Strona 1 z 1
Hell and sweet heaven
: sob lip 26, 2025 1:51 pm
autor: Zacharie Voclain
#1 Fall into the trap and you will know heaven
Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno… ale co wtedy, gdy Bóg dawno już spuścił wzrok, zajął się sobą, przeliczył swoje błogosławieństwa na dywidendy, a jego zasrane owieczki, każda z osobna i wszystkie razem, paradowały po świecie jak pijane cienie z przyklejonym grymasem pokuty, której nikt nie zamierzał spełnić? Gdy krzyż był z plastiku, a modlitwa tylko grą wstępów przed kolejnym rozczarowaniem.
Tak, miało być prosto. Miał być wieczór: zwykły, niezobowiązujący, o zapachu taniej wódki i jeszcze tańszych perfum, które kobiety wybierają tylko wtedy, gdy chcą się czuć niedotykalnie niebezpieczne. Miał zadanie – jakich wiele – do zrobienia, zaliczenia, zapomnienia. Bez krwi, bez dymu, bez tego pieprzonego chaosu, który wyłania się zawsze tam, gdzie ktoś postanowi przypomnieć światu, że los nie znosi spokoju. Przecież on tylko chciał zatopić zmęczenie. Przepuścić przez gardło kilka gramów zapomnienia, wstrząśniętych lodem, potem, a może łzami – trudno rozróżnić, gdy szklanka zaparowana, a powieka drży od zmęczenia tak głębokiego, że nawet sen się go lęka. Chciał tylko poklepać siebie po ramieniu i powiedzieć: Jeszcze nie dziś, kolego. Jeszcze nie dziś. Ale fortuna... ach, ta jego przeklęta muzopodobna opiekunka, ta wróżka od stłuczonych luster i przypadkowych orgazmów... ta go nie tylko nie chroniła — ona się śmiała. Śmiała się głośno, tarzając się po dachu kamienicy w Parkdale, z którego właśnie ktoś cisnął w jego kierunku starą torebkę pełną niezapłaconych rachunków i uraz. Gdyby tylko był poetą, może by z tej chwili zrobił ewangelię. A tak? Był tylko Ziggy. Człowiek o twarzy zrobionej z cieni i szwów, który nie uczył się na błędach, bo z błędów układał sobie drabinę – każda szczebel to porażka, która prowadziła go bliżej… no właśnie, czego?
Lichej śmierci...
Awantura wylała się na ulicę jak tłuszcz z przegrzanej patelni – syk, wrzask, bezład. Dzielnica aż zatrzęsła się od przekleństw i chaosu, jakby samo miasto upiło się tym samym co on. A gdzieś między tym wszystkim miał być bar, kobieta, zapomnienie. Zamiast tego była strzelanina, kelnerki krzyczące piskliwym głosem, i ktoś, kto ewidentnie uznał, że Ziggy to imię psa, którego można kopać bez konsekwencji.
Nie, Bóg się nie wtrącał. Nawet nie spojrzał. Wiedział, że tam, na górze, jeśli coś jeszcze siedziało, to tylko śmiech. Wysoki, czysty, bezinteresowny śmiech istoty, która od wieków obserwuje człowieka walącego głową w ten sam mur, licząc, że tym razem to mur się skruszy. Więc on też się zaśmiał. Krótko. Sucho. Z desperacją, którą zna tylko ten, kto zbyt wiele razy próbował być lepszym człowiekiem i za każdym razem kończył z zakrwawionymi dłońmi, długami w duszy i diablicą przy boku, która nie potrafiła odróżnić współczucia od zniecierpliwienia.
To nie był wieczór, który miał się wydarzyć. To był wieczór, który wydarzył się tylko dlatego, że nikt nie miał odwagi powiedzieć fortunie: przestań.
— Kurwiu zasrany twej matki... — Och, łupnęło mu coś dosadnie w poskromie żuchwy. Typek miał siłę, a dźwięk policyjnych syren i raban komendy na glebę, nie pomagały uzyskać pełnię definicji, by uciekać. — Ugh, nie będę zbyt piękny...
Pozostanie piękny krwiak — pół ryja w kolorach katastrofy. Jasny chuj. Rzucił się z rykiem na goryla, znów szorując gębą o bruk, jakby miasto chciało mu przypomnieć, kto tu rządzi. Było boleśnie, było brudno, a on w takich chwilach nienawidził tego pieprzonego miasta bardziej niż samego siebie, co już coś znaczyło.
Do motoru ledwie kilka uliczek. Trzeba tylko się pozbierać, nie dać zabić i zwiać. Tyle. Proste. Odepchnął typa z całej siły, wstał jak z krzyża zdjęty, twarz pulsowała, ale adrenalina darła się głośniej. Patrzył z pogardą, jak tamten zalewa się krwią, rzygowiną i żalem. Mógłby go opluć z litości — gdyby ją jeszcze miał.
Do czasu. Zawsze do jakiegoś pieprzonego czasu. Za plecami – krok. Leciutki niczym obłok. I broń.
— Litościwie mną gardzisz... — mruknął w kierunku nieba z czystym żalem, spoglądając za siebie. — Ja wyszedłem... jedynie po zakupy.
Kurwa.
Cierra Morris
Hell and sweet heaven
: pn lip 28, 2025 12:02 am
autor: Cierra Morris
Dzisiaj to miał być ten dzień z kieliszkiem czerwonego wina w ręce, leżąc na kanapie pełnej niezbyt miękkich poduch za plecami i z chipsami na kolanach, gdy przed jej twarzą będzie lecieć kolejny randomowy odcinek HIMYM. Tak, to były jej plany na dzisiejszy wieczór. Pierwszy wolny od trzech tygodni. Intensywnych tygodni. Dlatego dzisiaj potrzebowała ciszy i spokoju.
A jednak rozsiadając się na sofie, zawibrował jej telefon oznajmiając nadejście nowej wiadomość. Carl. Pisała z nim od kilku dni, nic nadzwyczajnego. Dotychczas nie mieli okazji się złapać, ale teraz przecież miała wolne. Spojrzała na kieliszek z winem, którego zdążyła upić raptem łyk, a potem na wyświetlacz telefonu. W jej głowie teraz była szybka kalkulacja za i przeciw każdej decyzji. Zostać samotnie w domu i upić się przed jakimś sitcomem czy skoczyć na szybką randkę i (miejmy nadzieję) dobry seks z przystojnym (przynajmniej ze zdjęć) Carlem? Lubiła swoje towarzystwo, nie przeszkadzało jej to, że była sama. Wprost przeciwnie - ceniła to w sobie, swoją pełną niezależność. Ale była też kobietą, która pragnęła adoracji, adrenaliny, uwagi.
Zanim się obejrzała, a siedziała już w barze z mężczyzną, który musiała przyznać- w rzeczywistości był równie przystojny, co na zdjęciach. Jednak jego fatalne próby poderwania jej ją początkowo nudziły, aż zaczęły wręcz irytować. Żałowała w tym momencie, że nie została w domu, a jedynie traciła czas z facetem, który nie był wart jej uwagi. Błędy się zdarzają, prawda? Każdy czasem się pomyli. Nawet ktoś taki jak Cierra Morris, chociaż sama się do tego nie przyzna.
Po tej jakże nieudanej randce postanowiła przejść się kawałek zanim wezwie taksówkę. Nocne, chłodne powietrze dobrze jej zrobi. Może jeszcze skoczy po paczkę papierosów, chociaż rzuciła już dawno temu. Do sklepu jednak nie dotarła. Ani do taksówki.
Piski i krzyki ludzi.
Dźwięki syreny radiowozu.
Jej nogi wręcz instynktownie ruszyły w tamtym kierunku. Nie była na służbie, ale to nie oznaczało, że nie była stróżem prawa i porządku, więc broń miała zawsze przy sobie. Nawet na randkach, a czasami szczególnie na nich. Chociaż nawet i bez niej bez mrugnięcia okiem ruszyłaby, aby zapanować nad sytuacją tak jak w tym momencie. Ułamek sekundy na zorientowanie się w sytuacji, szybkie machnięcie odznaką funkcjonariuszowi, który akurat wybiegł z auta i sama doskoczyła najbliżej stojącego mężczyznę. Na początek nie musiała wiele robić - wystarczyło wbić lufę pistoletu w plecy, by dać mu sygnał, że ona nie bawi się w półśrodki. Nie krzyczała. Nie musiała.
- Hmm, zakupy?- mruknęła ze słyszalnym rozbawieniem w głosie przyglądając się jego plecom.- I niech zgadnę - zabłądziłeś w drodze do sklepu, a Twoja pięść całkowicie przypadkiem znalazła się na policzku innego gościa?- jedną dłonią mocniej wcelowywała w niego broń, gdy drugą wyciągała kajdanki z kieszeni kurtki.- A na domiar złego jeszcze się potknąłeś szorując twarzą o chodnik?- spytała przeciągając tym razem lufą po jego świeżo tworzącym się krwiaku. Nieco mocniej, a sam gest i tak nie był konieczny, ale potrzebowała rozładować z siebie emocje. Zacisnęła mocno kajdanki na nadgarstkach za jego plecami i dopiero wtedy pozwoliła mu się przekręcić w jej kierunku.- To chyba Twój szczęśliwy dzień, bo czeka Cię darmowa podwózka- uśmiechnęła się delikatnie, ale to nie był szczery uśmiech. Znała już takich mężczyzn jak Zacharie. A przynajmniej tak sądziła. I na pewno nie zamierzała go podwieźć do sklepu.
Zacharie Voclain
Hell and sweet heaven
: pn lip 28, 2025 4:45 pm
autor: Zacharie Voclain
Świetnie, Ziggy. Brawo, naprawdę, wisienka na torcie twojej życiowej głupoty. W sam raz na wieczór, który już dawno powinien skończyć się szlugiem na schodach i kacem moralnym, a nie kurwa — napięciem w udzie i egzystencjalnym pierdolcem. Naprawdę musiał oberwać w łeb, skoro, zamiast rzucić się do ucieczki, stał jak pajac z miną dziecka przyłapanego na dłubaniu w nosie. Chociaż opcja przestrzelonego uda, w jego osobistym katalogu traum, nie figurowała zbyt wysoko w rubryce chcę to przeżyć jeszcze raz.
Nie miał w zwyczaju bić kobiet — tak nauczył go brat. Ten sam brat, który wprawdzie kiedyś komuś przypierdolił szklanką, ale tylko dlatego, że tamta pierwsza rzuciła. No więc prawie nie bił kobiet. Wyjątkiem było łóżko, a i to tylko, gdy panienka wyraźnie zasugerowała, że chce dramatu w stylu opery mydlanej. Wtedy owszem, klaps tu, zaciśnięcie dłoni tam — nic, co kwalifikowałoby się pod zarzuty, przynajmniej nie u prawników z wyobraźnią.
Ale teraz, tu, kurwa, co robić?! Sytuacja rozwijała się jak papier toaletowy w przeciągu — szybko, niekontrolowanie i z ryzykiem, że zaraz będzie potrzebny w bardziej dosłowny sposób. Do motoru było bliziutko, tak blisko, że niemal czuł zapach spalin i wolności, ten cudowny aromat spieprzania z miejsca, gdzie nikt nie zadawał już pytań.
— Chciałem zgłosić napad rabunkowy... Tamta szuja, ech... Mężczyzna mnie zaatakował i chciał podpieprzyć karmę dla kota — Może udawać głupiego? To akurat przychodziło mu z zadziwiającą łatwością — był w końcu głupi z natury, z krwi, z ojca alkoholika, który całe życie powtarzał, że życie to nie balet, synu, zanim potknął się o próg i zasnął z głową w kiblu. Genetyczne dziedzictwo wiejskiej bezmyślności. — Może nie jestem piękny, ale drugi raz nie przeżyję operacji na śledzionie. Fagas mnie tam uderzył, dlatego oddałem i poprosiłem o zwrot zakupów.
Uśmiechnął się więc, słodziutko, jak piesek, który właśnie zwalił coś na dywan, ale macha ogonem, licząc, że zostanie mu to wybaczone z uwagi na urok osobisty. Patrzył na nią — najpewniej panią policjantkę po godzinach, z twarzą, która mówiła więcej niż cały kodeks karny.
Kurwa.
— Miał przewagę, w elemencie zaskoczenia, cóż... Do wesela się zagoi — Wzruszył ramionami. Jednak, mimo całej swojej uroczo nieodpowiedzialnej arogancji, spocił się lekko na samą myśl o podróży radiowozem. Takim prawdziwym, z kratką, zimną kanapą z plastiku i zapachem rozpaczy, który kleił się do człowieka jak stary grzech. No kurwa nie. Tylko nie to. Nie teraz. Nie w tych butach i nie w tej sytuacji, gdzie nawet kaucja nie dałaby rady wyciągnąć go z dołka, jeśli sprawy poszłyby źle. — Jestem dobrym i porządnym obywatelem, nawet zaliczony egzamin na kadeta w wojsku miałem. Dogadamy się?
Westchnął cicho, coś pomiędzy aktem rezygnacji a próbą ocalenia resztek zdrowego rozsądku. Myśl, głąbie. Myśl, zanim znowu zostaniesz bohaterem w policyjnym notatniku. Zgrywanie debila było jego domyślnym trybem operacyjnym, ale tym razem coś go tknęło. Profesjonalizm. Albo chociaż coś, co z daleka mogło przypominać procesy myślowe. Przełączył się więc — z trybu "błazen na imprezie" na "żołnierz na misji", choć ten drugi tryb był mocno zardzewiały od lat niewłaściwego używania. Z wojska wyniósł niewiele poza blizną na biodrze i pogardą do dowódców, ale coś tam w nim zostało — refleks, analiza, to poczucie, że broń to nie rekwizyt, tylko decyzja zrobiona z metalu. I właśnie teraz ta decyzja celowała w niego.
— Nie psujmy sobie pięknej nocy, naprawdę... — Nie, nie w nos, choć przez ułamek sekundy tak mu się wydawało. Wyżej, lekko z boku, w tę nieznośną strefę między żebrami a wątrobą, gdzie kula nie zabija od razu, ale potrafi koncertowo spierdolić plany na kolejne miesiące. Przez tę koncentrację pozycji i napięcia palców na spuście zrozumiał: to nie była zwykła idiotka z bronią.
Cierra Morris
Hell and sweet heaven
: śr lip 30, 2025 9:30 pm
autor: Cierra Morris
Cierra była wyczulona na idiotów. Naprawdę. Była przekonana, że na kilometr wyczuje kłamstwa, manipulacje i krętactwa. W końcu została detektywem i to z sukcesami na koncie. Potrafiła nie tylko połączyć ze sobą odpowiednie kropki, ale miała coś takiego jak instynkt. Ten sam, który krzyczał jej nie raz o niebezpieczeństwie. Który sprawiał, że widziała powiązania tam, gdzie na pierwszy rzut oka były niedostrzegalne dla innych.
Dzisiaj ten instynkt chyba jednak nie do końca zadziałał, skoro wyciągnął ją na randkę tak beznadziejną, że szczerze żałowała tego wyjścia. Czy naprawdę w tych wiadomościach nie dostrzegała, że facet się nie nadaje nawet na jednonocną przygodę? Nie była przecież zdesperowana, nie musiała się z nim umawiać, byleby tylko zaspokoić swoje potrzeby. Mogła się umówić z kimkolwiek innym. A jednak się skusiła na Carla tracąc swój czas.
Liczyła jednak, że ten szósty zmysł znowu działa poprawnie. W końcu trzymała właśnie na muszce jednego z kolejnych idiotów, którzy sądzili, że mogą jej puścić jakąkolwiek bajeczkę, a ona uśmiechnie się, zarumieni i ich puści. Cóż, takie numery na pewno nie z Cierrą.
- Oh ładnie poprosiłeś, a on nie posłuchał?- przez chwilę jej głos był pełen litości i współczucia, jakby zaczęła mu wierzyć w tą historię walki o kocią karmę.- Przeżyjesz, śledziona nie jest Ci niezbędna do życia - zaraz jednak przewróciła oczami mocniej zaciskając kajdanki na jego nadgarstkach. Nie wyrywał się, nie stawiał oporu, więc nie było to konieczne, ale musiała trochę rozładować napięcia w ciele, które jej się skumulowało i pulsowało między łopatkami.
Przyjrzała się mężczyźnie próbując go ocenić nieco. Nie należała do osób, które wydają opinię o kimś na podstawie wyglądu. Życie jej udowodniło nie raz, że typ wyglądający jak najczarniejsza postać spod ciemnej gwiazdy okazywał się czysty jak łza, a elegancka kobieta z wieloma zarzutami na koncie. Więc tak, wygląd bywał zgubny i tym się w pracy nie kierowała. Przynajmniej nie głównie tym. Uważała natomiast, że w oczach ludzi można dostrzec znacznie więcej niż by chcieli pokazać. Tylko świetnym aktorom udawało się skrywać prawdziwe emocje. Pozostałych była w stanie wyczytać i wyczuć. Dlatego spojrzała na postać przed sobą przekrzywiając lekko głowę z rozbawionym uśmiechem.
- Mój drogi, rzecz w tym, że ten wieczór właśnie zaczyna być ciekawy- odpowiedziała na jego próby załagodzenia sytuacji i nie spuszczając z niego spojrzenia schowała broń do kabury. Nie czuła zagrożenia, by trzymać ją cały czas w dłoni. Czuła pewien dreszczyk adrenaliny, ale może to przez zatrzymanie? Próbowała wyczytać z jego twarzy czy to co mówi jest prawdziwe. Czy faktycznie był w wojsku? Na ile znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, a na ile to on stwarzał zagrożenie dla innych?
- To jak się nazywa?- spytała nagle nie precyzując, że chodzi jej o kota. Była ciekawa jego reakcji. Nie wyciągała też żadnego notatnika, bo ani nie zabrała go ze sobą ani do jej obowiązków nie należało przesłuchiwanie go. Pomogła kolegom z policji, którzy akurat zajmowali się pozostałymi, a ona… pilnowała Voclaina.
Zacharie Voclain
Hell and sweet heaven
: czw lip 31, 2025 12:06 pm
autor: Zacharie Voclain
Mruknięcie, zrodzone z irytacji i nieodpartego pragnienia naplucia losowi prosto w twarz, rozlało się pod nosem jak przekleństwo z ust księdza po trzecim kielichu. Skuty, dosłownie i mentalnie, szarpał się z kajdankami, które mogłyby równie dobrze być zrobione z taniego plastiku i wykończone futerkiem z promocji w sex-shopie. Designerski pierdolnik, nie zabezpieczenie. Ale, jak na złość, trzymały solidnie, jakby produkował je sam święty Piotr dla grzeszników na specjalne okazje. Miał do czynienia z prawdziwą babą z blachą w kieszeni. Pociągnął nadgarstkami, jakby w akcie buntu przeciw grawitacji, porządkowi i idiotyzmowi tego świata, który nie wiedział, kiedy powinien dać mu, choć chwilę spokoju. I co teraz? Stać tu mieli? Jak dwie stare dewoty na bazarku, które analizują, czy marchew w tym roku nie urosła zbyt krzywa? O pogodzie mieli nawijać? Albo o tym, że gwiazdy dziś świecą jak słońce w zadku jednorożca?
Obrzucił otoczenie ponurym spojrzeniem, pełnym pogardy i znudzenia, szukając czegokolwiek, co mogłoby służyć jako wybawienie, broń lub choćby powód, by odwrócić wzrok od tej farsy. Kobiet się nie bije, to zasada. Wdrukowana jak genetyczny kod moralnej katastrofy. Babcia by mu przypierdoliła z zaświatów, gdyby złamał tę jedną świętość. A więc musiał myśleć… Kombinować, wywijać z gówna jak baletnica w bagnie.
— Gdyby szuja posłuchała, dziś pani oczęta by nie podziwiały... Mojego rozbitego ryja — przerzucił oczami dla poklasku, szarpiąc jeszcze raz. Musiała to zamknąć aż tak solidnie? Drętwiały mu paluszki, a to bywał zły znak w potencjale jego możliwości. — Można żyć, tylko w dostatecznym utrudnieniu i poczuciu cholernej słabości — Wytknął, obracając się do niej przodem. Jeden krok i drugi, postąpił do przodu, sprawdzając jej gotowość na cokolwiek. Nie bywał przyjemnym typem, jeśli chciał. A nerwica i cholerna nadpobudliwość brała górę. — Postrzał uderzył mnie w udo, nóż trafił w śledzionę... Brak siły kinetycznej nie rozwali na drobny mak śledziony, jak może to zrobić pocisk.
I najgorsze — musiał być przy tym grzeczny. O losie, ty dziwko z zębami.
— Bardzo upierdliwy dla mnie i mojego wiecznie głodnego kotka, który czeka na przysmaki. Inaczej... Znowu załatwi potrzeby do moich buciorów — Kłamał? Być może, czasem brał do domu biedne zwierzęta bezdomne, gdy pogoda była okropna. Dziś jednak to miało uratować mu dupę, bo trwoga nie mogła uderzyć do brata. — Ja bardzo nie lubię, gdy ktoś jebie mi plany.
No Ziggy, odpal się nareszcie, bo zaraz cię zgaszą jak taniego papierosa w kiblu pod klubem. Serce mu waliło jak młot pneumatyczny na robotach drogowych w sierpniu, a adrenalina mieszała się z potem, kurzem i krwią pod paznokciami. Bliżej i bliżej, spojrzenia spotkały się gdzieś pomiędzy rozsądkiem a szaleństwem — i cholera, kobieta miała ten wzrok. Taki, co mówił: „Odstawię Cię, a potem dopiję kawę.” Nie była brzydka, nie. Gdyby spotkał ją gdzieś indziej — w barze, w kolejce po kebaba, na stacji benzynowej przy ekspresie z lura-kawą — może nawet by coś zagadał. Zerowy drink z promocji, może śmiała propozycja tańca, od biedy jakiś niewinny macanek pod stołem, żeby nie było, że bez klasy. Teraz jednak to była przeciwniczka. A on, kurwa, bez rąk. Uśmiechnął się tak, jak uśmiechają się faceci w ostatnich sekundach przed katastrofą — krzywo, ironicznie, jakby wszystko było częścią planu, którego nie miał. I nagle — ciach. Atak z dołu. Noga, jedyne co mu zostało do dyspozycji, wystrzeliła z gracją złamanego baletmistrza, podcinając kobiecą równowagę z taką desperacją, że nawet grawitacja się zdziwiła.
Nie bił. Absolutnie nie. On tylko... pchał. Naparł jak ostatni idiota, przygwoździł ją do ściany z impetem pasującym do zderzenia emocjonalnego wraku z życiem. Łatwe? Wcale kurwa nie. Ale warto było próbować, bo każda sekunda na wolności — to sekunda, w której nie musiał się tłumaczyć babci w zaświatach, że uderzył kobietę.
Jeszcze tylko niech nie kopnie go w jaja.
Cierra Morris
Hell and sweet heaven
: wt sie 05, 2025 12:36 am
autor: Cierra Morris
Obserwowała go. Każdy jego najdrobniejszy ruch. Wsłuchiwała się w każde wypowiedziane słowo. Jednocześnie nie tracąc rozeznania w sytuacji wokół. Zawód nie pozwalał jej opuszczać gardy - nigdy. Musiała być zawsze skupiona i czujna. I tak było dzisiejszej nocy, gdy nagle spróbował sprawdzić jak mocno zapięła kajdanki. Najwidoczniej wystarczająco mocno, skoro głośno zadźwięczały informując zarówno jego jak i ją, że tak łatwo nie będzie się z nich wyswobodzić. To dało jej wyraźny sygnał, żeby od razu go nie wpisywać pod rubrykę niegroźny jak początkowo zaczęła podejrzewać.
Ona z kolei wciąż była w wielu sytuacjach nie brana na poważnie w pracy ze względu na swoją płeć.
Jak to kobieta detektywem? I lata jeszcze z bronią? Kto jej pozwolił strzelać? Powiedzcie , że jeszcze ściga złoczyńców
Ile razy słyszała komentarze na swój temat i to bardzo często rzucone w taki sposób, aby koniecznie do niej dotarły , ale ich autor jednocześnie nie miał odwagi powiedzieć jej tego prosto w twarz. Musiała pracować ciężej. Musiała udowadniać, że zasługuje na odznakę. Ale to też dało jej pewną przewagę. Podstawą jest zawsze znać swojego wroga i go nie bagatelizować. W jej przypadku często nie traktowano ją jak równego sobie przeciwnika, a co z tym idzie - tracili czujność. Nie dawali z siebie sto procent. A Cierra uwielbiała to. O tak, kochała te ich potknięcia. Kochała widzieć w ich oczach to zaskoczenie, gdy się okazywało, że nie jest po prostu śliczną buźką wymachującą kawałkiem blachy i nudną śpiewką.
Zacharie ją jednak zaskoczył. Płynność ruchów z jaką się poruszył pomimo spiętych rąk, kazało jej uwierzyć, że może faktycznie był w wojsku. Wszystko trwało ułamek sekundy. Sekundy w trakcie której udało mu się ją przycisnąć do ściany. Jednak moment ten był jeszcze znacznie krótszy, bo gdy tylko zorientowała się w sytuacji wkroczyła do akcji. Metalowy czubek buta wylądował na jego łydce, a w tym samym czasie palce prawej dłoni ucisnęły odpowiedni punkt przy szyi. Nie musiała mocno naciskać, wystarczyło to zrobić w odpowiednim miejscu, by nogi się pod nim ugięły.
- Myślę, że akurat w tym możemy się dogadać, bo również nie cierpię, gdy ktoś jebie moje plany- syknęła wściekle nachylając się do jego ucha i jeszcze mocniej wciskając palce. Wkurwił ją. Wcześniej myślała, że wszystko zakończy się szybko i bezboleśnie na tym skrzyżowaniu, ale jak widać ten wieczór miał wobec niej inne plany.- Sądziłam, że rozejdziemy się polubownie, ale najwidoczniej Twój kotek jeszcze poczeka na karmę - dodała wyciągając ponownie broń i wciskając mu w bok, chwyciła za łokieć i popchnęła przed siebie w kierunku radiowozu.
- Zabierzcie go, ale jadę z Wami zgłosić napad na funkcjonariusza - powiedziała do policjantów nie obrzucając już mężczyzny spojrzeniem. Wystarczająco się go naoglądała tego wieczoru, a i tak to na pewno jeszcze nie koniec, skoro oboje wylądowali na komisariacie, gdzie Cierra jako słowna osoba - tak, zgłosiła całą sytuację podczas której przygwoździł ją do ściany. Ona pamięta. Zawsze.
Zacharie Voclain
Koniec