Strona 1 z 1

stitched in silence, burned in skin

: pn lip 21, 2025 1:00 pm
autor: Sloane Marlowe
#6
trigger warning
krew, opisy medyczne
Ten telefon dzwonił tylko nocą. Klasycznie - nieznany numer. Tylko tyle zobaczyła zaspanym spojrzeniem, kiedy ekran się rozświetlił. Odebrała. Głos po drugiej stronie był szorstki i konkretny:
- Dostaniesz adres SMS-em. Wejdź podziemnym parkingiem. Jesteś potrzebna. Jak najszybciej. - Rozłączył się, zanim zdążyła zapytać o cokolwiek. Po chwili przyszedł SMS-em.
Centrum miasta i drogi apartamentowiec. Nie był to więc typowy klient z ulicy, których miała najwięcej.
Przez chwilę siedziała bez ruchu, ściskając w dłoniach telefon. Zawsze, kiedy dostawała takie wezwanie, miała ten znajomy ścisk między łopatkami, a ciało automatycznie sięgało po dżinsy, koszulkę i skórzaną ramoneskę.
Wiedziała, czemu dzwonią akurat do niej - bo nie zadawała pytań i robiła swoją robotę dobrze. Tacy podobno byli najcenniejsi i takim nigdy nie pozwalano odejść.
Zeszła cicho do garażu. Babcia spała w najlepsze, był środek nocy, więc nie będzie dopytywać. Zresztą nigdy nie pytała. Mądra kobieta.
Plecak leżał przy drzwiach - zawsze spakowany i gotowy. Odpowiednie narzędzia i opatrunki. Miała wszystko, co trzeba.
Klasyczny, stary Harley dobrze się prowadził. Kask dziwnie wrzynał jej się w lewy policzek - pewnie zostawi ślad. Skórzane rękawiczki przyjemnie trzeszczały, a chłodne powietrze muskało jej odsłonięte elementy ciała.
Dobrze znała to miasto. Jako nastolatka pokonywała na tym motorze setki kilometrów, jeżdżąc chyba po każdej możliwej dzielnicy. Znała nawet różne skróty, więc dostanie się z obrzeży do centrum w środku nocy zajęło jej naprawdę mało czasu.
Brama garażowa była otwarta, a przy drzwiach do jednej z klatek stał już zapewne ktoś, kto miał ją zaprowadzić na górę. Zostawiła kask i rękawiczki, a następnie skinęła głową mężczyźnie w koszuli na przywitanie.
Winda jechała w górę cicho i gładko. Sloane skupiła wzrok na wyświetlaczu, widząc tylko coraz wyższe piętra, które mijała, aż w końcu dojechali.
Kobieta zacisnęła dłoń na pasku plecaka, który przerzuciła przez prawe ramię. Nie bała się już tak jak kiedyś, wiedziała, że ludzie powierzali w jej ręce życie i zdrowie różnych osób, a uratowanie ich było jej kartą przetargową.
Drzwi windy rozsunęły się, odsłaniając wnętrze, którego widok zza okien zapierał dech w piersiach. Toronto nocą było jak dodatkowy metraż tego penthouse’u. Wysokie sufity, ściany ze szkła i bezdusznie piękne wnętrze, w którym wszystko miało swoją cenę.
Chciała już gwałtownie ruszyć w głąb, kiedy w jej stronę przybiegł doberman. Sofia - którą znała z kilku poprzednich nocy - zawsze obecna, cicha, chodząca za właścicielem jak cień.
Sloane przyklękła na jedno kolano i bez oporów pogładziła kark Sofii:
- Cześć, piesku - przywitała się śmiało i nawet pozwoliła polizać się po twarzy. - Kogo dzisiaj ratujemy? - Pies od razu pobiegł w stronę swojego właściciela.
Słyszała o nim. Nie z gazet. Z cichych szeptów jego ludzi, kiedy ich opatrywała bez zadawania pytań. Wiedziała, że istniał. Ale nie rozmawiali. Nie tak naprawdę.
Mężczyzna siedział krzywo na jednej z kanap. Chował się w półcieniu, ale to nie pozycja go zdradziła, tylko światło odbijające się od jego skóry, błysk czegoś ciemnego przy torsie, ślady, które mogły być krwią, ale równie dobrze cieniem.
Podeszła do niego i położyła plecak na stoliku do kawy, starając się nie myśleć, ile jest wart:
- Nie przypuszczałam, że dożyję dnia, w którym ty będziesz wymagał pomocy - uśmiechnęła się, lustrując go wzrokiem. Robiła wstępne oględziny, sprawdzając, czy dostał nożem, czy to kula, a może to wcale nie była jego krew?

Marco Todorovski

stitched in silence, burned in skin

: pn lip 21, 2025 9:41 pm
autor: Marco Todorovski
Nie wszystko szło tak idealnie, jak by sobie tego życzył. Dzisiejsza noc ewidentnie należała do tych, w których coś poszło nie tak. Nie sądził jednak, że oberwie rykoszetem.
Początkowo wszystko zapowiadało się standardowo: wymiana informacji i towaru, którą postanowił nadzorować osobiście, chociaż z cienia. Nigdy z niego nie wychodził, jeśli nie musiał, dbając o to, by jak najmniej zbędnych osób wiedziało o cichej przynależności. Niestety, tej nocy wszystko poszło nie tak. Jak się okazało, pod pozorem wymiany kryła się chęć pozbycia wszystkich, którzy znaleźli się w tym zaułku. Jeszcze nie wiedział, kto przekupił handlarzy, ale wiedział, że gdy się dowie, to dopiero ruszy w pościg. A zemsta będzie cicha oraz bolesna. Gdy więc każdy każdemu skoczył do gardła, on nie pozostał dłużny - do dyspozycji miał własne pięści i nóż, ale to wystarczyło. W wojsku nauczono go metod zabijania, które na ulicach Toronto były nie do powstrzymania. A on po raz kolejny udowodnił, że plotki, które szeptano pokątnie o jego osobie, nie wzięły się znikąd.
Mimo wszystko nie wyszedł z tej potyczki bez szwanku. Rany nie były śmiertelnie poważne, lecz znajdowały się w miejscach, których sam sobie opatrzeć nie mógł. I to był najbardziej irytujący szczegół całej tej sprawy w tym momencie. W każdym razie pozwolił odwieźć się do domu przez jednego z zaufanych współpracowników i rozkazał sprowadzić tę, która już nie raz udowodniła, że potrafi dyskretnie zająć się podobnymi przypadkami. Teraz zostało jedynie czekać.
Siedział na kanapie, gdy drzwi się otworzyły, a czujna Sofia ruszyła sprawdzić, kto ośmielił się tu wejść. Nie szczekała - ten pies w ogóle nie szczekał - lecz postawione uszy i sprężysty krok zdradzały, że jest czujna. Oczekiwał, że za chwilę wróci na swoje miejsce przy kanapie, lecz tak się nie stało. I było to pierwsze jego zaskoczenie, a umówmy się: nie łatwo jest zaskoczyć tego człowieka. W samym lofcie nie paliło się żadne światło poza tym, płynącym z kominka. Drobne płomienie rzucały jednak więcej cieni niż faktycznej jasności, a w tym półmroku krył się mężczyzna, który wyraźnie doskonale czuł się w ciemności. Przez sekundę coś błysnęło w tym cieniu: może jego wzrok, może odbicie płomienia w szklance, którą trzymał w dłoni. Upił łyk przezroczystego płynu, a kobieta mogła być pewna, że nie była to woda i odstawił szklankę tuż obok plecaka, który właśnie znalazł się na tym stoliku. Klasnął w dłonie, włączając w ten sposób górne oświetlenie i Sloane mogła wreszcie dobrze przyjrzeć się jego osobie.
- Panna Marlowe - powiedział cicho, podnosząc się z kanapy, nieco zbyt sztywno, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Ujął jej dłoń i delikatnie musnął jej wierzch ustami - elegancko i z wyczuciem, bez zostawiania ohydnych, wilgotnych śladów, jak to mieli w zwyczaju bardziej nachalni bądź pijani mężczyźni. Natychmiast też ją puścił, jakby nie chciał budzić w niej większego dyskomfortu i jakby nie oczekiwał żadnej większej reakcji z jej strony. Teraz gdy znajdował się tak blisko, można było wyczuć aurę chłodu, która zdawała się go otaczać i spostrzec, że w szarych oczach krył się wyłącznie lód - tak zimnego spojrzenia nie sposób było zapomnieć i nie sposób było zobaczyć u kogokolwiek innego. Jakby w tych oczach ukryło się całe zimno dalekiej Syberii. - Marco Todorovski, miło mi poznać. Czy mogę zaproponować coś do picia? - Nawet jego głos był zimny, jakby naprawdę mężczyznę tego wykuto z bryły lodu. I zachowywał się tak, jak gdyby nie wezwał Sloane z powodu konieczności opatrzenia jego ran. Tych zresztą nie było widać, przynajmniej nie z przodu. Na sobie miał białą koszulę, która pochlapana była krwią, lecz ewidentnie nie jego własną. Krawat leżał na oparciu kanapy, podobnie jak marynarka jasnoszarego garnituru, który miał na sobie. Odwrócił głowę i spojrzał na mężczyznę, który przyprowadził tu kobietę, a następnie lekkim ruchem tejże głowy wskazał mu drzwi. Nie musiał nic mówić. Trzasnęły zamykane drzwi i wreszcie zostali niemal sami. Niemal, bo Sofia leżała na dywanie przy kanapie i czujnie obserwowała każdy ruch kobiety.

Sloane Marlowe