the questions that must be asked
: czw lip 24, 2025 1:03 pm
#2
Praca Stone wielokrotnie wiązała się z wyjazdami w teren. O ile, były one zaplanowane i umiejętnie wkomponowane w jej grafik, to nie stanowiło to najmniejszego problemu. Virginia była bardzo dobrze zorganizowana – zarówno w życiu, jak i zawodowo – więc potrafiła od rana pojawić się w biurze na kilka zaplanowanych spotkań, później pojechać na drugą stronę miasta, żeby odwiedzić swojego podopiecznego, po czym wrócić do bazy, żeby napisać i zdać wszelkie konieczne raporty. Jej cały plan sypał się, gdy otrzymywała nagły telefon i musiała w krótkim czasie pojawić się w danym miejscu, żeby przeprowadzić rozmowę i ocenę z osobą, która z jakiegoś powodu wzbudziła wątpliwości.
Tym razem był to telefon od pewnej pielęgniarki oddziału pediatrycznego. Czujność Ginny wskakiwała na wyższy poziom, gdy sprawa dotyczyła dziecka – wtedy należało być bardzo ostrożnym i delikatnym, zarówno wobec samego niepełnoletniego, jak i jego rodziców czy opiekunów, którzy zazwyczaj nieprzyjaźnie reagowali na pojawienie się pracownika socjalnego. Nikt nie chciał być podejrzany o wyrządzanie krzywdy swojemu dziecku czy o niewystarczającą opiekę nad nim. Takie rozmowy budziły wiele emocji, ale Stone nie pozwalała sobie na to, żeby one ją poniosły, bo w tym wszystkim nie liczyła się ona, ani urażone ego opiekunów, tylko to niewinne dziecko, które mogło być zagrożone – a czy tak było? Musiała to ocenić.
Pojawiwszy się na szpitalnym oddziale pediatrycznym, w pierwszej kolejności zawędrowała do gabinetu pielęgniarskiego, w którym odbyła krótką rozmowę z kobietą zgłaszającą sprawę. Przyjęła jej spostrzeżenia, wyraziła zrozumienie i zaznaczyła, że przyjrzy się faktom, porozmawia z dzieckiem oraz ojcem, bo wedle słów kobiety, to on był tutaj p o d e j r z a n y m. Z nim w pierwszej kolejności musiała skonfrontować się Stone.
Z własnego doświadczenia Virginia wiedziała, że wchodzenie do sali, w której znajdowało się dziecko i rodzice, żeby obwieścić, kim się było i po co się pojawiło, nie było dobrym pomysłem. Dorośli reagowali gwałtownie i nieprzyjemnie, dziecko niepotrzebnie zaczynało się denerwować. Ta cała dyskusja nie powinna odbywać się w jego obecności. Postanowiła zorganizować rozmowę przy pomocy personelu medycznego. Pielęgniarka udała się do dziecka, żeby nie pozostało samo, a ojciec został poproszony o udanie się do konkretnego gabinetu na rozmowę w sprawie jego córki. Jeden na jeden. Sytuacja najmniej komfortowa dla niej samej, ale najlepsza dla już przestraszonego dziecka.
Skrzypot drzwi powiadomił ją o pojawieniu się pana Warda.
— Dzień dobry. Virginia Stone — powiedziała, podchodząc do niego kilka kroków bliżej i wysuwając dłoń w jego stronę. Miała swój s p o s ó b na takie sytuacje. Zaczynała od końca, bo gdy na samym wstępie padał jej zawód, to w większości przypadków mało kto słuchał jej dalej, a przynajmniej nie robił tego bez niepotrzebnego ładunku emocjonalnego. — Chciałabym porozmawiać z panem o tym, jak doszło do wypadku Sophie? Co się wtedy działo, jak wyglądał pana i jej dzień, zanim do niego doszło? Chciałabym, żeby opowiedział mi to pan ze swojej perspektywy — powiedziała na samym początku. To mogło budzić pewne niezrozumienie, ale skutkowało też zwiększonym skupieniem na jej słowach.
Skinęła głową w stronę kanapy, a sama zajęła miejsce na znajdującym się obok fotelu. Sięgnęła po niewielką teczkę, która leżała na stoliku kawowym i położyła ją na swoich udach, powracając bacznym spojrzeniem do mężczyzny.
— Musimy o tym porozmawiać, bo jeden z pracowników szpitala poczuł się zaniepokojony tą całą sprawą, a ja, jako pracownik socjalny, jestem tutaj po to, żeby sprawdzić, czy ten niepokój był zasadny czy nie. Byłabym bardzo wdzięczna za spokojną i zrównoważoną rozmowę — podsumowała swoją wypowiedź. Mówiła płynnie oraz wartko, nie pozwalając, żeby mężczyzna wtrącił się jej między słowa. Skończyła, uzasadniając swoje pojawienie się, zarysowując tematykę ich rozmowy – przynajmniej samego jej początku – oraz tłumacząc, kim właściwie była.
Dalszy sposób i ton ten konwersacji zależał od pana Warda.
Wyatt J. Ward