ODPOWIEDZ
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

#2

Praca Stone wielokrotnie wiązała się z wyjazdami w teren. O ile, były one zaplanowane i umiejętnie wkomponowane w jej grafik, to nie stanowiło to najmniejszego problemu. Virginia była bardzo dobrze zorganizowana – zarówno w życiu, jak i zawodowo – więc potrafiła od rana pojawić się w biurze na kilka zaplanowanych spotkań, później pojechać na drugą stronę miasta, żeby odwiedzić swojego podopiecznego, po czym wrócić do bazy, żeby napisać i zdać wszelkie konieczne raporty. Jej cały plan sypał się, gdy otrzymywała nagły telefon i musiała w krótkim czasie pojawić się w danym miejscu, żeby przeprowadzić rozmowę i ocenę z osobą, która z jakiegoś powodu wzbudziła wątpliwości.

Tym razem był to telefon od pewnej pielęgniarki oddziału pediatrycznego. Czujność Ginny wskakiwała na wyższy poziom, gdy sprawa dotyczyła dziecka – wtedy należało być bardzo ostrożnym i delikatnym, zarówno wobec samego niepełnoletniego, jak i jego rodziców czy opiekunów, którzy zazwyczaj nieprzyjaźnie reagowali na pojawienie się pracownika socjalnego. Nikt nie chciał być podejrzany o wyrządzanie krzywdy swojemu dziecku czy o niewystarczającą opiekę nad nim. Takie rozmowy budziły wiele emocji, ale Stone nie pozwalała sobie na to, żeby one ją poniosły, bo w tym wszystkim nie liczyła się ona, ani urażone ego opiekunów, tylko to niewinne dziecko, które mogło być zagrożone – a czy tak było? Musiała to ocenić.

Pojawiwszy się na szpitalnym oddziale pediatrycznym, w pierwszej kolejności zawędrowała do gabinetu pielęgniarskiego, w którym odbyła krótką rozmowę z kobietą zgłaszającą sprawę. Przyjęła jej spostrzeżenia, wyraziła zrozumienie i zaznaczyła, że przyjrzy się faktom, porozmawia z dzieckiem oraz ojcem, bo wedle słów kobiety, to on był tutaj p o d e j r z a n y m. Z nim w pierwszej kolejności musiała skonfrontować się Stone.

Z własnego doświadczenia Virginia wiedziała, że wchodzenie do sali, w której znajdowało się dziecko i rodzice, żeby obwieścić, kim się było i po co się pojawiło, nie było dobrym pomysłem. Dorośli reagowali gwałtownie i nieprzyjemnie, dziecko niepotrzebnie zaczynało się denerwować. Ta cała dyskusja nie powinna odbywać się w jego obecności. Postanowiła zorganizować rozmowę przy pomocy personelu medycznego. Pielęgniarka udała się do dziecka, żeby nie pozostało samo, a ojciec został poproszony o udanie się do konkretnego gabinetu na rozmowę w sprawie jego córki. Jeden na jeden. Sytuacja najmniej komfortowa dla niej samej, ale najlepsza dla już przestraszonego dziecka.

Skrzypot drzwi powiadomił ją o pojawieniu się pana Warda.

— Dzień dobry. Virginia Stone — powiedziała, podchodząc do niego kilka kroków bliżej i wysuwając dłoń w jego stronę. Miała swój s p o s ó b na takie sytuacje. Zaczynała od końca, bo gdy na samym wstępie padał jej zawód, to w większości przypadków mało kto słuchał jej dalej, a przynajmniej nie robił tego bez niepotrzebnego ładunku emocjonalnego. — Chciałabym porozmawiać z panem o tym, jak doszło do wypadku Sophie? Co się wtedy działo, jak wyglądał pana i jej dzień, zanim do niego doszło? Chciałabym, żeby opowiedział mi to pan ze swojej perspektywy — powiedziała na samym początku. To mogło budzić pewne niezrozumienie, ale skutkowało też zwiększonym skupieniem na jej słowach.

Skinęła głową w stronę kanapy, a sama zajęła miejsce na znajdującym się obok fotelu. Sięgnęła po niewielką teczkę, która leżała na stoliku kawowym i położyła ją na swoich udach, powracając bacznym spojrzeniem do mężczyzny.

— Musimy o tym porozmawiać, bo jeden z pracowników szpitala poczuł się zaniepokojony tą całą sprawą, a ja, jako pracownik socjalny, jestem tutaj po to, żeby sprawdzić, czy ten niepokój był zasadny czy nie. Byłabym bardzo wdzięczna za spokojną i zrównoważoną rozmowę — podsumowała swoją wypowiedź. Mówiła płynnie oraz wartko, nie pozwalając, żeby mężczyzna wtrącił się jej między słowa. Skończyła, uzasadniając swoje pojawienie się, zarysowując tematykę ich rozmowy – przynajmniej samego jej początku – oraz tłumacząc, kim właściwie była.

Dalszy sposób i ton ten konwersacji zależał od pana Warda.

Wyatt J. Ward
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

- trzy -


To miał być cudowny dzień, tak rano powiedziała Shopie, tato to będzie cudowny dzień. Mieli spędzić go ze sobą, sami, bez ciotki. Miały być lody smerfowe, bo przecież jej obiecał, ale najpierw plac zabaw, najpierw małpi gaj i zabawa na świeżym powietrzu. Dopiero później lody i bajki do samej nocy, a na koniec jeszcze fort z poduszek i kryjówka w salonie, Wyatt nawet już naszykował te wszystkie koce, wszystkie poduszki, które pieczołowicie kiedyś wybierała matka Sophie.

Skończyło się jednak w Szpitalu, to była chwila nieuwagi. Jakieś dziecko krzyknęło, on się odwrócił, miał dobry refleks, po tej całej pracy w szpitalu, ale Sophie była szybsza. Poślizgnęła się na drabince, spadła, a pech chciał, że zamiast wylądować na macie to uderzyła głową w barierkę, prosto w policzek. Ward od razu znalazł się przy niej, sprawdził parametry, sprawdził czy wszystko w porządku, w końcu był lekarzem. Obyło się bez większych urazów, ale pod okiem małej zaczął szybko rosnąć krwiak, no i oczywiście doktor Ward wolał dmuchać na zimne, zabrał dziewczynkę do szpitala, w którym pracował. W którym przecież niedawno został Ordynatorem na Oddziale Ratunkowym. A przecież znał zasadę, że nigdy nie jeździsz z urazami do szpitala, w którym pracujesz, ale tu chodziło o Sophie, a Mount Sinai było najbliżej.

Trafił na jakąś nową pielęgniarkę, której zupełnie nie znał. Ta, gdy tylko zobaczyło limo pod okiem Sophie, od razu zaczęła patrzeć na niego dziwnie, a jeszcze mniej przyjemna się zrobiła, kiedy próbował zlecić jakieś badania, nawet zaczęła do niego pyskować, więc Wyatt nie chcąc robić scen wylądował na korytarzu. Pech chciał, że wszyscy jego znajomi byli zajęci, Sophie zajęła się jakaś młoda doktorka, której imienia nawet nie kojarzył, a może powinien, jako ordynator? No i jeszcze ta dziwna pielęgniarka, która od samego początku patrzyła na niego spode łba...

Ale to dopiero był początek, bo nagle ta pielęgniarka zamiast poprosić go do Sophie to każe mu iść do pokoju socjalnego. Wyatt doskonale wiedział, co to wszystko znaczy, przecież wiele razy to on pierwszy wchodził do takiego pokoju, przedstawiał rodzicom opiekunkę socjalną. Virginii Stone jeszcze nie znał, skinął głową na jej powitanie.

- Dzień dobry, Wyatt Ward - przedstawił się i uścisnął jej rękę. Trochę miał wrażenie, że to jakaś farsa, że nie powinien brać w tym wszystkim udziału, przecież wystarczyłoby, żeby poszedł do dyrektora szpitala. Ale w końcu stwierdził, że może jako odpowiedzialny opiekun Sophie powinien przez to przejść? Na spokojnie, bez scen, tak, jak to powinno wyglądać.

- Panno... Pani Stone - zaczął przyglądając jej się, łatwiej by było gdyby przysłali mu tę opiekunkę, która pracowała z nim na zmianie, z nią był nawet po imieniu - zazwyczaj jestem po Pani stronie, więc to trochę dziwna dla mnie sytuacja, ale dobrze, porozmawiajmy - usiadł na wskazanej przez nią kanapie, czasem na niej siadał, kiedy rodzice podczas takiej rozmowy potrzebowali jego wsparcia. Ale teraz był sam, on i ta blondynka, westchnął ciężko i kontynuował.

- Rano odebrałem Sophie od jej ciotki, chciała jechać do małpiego gaju, więc pojechaliśmy. Sophie uwielbia małpi gaj i nie raz już tam była. Jest dość uważna jak na swój wiek, ale to chyba wina tych butów. Emilly, jej ciocia, kupiła jej jakieś nowe buty i się poślizgnęła, chciałem ją złapać, ale nie zdążyłem. Uderzyła głową w barierkę, obejrzałem ją, nie miała żadnych objawów, ale ten krwiak pod okiem wyglądał nieciekawie, więc potrzebowała tomografu i przyjechaliśmy - wyjaśnił wszystko po kolei, najspokojniej jak się dało. Dalsze słowa blondynki sprawiły, że zaczynało go to drażnić, nie dał jednak nic po sobie poznać, przejechał otwartą dłonią po twarzy, podrapał się po brodzie. Czyli zgłosiła go ta pielęgniarka, tylko dlatego, że chciał zlecić Sophie wszystkie badania i coś jej odburknął, no ładnie.

- Czy już to Pani sprawdziła? Chciałbym zobaczyć moją córkę, na pewno też jest zdezorientowana i wystraszona, powiedziałem jej, że jedziemy do mnie do pracy, a teraz jest tam sama, bo jakaś nadwrażliwa pielęgniarka postanowiła zgłosić jej ojca - odrobinę się uniósł, chyba niepotrzebnie, więc zaraz się zreflektował - przepraszam, to nie jest Pani wina - czekał na jej decyzję, na wyrok, który podejmie. Czasami sam był w takiej sytuacji, że musiał decydować czy zgłosić podejrzane sytuacje, zawsze działał na korzyść dziecka, więc chyba nie powinien mieć tej pielęgniarce za złe, bo może sam postąpiłby podobnie?

Virginia C. Stone
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Oczywiście Stone wiedziała kim był Wyatt Ward – została o tym uprzedzona, a jego stanowisko i powiązanie z jednostką szpitalną wcale nie ułatwiały tej sytuacji. Odgórnie i z dużą pewnością mogła założyć, że pan Ward będzie próbował przyśpieszyć ten cały proces, który naturalnie wydawał mu się bezpodstawny. Jednakże to nie on był tutaj po to, żeby ocenić sprawę, tylko Virginia. Założenie, że w rodzinach lepiej usytuowanych nie działy się złe rzeczy, było totalną brednią. Działy się z taką samą częstotliwością, jak w innych klasach społecznych, tylko te wyższe miały większą potrzebę i umiejętność maskowania niewygodnych faktów. Tragiczna, powszechnie znana historia braci Menendez była tutaj idealnym przykładem pozornie idealnego, ułożonego życia, która w skrajnych przypadkach może doprowadzić do brutalnych tragedii.

— Rozumiem pana frustrację, jednakże teraz podchodzi pan do tej rozmowy jako rodzic, a nie jego lekarz, a to znacząco zmienia perspektywę — powiedziała, a jednocześnie odnotowała to niezadowolenie, które naturalnie się spodziewała. Virginia wyraźnie stała przy stanowisku zwracania się do mężczyzny per pan, a nie panie doktorze, bo nie była to sytuacja, w której jego stanowisko miało znaczenie. Nie tym razem. Wobec prawa – a w tych okolicznościach jego przedstawiciela w postaci Stone – wszyscy pozostawali równi.

— Co do Sophie, jest pod dobrą opieką, proszę się nie martwić. Ta rozmowa to standardowa procedura, o czym doskonale pan wie, więc jak przebrniemy przez wszystkie jej etapy, to wtedy będzie mógł pan wrócić do córki — zaznaczyła, w międzyczasie otwierając teczkę, w której znajdowały się klasyczne dokumenty, które musiała wypełnić w takich okolicznościach. Pochwyciła długopis w dłoń i powoli zaczęła uzupełniać sobie niektóre rubryczki, bo jednak pan Ward udzielił szczegółowej i opisowej odpowiedzi na jej pytanie. Padło kilka elementów, które musiała zaznaczyć, żeby przypadkiem nie umknęły jej uwadze, jak nowe buty, to było bardzo łatwe do zweryfikowania, gdy Stone uda się na rozmowę z dziewczynką. Jeżeli te, które miała na nogach, okażą się znoszone, to cała wersja wydarzeń pana Warda natychmiast się rozpadnie. Czy fakt, że Sophie często bywała na tym placu zabaw – co nie zdejmowało z ojca obowiązku pilnowania dziecka – jednakże jej dobre rozeznanie w terenie mogło sugerować, że sama da sobie radę i nie potrzebuje stałej asekuracji opiekuna. To Virginia też mogła wyjaśnić krótkim pytaniem.

— Wiem, że ciocia Sophie sprawuje nad nią pieczę. Proszę mi powiedzieć, czy dzisiejsze spotkanie z córką było zaplanowane? Czy mówił pan, gdzie wybierze się z Sophie? — kontynuowała wywiad. W tym momencie chodziło o coś więcej – o poziom komunikacji pomiędzy dwójką dorosłych, którzy opiekowali się dzieckiem. Jeżeli przekazywali oni sobie Sophie niczym tykającą bombę bez żadnego słowa, to jak ciocia dziewczynki mogła odpowiednio przygotować ją do wyjścia na plac zabaw? Jej pytania brzmiały gładko i łatwo, jednak to w odpowiedziach kryło się najistotniejsze znaczenie.

— Czy w momencie, gdy doszło do tego wypadku, działo się coś, co zwróciło pana uwagę? — uniosła spojrzenie znad kartek i w tym momencie zaczęła uważniej wpatrywać się w twarz mężczyzny.

To był zazwyczaj moment, w którym rodzice k ł a m a l i. Głupio było przyznać się im, że ich dziecko wylądowało w szpitalu, bo zamiast go pilnować, to siedzieli na ławce, wpatrując się w ekran telefonu – najgorszego uśmiercacza czasu w dwudziestym pierwszym wieku. Zazwyczaj w tym momencie zaczynało się opowiadanie bajek i kręcenie, które Stone potrafiła już rozpoznać z daleka. Do tej pory cała opowieść ojca brzmiała spójnie, przejęcie wydawało się prawdziwe, a wypadek nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Jedynie jego lekko nerwowy ton nie podobał się Virginii, choć jeszcze nie była w stanie wywnioskować, czy był on elementem charakteru mężczyzny, czy konsekwencją tej całej nerwowej sytuacji, w której się znalazł.

Wyatt J. Ward
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Może byłoby łatwiej gdyby Wyatt Ward wiedział kim jest Virginia Stone? Gdyby chociaż raz spotkał ją na swoim oddziale, gdyby zaprowadził ją do pacjenta, którego losem przejmował się tak samo, jak ona losem małej Sophie. Starał się ją zrozumieć, starał się też wejść w buty tego rodzica, którego to on często musiał rozgryźć jako pierwszy, ale tu chodziło o jego córkę, nie potrafił do końca zachować spokoju, chociaż bardzo chciał...

- Jako rodzic, którego zgłosili, bo uznali go za agresywnego, a ja tylko zasugerowałem, że powinni jej zrobić tomograf, bo ja bym zrobił... - mruknął po nosem. Dotarło jednak do niego, że pewnych rzeczy tutaj nie przeskoczy, że Virginia Stone musi być służbistką, on też często bywał, ale przede wszystkim to był też człowiekiem. W tej chwili człowiekiem, który skupiał się wyłącznie na tym, że jego pięcioletnia córka jest na sali sama, a przecież powinien być z nią. Rose by mu nie wybaczyła, że ją zostawił.

- Może powinien spojrzeć na nią inny lekarz? Może doktor Callaghan, jest dzisiaj na dyżurze? - zapytał tym razem spokojnie, Callaghan była jego mentorką, znała go od pierwszego dnia, gdy pojawił się tutaj w szpitalu, znała Rose i znała Sophie. Wyatt wiedział, że mała poczułaby się przy niej pewniej. Chociaż pewnie i tak czekała na niego, przecież jej powiedział, że jadą tylko na chwilę do szpitala, że będzie obok. Znowu łamał dane jej słowo, to chyba denerwowało go w tym wszystkim najbardziej, że nie mógł dotrzymać danego jej słowa.

- Czy może się Pani postawić w skórze pięciolatki, która siedzi tam sama, nie wie co się dzieje, nie wie gdzie jest jej tata, a przecież wie, że tutaj pracuje, że leczy ludzi, innych ludzi, a ją zostawił, chociaż jej obiecał, że będzie obok. Jak by się Pani czuła, Pani Stone? - zapytał, ale chyba nawet nie oczekiwał odpowiedzi, chociaż jego spojrzenie zawisło na twarzy blondynki, na jej oczach. - Tak, Ciotka Sophie wie, że mała jest ze mną. Nie wie, że byliśmy na placu zabaw, to spontaniczna decyzja. Sophie chciała iść na lody, a niedaleko jest ten plac zabaw - odpowiedział na jej pytania. Nigdy nie spowiadał się Daisy z tego, gdzie zabiera małą, zresztą ona tego nie oczekiwała, czasem tylko wspomniała, że ma jej nie karmić w McDonaldzie, albo, że ma jej nie pozwalać siedzieć po nocy, ale nigdy nie zabroniła mu z nią iść do parku. Teraz pewnie się to zmieni.

- Jakiś dzieciak krzyknął, a ja się odwróciłem, tylko na moment i wtedy poślizgnęła jej się noga, nie zdążyłem jej złapać, to były sekundy... Byłem obok, ale nie zdążyłem zareagować, może przestraszyła się tego krzyku? Nie wiem, niech ją Pani zapyta - wzruszył ramionami. Nie kłamał, nie zamierzał, nie miał niczego do ukrycia, może oprócz tego, że ten krzyk skojarzył mu się z krzykiem dzieciaka, który dzień wcześniej trafił na oddział. Przeraźliwy, jakby to dziecko miało poparzenia trzeciego stopnia, a to po prostu była zabawa. Niektóre dzieci miały pomysły, a Wyatt mimo, że powinien już do tego przywyknąć, bo nie raz wyciągał z małych nosków ludziki lego, to wciąż się temu dziwił. Sophie była inna, zamiast biegać i piszczeć ona wolała w spokoju bawić się lalkami, opowiadać im po cichutku bajki. Bywała prędka, tańczyła i skakała, ale zawsze jakoś tak uważnie, zawsze się pilnowała. Z tej drabinki też by nie spadła, gdyby się nie wystraszyła. Wyatt był tego pewny.

- Jeszcze jakieś pytania Pani Stone? - zapytał zerkając na zegarek. Ile to jeszcze potrwa? Czas dłużył mu się niemiłosiernie, po raz pierwszy czuł to co ci wszyscy rodzice, których przecież czasami sam maglował zanim wezwał opiekę społeczną. Pięciolatka z podbitym okiem... Chyba sam też by ich wezwał, ale może nie tak od razu. A mógł się nie odzywać, po prostu nie pyskować do tej pielęgniarki. Ugryźć się w język. Czasami powinien po prostu ugryźć się w język.

Virginia C. Stone
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Virginia słuchała uważnie argumentacji pana Warda, jednak im więcej mówił, tym bardziej wydawało się jej, że gdyby w tej sytuacji on znalazł sie na miejscu lekarza, to sam zacząłby dostrzegać przesadę w swoim zachowaniu. W pewnym momencie uniosła swoje skonsternowane spojrzenie w górę, splotła razem dłonie i zaczęła przyglądać się mężczyźnie oraz emocjom, które towarzyszyły tej całej historii.

— Czyli mówi pan, że zrobiłby pan tomograf każdemu dziecku z siniakiem na twarzy? — zapytała, licząc, że jego własne słowa, tylko wypowiedziane cudzymi ustami, sprawią, że oprzytomnieje. Nie, absolutnie nie było takich zaleceń. Jeżeli dziecko nie bolała głowa, nie miało nudności, nie wymiotowało, a obrażenia nie sugerowały głębokiego urazu, to tomografia komputerowa nie była zalecana. Pan Ward musiał o tym wiedzieć, jednak perspektywa zmieniała się, gdy to dziecko nie było obcym dzieckiem, a jego dzieckiem. Lecz zasady postępowania pozostawały sztywne niezależne od powinowactwa małego pacjenta z personelem szpitalnym. — Podważa pan kompetencje lekarza dyżurnego? — dopytała, gdy padło konkretne nazwisko, czyli... ekipa była dobra, ale lekarzy można było podzielić na dobrych i lepszych, więc przeciętny rodzic mógł mieć pecha, jak trafił na tego mniej dobrego, a rodzic, który miał znajomości, mógł oczekiwać konsultacji kogoś ważniejszego – nawet jeżeli nie było ku temu przesłanek.

Kolejnych jego słów Stone już nie skomentowała. Były ona zbyt mocno przesiąknięte pretensją, a ona nie była tutaj od tego, żeby wykłócać się z nim o to, co było – w tej chwili – najważniejsze dla dobra dziecka. Oddziały pediatryczne, to był inny świat. Wewnętrzny od chirurgii onkologicznej różnił się nieco inną grupą pacjentów, reszta pozostawała nieziemna. Oddział skierowany do dzieci był kolory, ozdobiony, znajdowały się w nim zabawki i ludzie, którzy naprawdę chcieli, żeby ten moment w życiu małego człowieka nie zapisał się jako najgorsze wspomnienie z dzieciństwa. Pan Ward dramatyzował, a Sophie nie była pierwszym, ani ostatnim dzieckiem, które niespodziewanie wylądowało w szpitalu.

Virginia ponownie pochwyciła długopis, by wykonać kilka notatek w swoich papierach. Nie wszystkie zachowania pana Warda podobały się jej, jednak na ten moment sama nie widziała sensu w dłuższej rozmowie z mężczyzną, bo powiedział jej wszystko, co chciała usłyszeć. Ponadto była przekonana, że nie dowie się niczego więcej, bo stopień nerwowości Warda wzrastał z każdą jego kolejną wypowiedzią. Nadszedł czas na konfrontację z Sophie.

— Na ten moment chyba nie, aczkolwiek nie wykluczam, że pojawią się one po rozmowie z Sophie — powiedziała zgodnie z prawdą. Czasem należało zweryfikować wiadomości, które przekazało dziecko z wersją rodzica. Nie musiało tak się wydarzyć, ale wolała od razu poinformować ojca o tym, że ich rozmowa może mieć jeszcze kontynuację.

— Możemy iść do Sophie. Rozumiem sytuację, więc początkowo proszę spędzić tyle czasu z córką, ile pan potrzebuje. Ja poczekam sobie z tyłu. A jak już będę mogła z nią porozmawiać, to proszę odsunąć się na bok, żeby nie dekoncentrował pan córki, gdy będzie odpowiadać na moje pytania — poinstruowała go, jednocześnie podnosząc się do góry. Poprawiła swoją marynarką i skinęła głową w stronę wyjścia z gabinetu. Dzieci często podczas tego typu rozmów, poszukiwały wzrokiem rodziców, szukając w ich wyrazie twarzy zapewnienia, że udzielają prawidłowych odpowiedzi. Stone wolała unikać takich sytuacji, bo to budziło pytanie, dlaczego? A ona wtedy musiałaby na nie znaleźć odpowiedź, bo istniało wiele możliwości.

Niedługo potem wędrowali już razem korytarzem do sali, w której znajdowała się dziewczynka. Stone zatrzymała się przed nią, ponownie badawczo zerkając w stronę pana Warda.

— Poinformował pan ciocię Sophie o tym zdarzeniu? — zapytała, gdy w jej głowie zaświeciła kolejna lampka. Według obowiązujących ustaleń sądowych to ona była prawną opiekunką dziewczynki, więc pomimo statusu ojca w tym konkretnym szpitalu, to ona powinna zostać poinformowana o wypadku dziecka i jego obecnym stanie.

Wyatt J. Ward
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Jej pytanie zbiło go z tropu.
Odpowiedź była prosta, każdemu - nie, swojej córce - tak. Bo musiał się upewnić, że wszystko jest w porządku, musiał to wiedzieć i koniec. Czy to znaczyło, że nie dbał tak o wszystkich pacjentów, że Sophie była wyjątkowa i musiała być lepiej zaopiekowana, niż inni chorzy?
Prawda była taka, że po prostu spanikował, że jeśli chodziło o jego córkę wolał dmuchać na zimne. Gdyby to była inna pacjentka nie zaleciłby badania, po prostu nie było podstaw. Zachowałby zimną krew, podszedł do tego na spokojnie, ale w tym jednym wypadku nie potrafił. Westchnął ciężko i przejechał dłońmi po twarzy, musiał przyznać, że Virginia Stone miała rację.
- Nie, nie zleciłbym tomografu, ale to moja córka... - chciał to jeszcze jakoś wyjaśnić, liczył, że kobieta zrozumie. A przecież jako lekarz sam często studził zapał rodziców, którzy wymagali poszerzenia badań, a teraz sam był takim niezdyscyplinowanym rodzicem.
- Nie, Pani Doktor zrobiła wszystko co powinna, sam inaczej bym tego nie zrobił - dodał w końcu. Jako ordynator musiał być sprawiedliwy, ocenić to z boku, już bez emocji, chociaż wciąż z tyłu głowy cichy głosik powtarzał mu, że musi o tym porozmawiać z dyrektorem. Pewnie i tak odpuści, bo nie było żadnego zaniedbania, wszystko zgodnie z procedurami. On się uniósł, niepotrzebnie, pielęgniarka go zgłosiła, z troski o małą, a teraz Virginia Stone pomogła mu to wszystko ułożyć sobie w głowie.
- Przepraszam Panią, po prostu... - nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało, tak jak Rose? - emocje wzięły górę - Wyatt Ward potrafił przyznać się do błędu, okazać skruchę i przeprosić. Kiedy pracowało się na oddziale ratunkowym tyle lat co on trzeba było się tego nauczyć. Errare humenu est.

Od razu podniósł się z kanapy, kiedy powiedziała, że mogą iść do Sophie, może znowu zbyt gwałtownie? Chciał już zobaczyć córkę, ale nie chciał budzić kolejnych wątpliwości. Powtarzał sobie w myślach, że musi do tego podejść na chłodno, tak jak zawsze w szpitalu. Bo to przecież szpital, ten sam, w którym dziennie ratował po kilka żyć, który mógłby płonąć, a on i tak zachowałby zimną krew.
- Dobrze, rozumiem - odpowiedział spokojnie, wiedział dokładnie jak to wygląda, Virginia da jej kredki, czymś ją zajmie, może książeczką, a potem będzie z nią rozmawiać, a on tylko nie może się wtrącać, to tyle. Pierwszy raz poczuł co naprawdę czują ci wszyscy rodzice na jego miejscu. Zawsze tylko próbował się postawić w ich sytuacji, a teraz się w niej znalazł.
Przepuścił przodem Virginię, mimo, że doskonale wiedział gdzie idą. Ruszył za nią korytarzem, może spotkał po drodze kilka znajomych twarzy, ale jakoś w ogóle się tym nie przejmował. Na pewno jutro na oddziale będą gadać o tym co zaszło. Zawsze jakoś tłumił te plotki, zarzucał personelowi, że nie mają nic innego do roboty, ale czy teraz też będzie potrafił?

Już trzymał rękę na klamce i chciał otworzyć przed Virginią drzwi, znowu się pośpieszył? Ale wtedy zapytała o Daisy a Wyatt się zatrzymał i od razu skinął głową. Miał nadzieję, że Daisy nie dotrze prędko, że nie będą musieli rozmawiać we troje, to wiele by komplikowało, już wyobrażał sobie jak mu się od niej dostanie po głowie.
- Tak, zawiadomiłem ją, już tutaj jedzie - powiedział i zerknął jeszcze raz na blondynkę, czy mogą wejść do środka, a gdy dała mu zezwolenie, to Wyatt wszedł pierwszy. Sophie od razu do niego podbiegła, chociaż jeszcze przed chwilą siedziała przy dziecinnym stoliku i malowała coś kredkami na białej kartce opowiadając przy tym pielęgniarce, która z nią siedziała, niestworzone historie. Ward wziął małą na ręce i obejrzał z bliska, siniak wyglądał źle, ale Sophie zdawała się nic sobie z tego nie robić.
- No nareszcie... - powiedziała z wyrzutem, ale uściskała ojca - już narysowałam wszystko co wymyśliłam i teraz ta Pani mi podpowiadała... - wskazała paluszkiem pielęgniarkę - ale ona za bardzo nie umie - dodała ciszej.
Wyatt ją postawił, pogłaskał jeszcze po włosach, które rano sam splatał w warkocz, bo Sophie go prosiła, teraz się trochę przekrzywił, ale efekt nie był najgorszy, mimo, że robił to pierwszy raz w życiu. Skoro jednak umiał przeprowadzić operację na otwartym sercu, to przecież zrobi też warkocza, za trzecim razem się udało.
- To może teraz ja Ci coś podpowiem... albo Virginia? - obejrzał się na blondynkę, może jak ją przedstawi to będzie łatwiej?
- A czy Virginia zna wszystkie kolory? - Sophie uważała, że zna, a oprócz tych podstawowych wymyślała jeszcze z pięćdziesiąt dziwnych, żabowy, cukierkowy, kolor ptasiej głowy, albo ptasich nóżek.
- Myślę, że zna - odpowiedział Wyatt i usiedli z Sophie z powrotem przy tym stole z kredkami, on trochę z boku, żeby dać Virginii przestrzeń do działania.
- Dobrze, to co teraz rysować? - zapytała mała sięgając po kredkę, wydawała się całkiem spokojna, zresztą ona uwielbiała rysować, nawet powiedziała kiedyś Wyattowi, że jak dorośnie to może zostać lekarzem, ale tylko jeśli będzie mogła rysować recepty.
- A może psa sąsiadki? Narysowałaś już Ciapka? - zapytał, a Sophie pokręciła przecząco głową - oh, zapomniałam - i wzięła się za malowanie. Uwielbiała rysować pieski, chociaż wcale ich nie przypominały, ale Wyatt już wiedział, że to jest piesek, a czerwona obroża sugerowała, że właśnie Ciapek.

Virginia C. Stone
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Stone poprzez swoje pytania chciała tylko pokazać, że gdyby pan Ward nabrał dystansu do tej całej sytuacji – gdyby był tylko pobocznym obserwatorem, a nie ojcem – to zastosowałby inne postępowanie. Dlatego w analogicznych przypadkach nie należało mieszać dwóch, odległych ze sobą ról – rodzica i lekarza, gdyż w tym momencie jego obiektywizm był mocno zachwiany. Virginia robiła to po to, żeby ostudzić jego temperament i zachowanie. Był nieuprzejmy wobec pielęgniarki, wchodził w kompetencje lekarzy, insynuował konsultację z innym lekarzem, która nie była konieczna. Mężczyzna musiał zrobić krok w tył i zdecydować, czy teraz jest zatroskanym ojcem, czy jednym z medyków – dla dobra zarówno dziecka, jak i jego środowiska pracy, lepiej było nie mieszać ze sobą tych światów.

Otrzymawszy ostatnią, jakże istotną informację od pana Warda, Virginia skinęła lekko głową, a kąciki jej ust po raz pierwszy delikatnie drgnęły. Ze wszystkiego, co do tej pory powiedział mężczyzna, to była jedna z najważniejszych informacji. Pan Ward był w niesamowicie uprzywilejowanej pozycji, by zignorować i zatuszować wizytę Sophie w szpitalu. Jej pojawienie się to utrudniało, ale o nim mężczyzna wcześniej nie wiedział. Poinformowanie prawnej opiekunki Sophie o wydarzeniach, które miały miejsce, pokazało, że pan Ward jest zdolny do ponoszenia konsekwencji za swoje działania. Stone już wcześniej nie miała wątpliwości, że żałował swojego zachowania, że ta chwila nieuwagi odbije się mocno w jego pamięci, a wyrzuty sumienia będą go długo nawiedzać. Jednak poczucie winy to jedno, a zdolność do brania odpowiedzialności za swoje czyny to drugie.

Gdy weszli do sali, Stone trzymała się z tyłu, pozwalając ojcu na zobaczenie się z córką. Na jej twarzy pojawił się delikatny, naturalny uśmiech. Ważne, żeby na samym początku nie zrazić do siebie dziecka, bo wtedy zamykało się i wcale nie chciało rozmawiać. Ginny skinęła głową do ojca, dziękując mu w ten sposób za wprowadzenie, które na pewno ułatwi jej rozmowę z dziewczynką.

— Cześć Sophie, jestem Virginia. Twój tata mówi, że bardzo ładnie rysujesz — powiedziała, podchodząc bliżej do stolika i kucając przy niej.

— Tak! A czy ty też umiesz rysować? — Sophie spojrzała na nią z ciekawością, nie przerywając malowania psa.

— Trochę umiem, ale ty na pewno jesteś lepsza. Widzę, że rysujesz Ciapka?— zapytała, zerkając na jej kartkę.

— Tak! To jest pies sąsiadki. Ma bardzo ładną czerwoną obrożę. — Sophie z dumą pokazała swój rysunek.

— A wiesz co, Sophie? Bardzo chciałabym usłyszeć o waszym dzisiejszym dniu. Tata mówił, że byliście w bardzo fajnym miejscu — zaczęła ostrożnie zmieniać temat.

— W małpim gaju! — Sophie aż podskoczyła z radości.

— A co się stało w małpim gaju? Widzę, że masz siniaka pod oczkiem — zapytała Ginny, jednocześnie zerkając z bliska na jej siniaka. Sophie na moment przestała rysować i dotknęła delikatnie swojego oka.

— Bawiłam się. Tata kazał mi uważać, ale się poślizgnęłam — powiedziała dziewczynka wyraźnie posępnym tonem.

— O nie, to musiało boleć. Co się stało potem? — dopytała ogólnie, chcąc, żeby dziewczynka mówiła własnymi słowami.

— Upadłam i uderzyłam się w taką metalową rzecz. Bardzo bolało i płakałam — Sophie spojrzała na Virginię smutno. — Ale tata od razu do mnie podbiegł i mnie tulił. Mówił, że wszystko będzie dobrze.

— Twój tata bardzo się o ciebie martwił, prawda? — Virginia pokiwała głową ze zrozumieniem, obserwując spokojną reakcję dziewczynki i jej naturalny sposób opowiadania.

— Tak! Powiedział, że musimy jechać do szpitala, żeby sprawdzić, czy moja główka jest w porządku. Ja nie chciałam, bo bałam się, ale tata mówił, że to ważne — skończyła opowiadać i wróciła do rysowania.

— Jesteś bardzo dzielna, Sophie. I bardzo dobrze rysujesz — zakończyła Stone, żeby nie zostawiać dziewczynki w temacie tamtego zdarzenia, tylko ponownie odwrócić jej uwagę i skupić ją na czymś przyjemnym.

Spojrzenie Ginny powędrowało w dół, żeby skoncentrować się na obuwiu dziewczynki. Buty faktycznie wyglądały na nowe. Nie były poprzecierane, miały intensywny, żywy kolor, a podeszwa była tylko delikatnie zabrudzona. Wyglądało na to, że wersja pana Warda pokrywała się z tym, co mówiła dziewczynka, a to całe zdarzenie było to nieszczęśliwym wypadkiem. Ponownie uniosła wzrok do góry, koncentrując go na twarzy małej. Poczuła delikatny ścisk w żołądku. Sprawy dotyczące tak małych dzieci zawsze były dla niej najtrudniejsze. Mimo to podniosła się zaraz do góry, poprosiła pielęgniarkę, żeby jeszcze przez chwilę została z Sophie, a ona patrząc na pana Warda skinęła w stronę wyjścia z sali.

— Wygląda na to, że wszystko się zgadza — zaczęła mówić, gdy już znaleźli się na korytarzu. — Nie widzę tutaj podstaw do dalszego działania. Nieszczęśliwy wypadek może zdarzyć się każdemu. Chciałabym jeszcze tylko porozmawiać z prawną opiekunką Sophie, jak pojawi się w szpitalu — powiedziała, jasno wyjaśniając mu, że nie musiał się obawiać żadnych nieprzyjemnych konsekwencji ze strony służb socjalnych. Naturalnie Stone musiała to wszystko opisać i zdać raport, jednak już wiedziała, że nie znajdzie się w nim nic niepokojącego.

— Jak już rozmawiamy... Jak Pan się czuje z obecnym układem opiekuńczym? — zapytała, zachowując neutralność i spoglądając na niego. Wiedziała, że ich sytuacja życiowa była skomplikowana i skoro Daisy otrzymała opiekę nad Sophie, to były ku temu poważne powody. Jednak pytanie, jak obecnie, po upływie pewnego czasu, odnosił się do tego pan Ward. Czy jego rola w życiu Sophie mu odpowiadała, czy może chciałby ją zmienić w przyszłości?

Wyatt J. Ward
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Virginia Stone mimo tego, że była dość młoda, to najwidoczniej znała się na swojej pracy. Wyatt był naprawdę pod wrażeniem, on wiele lat pracował na to, żeby na oddziale potrafić zachować zimną krew, żeby nauczyć się tego, co teraz miał przekazywać młodszym pokoleniom. Od niej już w tym momencie wielu mogłoby się uczyć. A on? Nawet teraz, na stanowisku ordynatorskim, podwinęła mu się noga, gdy w grę wchodziła jego córka.

Sophie była dla niego najważniejsza.

Może dlatego teraz już tak bardzo się starał, podejść do tego na zimno, na spokojnie, tak jak wymagała tego blondynka, tak jak tego oczekiwała. Niejeden ojciec na jego miejscu by tego nie potrafił, sam widział to na własne oczy, sam czasami musiał wzywać do takich delikwentów ochronę, ale też niejeden ojciec potrafił zachowując stalowe nerwy i odbarczyć klatkę piersiową. Wyatt czuł, że musi być ponad to wszystko, bo przecież potrafi, trzeba tylko się opanować.
Ponoszenie odpowiedzialności za swoje czyny to było coś, co potrafił zawsze, potrafił powiedzieć przepraszam, nie miałem racji. Przyznać się do błędu. Teraz jako ordynator musiał zresztą brać na swoje barki odpowiedzialność za cały oddział. Nie było to proste, ale chyba nie mogło trafić lepiej, niż na niego.


Kiedy weszli do salki, a Sophie zainteresowała się Virginią, Wyatt usiadł z boku na krześle. Czuł, że pocą mu się dłonie, jak wtedy, kiedy zakładał Rose na palec pierścionek zaręczynowy, albo jak wtedy, gdy na świat przychodziła Sophie, jak wtedy na pogrzebie jego żony, i wtedy, gdy zostawiał małą u jej ciotki - Daisy.
Nie dał jednak po sobie poznać, że coś jest nie tak, delikatny uśmiech przyklejony do twarzy, taki pokrzepiający, mówiący tylko - nie wstydź się Sophie, wszystko jest w porządku.
Chyba dziewczynka czuła, że tak jest bo grzecznie odpowiadała na pytania, była w tym wszystkim tak naturalna, że Wyatt był naprawdę dumny. Chciał jej nawet powiedzieć, że była dzielna, ale ruszył się z miejsca dopiero w momencie, w którym Stone zasugerowała wyjście z sali. Poszedł za nią na korytarz.
Odetchnął z ulgą, kiedy powiedziała, że wygląda na to, że wszystko się zgadza. Przecież doskonale wiedział, że tak będzie, nie miał nic na sumieniu, może oprócz tego, że powinien lepiej pilnować Sophie, obiecał sobie, że będzie. Następnym razem na placu zabaw będzie jak jej cień i nie da się rozproszyć jakimś krzykom, przecież nigdy się nie dawał.


- Bardzo Pani dziękuję, to jest... ogromna ulga - zrzucił z siebie ten ciężar, wcale nie myśląc czy może to wzbudzić jakieś jej wątpliwości, czy nie. Jego by nie wzbudziło, dla każdego rodzica takie słowa to ulga, nawet jeśli był czysty jak łza.
- Daisy na pewno za chwilę tu będzie, napisała mi, że już jedzie - stwierdził zerkając na telefon, pisała kilkanaście minut temu, może nawet była już na dole?
Wyatt uznał ich rozmowę za zakończoną, chciał wrócić do Sophie, ale kolejne słowa Virginii sprawiły, że stanął w miejscu. Zdziwiło go to pytanie, przecież mógł się go spodziewać, przecież bywał przy takich rozmowach, na pewno też przerabiał to na kursie z traumatologii i zarządzania kryzysowego. To naturalne zapytać tę drugą stronę, jak się czuje we własnej roli. Tyle, że jego nikt nigdy nie zapytał.


To się po prostu stało. Daisy zajęła się Sophie, bo to była najlepsza opcja, on się pojawiał w jej życiu tylko czasem. Może chciał częściej, ale nie zawsze mógł. Dużo pracował, sam wybrał pracę, teraz jeszcze ta ordynatura, na pewno będzie miał jeszcze mniej czasu. Wszyscy dookoła sądzili, że Wyatt Ward stawia na karierę, że to jest dla niego najważniejsze. Ale przecież nikt nigdy nie zapytał, jak on się z tym wszystkim czuje, z byciem tylko weekendowym tatą Sophie. Do dzisiaj.

Spojrzał na bok, na drzwi, za którymi siedziała dziewczynka.
- Dziękuję, że Pani pyta, wszystko jest w porządku. Daisy jest idealną opiekunką dla Sophie, jej matka by na pewno tego chciała - powiedział tonem, jakby wyuczył się tego na pamięć, jakby powtarzał to tak często, że sam w to uwierzył.
A przecież to nie była prawda, przecież trochę czuł, gdzieś tam w środku, bardzo głęboko, że Rose by chciała, żeby był dla Sophie ojcem, najlepszym na świecie, a nie takim od święta.
Chciałby nim być.
Tylko czy mógłby to powiedzieć Virginni Stone? Czy mógłby powiedzieć o tym komukolwiek? Szczerze w to wątpił. Czuł, że to by wiele skomplikowało. A ich życie i tak wcale nie było łatwe. Nie potrzebowali więcej komplikacji, żadne z nich, a już zwłaszcza Sophie.
- Czy mogę już wrócić do Sophie? - zapytał opierając rękę na klamce.


Virginia C. Stone
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
28 y/o, 170 cm
pracownik socjalny | MCCSS
Awatar użytkownika
survival taught me when to show my scars and when to hide them
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Virginia przede wszystkim kierowała się dobrem dziecka, to zawsze stanowiło dla niej główny priorytet. Jednak należało pamiętać, że liczyło się nie tylko tu i teraz, ale także znacznie dłuższa perspektywa. Sophie straciła matkę, co było ogromnym ciosem, nawet jeżeli obecnie dziewczynka była jeszcze tak mała, że niewiele rozumiała, to na pewno odczuwała brak matki. Zrozumienie sytuacji miało przyjść z czasem i wybuchnąć z opóźnieniem niczym bomba. Wtedy gdy Sophie zobaczy i zrozumie, że jej koleżankom w różnych wydarzeniach życiowych towarzyszą mamy, a ona miała tylko ciocię Daisy. Wtedy też najpewniej pojawiłyby się w niej pytania dotyczące jej ojca.

W podobnych sprawach problem był o wiele mniejszy, gdy ojciec nigdy nie był w obrazku rodzinnym. Nie podjął się odpowiedzialności wychowywania, nigdy go nie było, więc dziecko nie poczuło, co to znaczy mieć ojca. Gorzej jeżeli ojciec był, a później znikał albo stawał się stałym, powtarzalnym, ale jednocześnie bardzo wyrywkowym elementem życia dziecka. Takie sytuacje często tworzyły w umysłach dzieci pytania dlaczego ze mnie zrezygnował? Nie można było łatwo odpowiedzieć ani zaprzeczyć. Poziom komplikacji był bardzo wysoki i wytłumaczalny dla dorosłych, jednak dzieci reagowały bardziej emocjonalnie niż racjonalnie. Z ogromną pewnością Stone mogła założyć, że jeżeli obecny układ utrzyma się, to u starszej Sophie pojawią się identyczne wątpliwości.

Wyatt Ward obecnie w jej oczach nie wypadał na rodzica, który nie nadawał się do opieki nad córką. Miał dobrą, stabilną pracę – a ostatni awans tylko udowadniał, że pod względem zawodowym radzi sobie świetnie. Był odpowiedzialny, opiekuńczy, ale i rozsądny w opiece nad Sophie – jej dobro i zdrowie były dla niego najważniejsze. Zachowywał się jak każdy normalny rodzic, który znalazłby się w analogicznej sytuacji. Współpracował z nią w nienaganny sposób i nie stawiał się pomimo większej władzy wynikającej z jego pozycji społecznej.

To były fakty, jednak istniała jeszcze druga strona – równie ważna – czy pan Ward byłby gotowy pod względem psychologicznym podjąć się pełnoprawnej opieki nad córką? Znając historię jego rodziny, Ginny mogła domyślić się, że tutaj leżał największy problem. Jego słowa zabrzmiały dla niej jak dobrze przygotowana formułka, mniej prawdziwie jak wszystkie, które wypowiadał wcześniej. Należało tak odpowiedzieć na to pytanie, więc tak uczynił. Stone dostrzegła już ten schemat działania – postępował zgodnie z odgórnie przyjętą słusznością.

Skinęła głową na potwierdzenie. Ta wersja była też w pewnym sensie bezpieczniejsza dla pana Warda. Bycie samotnym rodzicem, bycie samotnym ojcem, to było ogromne wyzwanie, któremu tylko nieliczni mężczyźni potrafili podołać. Większość poddawała się na starcie. Wyatt nie poddał się całkowicie, jednak wycofał się do tyłu, pozwalając, żeby odpowiednia osoba zajęła się Sophie. Był to rodzaj najwyższego poświęcenia dla własnego dziecka.

— Oczywiście. Dziękuję panu za rozmowę i poświęcony czas — powiedziała, sięgając do kieszeni swojej marynarki i zaraz wyciągając swoją dłoń w kierunku mężczyzny. — Gdyby kiedykolwiek pan albo Sophie potrzebowali pomocy, to proszę śmiało do mnie dzwonić — powiedziała, przekazując mu swoją wizytówkę i kończąc ich spotkanie przyjaznym uśmiechem. Nieliczni korzystali z tej możliwości, lecz Stone mogła zrobić tylko tyle, reszta pozostawała w ich rękach.

Nie zatrzymała go dłużej. Pożegnała się krótko, odwróciła i spokojnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z oddziału pediatrycznego. Pozostawało jej mieć nadzieję, że gdy nadejdzie właściwy czas, pan Ward będzie gotów stanąć na wysokości rodzicielskiego zadania.
koniec

Wyatt J. Ward
ginny
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście ⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty ⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów ⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci ⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue ⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie ⟡ brak akapitów i ściany tekstu
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Wyatt wcale o tym nie myślał, że któregoś dnia Sophie może po prostu zacząć brakować matki, chociaż Daisy starała się jak mogła, żeby ja zastąpić. Nie myślał o tym, że któregoś dnia Sophie zapyta go, tato, a czemu znowu cię nie ma? I co on jej wtedy odpowie? Że chciałby, ale wybrał lepszą opcję? Zdecydował za nią, że tak będzie lepiej?

Na razie Sophie była mała, najważniejsze pytania w jej życiu polegały na tym, czy będzie mogła zjeść aż trzy gałki lodów i czy na święta dostanie nową barbie z koniem, czy z basenem. Ale przecież kiedyś wymieni lalki na inne rzeczy, podrośnie i zacznie się zastanawiać dlaczego ojciec z niej zrezygnował...
To było trudniejsze niż wydawało się z zewnątrz, bardziej skomplikowane i złożone. Wszyscy z góry oceniali, że Wyatt wybrał karierę, postawił na swój rozwój zawodowy, bo przecież został ordynatorem, przecież o to walczył przez lata, spełniał się na tej płaszczyźnie, córkę pozostawiając gdzieś z tyłu, w tle. Prawda jednak była taka, że na początku po prostu nie potrafił się nią odpowiednio zająć. Kiedy odeszła Rose zawalił mu się świat, Daisy też się zawalił, ale ona szybko stanęła na nogi. Szybko wzięła pod swe skrzydła Sophie, otoczyła ją opieką, tłumaczyła co się stało, co teraz będzie, jak będzie wyglądało ich życie. A Wyatt Ward ten rozdział w życiu swojej własnej córeczki, po prostu przegapił. Później naprawdę chciał mieć jakieś większe znaczenie w jej życiu, ale wydawało się, że ona już go tak nie potrzebuje, że ma ciotkę, która tuli ją do snu, walczy z każdą gorączką i pędzi do szpitala na złamanie karku.
Zamiast siedzieć w domu i czekać na jakąś wiadomość uciekł w wir obowiązków, w niekończące się dyżury i skomplikowane przypadki, a co za tym idzie, kiedy telefon dzwonił, on nie odbierał. Tu błędne koło się zamyka. Nie chciał wybierać pracy, ale ją wybierał, wolałby spędzać czas z Sophie, ale spędzał w szpitalu.


- Również dziękuję. Mam nadzieję, że kiedy się następnym razem spotkamy, to będziemy w jednej drużynie - uścisnął rękę blondynki. Kiedy tak ją dzisiaj obserwował musiał stwierdzić, że to odpowiednia osoba, na odpowiednim stanowisku. Rozegrała to wszystko tak, jak powinna, a przede wszystkim dała mu do myślenia.
Wziął od niej wizytówkę, nie schował jej od razu.
- Dziękuję, do widzenia - chciał dodać, że ma nadzieję, że to nie będzie konieczne, ale w zasadzie, nigdy nie wiadomo, co przyniesie los. Kiedyś nie zakładał w ogóle, że jego życie będzie tak wyglądało. Gdyby nie wypadek to rzuciłby pracę w szpitalu już dawno, a tu proszę, ordynator oddziału ratunkowego.
Kiedy odeszła, jej wizytówkę schował do portfela i wrócił do Sophie, żeby ją w końcu zabrać na lody, i pozwolić jej na trzy gałki. Miał nadzieję, że nie będą go za to ścigać ani Daisy, ani Virginia Stone, w końcu to tylko odrobina cukru...


/zt

Virginia C. Stone
zgrozo
będziesz wiedzieć, kiedy przesadzisz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mount Sinai Hospital”