Dallas Garmus
: pt sie 01, 2025 12:25 am
Dallas Garmus


data i miejsce urodzenia
28.03.1994; Toronto, Kanadazaimki
on/jegozawód
baletnicamiejsce pracy
aktualnie bezrobotnyorientacja
homoseksualnydzielnica mieszkalna
Parkdalepobyt w toronto
Urodził się tutaj, jednak w trakcie studiów wyjechał do Nowego Jorku, wrócił dwa miesiace temuumiejętności
Potrafi świetnie tańczyć, od młodych lat ćwiczy balet. Ma całkiem niezłą kontrolę nad swoim ciałem. Jest zwinny i posiada dobry czas reakcji. Płynnie mówi w języku angielskim i francuskim, a także podłapał nieco rosyjskiego od nauczycieli, z którymi miał kontakt. Posiada prawo jazdy, jednak do tej pory nie musiał z niego korzystać. Dobrze potrafi oceniać ludzi, ma całkiem niezłą intuicję. Zazwyczaj spokojny i opanowany. Dobrze radzi sobie z łamigłówkami. Świetnie wychodzi mu udawanie osoby, którą nie jest. słabości
Nie potrafi gotować. Bywa, że ciężko jest mu nawiązać jakiekolwiek znajomości, gdyż wiele ludzi uważa go za zdystansowanego i niemiłego. Lata spędzone na rywalizacji i życiu pod ciągłą presją sprawiły, że w stosunku do każdego zachowuje się podejrzliwie. Ciężko jest mu się otworzyć na innych, dlatego budowanie relacji przychodzi mu z trudnością. Uczulenie na orzechy (posiada EpiPen). Nie przepada za dymem papierosowym. „Każdy Wam to powie, że na tym świecie jesteśmy naznaczeni od samego początku, na wygranych albo przegranych.” Kiedyś przeczytałem podobne słowa w pewnej książce i ciężko było mi się z nimi nie zgodzić. Sam urodziłem się w dobrej rodzinie, której niczego nie brakowało. Mój ojciec był prawnikiem, matka księgową, więc pieniądze stale do nas płynęły, a jak wiadomo, jeśli są pieniądze, to nie ma drzwi, których nie da się otworzyć.
Miałem więc dobre życie, dobrą rodzinę i głowę pełną pomysłów na to, co chciałem ze sobą zrobić. Będąc nastolatkiem, parałem się wieloma rzeczami, starając się wyeliminować to, co nie należało do moich mocnych stron. To skrupulatne oddzielanie zawodowego ziarna od plew pozwoliło mi szybko dostrzec, że po matce odziedziczyłem nie tylko kolor oczu i włosów, ale również dar do matematyki. Byłem z niej cholernie dobry. Liczby objawiały mi się w głowie, ustawiając się we właściwych wynikach, zanim zdążyłem obliczyć równania. Można więc pomyśleć, że pisana mi była księgowość. Nic bardziej mylnego. Jazz płynął w moich żyłach. Rodzice śmiali się, że moja krew transportuje nie tylko tlen, ale również jazzowe rytmy. Muzyka stała się więc moja największą pasją. Wprawiała moje ciało w ruch i stymulowała niczym najlepsze używki. Tańczyć zacząłem w wieku ośmiu lat, kiedy to matka zapisała mnie na pierwsze warsztaty z tańca towarzyskiego. Tak okazało się, że moja ciało jest wyjątkowo plastyczne. Żadna z figur nie sprawiała mi większych problemów, jednak dopiero w liceum upewniłem się, że właśnie z tańcem chcę związać swoje życie.
Decyzja o szkole baletowej nie była czymś, co rodzice przyjęli z uśmiechami. Taniec towarzyski to jedno, ale balet był już czymś zupełnie innym. Trzeba było długich przekonywań, by pozwolono mi się zapisać. To szkoły baletowej trafiłem dość późno, bo w wieku ośmiu lat. Wiele dzieciaków, których spotykałem na zajęciach, miało już wtedy kilka lat przewagi. Na szczęście byłem uparty, zawzięty, a moje ciało słuchało mnie i robiło to, czego od niego oczekiwałem. Moje umiejętności rozwijały się szybko. Nie należy się temu dziwić, bo właśnie baletowi poświęciłem wszystko, co tylko mogłem poświecić. Każdą wolną chwilę spędzałem na ćwiczeniach. Opłaciło się to. Dostałem się do Szkoły tańca Bayview School of Ballet w Toronto, gdzie mogłem rozwijać swoje umiejętności pod okiem zawodowych tancerzy. Tam też miało spełniać się moje największe marzenie.
Niestety szkoła tańca z bajki szybko zaczęła zmieniać się w fabułę Czarnego Łabędzia. Było ciężko, stresująco, jednak moje umiejętności i upór nie przeszedł niezauważony. Zaczęto wymagać ode mnie coraz więcej. Forsowałem swoje ciało i umysł, za każdym razem przesuwając granice dalej. Wiele razy znajdowałem się na skraju obłędu, od którego ratowało mnie chyba tylko to, że doskonale wiedziałem, że byłem znacznie lepszy niż większość pozostałych uczniów. Tylko z uwagi na to, że jestem skromny, nie przyznam, że byłem najlepszy z nich wszystkich.
Po szkole przyszła kolej na New York City Ballet, gdzie początkowo grałem pomniejsze role. Można powiedzieć, że stałem w tle, co nie podobało mi się wcale. Byłem jednak cierpliwy, a mój upór dodatkowo się opłacił. Najpierw przyszła do mnie rola Benno w Jeziorze Łabędzim, a następnie rola samego Księcia Zygfryda. Nigdy nie ćwiczyłem tak intensywnie, jak w tym momencie. Rola Księcia miała być przypieczętowaniem mojego sukcesu. Wisienką na przysłowiowym torcie. Miała być…
Wszystko zaczęło się psuć na pierwszych próbach. Moja partnerka nie chciała współpracować, mężczyzna, któremu przypadła rola Benno był tak trudny w obyciu, że ledwo ze sobą rozmawialiśmy, a gdy już to robiliśmy, to często dochodziło między nami do sprzeczek. Początkowo nie było źle, jednak z czasem stawało się coraz gorzej, aż w końcu emocje sięgnęły zenitu, doszło do przepychanki i mojego niefortunnego upadku, który skończył się złamaną nogą. Operacja, która poprzedziła całe to wydarzenie, uświadomiła mnie w przekonaniu, że wraz z pękniętą rzepką, pękła również szansa na moją karierę.
Nie pomyliłem się. Rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Kilka miesięcy w moim zawodzie równa się przekreśleniem kariery. Wypadłem z gry. Po powrocie do NYCB ponownie wylądowałem w tle. Moje ciało zdążyło się jednak wypełnić goryczą wycelowaną w jednego człowieka, tego, który był temu wszystkiemu winien. W NYCB spędziłem tylko kilka tygodni. Ciężko jest bowiem tańczyć coś, jeśli powoduje to bóle tak silne, że odbiera to logiczne myślenie. Zrezygnowałem sam, zanim pozwoliłem się wysłać na urlopy, by w końcu zostać zwolnionym. Zaproponowano mi jednak pracę w szkole tańca. Zastanawiałem się nad tym bardzo intensywnie. W końcu jeśli nie masz innych możliwości, to zawsze możesz uczyć tańczyć. I zapewne wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybym zgodził się przyjąć posadę od razu.
Zwlekałem z tym jednak dość długo. Byłem zrozpaczony i rozpacz tę chciałem utopić we wszelkiego rodzaju używkach i alkoholu. Noce spędzałem w różnych klubach, gdzie pozwalałem, by muzyczny amok pochłaniał całe moje ciało. I właśnie jednej takiej nocy natknąłem się na mężczyznę, któremu zawdzięczałem swój upadek. Wywiązała się kolejna sprzeczka, padło kilka słów za dużo, kilka niepotrzebnych gestów, lecz tym razem to nie ja skończyłem z połamanymi kośćmi… Cóż, o szczegółach tej historii nie będę jednak rozmawiać w tym miejscu. Jak można się domyślać, cała ta sytuacja nie skończyła się tamtego dnia. Zostałem pozwany o napaść i uszczerbek na zdrowiu oraz o to, że, o ironio, zniszczyłem cudzą karierę. Proces był długi i medialny. Chyba nigdy wcześniej (poza Czarnym Łabędziem, filmem) balet nie tkwił na ustach ludzi, którzy nagle zaczęli się nim interesować. O dziwo zyskałem sobie sympatię gawiedzi, jako osoba, której odebrano marzenia i którą zniszczyło trudne i toksyczne środowisko. Moi prawnicy i ja to wykorzystaliśmy. Proces zakończył się odroczeniem zarzutów, jednak po tym wydarzeniu nie było dla mnie jednak miejsca w Nowym Jorku. Bez kariery i z wątpliwą przeszłością stałem się persona non grata w kręgach, które kiedyś uważałem za swoje. Byłem jednak wystarczająco znany, by na tym nie skorzystać. Szybko zapowiedziałem napisanie książki, która miałaby przedstawić nie tylko realia baletowego świata, ale również wyjaśnić to, co stało się tamtej pamiętnej nocy.
Postanowiłem wrócić do Toronto, nie tylko by skupić się na pisaniu i wymyśleniu dobrej historii, ale również, by zacząć swoje życie na nowo, o ile będzie to możliwe.
Miałem więc dobre życie, dobrą rodzinę i głowę pełną pomysłów na to, co chciałem ze sobą zrobić. Będąc nastolatkiem, parałem się wieloma rzeczami, starając się wyeliminować to, co nie należało do moich mocnych stron. To skrupulatne oddzielanie zawodowego ziarna od plew pozwoliło mi szybko dostrzec, że po matce odziedziczyłem nie tylko kolor oczu i włosów, ale również dar do matematyki. Byłem z niej cholernie dobry. Liczby objawiały mi się w głowie, ustawiając się we właściwych wynikach, zanim zdążyłem obliczyć równania. Można więc pomyśleć, że pisana mi była księgowość. Nic bardziej mylnego. Jazz płynął w moich żyłach. Rodzice śmiali się, że moja krew transportuje nie tylko tlen, ale również jazzowe rytmy. Muzyka stała się więc moja największą pasją. Wprawiała moje ciało w ruch i stymulowała niczym najlepsze używki. Tańczyć zacząłem w wieku ośmiu lat, kiedy to matka zapisała mnie na pierwsze warsztaty z tańca towarzyskiego. Tak okazało się, że moja ciało jest wyjątkowo plastyczne. Żadna z figur nie sprawiała mi większych problemów, jednak dopiero w liceum upewniłem się, że właśnie z tańcem chcę związać swoje życie.
Decyzja o szkole baletowej nie była czymś, co rodzice przyjęli z uśmiechami. Taniec towarzyski to jedno, ale balet był już czymś zupełnie innym. Trzeba było długich przekonywań, by pozwolono mi się zapisać. To szkoły baletowej trafiłem dość późno, bo w wieku ośmiu lat. Wiele dzieciaków, których spotykałem na zajęciach, miało już wtedy kilka lat przewagi. Na szczęście byłem uparty, zawzięty, a moje ciało słuchało mnie i robiło to, czego od niego oczekiwałem. Moje umiejętności rozwijały się szybko. Nie należy się temu dziwić, bo właśnie baletowi poświęciłem wszystko, co tylko mogłem poświecić. Każdą wolną chwilę spędzałem na ćwiczeniach. Opłaciło się to. Dostałem się do Szkoły tańca Bayview School of Ballet w Toronto, gdzie mogłem rozwijać swoje umiejętności pod okiem zawodowych tancerzy. Tam też miało spełniać się moje największe marzenie.
Niestety szkoła tańca z bajki szybko zaczęła zmieniać się w fabułę Czarnego Łabędzia. Było ciężko, stresująco, jednak moje umiejętności i upór nie przeszedł niezauważony. Zaczęto wymagać ode mnie coraz więcej. Forsowałem swoje ciało i umysł, za każdym razem przesuwając granice dalej. Wiele razy znajdowałem się na skraju obłędu, od którego ratowało mnie chyba tylko to, że doskonale wiedziałem, że byłem znacznie lepszy niż większość pozostałych uczniów. Tylko z uwagi na to, że jestem skromny, nie przyznam, że byłem najlepszy z nich wszystkich.
Po szkole przyszła kolej na New York City Ballet, gdzie początkowo grałem pomniejsze role. Można powiedzieć, że stałem w tle, co nie podobało mi się wcale. Byłem jednak cierpliwy, a mój upór dodatkowo się opłacił. Najpierw przyszła do mnie rola Benno w Jeziorze Łabędzim, a następnie rola samego Księcia Zygfryda. Nigdy nie ćwiczyłem tak intensywnie, jak w tym momencie. Rola Księcia miała być przypieczętowaniem mojego sukcesu. Wisienką na przysłowiowym torcie. Miała być…
Wszystko zaczęło się psuć na pierwszych próbach. Moja partnerka nie chciała współpracować, mężczyzna, któremu przypadła rola Benno był tak trudny w obyciu, że ledwo ze sobą rozmawialiśmy, a gdy już to robiliśmy, to często dochodziło między nami do sprzeczek. Początkowo nie było źle, jednak z czasem stawało się coraz gorzej, aż w końcu emocje sięgnęły zenitu, doszło do przepychanki i mojego niefortunnego upadku, który skończył się złamaną nogą. Operacja, która poprzedziła całe to wydarzenie, uświadomiła mnie w przekonaniu, że wraz z pękniętą rzepką, pękła również szansa na moją karierę.
Nie pomyliłem się. Rehabilitacja trwała kilka miesięcy. Kilka miesięcy w moim zawodzie równa się przekreśleniem kariery. Wypadłem z gry. Po powrocie do NYCB ponownie wylądowałem w tle. Moje ciało zdążyło się jednak wypełnić goryczą wycelowaną w jednego człowieka, tego, który był temu wszystkiemu winien. W NYCB spędziłem tylko kilka tygodni. Ciężko jest bowiem tańczyć coś, jeśli powoduje to bóle tak silne, że odbiera to logiczne myślenie. Zrezygnowałem sam, zanim pozwoliłem się wysłać na urlopy, by w końcu zostać zwolnionym. Zaproponowano mi jednak pracę w szkole tańca. Zastanawiałem się nad tym bardzo intensywnie. W końcu jeśli nie masz innych możliwości, to zawsze możesz uczyć tańczyć. I zapewne wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybym zgodził się przyjąć posadę od razu.
Zwlekałem z tym jednak dość długo. Byłem zrozpaczony i rozpacz tę chciałem utopić we wszelkiego rodzaju używkach i alkoholu. Noce spędzałem w różnych klubach, gdzie pozwalałem, by muzyczny amok pochłaniał całe moje ciało. I właśnie jednej takiej nocy natknąłem się na mężczyznę, któremu zawdzięczałem swój upadek. Wywiązała się kolejna sprzeczka, padło kilka słów za dużo, kilka niepotrzebnych gestów, lecz tym razem to nie ja skończyłem z połamanymi kośćmi… Cóż, o szczegółach tej historii nie będę jednak rozmawiać w tym miejscu. Jak można się domyślać, cała ta sytuacja nie skończyła się tamtego dnia. Zostałem pozwany o napaść i uszczerbek na zdrowiu oraz o to, że, o ironio, zniszczyłem cudzą karierę. Proces był długi i medialny. Chyba nigdy wcześniej (poza Czarnym Łabędziem, filmem) balet nie tkwił na ustach ludzi, którzy nagle zaczęli się nim interesować. O dziwo zyskałem sobie sympatię gawiedzi, jako osoba, której odebrano marzenia i którą zniszczyło trudne i toksyczne środowisko. Moi prawnicy i ja to wykorzystaliśmy. Proces zakończył się odroczeniem zarzutów, jednak po tym wydarzeniu nie było dla mnie jednak miejsca w Nowym Jorku. Bez kariery i z wątpliwą przeszłością stałem się persona non grata w kręgach, które kiedyś uważałem za swoje. Byłem jednak wystarczająco znany, by na tym nie skorzystać. Szybko zapowiedziałem napisanie książki, która miałaby przedstawić nie tylko realia baletowego świata, ale również wyjaśnić to, co stało się tamtej pamiętnej nocy.
Postanowiłem wrócić do Toronto, nie tylko by skupić się na pisaniu i wymyśleniu dobrej historii, ale również, by zacząć swoje życie na nowo, o ile będzie to możliwe.
zgoda na powielanie imienia
takzgoda na powielanie pseudonimu
takZgody MG
poziom ingerencji
średnizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak