-
szybciej ugotuje Ci obiad albo naprawi coś w domu niż powie, że ma do ciebie jakikolwiek pozytywny stosuneknieobecnośćniewątki 18+takzaimkijej/onapostaćautor
John przetarł oczy, czując jak głowa pulsuje mu po wczorajszej nocy. Mógł się spodziewać, że większe dawki alkoholu w tym wieku to nienajlepszy pomysł. Zapach kawy z ekspresu nie pomagał, choć bardzo na tą kawę czekał – raczej przypominał mu, że wciąż jest człowiekiem, który powinien leżeć dalej w łóżku. Nie miał jednak wyboru i musiał przywlec swój tyłek do restauracji o tej niepojętej godzinie. Gdy ekspres pracował, a John czekał aż będzie mógł poczuć świeżą, gorącą kawę na języku, zatrzymał wzrok na zegarku zawieszonym na ścianie naprzeciwko.
6:50, a jego czekała cholerna dostawa. Musiał dopilnować wszystkiego sam. Odkąd Joe uciekł, a oni zostali z długami, brakowało pracowników i parę dodatkowych obowiązków spadło na niego. John bał się, że ktoś będzie robił błędy, a to mogło kosztować jego i Stevie resztę oszczędności. Utargi w większości szły jeszcze na spłaty długów. Płynności finansowej nie mieli żadnej i zaczynał tracić nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej wrócą.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dobiegający z ekspresu, który oznajmiał o możliwość zabrania kawy. Na jego szczęście, zabierając w pośpiechu kawę, złapał kubek w tak niefortunny sposób, że parujący napój rozlał się prosto na jego świeżo uprany i właśnie założony strój kucharski. Zaklął cicho, a gorąca ciecz wsiąkała szybko w materiał, zostawiając po sobie nie tylko mokrą plamę, ale i przypomnienie, że ten dzień wcale nie zamierzał być dla niego łaskawszy.
Stroju już i tak nie zamierzał zmieniać. Wiedział, że po otwarciu restauracji lepiej nie będzie. Wypił szybko to co zostało w kubku, zostawił go na przy barze na widoku i ruszył na zaplecze, aby przejrzeć dostawę, która przyszła dwadzieścia minut wcześniej. Na kawę już pewnie nie będzie miał czasu.
Miał nadzieję, że tym razem wszystko się zgadza. Że nie będzie znów szukał grzybów albo innych porów po całym mieście, gdy kuchnia działa na pełnych obrotach. Powinien być wtedy na miejscu. Jego wzrok padł na stos kartonów przy drzwiach dostawczych. Nie te, które powinny tu dziś być. Znał rozmiary, nadruki, nawet taśmy — te były z innej hurtowni. Podszedł bliżej i otworzył pierwszy karton — warzywa, głównie pomidory i papryka, wszystko średnio świeże. W tym właśnie momencie poczuł, jak ściska mu żołądek. Zaczął pojedynczo wyciągać i brać do ręki jedno warzywo po drugim, aby sprawdzić w jakim konkretnie są stanie. Pomidory były miękkie, jakby przeleżały już zbyt wiele czasu w ciężarówce bez chłodni. Zielenina lekko przywiędła, marchew jakby przeszła piwnicą. Niektóre produkty miały na sobie mikroskopijne czarne plamki, które nie wróżyły niczego dobrego. Papryka też była już miękka i lekko pomarszczona.
– Kurwa mać – mruknął pod nosem, chwytając za jeden z kartonów i niemal nim rzucając na stół. Przecież jeszcze miesiąc temu wszystko przyjeżdżało świeże. Ich poprzedni dostawca może nie był najtańszy, ale przynajmniej wiedział, co robi. A teraz? Zamrugał, wpatrując się w fakturę przyklejoną do folii. Nazwa firmy, której nie znał. Numer kontaktowy. Wszystko wyglądało zbyt… budżetowo.
- Przestań mi się wpieprzać do kuchni - powiedział bardziej sam do siebie, bo nie liczył, że podejrzana szybko zjawi się w pracy. Połączył kropki dość szybko i wiedział, że to pewnie Stevie namieszała w dostawcach. Bo któż by inny? Zamiast skonsultować to z nim, stwierdziła, że go oleje i tak po prostu zamieni sobie dostawcę. Nie byli knajpą pierwszą lepszą z Glovo, żeby takie rzeczy mogły u nich przejść. Musieli trzymać się jakiejś jakości i standardów.
Stevie Hargrove
6:50, a jego czekała cholerna dostawa. Musiał dopilnować wszystkiego sam. Odkąd Joe uciekł, a oni zostali z długami, brakowało pracowników i parę dodatkowych obowiązków spadło na niego. John bał się, że ktoś będzie robił błędy, a to mogło kosztować jego i Stevie resztę oszczędności. Utargi w większości szły jeszcze na spłaty długów. Płynności finansowej nie mieli żadnej i zaczynał tracić nadzieję, że jeszcze kiedyś do niej wrócą.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dobiegający z ekspresu, który oznajmiał o możliwość zabrania kawy. Na jego szczęście, zabierając w pośpiechu kawę, złapał kubek w tak niefortunny sposób, że parujący napój rozlał się prosto na jego świeżo uprany i właśnie założony strój kucharski. Zaklął cicho, a gorąca ciecz wsiąkała szybko w materiał, zostawiając po sobie nie tylko mokrą plamę, ale i przypomnienie, że ten dzień wcale nie zamierzał być dla niego łaskawszy.
Stroju już i tak nie zamierzał zmieniać. Wiedział, że po otwarciu restauracji lepiej nie będzie. Wypił szybko to co zostało w kubku, zostawił go na przy barze na widoku i ruszył na zaplecze, aby przejrzeć dostawę, która przyszła dwadzieścia minut wcześniej. Na kawę już pewnie nie będzie miał czasu.
Miał nadzieję, że tym razem wszystko się zgadza. Że nie będzie znów szukał grzybów albo innych porów po całym mieście, gdy kuchnia działa na pełnych obrotach. Powinien być wtedy na miejscu. Jego wzrok padł na stos kartonów przy drzwiach dostawczych. Nie te, które powinny tu dziś być. Znał rozmiary, nadruki, nawet taśmy — te były z innej hurtowni. Podszedł bliżej i otworzył pierwszy karton — warzywa, głównie pomidory i papryka, wszystko średnio świeże. W tym właśnie momencie poczuł, jak ściska mu żołądek. Zaczął pojedynczo wyciągać i brać do ręki jedno warzywo po drugim, aby sprawdzić w jakim konkretnie są stanie. Pomidory były miękkie, jakby przeleżały już zbyt wiele czasu w ciężarówce bez chłodni. Zielenina lekko przywiędła, marchew jakby przeszła piwnicą. Niektóre produkty miały na sobie mikroskopijne czarne plamki, które nie wróżyły niczego dobrego. Papryka też była już miękka i lekko pomarszczona.
– Kurwa mać – mruknął pod nosem, chwytając za jeden z kartonów i niemal nim rzucając na stół. Przecież jeszcze miesiąc temu wszystko przyjeżdżało świeże. Ich poprzedni dostawca może nie był najtańszy, ale przynajmniej wiedział, co robi. A teraz? Zamrugał, wpatrując się w fakturę przyklejoną do folii. Nazwa firmy, której nie znał. Numer kontaktowy. Wszystko wyglądało zbyt… budżetowo.
- Przestań mi się wpieprzać do kuchni - powiedział bardziej sam do siebie, bo nie liczył, że podejrzana szybko zjawi się w pracy. Połączył kropki dość szybko i wiedział, że to pewnie Stevie namieszała w dostawcach. Bo któż by inny? Zamiast skonsultować to z nim, stwierdziła, że go oleje i tak po prostu zamieni sobie dostawcę. Nie byli knajpą pierwszą lepszą z Glovo, żeby takie rzeczy mogły u nich przejść. Musieli trzymać się jakiejś jakości i standardów.
Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
umpa lumpa
-
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
#1
Zacisnęła jednak usta i odpowiedziała podobnym gestem, a potem niemalże z piskiem opon odjechała do pracy zastanawiając się, jaki pożar będzie musiała tam dziś gasić. Czy będzie to problem z dostawą, kolejny konflikt z szefem kuchni, roszczeniowi klienci? A może życie zaskoczy ją czymś jeszcze?
Przez korki w mieście przyjechała oczywiście nieco spóźniona i chociaż do otwarcia pozostawało jeszcze sporo czasu, Stevie miała w planach dalsze ogarnianie księgowości i syfu, który zostawił za sobą Joe. Oczywiście liczyła, że będzie miała na to więcej czasu, ale nie mogła wybrzydzać w momencie, gdy reszta pracowników ewidentnie stawiła się o swojej porze.
Weszła tylnymi drzwiami i zaczęła od przywitania się ze wszystkimi, którzy już stawili się w pracy, a później skierowała się w stronę kuchni, bo John, mimo ich napiętych ostatnio relacji, też zasługiwał na przywitanie. Weszła w idealnym momencie, by usłyszeć, jak przeklina pod nosem i natychmiast poczuła się tak, jak podczas ich sprzeczek.
Dawniej nie od razu założyłaby z góry, że chodzi o nią, próbowałaby poprawić mu humor, starałaby się wyjaśnić sytuację. Jednak od jakiegoś czasu nie miała już cierpliwości do nikogo, poza własnym dzieckiem.
- No dzień dobry, ciebie też miło widzieć - odpowiedziała oschle, wchodząc głębiej do pomieszczenia i stając z Johnem twarzą w twarz.
Od razu zauważyła ubrudzony kawą fartuch szefa kuchni i przyjrzała się mężczyźnie od stóp po czubek głowy, oceniająco, szukając kolejnego uchybienia.
- Nie masz czystego stroju? - zapytała z przekąsem, bo według niej Fogarty nie słynął z priorytetowego dbania o swoją prezencję.
Wiedziała, że to dlatego, że w całości poświęca się daniom, które przygotowuje, ale nie miała w sobie na tyle wyrozumiałości, by przypomnieć sobie o tym w momencie wzburzenia.
Podeszła bliżej do kartonów, które przed nim stały i poczuła, jak spływa po niej zimny pot. Nie musiała wcale być specjalistką od żywienia żeby stwierdzić, że produkty, które przeglądał, nie były pierwszej świeżości.
- Co to jest? Chcesz mi powiedzieć, że to przyjechało w dzisiejszej dostawie? - nie obwiniała go od razu, ugryzła się w język zanim wyrzuciła z siebie to oskarżenie, ale najchętniej wyjęłaby z kartonu jeden z pomidorów i cisnęła nim ze złości o ścianę.
Ile jeszcze porażek miało ją czekać? Ile ciosów miała przyjąć? Czy ta zła passa miała się kiedyś skończyć, czy restauracja już nigdy nie miała wyjść na prostą?
Stevie rzuciła swoją torebkę na blat i ukryła twarz w dłoniach, oddychając ciężko i klnąc pod nosem.
John Fogarty
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
-
szybciej ugotuje Ci obiad albo naprawi coś w domu niż powie, że ma do ciebie jakikolwiek pozytywny stosuneknieobecnośćniewątki 18+takzaimkijej/onapostaćautor
John nie miał dodatkowych obowiązków jak Stevie. Nikt na niego nie czekał po pracy, nie było dziecka do odebrania ani nikogo, kto zapytałby, czy jadł cokolwiek poza tym, co podjadał z patelni. Od kilku lat był sam i sam też wolał o tym nie myśleć. Zdarzało się, że nie wracał nawet do własnego mieszkania – rano zostawiał kota u sąsiadki, tłumacząc, że „dużo pracy się szykuje”, a noc kończył najpierw w barze, a potem na kanapie w socjalnym. Pracownicy i Stevie chyba już się do tego przyzwyczaili, a przynajmniej głośno nie komentowali, bo wiedzieli, że John nie przyjmuje najlżej krytycznych - w jego mniemaniu- komentarzy dotyczących jego życia prywatnego. W końcu musiałby się przyznać sam przed sobą, że sobie nie radzi, a na to nie był gotowy. Ostatnie kilka miesięcy kręciły się dla niego właściwie tylko wokół kuchni, a Stevie zaczynał widywać powoli częściej niż niegdyś swoją żonę zanim jeszcze raczyła rzucić papierami rozwodowymi. Było w tym coś ironicznego – że kobieta, z którą się nie dogadywał, była teraz jedyną stałą w jego życiu. Dokładnie tak jak jego była żona Chociaż jakby się głębiej zastanowić to Stevie nie zniknęła, nie rzuciła mu wypowiedzeniem i dalej była. Nawet jeśli z punktu widzenia John’a była tylko nieznośna i czepialska. Ich rozmowy ostatnio nigdy nie kończyły się dobrze. Były bardziej jak pole minowe. Czasem się zastanawiał czy mogą poprowadzić rozmowę, nie wchodząc na temat, przez który się nawzajem drażnią, ale prawdę mówiąc praktycznie wszystko dotyczyło restauracji. A lokal sam w sobie, ze względu na ostatnie historie, był grząskim tematem.
Słysząc przywitanie kobiety, nie pofatygował się nawet by podnieść głowę i skierować ją w stronę rozmówczyni.
– Co cię zatrzymało w przyjściu na czas? Fryzjer czy manicure? – odparł złośliwie. Była to spora hipokryzja z jego strony — zwłaszcza że sam nieraz potrafił pojawić się w pracy z opóźnieniem, tłumacząc się problemami osobistymi albo najlepiej - nie tłumacząc się wcale. Wiedział zresztą, że Stevie musiała zająć się córką, ale nieuzasadnione uszczypliwości w ich rozmowach wydawały się ze strony John’a normalnością. Nie miał na to humoru, a na ten moment starał się jeszcze nie wybuchnąć, choć cały czas podejrzewał Stevie o zmianę dostawcy.
- Gdybym miał mniej roboty to bym go nawet wyparł. - odparł niewiele myśląc dość podirytowany komentarzem. Na kuchni nie dało się chodzić czystym. Plama z kawy zniknie zaraz między plamami z tłuszczu, a sosu. - Może się nawet ogolę i umyję zęby, ale tylko wtedy jak raczysz popracować kilka godzina na kuchni. Co myślisz? - skierował wzrok na brunetkę obracając w ręcę przejrzałego pomidora jakby czekając, aż Stevie sama zauważy i przyzna się do blędu. Nie mial siły wytykać jej kolejnych rzeczy. Powinna wiedzieć jak działa restauracja. Ma doświadczenie. Słysząc jednak jej pytanie dotyczące dostawy, westchnął ciężko, jakby przez chwilę zastanawiał się, czy warto w ogóle odpowiadać. Zanim jednak zdążył zareagować zobaczył, jak Stevie chowa twarz w dłoniach i zaczyna ciężko oddychać. Zdezorientowany przetarł zewnętrzną częścią dłonią czoło.
- Nie spodziewałaś się, że przyjedzie jakiś syf skoro dostawca chce prawie dwa razy mniej od poprzedniego? - zapytał choć na ten moment w jego głosie było już więcej rezygnacji niż oskarżeń. Wiedział, że jest krucho z pieniędzmi, ale próbował jej już nie raz tłumaczyć, że na produktach nie mogą oszczędzać. Oderwał fakturę od folii na jednym z kartonów i rzucił ją przed siebie na blat kuchenny tak, aby Stevie miała do niej lepsze dojście.
Stevie Hargrove
Słysząc przywitanie kobiety, nie pofatygował się nawet by podnieść głowę i skierować ją w stronę rozmówczyni.
– Co cię zatrzymało w przyjściu na czas? Fryzjer czy manicure? – odparł złośliwie. Była to spora hipokryzja z jego strony — zwłaszcza że sam nieraz potrafił pojawić się w pracy z opóźnieniem, tłumacząc się problemami osobistymi albo najlepiej - nie tłumacząc się wcale. Wiedział zresztą, że Stevie musiała zająć się córką, ale nieuzasadnione uszczypliwości w ich rozmowach wydawały się ze strony John’a normalnością. Nie miał na to humoru, a na ten moment starał się jeszcze nie wybuchnąć, choć cały czas podejrzewał Stevie o zmianę dostawcy.
- Gdybym miał mniej roboty to bym go nawet wyparł. - odparł niewiele myśląc dość podirytowany komentarzem. Na kuchni nie dało się chodzić czystym. Plama z kawy zniknie zaraz między plamami z tłuszczu, a sosu. - Może się nawet ogolę i umyję zęby, ale tylko wtedy jak raczysz popracować kilka godzina na kuchni. Co myślisz? - skierował wzrok na brunetkę obracając w ręcę przejrzałego pomidora jakby czekając, aż Stevie sama zauważy i przyzna się do blędu. Nie mial siły wytykać jej kolejnych rzeczy. Powinna wiedzieć jak działa restauracja. Ma doświadczenie. Słysząc jednak jej pytanie dotyczące dostawy, westchnął ciężko, jakby przez chwilę zastanawiał się, czy warto w ogóle odpowiadać. Zanim jednak zdążył zareagować zobaczył, jak Stevie chowa twarz w dłoniach i zaczyna ciężko oddychać. Zdezorientowany przetarł zewnętrzną częścią dłonią czoło.
- Nie spodziewałaś się, że przyjedzie jakiś syf skoro dostawca chce prawie dwa razy mniej od poprzedniego? - zapytał choć na ten moment w jego głosie było już więcej rezygnacji niż oskarżeń. Wiedział, że jest krucho z pieniędzmi, ale próbował jej już nie raz tłumaczyć, że na produktach nie mogą oszczędzać. Oderwał fakturę od folii na jednym z kartonów i rzucił ją przed siebie na blat kuchenny tak, aby Stevie miała do niej lepsze dojście.
Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
umpa lumpa
-
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Złośliwości z jego strony bolały ją podwójnie i miała wrażenie, że są podszyte jakimś niedopowiedzeniem. Nie wiedziała, co zrobiła źle w tej całej sytuacji z długami, w końcu nie miała pojęcia, że Joe odstawi taki numer i nigdy w życiu by się czegoś takiego po nim nie spodziewała. John stracił przyjaciela i wspólnika, a ona dodatkowo jeszcze męża i ojca swojego dziecka - gdyby mieli licytować się stratami, chyba by tę licytację wygrała. Mimo wszystko czuła, że Fogarty ma jej coś za złe, a ona jak we mgle próbowała domyślić się, co to było, zamiast zapytać wprost. Od dawna nie miała już siły do funkcjonowania jak człowiek, dlatego przerzucanie się złośliwościami pojawiło się w ich porządku dziennym.
- Wizyta w SPA i cudowny masaż relaksacyjny, nie widzisz, jaka jestem po nim wyluzowana? - zakpiła, czując narastającą złość.
Od kilku miesięcy nie była u fryzjera, bo najzwyczajniej w świecie nie mogła sobie na to pozwolić, ale oczywiście dla Johna wszystko, co mogło ją zaboleć, było niczym oręż.
Jeszcze kilka tygodni temu naiwnie myślała, że znajdzie w nim oparcie, że oboje będą mogli wspierać się w tej trudnej sytuacji, bo przecież oboje zostali skrzywdzeni przez tę samą osobę. Teraz jednak nie wiedziała już, co poszło nie tak i jak mogłaby to naprawić. Czuła w sobie tak dużo żalu, że nie umiała określić, w stosunku do kogo był skierowany.
- Chcesz się zamienić? Zobaczymy, czy ja lepiej ugotuję jakiś głupi krem ze szparagów, czy ty perfekcyjnie zaprezentujesz się przed importerem wina i ugrasz nam jakąś zniżkę - niemalże warknęła, aż żałując, że nazwała jego krem ze szparagów głupim, bo zawsze bardzo jej smakował.
Odłożyła nieszczęsnego pomidora i chwyciła w dłonie fakturę, której przez chwilę przyglądała się, nie rozumiejąc za bardzo dlaczego została oskarżona o wkopanie ich tę dostawę.
- Dlaczego mnie nie powstrzymałeś, skoro tak wszystko lepiej wiesz? - wymamrotała, czując narastające zawstydzenie z powodu podjęcia tak fatalnej decyzji.
Chciała dobrze, a wyszło jak zwykle.
Próbowała przypomnieć sobie, co John odpowiedział jej, gdy niewątpliwie postawiła go przed faktem dokonanym, ale miała lukę w pamięci. Przez chwilę pomyślała nawet, że w takim razie musiała zapomnieć go o tym poinformować, ale to przecież nie było możliwe, prawda? Nie mogła okazać się aż tak nierozgarnięta, chaotyczna i nieprofesjonalna, by zapomnieć poinformować swojego szefa kuchni o tak dużej zmianie.
Poczuła, że robi się na twarzy czerwona, jak ten pomidor, którego przed chwilą prawie zmasakrowała, ale tym razem swoją złość postanowiła wykorzystać w inny sposób.
Wyciągnęła z torebki telefon, szybko wybrała numer widniejący na fakturze i gdy dostawca raczył odebrać, Stevie szybko mu się przedstawiła, a później przeszła do rzeczy.
- O co chodzi? O to, że zamówione produkty są nieświeże. Proszę pana, to jest nie tylko nieprofesjonalne z pana strony, żeby pierwsza dostawa wyglądała w ten sposób, ale najwyraźniej też nielegalne, bo idę o zakład, że te warzywa nie widziały chłodni od dawna. Jest pan pewien, że wszystkie działają? Tak? No to fantastycznie, mam nadzieję, że sanepid także będzie… tak? Ooo, no proszę, czyli jednak ma pan smykałkę do biznesu - zamilkła, pozwalając ofercie dostawcy spłynąć do końca, po czym pożegnała się i rozłączyła.
Odetchnęła głęboko i swoją uwagę ponownie skupiła na szefie kuchni.
- Jutro przywiezie nam nowe produkty, świeże, nieodpłatnie. Nasza współpraca na tym się zakończy, ale zajmę się zaraz szukaniem kogoś lepszego - oznajmiła beznamiętnym tonem, bo złość trochę jej już przeszła i teraz, podobnie jak John, czuła już tylko zrezygnowanie - Poradzisz sobie dziś, czy mam jechać na szybkie zakupy?
John Fogarty
- Wizyta w SPA i cudowny masaż relaksacyjny, nie widzisz, jaka jestem po nim wyluzowana? - zakpiła, czując narastającą złość.
Od kilku miesięcy nie była u fryzjera, bo najzwyczajniej w świecie nie mogła sobie na to pozwolić, ale oczywiście dla Johna wszystko, co mogło ją zaboleć, było niczym oręż.
Jeszcze kilka tygodni temu naiwnie myślała, że znajdzie w nim oparcie, że oboje będą mogli wspierać się w tej trudnej sytuacji, bo przecież oboje zostali skrzywdzeni przez tę samą osobę. Teraz jednak nie wiedziała już, co poszło nie tak i jak mogłaby to naprawić. Czuła w sobie tak dużo żalu, że nie umiała określić, w stosunku do kogo był skierowany.
- Chcesz się zamienić? Zobaczymy, czy ja lepiej ugotuję jakiś głupi krem ze szparagów, czy ty perfekcyjnie zaprezentujesz się przed importerem wina i ugrasz nam jakąś zniżkę - niemalże warknęła, aż żałując, że nazwała jego krem ze szparagów głupim, bo zawsze bardzo jej smakował.
Odłożyła nieszczęsnego pomidora i chwyciła w dłonie fakturę, której przez chwilę przyglądała się, nie rozumiejąc za bardzo dlaczego została oskarżona o wkopanie ich tę dostawę.
- Dlaczego mnie nie powstrzymałeś, skoro tak wszystko lepiej wiesz? - wymamrotała, czując narastające zawstydzenie z powodu podjęcia tak fatalnej decyzji.
Chciała dobrze, a wyszło jak zwykle.
Próbowała przypomnieć sobie, co John odpowiedział jej, gdy niewątpliwie postawiła go przed faktem dokonanym, ale miała lukę w pamięci. Przez chwilę pomyślała nawet, że w takim razie musiała zapomnieć go o tym poinformować, ale to przecież nie było możliwe, prawda? Nie mogła okazać się aż tak nierozgarnięta, chaotyczna i nieprofesjonalna, by zapomnieć poinformować swojego szefa kuchni o tak dużej zmianie.
Poczuła, że robi się na twarzy czerwona, jak ten pomidor, którego przed chwilą prawie zmasakrowała, ale tym razem swoją złość postanowiła wykorzystać w inny sposób.
Wyciągnęła z torebki telefon, szybko wybrała numer widniejący na fakturze i gdy dostawca raczył odebrać, Stevie szybko mu się przedstawiła, a później przeszła do rzeczy.
- O co chodzi? O to, że zamówione produkty są nieświeże. Proszę pana, to jest nie tylko nieprofesjonalne z pana strony, żeby pierwsza dostawa wyglądała w ten sposób, ale najwyraźniej też nielegalne, bo idę o zakład, że te warzywa nie widziały chłodni od dawna. Jest pan pewien, że wszystkie działają? Tak? No to fantastycznie, mam nadzieję, że sanepid także będzie… tak? Ooo, no proszę, czyli jednak ma pan smykałkę do biznesu - zamilkła, pozwalając ofercie dostawcy spłynąć do końca, po czym pożegnała się i rozłączyła.
Odetchnęła głęboko i swoją uwagę ponownie skupiła na szefie kuchni.
- Jutro przywiezie nam nowe produkty, świeże, nieodpłatnie. Nasza współpraca na tym się zakończy, ale zajmę się zaraz szukaniem kogoś lepszego - oznajmiła beznamiętnym tonem, bo złość trochę jej już przeszła i teraz, podobnie jak John, czuła już tylko zrezygnowanie - Poradzisz sobie dziś, czy mam jechać na szybkie zakupy?
John Fogarty
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
-
szybciej ugotuje Ci obiad albo naprawi coś w domu niż powie, że ma do ciebie jakikolwiek pozytywny stosuneknieobecnośćniewątki 18+takzaimkijej/onapostaćautor
John miał podejście do Stevie co prawda… skomplikowane, ale nie na tyle, by brunetka uważała, że musi szukać głęboko zakorzenionego problemu w niej samej przez uwagi, które dostawała od Johna. Przynajmniej on nie krył za tym nic więcej. John, jak to John — nigdy nie gryzł się w język, a jego komentarze trafiały czasem tam, gdzie nie powinny.
Nie robił tego z premedytacją. Po prostu był zmęczony. Ludźmi, zmianami, oczekiwaniami, które ktoś nieustannie próbował na niego nakładać, a te uwagi, choć w głupi sposób, pomagały mu rozładować emocje. Poza tym, Stevie była tym typem kobiety, przy której czuł się czasem jak idiota. Może nie tylko czuł, ale był święcie przekonany, że za takiego go uważa. Nie znosił tego, że miała rację, kiedy coś nie grało. Nie znosił, że zauważała jego błędy, zanim on sam zdążył je poprawić. Znała każdy kąt tej kuchni, wtrącała się w sprawy, które uważał za swoje, i z jakiegoś powodu nie dawała się z niej wyprosić, mimo że wiele razy próbował to osiągnąć — mniej lub bardziej subtelnie.
Ich relacje chyba nigdy nie były na tyle bliskie, by ich indywidualna współpraca mogła wypalić. Wszystko spajał Joe — był pomostem, który łączył ich różne charaktery i podejścia. A może właśnie zbyt podobne?
- Masażysta w SPA też był o połowę tańszy od innych? Mam nadzieję, że wystawiłaś mu jedną gwiazdkę. - John spojrzał na nią z lekkim uniesieniem brwi, uśmiechając się półgębkiem, który mógł być równie dobrze drwiną, co wyrazem rozczulenia. - Mogłaś powiedzieć. Gotowanie nie jest moim jedynym talentem, a byłbym tańszy nawet od tego, który Cię tak skrzywdził i dostępny poza godzinami pracy. - ciągnął widząc jej irytację. Wolał żartować z problemów niż o nich rozmawiać. Nawet jeżeli miały być to problemy finansowe. Częstym problemem w żartach Johna był jednak fakt, że większość osób źle je odbierała. Może dlatego, że John rzadko kiedy wiedział kiedy powinien przestać, a poważnie o problemach rozmawiać nie potrafił. To też nie tak, że Fogarty nie widział, że Stevie jest w ciężkiej sytuacji. Na swój sposób współczuł jej i chciał wyciągnąć do niej rękę, ale robił to nieudolnie.
- Nie dostałabyś rabatu, gdyby nie hurtowa ilość wina, która schodzi dzięki liczbie klientów zamawiających dzień w dzień ten głupi krem - odburknął i zacisnął ręcę na jednej ze skrzynek z dostawy. Nie musiał nic mówić – już sam odgłos plastiku, które lekko trzasnęło pod naciskiem jego palców, wystarczył za całą odpowiedź. Trafiła, w punkt, którego nie należało dotykać. Umniejszanie jego pracy bolało bardziej niż cokolwiek innego. Spędzał godziny w kuchni, dopracowując każde danie, każdą przyprawę, każdy sos. Każde wydane danie na salę miało być idealne tak samo. Nie lubił, gdy ktoś traktował to jak rutynę czy nudną robotę. Rutyna magła zgubić kucharza, a on codziennie musiał być tak samo zmotywowany na kuchni i przekonać jeszcze do tego kucharzy, których miał pod sobą.
- Nie jestem tak przekonujący jak Joe widocznie, żeby do Ciebie to dotarło i nie wiem do cholery ile razy mam Ci tłumaczyć, żebyś nie wtrącała się w sprawy dotyczące bezpośrednio menu. Jemu widocznie wystarczyło raz - odpowiedzial i puścił zaciskające się dłonie ze skrzynki.
Oparł się biodrami o blat kuchenny. Był skierowany ciągle twarzą do brunetki z wyraźnym napięciem w sylwetce. Zobaczył, jak Stevie robi się czerwona na twarzy — pewnie ze złości albo wstydu, a może z obu naraz. Zanim zdążył zareagować Stevie wykonywała już telefon do dostawcy. Przysłuchał się całej rozmowie nie ukrywając dalszego zirytowania. John musiał przyznać, że radziła sobie mimo wszystko z ludźmi. Zdecydowana, lepsza w gadce i konkretniejsza niż John. Umiała sobie wszelkich kontrahentów owinąć wokół palca. Gdy Stevie przestała rozmawiać i zadała pytanie o zakupy, miał ochotę wyjść z kuchni zanim znowu coś palnie.
- Ja to spaprałem? - nie wytrzymał. Zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał. Pewnie, że to nie on zmienił dostawcę. Pewnie, że nie miał pojęcia, że coś się zmieniło, ale prawda jest taka, że nie komunikowali się wystarczająco by takich sytuacji uniknąć. Wina nie była tu tylko dziewczyny. - Sama masz do mnie problem, że na kuchni znika za dużo pieniędzy, a potem zmieniasz coś bez mojej zgody i pieniądze idą w błoto. Kto by się spodziewał? - powinien coś jeszcze dodać, zgodzić się jednak na samodzielne rozwiązanie problemu - w końcu to tylko warzywa, ale irytowało go postępowanie, w którym to on ciągle jest obwiniany o złą sytuacje finansową restauracji.
- Mamy na to jeszcze pieniądze? Czy mam kupować za swoje? - odezwał się w końcu.
Stevie Hargrove
Nie robił tego z premedytacją. Po prostu był zmęczony. Ludźmi, zmianami, oczekiwaniami, które ktoś nieustannie próbował na niego nakładać, a te uwagi, choć w głupi sposób, pomagały mu rozładować emocje. Poza tym, Stevie była tym typem kobiety, przy której czuł się czasem jak idiota. Może nie tylko czuł, ale był święcie przekonany, że za takiego go uważa. Nie znosił tego, że miała rację, kiedy coś nie grało. Nie znosił, że zauważała jego błędy, zanim on sam zdążył je poprawić. Znała każdy kąt tej kuchni, wtrącała się w sprawy, które uważał za swoje, i z jakiegoś powodu nie dawała się z niej wyprosić, mimo że wiele razy próbował to osiągnąć — mniej lub bardziej subtelnie.
Ich relacje chyba nigdy nie były na tyle bliskie, by ich indywidualna współpraca mogła wypalić. Wszystko spajał Joe — był pomostem, który łączył ich różne charaktery i podejścia. A może właśnie zbyt podobne?
- Masażysta w SPA też był o połowę tańszy od innych? Mam nadzieję, że wystawiłaś mu jedną gwiazdkę. - John spojrzał na nią z lekkim uniesieniem brwi, uśmiechając się półgębkiem, który mógł być równie dobrze drwiną, co wyrazem rozczulenia. - Mogłaś powiedzieć. Gotowanie nie jest moim jedynym talentem, a byłbym tańszy nawet od tego, który Cię tak skrzywdził i dostępny poza godzinami pracy. - ciągnął widząc jej irytację. Wolał żartować z problemów niż o nich rozmawiać. Nawet jeżeli miały być to problemy finansowe. Częstym problemem w żartach Johna był jednak fakt, że większość osób źle je odbierała. Może dlatego, że John rzadko kiedy wiedział kiedy powinien przestać, a poważnie o problemach rozmawiać nie potrafił. To też nie tak, że Fogarty nie widział, że Stevie jest w ciężkiej sytuacji. Na swój sposób współczuł jej i chciał wyciągnąć do niej rękę, ale robił to nieudolnie.
- Nie dostałabyś rabatu, gdyby nie hurtowa ilość wina, która schodzi dzięki liczbie klientów zamawiających dzień w dzień ten głupi krem - odburknął i zacisnął ręcę na jednej ze skrzynek z dostawy. Nie musiał nic mówić – już sam odgłos plastiku, które lekko trzasnęło pod naciskiem jego palców, wystarczył za całą odpowiedź. Trafiła, w punkt, którego nie należało dotykać. Umniejszanie jego pracy bolało bardziej niż cokolwiek innego. Spędzał godziny w kuchni, dopracowując każde danie, każdą przyprawę, każdy sos. Każde wydane danie na salę miało być idealne tak samo. Nie lubił, gdy ktoś traktował to jak rutynę czy nudną robotę. Rutyna magła zgubić kucharza, a on codziennie musiał być tak samo zmotywowany na kuchni i przekonać jeszcze do tego kucharzy, których miał pod sobą.
- Nie jestem tak przekonujący jak Joe widocznie, żeby do Ciebie to dotarło i nie wiem do cholery ile razy mam Ci tłumaczyć, żebyś nie wtrącała się w sprawy dotyczące bezpośrednio menu. Jemu widocznie wystarczyło raz - odpowiedzial i puścił zaciskające się dłonie ze skrzynki.
Oparł się biodrami o blat kuchenny. Był skierowany ciągle twarzą do brunetki z wyraźnym napięciem w sylwetce. Zobaczył, jak Stevie robi się czerwona na twarzy — pewnie ze złości albo wstydu, a może z obu naraz. Zanim zdążył zareagować Stevie wykonywała już telefon do dostawcy. Przysłuchał się całej rozmowie nie ukrywając dalszego zirytowania. John musiał przyznać, że radziła sobie mimo wszystko z ludźmi. Zdecydowana, lepsza w gadce i konkretniejsza niż John. Umiała sobie wszelkich kontrahentów owinąć wokół palca. Gdy Stevie przestała rozmawiać i zadała pytanie o zakupy, miał ochotę wyjść z kuchni zanim znowu coś palnie.
- Ja to spaprałem? - nie wytrzymał. Zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał. Pewnie, że to nie on zmienił dostawcę. Pewnie, że nie miał pojęcia, że coś się zmieniło, ale prawda jest taka, że nie komunikowali się wystarczająco by takich sytuacji uniknąć. Wina nie była tu tylko dziewczyny. - Sama masz do mnie problem, że na kuchni znika za dużo pieniędzy, a potem zmieniasz coś bez mojej zgody i pieniądze idą w błoto. Kto by się spodziewał? - powinien coś jeszcze dodać, zgodzić się jednak na samodzielne rozwiązanie problemu - w końcu to tylko warzywa, ale irytowało go postępowanie, w którym to on ciągle jest obwiniany o złą sytuacje finansową restauracji.
- Mamy na to jeszcze pieniądze? Czy mam kupować za swoje? - odezwał się w końcu.
Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
umpa lumpa
-
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Oboje byli tak cholernie zmęczeni tą sytuacją, że oddziaływało to na wszystkie inne aspekty ich życia. Stevie nie umiała już oddzielić pracy od życia rodzinnego, bo chociaż dotychczas były one zgrabnie zgrane, teraz jedno ciągnęło drugie w dół. Problemy z rachunkami i fakturami, zgrzyty z Johnem, próby wytłumaczenia Ruby dlaczego wszystko nagle tak bardzo się zmieniło, ciągłe odmawianie przyjęcia warunkowej pomocy od rodziców… Hargrove była już wykończona i w całym tym zmęczeniu naprawdę nie odnajdywała już miejsca na empatię. Podejrzewała, że z boku może to wyglądać właśnie tak, że wszystkiego się czepiała, ale irytowała ją naprawdę każda drobnostka i Stevie nie umiała sobie z tym poradzić. Może powinna pójść na terapię, ale z czego miałaby ją opłacić? I kiedy niby miałaby na nią chodzić, co działoby się przez ten czas z Ruby? Nie mogła jeszcze bardziej wykorzystywać wszystkich dookoła, musiała wziąć się w garść. W jej nowym życiu nie było miejsca na słabości.
- Polecasz się? A gdzie przyjmujesz, na kanapie w socjalnym? - ironizowała, dobrze wiedząc, że może mu w ten sposób wbić kolejną szpilkę.
Przez chwilę wydawało jej się, że sytuacja została rozładowana, że złość naprawdę już jej mijała, a później Fogarty wspomniał o Joe i Stevie poczuła, jak wściekłość wzbiera w niej na nowo. To wszystko było tak cholernie niesprawiedliwie, dlaczego on nie widział, jak bardzo się starała, by restauracja to wszystko przetrwała? Dlaczego musiał użyć akurat tego argumentu, by zdobyć przewagę podczas kłótni? Musiał wiedzieć, jak bardzo imię męża działało na Stevie, było niczym cios poniżej pasa.
- Wiesz co, jak w ogóle możesz… jesteś zupełnie… - zapowietrzyła się, nie mogąc dokończyć zdania bo walczyła z napływającymi do oczu łzami.
Nie chciała płakać przy nim, dawać mu kolejnego argumentu do ręki. Pewnie uznałby to za jakieś aktorskie popisy albo całkowite rozchwianie emocjonalne i jeszcze spróbował odsunąć ją od zarządzania restauracją.
Stevie próbowała złapać oddech, bo nie mogła odpuścić tej zniewagi.
- Robię wszystko, żeby wyciągnąć nas z tych długów, o których nie miałam zielonego pojęcia, staję na głowie, by ta restauracja jakoś funkcjonowała i co dostaję w zamian? Twoje przemiłe nastawienie - gestykulowała żywo, zbliżając się w stronę Johna - Może nie zauważyłeś, ale zawaliło mi się całe życie, nie tylko praca, a mimo wszystko jestem tu codziennie, wypruwam sobie żyły, sprzedałam auto żeby spłacić ludzi, których oszukał Twój wspaniały, nieskazitelny Joe, a ty masz czelność krzywić się i pytać czy masz kupić za swoje kilka pieprzonych marchewek - była już tak blisko, że palcem wskazującym jednej dłoni wycelowała w jego klatkę piersiową.
Głos jej drżał, ale nabrała wreszcie powietrza i udało jej się odetchnąć, cały czas jednak była skupiona na mężczyźnie, który wyprowadził ją z równowagi. Umiał to zrobić, jak nikt inny.
Nie wiedziała, co mogła jeszcze zrobić, by wyjaśnić sytuację z nowym dostawcą, bo ewidentnie odkręcenie jej przez telefon to było dla Johna za mało. Oczekiwał chyba, że Stevie padnie na kolana i zacznie przepraszać go za to, że śmiała szukać oszczędności w niewłaściwy sposób. Chociaż przeprosiny mu się należały, Hargrove nie zamierzała poddawać się bez walki.
- Przepraszam jaśnie pana, że szukałam oszczędności na kuchni. Nigdy już nie wtrącę się w to, co tutaj wyczyniasz, możesz być tego pewien. Umywam ręce, finito - teatralnie otrzepała dłonie, cofając się wreszcie o krok - Możesz wrócić do udawania, że wszystko jest w porządku.
John Fogarty
- Polecasz się? A gdzie przyjmujesz, na kanapie w socjalnym? - ironizowała, dobrze wiedząc, że może mu w ten sposób wbić kolejną szpilkę.
Przez chwilę wydawało jej się, że sytuacja została rozładowana, że złość naprawdę już jej mijała, a później Fogarty wspomniał o Joe i Stevie poczuła, jak wściekłość wzbiera w niej na nowo. To wszystko było tak cholernie niesprawiedliwie, dlaczego on nie widział, jak bardzo się starała, by restauracja to wszystko przetrwała? Dlaczego musiał użyć akurat tego argumentu, by zdobyć przewagę podczas kłótni? Musiał wiedzieć, jak bardzo imię męża działało na Stevie, było niczym cios poniżej pasa.
- Wiesz co, jak w ogóle możesz… jesteś zupełnie… - zapowietrzyła się, nie mogąc dokończyć zdania bo walczyła z napływającymi do oczu łzami.
Nie chciała płakać przy nim, dawać mu kolejnego argumentu do ręki. Pewnie uznałby to za jakieś aktorskie popisy albo całkowite rozchwianie emocjonalne i jeszcze spróbował odsunąć ją od zarządzania restauracją.
Stevie próbowała złapać oddech, bo nie mogła odpuścić tej zniewagi.
- Robię wszystko, żeby wyciągnąć nas z tych długów, o których nie miałam zielonego pojęcia, staję na głowie, by ta restauracja jakoś funkcjonowała i co dostaję w zamian? Twoje przemiłe nastawienie - gestykulowała żywo, zbliżając się w stronę Johna - Może nie zauważyłeś, ale zawaliło mi się całe życie, nie tylko praca, a mimo wszystko jestem tu codziennie, wypruwam sobie żyły, sprzedałam auto żeby spłacić ludzi, których oszukał Twój wspaniały, nieskazitelny Joe, a ty masz czelność krzywić się i pytać czy masz kupić za swoje kilka pieprzonych marchewek - była już tak blisko, że palcem wskazującym jednej dłoni wycelowała w jego klatkę piersiową.
Głos jej drżał, ale nabrała wreszcie powietrza i udało jej się odetchnąć, cały czas jednak była skupiona na mężczyźnie, który wyprowadził ją z równowagi. Umiał to zrobić, jak nikt inny.
Nie wiedziała, co mogła jeszcze zrobić, by wyjaśnić sytuację z nowym dostawcą, bo ewidentnie odkręcenie jej przez telefon to było dla Johna za mało. Oczekiwał chyba, że Stevie padnie na kolana i zacznie przepraszać go za to, że śmiała szukać oszczędności w niewłaściwy sposób. Chociaż przeprosiny mu się należały, Hargrove nie zamierzała poddawać się bez walki.
- Przepraszam jaśnie pana, że szukałam oszczędności na kuchni. Nigdy już nie wtrącę się w to, co tutaj wyczyniasz, możesz być tego pewien. Umywam ręce, finito - teatralnie otrzepała dłonie, cofając się wreszcie o krok - Możesz wrócić do udawania, że wszystko jest w porządku.
John Fogarty
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
-
szybciej ugotuje Ci obiad albo naprawi coś w domu niż powie, że ma do ciebie jakikolwiek pozytywny stosuneknieobecnośćniewątki 18+takzaimkijej/onapostaćautor
John miał już czas przyzwyczaić się do takiego stanu rzeczy. Żona zostawiła go kilka lat temu jakby ich małżeństwo było jedynie epizodem, z którego trzeba się wydostać. Były kłótnie, były ciche dni, ale jak w to w każdym małżeństwie, które nie może dotrzeć się charakterami. Potem była już tylko praca, nadgodziny w pracy, brak tłumaczeń. Aż w końcu doszli do sprawy rozwodowej, w której żadne z nich nie miało już siły na kontrargumenty. Chcieli to zakończyć. On — z poczucia winy. Ona — z potrzeby zaczęcia nowego życia, spokojniejszego, u boku kogoś innego. Joe nie był dla niego największym ciosem czy nawet najważniejszym. Nie jemu zostawił restaurację z długami. On był tutaj tylko pracownikiem. Co prawda, szefem kuchni, ale nadal - mógł złożyć wypowiedzenie i się z tego wymiksować, gdy przyjaciel zawiódł jego zaufanie. Nie on był właścicielem. Nie na niego stały wszystkie kredyty. Nie on miał dziecko z Joe, które zadawało teraz pytania, na które nikt nie miał siły odpowiadać.. Rozpad jego małżeństwa wydawał się przy tym nic nie znaczącą błahostką, z której można przejść do porządku raz dwa. Stevie nie mogła przywyknąć jak on. Musiała walczyć z konsekwencjami na codzień. W milczeniu patrzył, jak Stevie znowu zaciska zęby, gdy musi siedzieć nad niezapłaconymi fakturami, które Joe przed nią zataił i tłumaczyć niezadowolonym usługodawcom sytuację. Gdy sprawdza i po kilka razy przelicza to samo, sprawdza czy to na pewno był jej podpis, prosi o dłuższy termin spłaty. Stosy nieuregulowanych dokumentów piętrzyły się u niej w gabinecie, choć od zniknięcia Joe minął już jakiś czas. John przestawał już komentować. Unikał jej po prostu, bo miał wrażenie, że każdą jego prośbę Stevie odbiera jako atak. Załatwiali ze sobą tylko to, co musieli. Kilka zdań o dostawie, o zmianie grafiku, o tym, że zmywak znowu przecieka. Co on mógł więcej wiedzieć?
- Jaka cena za usługę takie warunki. Powinnaś już coś o tym wiedzieć skoro wolisz mieć w dupie co do Ciebie mówię. - John skrzywił się lekko, słysząc ten cios. Ironia była celna. Nie chciał się do niej bezpośrednio odnosić. Nie był jej długo dłużny, gdy celowo użył Joe. Zabolało nawet bardziej, choć nie był pewny czy oczekiwał od niej takiej reakcji. Widząc jak Stevie zanosi się i próbuje złapać powietrze, zamilkł. Zawiesił wzrok gdzieś na linii jej ramienia, jakby tam była odpowiedź, której szukał. Zdawał sobie sprawę, że przesadził, ale nie zamierzał jej za to przepraszać. Nie teraz. Nie po tym, jak znowu zignorowała jego zdanie, jakby nic nie znaczyło. Jakby był tylko dodatkiem do restauracji, który łatwo zmienić. Zresztą nie pierwszy raz, bo gdy John miał problemy w związku i miał gorszy okres w pracy, Joe mówił mu, że Stevie chciała się go pozbyć. Może teraz też chciała to zrobić? Przez chwilę szukał dla niej usprawiedliwienia, że chce dobrze dla tej restauracji, ale to niczego nie zmieniało. Był częścią tej restauracji, a ona ciągle traktowała go jak przeszkodę. Czekał tylko co Stevie zrobi dalej. Nie musiał czekać długo.
-Jasne. Jak zwykle wszystko to moja wina. - wycedził - Nic nie robię, ty odwalasz całą robotę, a ja przychodzę się pobawić na kuchni na twój koszt. - John nawet nie drgnął, gdy jej palec niemal dotknął jego klatki piersiowej. - Może prościej by było, gdybyś do cholery sobie dała pomóc i zrozumiała, że nie musisz pilnować każdego pieprzonego drobiazgu w tej restauracji, a nie zgrywała teraz męczennice. - wyprostował się bardziej, gdy brunetka była blisko niego i patrzył jej prosto w oczy. Tu nie chodziło o pojedyncze zamówienie i zmianę dostawcy. Stevie odsuwała go od jakichkolwiek spraw decyzyjnych. To narastało od miesięcy. John wiedział, że Stevie jest perfekcjonistką. Że trzyma wszystko twardą ręką, bo wierzy, że tylko wtedy to wszystko się nie rozsypie. Ale jego to zaczynało dusić. Prawdą było, że Joe miał na nią wpływ. On nie, a teraz jeszcze za to obrywał.
- Ja udaje, że wszystko jest w porządku? Umywasz ręce? - powtórzył chcąc się upewnić w to co słyszy - Może mam cię jeszcze teraz przepraszać, że sama spaprałaś sprawę? Nie sądzisz, że może inaczej wyglądałoby to z mojej strony, gdybyś przyszła do mnie i powiedziała, że musimy porozmawiać, bo budżet mi się nie spina? - ciągnął, a gdy zaczęła się cofać, jego ciało już nie słuchało rozsądku. Odepchnął się od blatu kuchennego biodrem, gwałtownie, jakby ten ruch był jedyną rzeczą, jaka mogła rozładować napięcie, i ruszył w jej stronę. Tym samym teraz to on zmniejszył dystans między nimi. Wkraczając w jej przestrzeń, tak, że miał świadomość, że może poczuć się niekomfortowo.
Stevie Hargrove
- Jaka cena za usługę takie warunki. Powinnaś już coś o tym wiedzieć skoro wolisz mieć w dupie co do Ciebie mówię. - John skrzywił się lekko, słysząc ten cios. Ironia była celna. Nie chciał się do niej bezpośrednio odnosić. Nie był jej długo dłużny, gdy celowo użył Joe. Zabolało nawet bardziej, choć nie był pewny czy oczekiwał od niej takiej reakcji. Widząc jak Stevie zanosi się i próbuje złapać powietrze, zamilkł. Zawiesił wzrok gdzieś na linii jej ramienia, jakby tam była odpowiedź, której szukał. Zdawał sobie sprawę, że przesadził, ale nie zamierzał jej za to przepraszać. Nie teraz. Nie po tym, jak znowu zignorowała jego zdanie, jakby nic nie znaczyło. Jakby był tylko dodatkiem do restauracji, który łatwo zmienić. Zresztą nie pierwszy raz, bo gdy John miał problemy w związku i miał gorszy okres w pracy, Joe mówił mu, że Stevie chciała się go pozbyć. Może teraz też chciała to zrobić? Przez chwilę szukał dla niej usprawiedliwienia, że chce dobrze dla tej restauracji, ale to niczego nie zmieniało. Był częścią tej restauracji, a ona ciągle traktowała go jak przeszkodę. Czekał tylko co Stevie zrobi dalej. Nie musiał czekać długo.
-Jasne. Jak zwykle wszystko to moja wina. - wycedził - Nic nie robię, ty odwalasz całą robotę, a ja przychodzę się pobawić na kuchni na twój koszt. - John nawet nie drgnął, gdy jej palec niemal dotknął jego klatki piersiowej. - Może prościej by było, gdybyś do cholery sobie dała pomóc i zrozumiała, że nie musisz pilnować każdego pieprzonego drobiazgu w tej restauracji, a nie zgrywała teraz męczennice. - wyprostował się bardziej, gdy brunetka była blisko niego i patrzył jej prosto w oczy. Tu nie chodziło o pojedyncze zamówienie i zmianę dostawcy. Stevie odsuwała go od jakichkolwiek spraw decyzyjnych. To narastało od miesięcy. John wiedział, że Stevie jest perfekcjonistką. Że trzyma wszystko twardą ręką, bo wierzy, że tylko wtedy to wszystko się nie rozsypie. Ale jego to zaczynało dusić. Prawdą było, że Joe miał na nią wpływ. On nie, a teraz jeszcze za to obrywał.
- Ja udaje, że wszystko jest w porządku? Umywasz ręce? - powtórzył chcąc się upewnić w to co słyszy - Może mam cię jeszcze teraz przepraszać, że sama spaprałaś sprawę? Nie sądzisz, że może inaczej wyglądałoby to z mojej strony, gdybyś przyszła do mnie i powiedziała, że musimy porozmawiać, bo budżet mi się nie spina? - ciągnął, a gdy zaczęła się cofać, jego ciało już nie słuchało rozsądku. Odepchnął się od blatu kuchennego biodrem, gwałtownie, jakby ten ruch był jedyną rzeczą, jaka mogła rozładować napięcie, i ruszył w jej stronę. Tym samym teraz to on zmniejszył dystans między nimi. Wkraczając w jej przestrzeń, tak, że miał świadomość, że może poczuć się niekomfortowo.
Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
umpa lumpa
-
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Oddychała ciężko, próbując panować nad wściekłością, która ogarnęła całe jej ciało. Bardzo możliwe, że była czerwona na twarzy, a ręce aż jej się trzęsły. Na tym etapie kłótni ogarniała ją nie tylko nieopisana chęć uderzenia tam, gdzie najbardziej Johna zaboli, ale także bezsilność, która rodziła frustrację. Początkowo ich sprzeczki pomagały wyładować negatywne emocje, a ta przerodziła się w istny festiwal krzywdzenia się nawzajem. Stevie nie miała pojęcia, co takiego zrobiła Johnowi, że najwyraźniej frajdę sprawiało mu cedzenie przez zęby najgorszych możliwych zarzutów.
Kiedy to się stało? Nie byli może najlepszymi przyjaciółmi i to Joe spajał ich w jedną całość, ale zawsze wydawało jej się, że jej relacje z Fogartym były conajmniej koleżeńskie. Ceniła jego doświadczenie, uwielbiała jego kuchnię i nawet jeśli w przeszłości zdarzały mu się potknięcia, był przecież tylko człowiekiem. Nie lubiła tej wersji siebie, w której wykorzystywała teraz wszystkie te rzeczy przeciwko niemu. Nie chciała być złośliwa i zgorzkniała, ale umiała inaczej poradzić sobie z emocjami, które ją opanowały.
- Kiedy powiedziałam, że cokolwiek jest twoją winą? Czy ty mnie słuchasz? John, do cholery jasnej, próbuję ci po prostu uzmysłowić, że jest mi naprawdę ciężko, a jedyne, co od ciebie dostaje to kolejne złośliwe komentarze.
Przetarła oczy, bo nie było już sensu ukrywać, że pojawiły się w nich łzy. Słysząc, że zgrywa męczennicę, straciła wszelką cierpliwość. Chwyciła jeden z miękkich pomidorów i cisnęła nim ponad ramieniem mężczyzny, celując w drzwi. Warzywo rozprysnęło się malowniczo i dokładnie w tym momencie Stevie pożałowała swojego wybuchu, jednocześnie nie mogąc powstrzymać już szlochu.
- Kto ma mi pomóc? Ty? - miała wrażenie, że jest na skraju jakiegoś załamania, bo płacząc zaniosła się też śmiechem - Masz mnie za największe zło tego świata, powinieneś się cieszyć, że już nie wyrabiam, bo za chwilę ta restauracja może być już tylko twoja.
Nie cofnęła się, gdy się zbliżył, nie było już sensu w zachowaniu pozorów. Hargrove czuła się pokonana w walce, którą podjęła z bezsensownych pobudek. Nie umiała przyznać się do błędu, raniła ludzi, nie potrafiła uratować restauracji - powoli to wszystko zaczynało do niej docierać i czuła się ze sobą fatalnie. Drżącymi rękami zaczęła szukać chusteczek w torebce, ale gdy nie mogła ich znaleźć przypomniała sobie, że ostatnią zużyła gdy wycierała siedzenie auta, które lodami zabrudziła wczoraj Ruby.
Coś tak nieistotnego, jak brak chusteczek, przelało wreszcie czarę goryczy. John był zdecydowanie za blisko, by uniknąć tego, co miało za chwilę nastąpić, ale Stevie nie myślała już o tym co wypada, a co nie. Rozpłakała się w najlepsze, wyciągając ręce przed siebie i szukając ukojenia w ramionach mężczyzny, który doprowadził ją do tego stanu. Musiała się uspokoić, a nie widziała dla siebie innego ratunku - oparła czoło, o jego mostek, objęła się ramionami i miała cichą nadzieję, że nie odtrąci jej od razu. Niemal natychmiast zabrudziła łzami jego fartuch, ale jak na hipokrytkę przystało, nie zwróciła teraz na to uwagi.
- Przepraszam - wychlipiała słabym głosem, pociągając nosem - Poddaje się.
Cokolwiek miało nadejść po tym kuchennym załamaniu, nie mogło być gorsze od tego, co do tej pory przeżyła. Znajdowała się właśnie na samym dnie i nie miała pojęcia, co robić dalej.
John Fogarty
Kiedy to się stało? Nie byli może najlepszymi przyjaciółmi i to Joe spajał ich w jedną całość, ale zawsze wydawało jej się, że jej relacje z Fogartym były conajmniej koleżeńskie. Ceniła jego doświadczenie, uwielbiała jego kuchnię i nawet jeśli w przeszłości zdarzały mu się potknięcia, był przecież tylko człowiekiem. Nie lubiła tej wersji siebie, w której wykorzystywała teraz wszystkie te rzeczy przeciwko niemu. Nie chciała być złośliwa i zgorzkniała, ale umiała inaczej poradzić sobie z emocjami, które ją opanowały.
- Kiedy powiedziałam, że cokolwiek jest twoją winą? Czy ty mnie słuchasz? John, do cholery jasnej, próbuję ci po prostu uzmysłowić, że jest mi naprawdę ciężko, a jedyne, co od ciebie dostaje to kolejne złośliwe komentarze.
Przetarła oczy, bo nie było już sensu ukrywać, że pojawiły się w nich łzy. Słysząc, że zgrywa męczennicę, straciła wszelką cierpliwość. Chwyciła jeden z miękkich pomidorów i cisnęła nim ponad ramieniem mężczyzny, celując w drzwi. Warzywo rozprysnęło się malowniczo i dokładnie w tym momencie Stevie pożałowała swojego wybuchu, jednocześnie nie mogąc powstrzymać już szlochu.
- Kto ma mi pomóc? Ty? - miała wrażenie, że jest na skraju jakiegoś załamania, bo płacząc zaniosła się też śmiechem - Masz mnie za największe zło tego świata, powinieneś się cieszyć, że już nie wyrabiam, bo za chwilę ta restauracja może być już tylko twoja.
Nie cofnęła się, gdy się zbliżył, nie było już sensu w zachowaniu pozorów. Hargrove czuła się pokonana w walce, którą podjęła z bezsensownych pobudek. Nie umiała przyznać się do błędu, raniła ludzi, nie potrafiła uratować restauracji - powoli to wszystko zaczynało do niej docierać i czuła się ze sobą fatalnie. Drżącymi rękami zaczęła szukać chusteczek w torebce, ale gdy nie mogła ich znaleźć przypomniała sobie, że ostatnią zużyła gdy wycierała siedzenie auta, które lodami zabrudziła wczoraj Ruby.
Coś tak nieistotnego, jak brak chusteczek, przelało wreszcie czarę goryczy. John był zdecydowanie za blisko, by uniknąć tego, co miało za chwilę nastąpić, ale Stevie nie myślała już o tym co wypada, a co nie. Rozpłakała się w najlepsze, wyciągając ręce przed siebie i szukając ukojenia w ramionach mężczyzny, który doprowadził ją do tego stanu. Musiała się uspokoić, a nie widziała dla siebie innego ratunku - oparła czoło, o jego mostek, objęła się ramionami i miała cichą nadzieję, że nie odtrąci jej od razu. Niemal natychmiast zabrudziła łzami jego fartuch, ale jak na hipokrytkę przystało, nie zwróciła teraz na to uwagi.
- Przepraszam - wychlipiała słabym głosem, pociągając nosem - Poddaje się.
Cokolwiek miało nadejść po tym kuchennym załamaniu, nie mogło być gorsze od tego, co do tej pory przeżyła. Znajdowała się właśnie na samym dnie i nie miała pojęcia, co robić dalej.
John Fogarty
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.
-
szybciej ugotuje Ci obiad albo naprawi coś w domu niż powie, że ma do ciebie jakikolwiek pozytywny stosuneknieobecnośćniewątki 18+takzaimkijej/onapostaćautor
Widział, że brunetka jest coraz bardziej roztrzęsiona. Ramiona jej drżały, jakby ledwo panowała nad własnym ciałem, a oczy – zwykle tak pewne i skupione, teraz były coraz bardziej zalane łzami i rozmyte przez negatywne emocje, które jej towarzyszyły. John próbował się tylko bronić. Nie atakować, choć sam pierwszy wyskakiwał nie raz ze słowami, które ciężko było przemilczeć. To jak spirala samo się nakręcająca. Nie czuł się tu mile widziany. Może nawet od dawna jak jeszcze Joe był na miejscu, ale do tej pory jeszcze jego przyjeciel wszystko sklejał. Przekonywał go, że wszystko jest ok, że oboje go tu chcą. Trudno szukać tego jednego punktu zapalnego, który doprowadził ich do dzisiejszej sytuacji. Tak jakby było ich za wiele i wszystkie na raz się paliły. John wiedział tylko tyle, że nie będzie już jak dawniej. Nie miał pewności, czy chciałby, żeby Joe wrócił. Czy w ogóle potrafiłby z nim jeszcze pracować. Zostali sami ze sobą, a teraz musieli od zera stworzyć jakiś fundament, aby mogli dalej ze sobą pracować.
- A jak mam Cię słuchać skoro albo nie rozmawiasz ze mną o zmianach, albo przychodzisz i pytasz się z wyrzutami czy wolałbym być na twoim miejscu. - zmarszczył brwi na kolejne oskarżenie wobec niego choć wiedział, że wina leży też po jego stronie - Równie dobrze mogłbym Ci codziennie rzucać tekstami, żebyś znalazła sobie nowego kucharza. - dodał z przękosem w głosie. John stał przez chwilę nieruchomo, obserwując, jak zapłakana Stevie zamachiwała się pomidorem, świadom, że zaraz może wylądować mu prosto na twarzy. Zamiast się cofnąć czy krzyknąć coś o byciu wariatką, z trudem powstrzymał uśmiech — choć sytuacja była napięta, to w tym dziwnym momencie dostrzegł w tym coś zabawnego. Zdawał sobie też sprawę z tego, że był prowodyrem tego rzutu i zasłużył sobie na o wiele więcej za niektóre przytyki. Poczuł też dziwną ulgę. Bo skoro jeszcze chciała rzucać, to znaczy, że jej zależało. W innym przypadku mogłaby po prostu wyjść.
- A widzisz tu kogoś innego? - zapytał z ironią w głosie - W końcu tylko na to czekam. Twoje załamanie to moja inwestycja długoterminowa. - nie planował, że doprowadzi Stevie do takiego stanu i w myślach kołatało mu się tylko, że gdzieś przesadził. Nie to chciał osiągnąć. Gdzieś głebiej czuł też, że coś, a konkretniej jakieś jego zachowanie, musiało ją sprowokować do takiego myślenia i nie myślał już tylko o dzisiejszej sytuacji. Nie czuł się jednak na siłach, by sięgnąć po wątek związany z przejęciem lokalu. Wolał myśleć, że to tylko nieskładne myśli bez większego znaczenia, efekt chwili i rozchwianych emocji kobiety zostawionej ze wszystkim samej.
Zobaczył, jak szuka chusteczek, ale zanim zdążył jakoś na to zareagować, Stevie wybuchła jeszcze większym płaczem wraz z przeprosinami, których nawet nie oczekiwał. Stał przez chwilę zaskoczony takim obrotem spraw, zwłaszcza gdy zaczęła wyciągać ręce przed siebie. Nie cofnął się, ale na początku też nie zareagował. Pozwolił jej oprzeć głowę o swój mostek stojąc tak przez chwilę, aby dać jej przestrzeń i możliwość wycofania się jeśli uznałaby to jednak za niestosowne. Po chwili delikatnie objął ją ramionami.
- Dopóki sama mnie nie zwolnisz - pewnie będziesz się ze mną męczyć. Ostatnie na co mam ochotę to szukanie nowej pracy. Mogłabyś czasem też przestać traktować mnie jak idiotę, bo i tak jestem o to wściekły Stevie - pogłaskał ją lekko po ramieniu jedną ręką, dając delikatny znak, że mimo wszystko jest obok. Drugą ręką powędrował w stronę kieszeni spodni by poszukać chusteczek. W końcu ktoś z nich musiał je mieć pod ręką - Tylko już nie płacz, bo zaraz skończą się nam chusteczki, rozmaże Ci się makijaż albo któryś z pracowników naprawdę pomyśli, że jestem dupkiem - próbował rozładować jakoś napięcie w międzyczasie dalej obejmując Stevie jedną ręką, a drugą próbując otworzyć opakowanie z chusteczkami. Kiedy mu się w końcu udało, wyciągnął jedną, resztę rzucił na blat, który znajdował się dziewczyną i podał jej powoli do ręki, gdy dalej chowała twarz w jego torsie. - Zresztą zaraz Ci napuchną oczy, tusz się zmaże, a wtedy będziesz musiała szukać wymówki dla córki. Nie wyobrażam sobie, żeby dziewczynka pytała, dlaczego mama wygląda jak panda. - mówił co mu ślina na język przyniosła byle, żeby Hargrove się uspokoiła, ale sam nie wiedział czy to działa. Spojrzał na nią kątem oka, odsuwając jej twarz lekko od swojego torsu - No i nie rzucaj więcej pomidorami po kuchni, bo zacznę podejrzewać, że specjalnie takie zamówiłaś. Zaraz skę okaże, że będziemy potrzebować jeszcze ba remont kuchni.- przetarł delikatnie jej policzek rękawem od fartucha. Czystszy już i tak nie będzie. Wrócą do problemu jak się uspokoi - może zaraz, pierwszy raz na spokojnie. A może wcale i wrócą do starego schematu, a to był tylko dziwny przerywnik?
Stevie Hargrove
- A jak mam Cię słuchać skoro albo nie rozmawiasz ze mną o zmianach, albo przychodzisz i pytasz się z wyrzutami czy wolałbym być na twoim miejscu. - zmarszczył brwi na kolejne oskarżenie wobec niego choć wiedział, że wina leży też po jego stronie - Równie dobrze mogłbym Ci codziennie rzucać tekstami, żebyś znalazła sobie nowego kucharza. - dodał z przękosem w głosie. John stał przez chwilę nieruchomo, obserwując, jak zapłakana Stevie zamachiwała się pomidorem, świadom, że zaraz może wylądować mu prosto na twarzy. Zamiast się cofnąć czy krzyknąć coś o byciu wariatką, z trudem powstrzymał uśmiech — choć sytuacja była napięta, to w tym dziwnym momencie dostrzegł w tym coś zabawnego. Zdawał sobie też sprawę z tego, że był prowodyrem tego rzutu i zasłużył sobie na o wiele więcej za niektóre przytyki. Poczuł też dziwną ulgę. Bo skoro jeszcze chciała rzucać, to znaczy, że jej zależało. W innym przypadku mogłaby po prostu wyjść.
- A widzisz tu kogoś innego? - zapytał z ironią w głosie - W końcu tylko na to czekam. Twoje załamanie to moja inwestycja długoterminowa. - nie planował, że doprowadzi Stevie do takiego stanu i w myślach kołatało mu się tylko, że gdzieś przesadził. Nie to chciał osiągnąć. Gdzieś głebiej czuł też, że coś, a konkretniej jakieś jego zachowanie, musiało ją sprowokować do takiego myślenia i nie myślał już tylko o dzisiejszej sytuacji. Nie czuł się jednak na siłach, by sięgnąć po wątek związany z przejęciem lokalu. Wolał myśleć, że to tylko nieskładne myśli bez większego znaczenia, efekt chwili i rozchwianych emocji kobiety zostawionej ze wszystkim samej.
Zobaczył, jak szuka chusteczek, ale zanim zdążył jakoś na to zareagować, Stevie wybuchła jeszcze większym płaczem wraz z przeprosinami, których nawet nie oczekiwał. Stał przez chwilę zaskoczony takim obrotem spraw, zwłaszcza gdy zaczęła wyciągać ręce przed siebie. Nie cofnął się, ale na początku też nie zareagował. Pozwolił jej oprzeć głowę o swój mostek stojąc tak przez chwilę, aby dać jej przestrzeń i możliwość wycofania się jeśli uznałaby to jednak za niestosowne. Po chwili delikatnie objął ją ramionami.
- Dopóki sama mnie nie zwolnisz - pewnie będziesz się ze mną męczyć. Ostatnie na co mam ochotę to szukanie nowej pracy. Mogłabyś czasem też przestać traktować mnie jak idiotę, bo i tak jestem o to wściekły Stevie - pogłaskał ją lekko po ramieniu jedną ręką, dając delikatny znak, że mimo wszystko jest obok. Drugą ręką powędrował w stronę kieszeni spodni by poszukać chusteczek. W końcu ktoś z nich musiał je mieć pod ręką - Tylko już nie płacz, bo zaraz skończą się nam chusteczki, rozmaże Ci się makijaż albo któryś z pracowników naprawdę pomyśli, że jestem dupkiem - próbował rozładować jakoś napięcie w międzyczasie dalej obejmując Stevie jedną ręką, a drugą próbując otworzyć opakowanie z chusteczkami. Kiedy mu się w końcu udało, wyciągnął jedną, resztę rzucił na blat, który znajdował się dziewczyną i podał jej powoli do ręki, gdy dalej chowała twarz w jego torsie. - Zresztą zaraz Ci napuchną oczy, tusz się zmaże, a wtedy będziesz musiała szukać wymówki dla córki. Nie wyobrażam sobie, żeby dziewczynka pytała, dlaczego mama wygląda jak panda. - mówił co mu ślina na język przyniosła byle, żeby Hargrove się uspokoiła, ale sam nie wiedział czy to działa. Spojrzał na nią kątem oka, odsuwając jej twarz lekko od swojego torsu - No i nie rzucaj więcej pomidorami po kuchni, bo zacznę podejrzewać, że specjalnie takie zamówiłaś. Zaraz skę okaże, że będziemy potrzebować jeszcze ba remont kuchni.- przetarł delikatnie jej policzek rękawem od fartucha. Czystszy już i tak nie będzie. Wrócą do problemu jak się uspokoi - może zaraz, pierwszy raz na spokojnie. A może wcale i wrócą do starego schematu, a to był tylko dziwny przerywnik?
Stevie Hargrove
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
umpa lumpa
-
Let me hold your hand and dance 'round and 'round the flames in front of us, dust to dust.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Może to właśnie był rodzaj terapii, której potrzebowała? Nie siedzenie na kozetce i suche rozmawianie o emocjach, ale wyrzucenie ich z siebie, reakcja kogoś, kto całkiem dobrze ją znał, zimny prysznic i to wszystko, co napłynęło tuż po tym, jak wylała z siebie pierwsze łzy? Nie od razu poczuła się lepiej, wręcz przeciwnie, najpierw musiała poczuć się naprawdę okropnie by zdać sobie sprawę, że zawiniła i nie powinna wcale rzucać ani pomidorem, ani oskarżeniami. Jednak wylanie z siebie żali przyniosło jej pewnego rodzaju ulgę i choć nie spłynęła na nią jak grom z jasnego nieba, wkradała się powoli. A już na pewno wtedy, gdy John wcale jej nie odtrącił, tylko objął niezdarnie i próbował nawet wesprzeć na swój sposób.
Spodziewała się, że ją wyśmieje, że każe jej natychmiast się odsunąć i opuścić jego kuchnię, albo że sam z niej wyjdzie i zostawi Stevie na pastwę jej własnych emocji. Mógł ją wyśmiać, albo milczeć, ale na całe szczęście wybrał jeszcze inną opcję.
- Wcale nie uważam cię za idiotę - wymamrotała gdzieś w jego fartuch, nie będąc nawet pewną, czy ją usłyszał.
Dlaczego w ogóle miał takie wrażenie? Może rzeczywiście ostatnimi czasy czepiała się ponad miarę, ale zależało jej na tym, by wyprowadzić restaurację z dołka i w jej mniemaniu wszystko musiało być na tip-top. Czyżby przesadziła w kontrolowaniu wszystkiego dokoła, w kurczowym trzymaniu się jedynych rzeczy, które były jej znajome, a które wcześniej w ogóle jej nie zawiodły?
- Przecież cię nie zwolnię, za bardzo lubię ten twój szparagowy krem - wyznała, jednocześnie śmiejąc się, szlochając i pociągając nosem; musiała wyglądać jak prawdziwe siedem nieszczęść.
Przyjęła jego chusteczki i zaczęła wycierać twarz, choć podejrzewała, że na niewiele się to zda. Po zabrudzonym rękawie Johna oceniła szybko, że jej maskara całkowicie spłynęła, a ona wygląda dokładnie tak, jak ją określił. Jak panda.
- Ruby i tak dużo już widziała - westchnęła, a później zwierzenia same popłynęły tak szybko, jak wcześniej jej łzy - Starałam się cholernie, żeby nie widziała mnie w takim stanie, ale pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Pyta o ojca, o samochód, o to czemu z przedszkola częściej odbiera ją ciocia albo dziadek. Nie wiem, czy zawsze była taka ciekawska, czy zrobiła się rezolutna dopiero jak ja zaczęłam nawalać?
Zdała sobie sprawę, że może niepotrzebnie zarzuca go swoimi problemami, przerwała więc swój wywód i jeszcze raz przetarła oczy, odnajdując w sobie na tyle wewnętrznej siły, by cofnąć się wreszcie i wyswobodzić z jego objęć. Była mu wdzięczna, ale właściwe słowa nie umiały przejść jej przez gardło, dlatego przez chwilę po prostu na niego patrzyła, zupełnie tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
Z tej strony go jeszcze nie znała.
Wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów, ale wszystko wskazywało na to, że już się uspokoiła i nie groziła jej powtórka z rozrywki. Uleciała z niej cała złość i chęć szukania zaczepki, ale też siła na poważniejsze dyskusje. Uśmiechnęła się nawet krzywo, gdy zażartował o pomidorach, a później znowu zawstydziła i zaczęła rozglądać po kuchni w poszukiwaniu ręcznika papierowego. Musiała jakoś posprzątać po sobie ten armaggedon, dlatego gdy w końcu go znalazła, bez słowa nachyliła się przy drzwiach i zaczęła je wycierać. Pomidor wylądował w koszu
- Nawet jeśli potrzeba będzie tu remontu, ty decydujesz. Mówiłam serio, nie będę się już wtrącać - obiecała, podchodząc do zlewu i obmywając ręce - No, chyba, że w pranie. Zostaw mi ten fartuch na koniec dnia, ogarnę ci go na jutro - zapewniła.
Co, jak co, ale posiadanie dziecka wiązało się też z wymogiem posiadania najlepszej pralki i suszarki, która zaradziłaby wszystkim wypadkom. Plamy z kawy czy tuszu do rzęs to pikuś przy tym, co potrafiła nabrudzić Ruby.
John Fogarty
Spodziewała się, że ją wyśmieje, że każe jej natychmiast się odsunąć i opuścić jego kuchnię, albo że sam z niej wyjdzie i zostawi Stevie na pastwę jej własnych emocji. Mógł ją wyśmiać, albo milczeć, ale na całe szczęście wybrał jeszcze inną opcję.
- Wcale nie uważam cię za idiotę - wymamrotała gdzieś w jego fartuch, nie będąc nawet pewną, czy ją usłyszał.
Dlaczego w ogóle miał takie wrażenie? Może rzeczywiście ostatnimi czasy czepiała się ponad miarę, ale zależało jej na tym, by wyprowadzić restaurację z dołka i w jej mniemaniu wszystko musiało być na tip-top. Czyżby przesadziła w kontrolowaniu wszystkiego dokoła, w kurczowym trzymaniu się jedynych rzeczy, które były jej znajome, a które wcześniej w ogóle jej nie zawiodły?
- Przecież cię nie zwolnię, za bardzo lubię ten twój szparagowy krem - wyznała, jednocześnie śmiejąc się, szlochając i pociągając nosem; musiała wyglądać jak prawdziwe siedem nieszczęść.
Przyjęła jego chusteczki i zaczęła wycierać twarz, choć podejrzewała, że na niewiele się to zda. Po zabrudzonym rękawie Johna oceniła szybko, że jej maskara całkowicie spłynęła, a ona wygląda dokładnie tak, jak ją określił. Jak panda.
- Ruby i tak dużo już widziała - westchnęła, a później zwierzenia same popłynęły tak szybko, jak wcześniej jej łzy - Starałam się cholernie, żeby nie widziała mnie w takim stanie, ale pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Pyta o ojca, o samochód, o to czemu z przedszkola częściej odbiera ją ciocia albo dziadek. Nie wiem, czy zawsze była taka ciekawska, czy zrobiła się rezolutna dopiero jak ja zaczęłam nawalać?
Zdała sobie sprawę, że może niepotrzebnie zarzuca go swoimi problemami, przerwała więc swój wywód i jeszcze raz przetarła oczy, odnajdując w sobie na tyle wewnętrznej siły, by cofnąć się wreszcie i wyswobodzić z jego objęć. Była mu wdzięczna, ale właściwe słowa nie umiały przejść jej przez gardło, dlatego przez chwilę po prostu na niego patrzyła, zupełnie tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
Z tej strony go jeszcze nie znała.
Wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów, ale wszystko wskazywało na to, że już się uspokoiła i nie groziła jej powtórka z rozrywki. Uleciała z niej cała złość i chęć szukania zaczepki, ale też siła na poważniejsze dyskusje. Uśmiechnęła się nawet krzywo, gdy zażartował o pomidorach, a później znowu zawstydziła i zaczęła rozglądać po kuchni w poszukiwaniu ręcznika papierowego. Musiała jakoś posprzątać po sobie ten armaggedon, dlatego gdy w końcu go znalazła, bez słowa nachyliła się przy drzwiach i zaczęła je wycierać. Pomidor wylądował w koszu
- Nawet jeśli potrzeba będzie tu remontu, ty decydujesz. Mówiłam serio, nie będę się już wtrącać - obiecała, podchodząc do zlewu i obmywając ręce - No, chyba, że w pranie. Zostaw mi ten fartuch na koniec dnia, ogarnę ci go na jutro - zapewniła.
Co, jak co, ale posiadanie dziecka wiązało się też z wymogiem posiadania najlepszej pralki i suszarki, która zaradziłaby wszystkim wypadkom. Plamy z kawy czy tuszu do rzęs to pikuś przy tym, co potrafiła nabrudzić Ruby.
John Fogarty
ness
Nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy.