Strona 1 z 1

You can't cheat fate

: czw lip 24, 2025 10:06 am
autor: Patrick Voclain
Toronto. Dziwnie się czuł w otoczeniu wysokich, szklanych wieżowców, witryn sklepowych na każdym rogu i rozgardiaszu typowego dla dużych miast. Niby nic się zmieniło przez te lata w rozkładzie dróg i przecznic, to pomimo tego czuł promieniujące na całe ciało napięcie niepokoju. Zamiast doceniać możliwości jakie stwarzało Toronto - jedzenie z każdej kuchni świata, łatwy dostęp to medykamentów i rozrywki, krzywił się za każdym razem, gdy stawał w półgodzinnym korku. Tęsknił za poczuciem spokoju jakie odczuwał w dzikich odstępach Botswany. Czas płynął tam wolniej, nie było czynników stresujących, co dobrze oddziaływało na jego łagodne PTSD.
Powrót do Toronto wymagał od Patricka sporo energii, którą napędzała wyłącznie troska o młodszego brata. Po Ziggym nadal nie było śladu, a jakiekolwiek rozpytywanki kończyły rozczarowaniem lub dodatkowymi pytaniami. Odnawiał znajomości z rozmysłem i dyskretnie. Ostatni z kontaktów, Philipp Meyer umówił go na spotkanie z kimś kto miał znać odpowiedź na każde pytanie (jak jakaś pieprzona wyrocznia z Delf). Dlatego, nie mogąc spać, googlował informacje o Argentum Risk Solutions. Nie znalazł jednak nic, co mogło wzbudzić wątpliwości i zwiastować pułapkę. W tej jednej kwestii ufał Philippowi, bo kto nie ufa księgowym?
Został uprzedzony o kosztach i o ile pieniądze nie stanowiły kłopotu, to Patrick obawiał się waluty pod tytułem PRZYSŁUGA. Przysługi nigdy nie zwiastowały nic dobrego, szczególnie takie mistycznie brzmiące jak "nie znasz dnia, ani godziny", "przekonasz się w swoim czasie", "odezwiemy się". Przerabiał to wszystko. Jak już raz przelało się krew, tak trudno było zatrzymać ten rwący potok. Nie chciał powtórki.
Przedstawił się młodej recepcjonistce z polecenia Philippa Meyera i przystał na propozycję poczekania na kanapie. Nie byłby sobą, gdyby nie poddawał otoczenia analizie. W końcu zaproszono go do jednego z tych filmowych gabinetów, które należały do prezesów. Wielka przestrzeń, najlepszy widok na panoramę miasta. Dla Patricka miejsce zbyt odsłonięte, lecz założył, że okien nie byłoby tak łatwo rozbić.
Tak naprawdę nie wiedział czego się spodziewał, ale ujrzenie wysokiej, smukłej kobiety w eleganckim kostiumie w pierwszej chwili wybiło go ze znanego sobie rytmu. Było w niej coś onieśmielającego, choć nie należał do mężczyzn, którzy poddawali się takim emocjom. Czuł się jak intruz, ktoś kto zbłądził i wszedł tam, gdzie nie trzeba. Otrząsnął się z tej chwilowej zaćmy, nie wiedząc jeszcze czy powinien się cieszyć, że jego rozmówczyni nie wygląda na typową Karen z kadr.

- Dzień dobry - pod wpływem jej intensywnego spojrzenia czuł się głupio, ale podszedł bliżej - Polecił mi panią Philipp Meyer.



Alexis Wright

You can't cheat fate

: czw lip 24, 2025 11:04 pm
autor: Alexis Wright
Baza klientów, bogata w nazwiska z bardzo zróżnicowanych kręgów, zawsze była bardzo uważnie kontrolowana. Alexis osobiście zajmowała się każdym pojawiającym się po raz pierwszy, oraz każdym ściśle związanym ze światem przestępczym. Nie ufała wystarczająco swoim pracownikom, żeby oddelegowywać najdelikatniejsze sprawy, dlatego w ich rękach lądowało wszystko, co dużo lepiej wpasowywało się w legalne działanie firmy.
Philipp Meyer figurował jako jedno z najważniejszych nazwisk na jej prywatnej liście klientów. I to całkiem wysoko. Dla osób jego pokroju potrafiła znaleźć bardzo szybki termin spotkania, mając już niejako pojęcia z czym może się u niej pojawić tym razem.
Nigdy nie kwestionowała, nie oceniała otwarcie i nie okazywała żadnej emocji potencjalnie mogącej zachwiać zaufaniem, jakim ją obdarzano przy zleceniach. Sprzątała wiele brudów, przykrywała wiele syfu, pomagała wielu ludziom o wątpliwej moralności. I nadal spała względnie spokojnie, bo za tym wszystkim niezmiennie miała swój własny cel.
Rozłączyła się po skończonej rozmowie z prawnikiem mającym przejąć inną delikatną sprawę i poinformowała swoją asystentkę, że olejny klient może wejść. Wyciszony gabinet zapewniał pełną dyskrecję, ale jednocześnie nie pozwalał nikomu z zewnątrz w żaden sposób zorientować się, czy Alexis już była wolna. Wszystko załatwiała poprzez wewnętrzny system komunikacji między odpowiednimi kanałami.
Otworzyła dokument z danymi Meyera, wcześniej jedynie rzucając okiem na podesłaną notatkę, że chyba tym razem wysłał asystenta. To wzbudziło ciekawość i ostrożność, bo dotychczas zawsze rozmawiali osobiście.
Podniosła spojrzenie dopiero, kiedy cichy szelest drzwi ustał, a specyficzne kliknięcie zamka zakomunikowało ponowną pełnię prywatności. Uśmiechnęła się uprzejmie, co nie współgrało z bardzo uważnym, bystrym spojrzeniem przesuwającym się po nieznajomym od stóp do głów. Oceniała go tak, jak ocenia się kogoś widzianego po raz pierwszy, tworząc sobie w głowie obraz i mapę danej osoby.
- Dzień dobry. - Z grzeczności wstała i obeszła biurko, żeby przywitać się uściśnięciem ręki. Nuta bardziej osobistego podejścia, delikatnego zatarcia granicy między klientem i usługodawcą, czasem potrafiła zdziałać cuda. - Pan Meyer zawsze zjawiał się sam na umówionym spotkaniu, ale skoro jest tu pan z polecenia, to zakładam, że nie jest pan jego asystentem, panie...? - Przeciągnęła lekko ostatnią samogłoskę, akcentując ją pytającą nutą. Tak, jak nie lubiła tego typu niespodzianek i wolała znać personalia swoich klientów przed spotkaniem, żeby móc ich sprawdzić, tak dawał tej sytuacji śladowy kredyt zaufania. Ale tylko dlatego, że Philipp Meyer zadzwonił do niej osobiście i poprosił o spotkanie.

Patrick Voclain

You can't cheat fate

: pt lip 25, 2025 2:36 pm
autor: Patrick Voclain
Patrick uścisnął jej dłoń. Wyczuł chłód jej skóry i brak pośpiechu w tym geście. Kobieta wiedziała, co robi. Grała w grę, którą on znał aż za dobrze. Nie spodziewał się mniej, skoro rekomendacja wyszła od kogoś tak ostrożnego jak Meyer. Cofnął dłoń i przez moment nie odpowiedział. Musiał ocenić układ sił — to był jego odruch.
– Patrick Voclain – przedstawił się, sucho, bez zbędnych ozdobników. Nie zastanawiając się, czy o nim słyszała.

Stanął trochę bokiem do biurka, nie siadał jeszcze, choć czekał na zaproszenie. Nie z nieśmiałości – z instynktu. Zawsze najpierw obserwował. Pokój był wystudiowany w detalach: ciemne drewno, nowoczesne szkło, chłodne światło – wszystko miało mówić o prestiżu, kontroli i dyscyplinie. Przestrzeń bezpieczna dla tych, którzy mieli coś do ukrycia i do ugrania. Brak zdjęć rodzinnych. Brak chaosu. Gabinet jak forteca, która nie zdradza intencji właściciela. Podobało mu się to. Mimo odczuwanego niepokoju.
– Nie jestem nikim z zespołu Meyera. I nie jestem nikim z jego rodziny, jeśli o to chodzi. Mamy długą, czystą relację zawodową – powiedział, spokojnym tonem, z nutą wytrenowanej neutralności.
Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Przesunął kciukiem skrawek dłoni, tam, gdzie dotknęła go jej chłodna dłoń. Nieświadomy gest będący oznaką stresu. Nie wiedział, czy to atmosfera tego miejsca, czy bystre i uważne spojrzenie jego rozmówczyni. Zupełnie jakby prześwietlała go na wylot. Tak samo patrzyli ludzie na misjach zwiadowczych: żeby znaleźć słabe punkty, zanim się je ujawni. Kiedy wskazała na fotel, usiadł.

– Potrzebuję informacji o kimś, kto prawdopodobnie ukrywa się zarówno przed policją, jak i przed swoimiprzeszedł od razu do rzeczy, nie potrafiąc zbyt długo podtrzymywać grzecznościowej rozmowy. Utkwił błękitne spojrzenie w jej twarzy. Nigdy jeszcze nie widział u nikogo tak dużych oczu.


Alexis Wright