Family flavor grill
: wt lip 22, 2025 7:25 am
#1
Lubił to miejsce. Całe przepełnione zielenią East End i plaże nad jeziorem Ontario, ale też i swój kącik. Dom znalazł sam po tym jak agentka nieruchomości nie do końca potrafiła zrozumieć czego dokładnie szukał. Potrzebował remontu. Żadnej generalki, ale miał tu trochę dłubaniny. Szedł konsekwentnie z pomieszczenia do pomieszczenia, najwięcej czasu spędzając nad zaniedbanym ogródkiem. Było skromniej niż mógłby sobie na to pozwolić. Nie chciał nowoczesnego domu z rozmachem, sześcioma sypialniami, basenem, czy z miejscem dla większej ilości aut niż gości. Był to jego własny dom, pierwszy i chciał czuć się w nim właśnie jak w domu, tym pierwszym, nieskomplikowanym i prostym.
Wyniósł się od cioci już jakiś czas temu. Może nawet nie tyle, że czuł potrzebę by to zrobić, co po prostu uznał, że to już chyba ten moment. Nie chciał jej się już więcej zbędnie narzucać, chociaż wiedział, że nie był to problem. Stać go jednak było na przeprowadzkę, a i już dostatecznie długo się nim zajmowała. Przeprowadzka jednak w żadnym wypadku nie oznaczała tego, że widywali się mniej. Nawiedzał kuzynów i ciocię praktycznie non stop, na pewno nie dając im o sobie zapomnieć. Byli zżytą i zgraną rodziną, a inne dachy nad głową nie miały tego zmienić.
Nie tylko Amerykanie słynęli ze swojego grilla. Carne Asada, krewetki, kukurydza, tacos, tamales. Okazja jak każda inna do rodzinnego spotkania przy wspólnym stole, z Tepache w dłoni i muzyką z wystawionego na taras głośnika. Czekał tylko aż sąsiadka zza płotu zacznie swoje równie ciche wywody na ten temat. Z jakiegoś powodu za nim nie przepadała. Nieszczególnie wydaje mu się, że dał jej ku temu jakikolwiek powód. Jeśli imprezował, to raczej poza domem. Psa nie miał, trawnik kosił równie z granicą działek, "dzień dobry" zawsze grzecznie mówił. A jednak napotykał chłodne spojrzenie i często głośne uwagi. Nie brał ich sobie do siebie, bo przypuszczał, że starszej pani doskwierała po prostu samotność i stąd brała się ta drażliwość, ale tym samym dał sobie nieco wejść na głowę.
Jako kierownik grilla dzielnie przerzucał jedzenie, upewniając się, że tym razem obędzie się bez spalonych ofiar. Tak się naobracał, że jeden z szaszłyków wylądował na ziemi. Leżał tak przez moment, bo zaraz został przez niego podniesiony i położony ponownie na ruszcie, wiernie wyznając zasadę pięciu sekund. Rozglądał się szukając świadków, przystając wzrokiem na stojącej obok stołu Belly. Przyłapany. - Nic nie widziałaś. - Wskazał na nią szczypcami do grilla jakby rzucał na nią zaklęcie. - Ten będzie dla mnie. - Chyba, że go wyda. Wtedy je wymiesza i specjalnie go jej podrzuci.
- Ma! Szukasz czegoś? - Krzyknął na tyle głośno, aby jego słowa dotarły do cioci krzątającej się w domu, w którym zniknęła już chwilę temu, najpierw urzędując w kuchni, ale teraz już nie był pewien gdzie ją poniosło.
Rosario Cortez-Rodríguez Isabel Cortez
Lubił to miejsce. Całe przepełnione zielenią East End i plaże nad jeziorem Ontario, ale też i swój kącik. Dom znalazł sam po tym jak agentka nieruchomości nie do końca potrafiła zrozumieć czego dokładnie szukał. Potrzebował remontu. Żadnej generalki, ale miał tu trochę dłubaniny. Szedł konsekwentnie z pomieszczenia do pomieszczenia, najwięcej czasu spędzając nad zaniedbanym ogródkiem. Było skromniej niż mógłby sobie na to pozwolić. Nie chciał nowoczesnego domu z rozmachem, sześcioma sypialniami, basenem, czy z miejscem dla większej ilości aut niż gości. Był to jego własny dom, pierwszy i chciał czuć się w nim właśnie jak w domu, tym pierwszym, nieskomplikowanym i prostym.
Wyniósł się od cioci już jakiś czas temu. Może nawet nie tyle, że czuł potrzebę by to zrobić, co po prostu uznał, że to już chyba ten moment. Nie chciał jej się już więcej zbędnie narzucać, chociaż wiedział, że nie był to problem. Stać go jednak było na przeprowadzkę, a i już dostatecznie długo się nim zajmowała. Przeprowadzka jednak w żadnym wypadku nie oznaczała tego, że widywali się mniej. Nawiedzał kuzynów i ciocię praktycznie non stop, na pewno nie dając im o sobie zapomnieć. Byli zżytą i zgraną rodziną, a inne dachy nad głową nie miały tego zmienić.
Nie tylko Amerykanie słynęli ze swojego grilla. Carne Asada, krewetki, kukurydza, tacos, tamales. Okazja jak każda inna do rodzinnego spotkania przy wspólnym stole, z Tepache w dłoni i muzyką z wystawionego na taras głośnika. Czekał tylko aż sąsiadka zza płotu zacznie swoje równie ciche wywody na ten temat. Z jakiegoś powodu za nim nie przepadała. Nieszczególnie wydaje mu się, że dał jej ku temu jakikolwiek powód. Jeśli imprezował, to raczej poza domem. Psa nie miał, trawnik kosił równie z granicą działek, "dzień dobry" zawsze grzecznie mówił. A jednak napotykał chłodne spojrzenie i często głośne uwagi. Nie brał ich sobie do siebie, bo przypuszczał, że starszej pani doskwierała po prostu samotność i stąd brała się ta drażliwość, ale tym samym dał sobie nieco wejść na głowę.
Jako kierownik grilla dzielnie przerzucał jedzenie, upewniając się, że tym razem obędzie się bez spalonych ofiar. Tak się naobracał, że jeden z szaszłyków wylądował na ziemi. Leżał tak przez moment, bo zaraz został przez niego podniesiony i położony ponownie na ruszcie, wiernie wyznając zasadę pięciu sekund. Rozglądał się szukając świadków, przystając wzrokiem na stojącej obok stołu Belly. Przyłapany. - Nic nie widziałaś. - Wskazał na nią szczypcami do grilla jakby rzucał na nią zaklęcie. - Ten będzie dla mnie. - Chyba, że go wyda. Wtedy je wymiesza i specjalnie go jej podrzuci.
- Ma! Szukasz czegoś? - Krzyknął na tyle głośno, aby jego słowa dotarły do cioci krzątającej się w domu, w którym zniknęła już chwilę temu, najpierw urzędując w kuchni, ale teraz już nie był pewien gdzie ją poniosło.
Rosario Cortez-Rodríguez Isabel Cortez