Clifford Brentwood
: sob lip 26, 2025 5:16 pm
Clifford Brentwood

data i miejsce urodzenia
11 czerwca '90 Toronto, Kanadazaimki
on, jegozawód
dawniej śledczy, aktualne koronermiejsce pracy
Toronto Police Service (TPS) Headquartersorientacja
heteroseksualnydzielnica mieszkalna
Greektownpobyt w toronto
Od urodzenia, ale powrócił po osiemnastomiesięcznej przerwieumiejętności
prawo jazdy na samochód pasażerski i motor, sprawne posługiwanie się bronią palną, wysoka sprawność fizyczna. Wiedza z zakresu medycyny sądowej i kryminalistyki Clifford łączy doświadczenie śledczego z biegłością w pracy koronera. Myśli logicznie i warstwowo; potrafi łączyć ze sobą pozornie niezwiązane fakty. Świetnie rekonstruuje przebieg zdarzeń na podstawie szczątkowych danych. Zna hiszpański płynnie – umiejętność wyniesiona z wcześniejszych zadań w jednostkach współpracujących międzynarodowo.
słabości
Nawyk ukrywania się i prowadzenia podwójnego życia sprawia, że trudno mu zaufać komukolwiek do końca. Nawet jeśli tego chce. Poza tym cierpi na bezsenność i ptsd. Często budzi się w nocy i trudno mu zachować wewnętrzy spokój. Mimo, iż nie było dramatyczne; młodzieńcze, a wręcz dziecięce lata Clifforda przypominały krajobraz malujący się na lekko nadszarpniętej zębem czasu, starej fotografii; niegdyś intensywny, ciepły, niemal sielski, lecz równocześnie prześwietlony i nieprecyzyjny, jak gdyby klisza trafiła w wyjątkowo niewprawione dłonie. Choć pozornie dorastał w dostatku, jego dzieciństwo dalekie było od sielanki znanej z filmów familijnych. Jednak z boku, jak na wspomnianej już fotografii- wszystko zdawało się być w porządku. Kochający się rodzice, szczęśliwe dzieciaki i mały biały domek na obrzeżach Toronto, który pachniał kawą z mlekiem, świeżo porąbanym do kominka drewnem. Ostatnie chwile przed tragedią. Ostatnie chwile przed rozwodem. Jednak, mimo iż rodzice byli wtedy jeszcze razem, nawet wtedy Clifford potrafił wyczuć, kiedy ich spojrzenia były zbyt ciche, a gesty zbyt ostentacyjne.
Jego młodsza siostra pojawiła się, gdy miał siedem lat. Byłą drobna jak kolorowy liść kołyszący się na intensywnym, jesiennym wietrze. Liść, który z trudem utrzymuje się na gałęzi, zbyt słabo by nacieszyć się paletą jego barw. Mówiła przez sen i była najlepszą siostrą, jaką mógł sobie wymarzyć. Wtedy, w tej jednej chwili, Clifford; jeszcze jako mały chłopiec; został starszym bratem, strażnikiem drzwi, przez które przeciekały kłótnie. Uczył się, że dzieci czasem szybciej rozumieją życie, niż dorośli mają odwagę przyznać się od swoich błędów. Siostra natomiast była delikatna, jakby zrobiona z podmuchu wiatru, a on stał przy niej jak cień, zawsze o krok za nią, gotów złapać, gdy świat zrobi się zbyt okrutny.
Z czasem wszystko nabrało coraz większego, bardziej dramatycznego rozpędu. Ojciec rodzeństwa potrafił rozśmieszać ich jak nikt inny, póki z czasem nie zamilkł na dobre. Natomiast matka, której ramiona były dl nich bezpieczną przystanią, teraz nie miała siły na empatyczne gesty. Rozwód był procesem, nie decyzją. Zaczynał się od cichych kolacji i osobnych kompletów pościeli w małżeńskiej sypialni potem przyszły półprawdy i wzajemne unikanie się, gdy tylko nadarzyła się okazja. Clifford miał osiemnaście lat, gdy ojciec zniknął z ich życia niczym kreda zmyta przez deszcz z podjazdu domu Państwa Brentwood. Zniknęły dziecięcej malunki, zniknęła młodzieńcza beztroska. Matka została z córką. Clifford został z pytaniami.
Nie płakał. Nie chciał i nie potrafił. Wolał liczyć; oddechy siostry, kroki po schodach, tyknięcia zegara. To był jego sposób na przetrwanie. Układał świat na nowo z precyzją i logiką. Z czasem odkrył w sobie jakże cenną zdolność do obserwowania. Wiedział, kiedy młodsza siostra udaje, że wszystko gra, i kiedy potrzebuje, by po prostu usiadł obok. Bez słów. Bez rad.
W głębi duszy czuł jednak, że wszystko, co robi, to próba utrzymania ich małego świata w jednym kawałku. Jakby każdy jego gest był mechanizmem w zegarku, który mógł się rozpaść, gdyby choć raz zawahał się lub zrobił krok w tył. A może po prostu nie chciał, by ona dorastała z tym samym chłodem w oczach, który sam już nosił w sobie od lat.
Było coś niecodziennego w pierwszych dniach pracy w wydziale dochodzeniowo-śledczym. Jakby Clifford wchodził nie do biura, a do przestrzeni między słowami, jego ukochanymi białymi kłamstwami, które znał tak dobrze z dzieciństwa. Wcześniej myślał, że życie policjanta będzie jak w filmach akcji, szybkie, ostre, pełne adrenaliny. Tymczasem prawda leżała gdzieś pomiędzy. Niedbale umiejscowiona w zbyt długich aktach, w milczących świadkach i w tym, jak krzesła w pokoju przesłuchań skrzypiały zawsze trochę za głośno, gdy przestawiano je z kąta w kąt. Jak z resztą i jego na początku służby.
Nie ciągnęło go nigdy do broni, nie kręciły go strzelanki czy to filmowe, czy realne. Lubił natomiast ciszę. Zdania wypowiadane mimochodem. Nerwowe spojrzenia, które zdradzały więcej niż słowa. Od początku miał intuicję, był cholernie wnikliwy. Ten szósty zmysł, któremu to ufał się bardziej niż procedurom operacyjnym.
Gdy zaczynał miał niespełna dwadzieścia kilka lat. Wchodząc w dorosłość, zostawił za sobą rodzinny dom i młodszą siostrę, która to stawała się coraz bardziej niezależna, ale nadal niezwykle krucha w jego oczach. Tylko z nią utrzymywał kontakt przez pierwsze lata służby. Matka bowiem była zbyt zajęta układaniem sobie życia na nowo. Natomiast dla ojca stał się z czasem namolnym głosem na poczcie, którego nigdy nie usuwał, ale też nie odtwarzał.
Praca była intensywna. Czasem dni mijały bez snu. Sprawy się mieszały: jeden trup, dwie wersje wydarzeń i sprzeczne alibi, które trzaskały jedno po drugim jak lód pod zimowym butem. Wydział nie był miejscem dla romantyków. Zbyt wiele krwi, zbyt wiele kłamstw. A jednak Clifford w nim trwał. Bo gdzieś między kolejnymi stronicami akt, między taśmami zabezpieczonymi na miejscu zbrodni, widział coś więcej. Czasem wystarczył odłamek butelki, porzucona kartka z listu, szminka w kolorze starego wina.
Zeszyt, który nosił w wewnętrznej kieszeni płaszcza, wypełniał krótkimi notatkami. Cytaty z rozmów. Opisy zapachów. Dźwięki, które coś mu przypominały, choć nie potrafił powiedzieć co. To był jego sposób, by się nie pogubić. By nie stać się jednym z tych, którzy z pracy wracali tylko ciałem, a nigdy głową. Z czasem zaczął być znany jako „ten od trudnych spraw”. Pojawiał się tam, gdzie inni nie potrafili złożyć fragmentów w całość. Miał cierpliwość. Wiedział, że prawda nie krzyczy, prawda szeptem chowa się w najmniej oczekiwanym miejscu.
Jak i w życiu tak i w pracy, Cliff nie miał partnera na dłużej. Ktoś rezygnował ze służby, albo przenoszono go do innej jednostki. Clifford był trudny do zdefiniowania. Uprzejmy, ale zamknięty. Efektywny, ale nieobecny. Jakby pracował nie tylko nad sprawami, ale też nad sobą. Nad czymś, co nosił od dawna i czego nie potrafił jeszcze nazwać.
Czasem, wracając późno do domu, zatrzymywał się przy jednym z mostów. Stał, wpatrzony w skąpaną w nocnej purpurze toń rzeki. Na wartką wodę, na której to tafli światła miasta tańczyły nieprzerwanie.
Nie był bohaterem. Nie był też jedynie milczącym obserwatorem. Był gdzieś pomiędzy. Kimś, kto zamiast snu badał układy cienia i światła w życiu innych ludzi. I próbował zrozumieć, choć nigdy nie rozumiał, czy chciał być zrozumiany.
Jednakże praca śledczego nie była tym, w czym Clifford widział się na dłuższą metę, gdy poznał swoją ówczesną ukochaną, a później narzeczoną. Choć rozwiązywanie spraw dawało mu satysfakcję, a adrenalina ulicznych dochodzeń przez lata trzymała go przy życiu, to im więcej czasu spędzał z Sadie, tym wyraźniej czuł, że jego miejsce jest gdzie indziej. Nie było łatwo, odejść od tego, co znał najlepiej. Bezsenne noce, piętrzące się na biurku raporty i ślady krwi pod paznokciami, to wszystko było jego codziennością, ale i balastem, który nosił każdego dnia na barkach.
Gdy uczucie kwitło, Clifford czuł, że się zmienia. Chciał czegoś więcej niż tylko przelotnych powrotów do pustego mieszkania, w którym czuł się jak hotelowy gość. Chciał odsapnąć. Chciał być człowiekiem, który wraca do domu, nie z pola walki, ale z chłodnego, cichego laboratorium, gdzie śmierć mówiła szeptem, a nie krzyczała gdzięś w wirze przesłuchań i zabezpieczonego materiału dowodowego.
Po wielu tygodniach rozmów, tych nocnych, pełnych niepokoju i porannych, przy niedopitej kawie, zdecydował się podjąć szkolenie na koronera. Sadie wspierała go, choć widział w jej oczach cień niepokoju. Może przeczuwała, że nawet najbardziej wyważone decyzje potrafią mieć nieprzewidywalne konsekwencje.
Tęsknił za spokojem, za domem, za rutyną, której nigdy wcześniej nie pragnął. I choć nie umiał jeszcze do końca wyobrazić sobie życia za biurkiem, to świadomość, że robi to dla nich, pchała go dalej. Marzył o tym, by z nią zamieszkać na stałe i wziąć ten cholerny ślub, o którym tyle rozmawiali.
Lecz zanim zdążył uporządkować wszystkie sprawy, przyszła ta jedna, ostatnia. Sprawa, która miała być prostym zamknięciem starego rozdziału. Ostatnia akcja, po której wszystko miało się ułożyć. Nie planował zniknięcia. Nie planował nowej tożsamości, nowego paszportu ani tego, że ktoś spali jego akta w imię bezpieczeństwa. Ale tamtego dnia wszystko wymknęło się spod kontroli.
Zniknął. Odszedł. Wyparował. Czy było to spektakularne show? Cóż, nie było eksplozji, pościgu, ani dramatycznego pożegnania. Tylko oczekująca panna młoda i złamane serce. Deszcz lał się strumieniami z nieba, jakby chciał dodać dramaturgii tego wieczora. Ciężki, gorzki, przesiąknięty kurzem i potem. Clifford czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła, gdy w pośpiechu pakował się, zanim Sadie wróci z pracy. Zanim będzie musiał to zrobić. Jedna torba musiała wystarczyć. Nie brał dokumentów, i tak nie miałyby w tym momencie znaczenia. Nie brał ubrań. Za to wrzucił zdjęcie. Pamiątkę po Sadie i po swojej siostrze. Tylko tyle.
Oficjalnie Clifford Brentwood zginął w wypadku samochodowym koło czwartej rano. Akt zgonu był jeszcze ciepły, gdy wręczano go rodzinie Cliffa. Sprawa została zamknięta i okraszona procedurami jak ciało zakopane w ziemi. A jednak nikt nie widział ciała. Tylko spalone auto pod mostem.
Nowa sfabrykowana tożsamość na czas zamknięcia sprawy. Trzeba było ustalić, kto został spalony i na ile jest to niebezpieczne. Zamieszkał gdzieś na granicy snu i jawy. Nauczył się nowego nazwiska, nowego sposobu bycia. Nauczył się, jak oddychać, by nie wzbudzać podejrzeń.
Minęło osiemnaście miesięcy. Wracał w ciszy. Legalizacja była częścią układu. Nagroda za lojalność, za oddanie dla sprawy. Toronto przyjęło go bez fanfar. Zmieniło się. Było bardziej szklane, cichsze. Ale dalej tętniło śmiercią. A on, już jako i ponowny Clifford Brentwood, koroner, znowu mógł maczać w niej palce. Nie zadzwonił od razu do siostry. Jeszcze nie. Bał się, że nie rozpozna w nim brata. Bał się, że zapyta dlaczego. A on nie wiedział, jak powiedzieć, że umarł, by móc żyć. Do Sadie zadzwonił niegdyś, gdy miała go za zmarłego. Jeden telefon z budki telefonicznej na odludziu, tak by usłyszeć jej głos. Rzucił jednak słuchawką, zanim zdążyła powiedzieć Słucham?
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
/nieZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
nie