeszcze miesiąc temu wszystko przyjeżdżało świeże. Ich poprzedni dostawca może nie był najtańszy, ale przynajmniej wiedział, co robi. A teraz? Zamrugał, wpatrując się w fakturę przyklejoną do folii. Nazwa firmy, której nie znał. Numer kontaktowy. Wszystko wyglądało zbyt… budżetowo.
- Przestań mi się wpieprzać do kuchni - powiedział bardziej sam do siebie, bo nie liczył, że podejrzana szybko zjawi się w pracy. Połączył kropki dość szybko i wiedział, że to pewnie Stevie namieszała w dostawcach. Bo któż by inny? Zamiast skonsultować to z nim, stwierdziła, że go oleje i tak po prostu zamieni sobie dostawcę. Nie byli knajpą pierwszą lepszą z Glovo, żeby takie rzeczy mogły u nich przejść. Musieli trzymać się jakiejś jakości i standardów.
Stevie Hargrove
			6:50, a jego czekała cholerna dostawa. Musiał dopilnować wszystkiego sam. Odkąd Joe uciekł, a oni zostali z długami, brakowało pracowników i parę dodatkowych obowiązków spadło na niego. John bał się, że ktoś będzie robił błędy, a to mogło kosztować jego i Stevie resztę oszczędności. Utargi w większości szły jeszcze na spłaty długów. Płynności finansowej nie mieli żadnej i zaczynał tracić nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej wrócą.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dobiegający z ekspresu, który oznajmiał o możliwość zabrania kawy. Na jego szczęście, zabierając w pośpiechu kawę, złapał kubek w tak niefortunny sposób, że parujący napój rozlał się prosto na jego świeżo uprany i właśnie założony strój kucharski. Zaklął cicho, a gorąca ciecz wsiąkała szybko w materiał, zostawiając po sobie nie tylko mokrą plamę, ale i przypomnienie, że ten dzień wcale nie zamierzał być dla niego łaskawszy.
Stroju już i tak nie zamierzał zmieniać. Wiedział, że po otwarciu restauracji lepiej nie będzie. Wypił szybko to co zostało w kubku, zostawił go na przy barze na widoku i ruszył na zaplecze, aby przejrzeć dostawę, która przyszła dwadzieścia minut wcześniej. Na kawę już pewnie nie będzie miał czasu.
Miał nadzieję, że tym razem wszystko się zgadza. Że nie będzie znów szukał grzybów albo innych porów po całym mieście, gdy kuchnia działa na pełnych obrotach. Powinien być wtedy na miejscu. Jego wzrok padł na stos kartonów przy drzwiach dostawczych. Nie te, które powinny tu dziś być. Znał rozmiary, nadruki, nawet taśmy — te były z innej hurtowni. Podszedł bliżej i otworzył pierwszy karton — warzywa, głównie pomidory i papryka, wszystko średnio świeże. W tym właśnie momencie poczuł, jak ściska mu żołądek. Zaczął pojedynczo wyciągać i brać do ręki jedno warzywo po drugim, aby sprawdzić w jakim konkretnie są stanie. Pomidory były miękkie, jakby przeleżały już zbyt wiele czasu w ciężarówce bez chłodni. Zielenina lekko przywiędła, marchew jakby przeszła piwnicą. Niektóre produkty miały na sobie mikroskopijne czarne plamki, które nie wróżyły niczego dobrego. Papryka też była już miękka i lekko pomarszczona.
– Kurwa mać – mruknął pod nosem, chwytając za jeden z kartonów i niemal nim rzucając na stół. Przecież jeszcze miesiąc temu wszystko przyjeżdżało świeże. Ich poprzedni dostawca może nie był najtańszy, ale przynajmniej wiedział, co robi. A teraz? Zamrugał, wpatrując się w fakturę przyklejoną do folii. Nazwa firmy, której nie znał. Numer kontaktowy. Wszystko wyglądało zbyt… budżetowo.
- Przestań mi się wpieprzać do kuchni - powiedział bardziej sam do siebie, bo nie liczył, że podejrzana szybko zjawi się w pracy. Połączył kropki dość szybko i wiedział, że to pewnie Stevie namieszała w dostawcach. Bo któż by inny? Zamiast skonsultować to z nim, stwierdziła, że go oleje i tak po prostu zamieni sobie dostawcę. Nie byli knajpą pierwszą lepszą z Glovo, żeby takie rzeczy mogły u nich przejść. Musieli trzymać się jakiejś jakości i standardów.
Stevie Hargrove